rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ktoś to poważnie wydał? Niewiarygodne. O ile poprzednie części jeszcze można było pochwalić za niezłe zwroty akcji, tutaj nie widzę już żadnych superlatyw. Fanfik do bólu przewidywalny, przeładowany zupełnie niepotrzebnymi scenami erotycznymi, które niby mają mieć zupełnie inny wydźwięk niż wcześniej. W końcu bohaterowie są teraz tacy dorośli/dojrzali, ta blondyna wcale nie ma 19 lat, no nie. Ostatnie rozdziały czytało się nieznośnie, z przeświadczeniem, że finał może być tylko jeden. Wszelkie nawiązania do literatury wysokiej tylko bawiły, gdy bohaterowie cytowali Hemingwaya (nie zapominajmy, że są również bardzo inteligentni i oczytani, kiedy mieli czas czytać, skoro kłócili i godzili się przez całe cztery książki, to ja naprawdę nie wiem) mogłam już tylko zmarszczyć brwi. W tej części naprawdę nic konkretnego się nie działo, po prostu nic, zmuszałam się, żeby dobrnąć do końca. No ale co w tym dziwnego, ile można ciągnąć wątek Syndromu Sztokholmskiego i cały czas podkreślać, że nie ma nic złego gdy facet sypia z wieloma laskami, ale dziewczyna powinna mieć tego jedynego, księcia z bajki, nawet jeżeli ma on problemy alkoholowe i całe mnóstwo innych? Zresztą, niech sobie będzie jaki chce, ważne, że wygląda jak Harry Styles. Dawno żadna książka nie wywołała we mnie tyle agresji, w tym zaś wypadku, przysięgam, mam ochotę dać autorce w mordę.

Ta kobieta ma chyba jakieś nierozwiązane osobiste problemy, wiążące się właśnie z małżeństwem. W sumie nie ma się co dziwić, właśnie przeczytałam na Wikipedii, że wzięła ślub w wieku 18 lat i do tego mieszka w Teksasie. Wydawało by się, że to żart roku, a tymczasem to historia jej życia. Nie sądziłam, że tacy ludzie faktycznie istnieją.

Takie książki to wstyd dla literatury. Oby ktoś wysmażył kiedyś tej pani taką recenzję, że żyć jej się odechce. Chociaż w zasadzie czemu by miało? Zarobiła krocie na milionach fanek i nie musi już robić nic do końca życia. Gratulacje, głupie baby, znowu się popisałyście. A Harry'emu Style'sowi współczuję jeszcze bardziej niż wcześniej.

Ktoś to poważnie wydał? Niewiarygodne. O ile poprzednie części jeszcze można było pochwalić za niezłe zwroty akcji, tutaj nie widzę już żadnych superlatyw. Fanfik do bólu przewidywalny, przeładowany zupełnie niepotrzebnymi scenami erotycznymi, które niby mają mieć zupełnie inny wydźwięk niż wcześniej. W końcu bohaterowie są teraz tacy dorośli/dojrzali, ta blondyna wcale nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Muszę z wielkim żalem stwierdzić, że zwyczajnie się zawiodłam. Po obejrzeniu filmu- który okazał się średnio ambitny, ale dosyć dojrzały, świetnie zagrany i naprawdę dobrze zrobiony- zabrałam się za trylogię i tutaj mój entuzjazm się skończył. Jakaż byłam ślepa nie dostrzegając banalności, dna emocjonalnego i komunałów myślowych podczas oglądania ekranizacji! Dopiero lektura uświadomiła mi, że miliony zostały oszukane, myśląc, że otrzymały ambitną, głęboką książkę, tak ważną i aktualną.

Język powieści jest delikatnie mówiąc... prosty. Mówiąc zaś dosadnie- warsztat autorki, a raczej jego brak to koszmar absolutny. Tak, tak, narratorem książki jest biedna szesnastolatka, która siłą rzeczy nie będzie się posługiwała językiem prostym, pozbawionym zawiłych środków poetyckich. Tylko, że to jest jedynie zasłona dymna, przez którą dobry autor dałby radę przemycić piękno i pokazać czytelnikowi, że jest ponad tym. Pani Collins oczywiście się to nie udało, bo jest słabą pisarką i hype na jej książki, nie ma właściwie żadnego uzasadnienia.

Dziury fabularne i absurd, połączony z kompletnym brakiem zdrowego rozsądku to w skrócie świat przedstawiony w powieści, tzw. Panem. Politycy, którzy ileś tam lat wcześniej zarządzili podział państwa na dystrykty zajmujące się jedną gałęzią przemysłu albo rolnictwa, to doprawdy rozważni ludzie. Narażać Kapitol i jego pozbawionych trosk życia doczesnego mieszkańców, na brak dostaw pewnego surowca, w wypadku komplikacji w dystrykcie odpowiedzialnym za niego, albo nawet tego jakiegoś powstania. Geniusz strategiczny!

Bohaterka jest postacią tak nudną, sztampową i zwyczajnie źle skonstruowaną, że trudno mi sobie wyobrazić, jak może być uznawana, za wzór do naśladowania dla młodych dziewczyn. Nawet nie mam siły tracić słów na opisanie jej mistrzowskiej taktyki, dobroci, umiejętności bojowych, zdolności aktorskich i zwyczajności, która okazuje się jednak wyjątkowo atrakcyjna dla otaczających ją młodych mężczyzn i całego Panemu.

Plusem jest to, że czyta się w miarę sprawnie i szybko. O wadach i niedopracowaniach mogłabym zaś napisać trzytomowy esej. Ale tego robić nie będę, bo do fanów "Igrzysk..." nie docierają nawet oczywistości.

Muszę z wielkim żalem stwierdzić, że zwyczajnie się zawiodłam. Po obejrzeniu filmu- który okazał się średnio ambitny, ale dosyć dojrzały, świetnie zagrany i naprawdę dobrze zrobiony- zabrałam się za trylogię i tutaj mój entuzjazm się skończył. Jakaż byłam ślepa nie dostrzegając banalności, dna emocjonalnego i komunałów myślowych podczas oglądania ekranizacji! Dopiero...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O ile warsztat Gombrowicza wydaje mi się zupełnie niezachwycający, to jego pomysły są po prostu genialne. Mieszanie przez autora gatunków literackich (a nawet i rodzajów!), bywa męczące przy pierwszym czytaniu, ale gdy spojrzy się na to z szerszej perspektywy, można dostrzec swoisty geniusz. Ubawiłam się wielce czytając Ferdydurke, nawet pomimo ciężkiej przeprawy przez felietony (a może to były eseje?) i średnio wciągającego początku. Oczywiście nie zgadzam się ze wszystkimi przekonaniami Gombrowicza i doceniając jego cięty dowcip i umiejętność trafnego wytknięcia pewnych zjawisk, jednocześnie dostrzegam pewną dozę hipokryzji. Tylko, że to naprawdę niczego nie zmienia. Lektura jest trafna, przewrotna i w dalszym ciągu aktualna. To, że ktoś nie potrafi zrozumieć prostej symboliki "pupy, łydki i gęby" nie jest już winą Gombrowicza.

O ile warsztat Gombrowicza wydaje mi się zupełnie niezachwycający, to jego pomysły są po prostu genialne. Mieszanie przez autora gatunków literackich (a nawet i rodzajów!), bywa męczące przy pierwszym czytaniu, ale gdy spojrzy się na to z szerszej perspektywy, można dostrzec swoisty geniusz. Ubawiłam się wielce czytając Ferdydurke, nawet pomimo ciężkiej przeprawy przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poprzednia część była tylko denna, ta jest do tego nużąca. Relacja Aleca i Magnus na plus, to chyba jedyny udany wątek w tej jakże "wartościowej" lekturze.

Poprzednia część była tylko denna, ta jest do tego nużąca. Relacja Aleca i Magnus na plus, to chyba jedyny udany wątek w tej jakże "wartościowej" lekturze.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zastanawiam się, który tytuł byłby dla tego tworu trafniejszy: "Miasto Cliché" czy może raczej "Jak nie należy pisać książek". W każdym razie, oba doskonale opisują dzieło Cassandry Clare, wypełnione po brzegi banałami i marysuizmem. Musiałam co chwilę zatrzymywać się, aby jakoś przetrawić te absurdy. Ale od początku. Bohaterowie.

Główna bohaterka jest niepozorna i zwyczajna, ale jednak niezwykła. To artystka, a nie jak dziewuchy w jej wieku tylko chłopaki, dyskoteki i ciuchy! Ma też najlepszego przyjaciela, który jest w niej, oczywiście, zakochany bez wzajemności. Wybranek naszej Mary Sue- boski, błyskotliwy i dowcipny. Nie dość, że piękny to jeszcze tajemniczy i z tragiczną przeszłością, a gdy otworzy serduszko, staje się wielkim romantykiem. Oczywiście każda na niego leci. I każdy. Do tego kilku płaskich jak kartka papieru bohaterów drugoplanowych, zły złoczyńca- który ku memu "ogromnemu" zaskoczeniu, okazuje się być ojcem Clary- i super-duper tajemne organizacje, demony, wampiry i inne kreatury. Co za oryginalność! Praktycznie wszyscy obdarzeni zostali obdarzeni poczuciem humoru tak cięty, że lepiej uważać, żeby się nie pokaleczyć. Mówiąc poważnie- ich żarty i docinki są zwyczajnie płytkie i żałosne.

Czas na fabułę. Początkowo widzimy kilka scenek z życia zwyczajnej nastolatki, które szybko zmienia się w los łowczyni demonów. Matka głównej bohaterki została porwana, więc jej piętnastoletnia córka wyrusza na ratunek, po drodze zapominając, o co jej właściwie chodzi i beztrosko romansuje z nowo-poznanym chłopcem. Ta pani Fray to też mądra i zapobiegliwa kobieta. Ukrywa się przed bardzo złym, byłym mężem, zamieszkuje więc w najbardziej znanej metropolii świata. Przecież to logiczne. Cenny przedmiot, który musi uchronić przed złym byłym mężem, umieszcza zaś na karcie tarota. A to dopiero przebiegłość. Oczywiście tylko jej córka może się tego domyślić, co zadziwia, mając obraz jej pozostałych, jakże "przemyślanych" działań.
Na dodatek wybranek głównej bohaterki okazuje się być jej bratem, kolejne nieszczęście. Taki nieoczekiwany zwrot akcji! Ale przecież seria ma kolejne części, więc w następnych autorka na sto procent to wszystko odwróci, bo przecież Clary i Jace muszą być razem.

Gdy Clary dowiaduje się o istnieniu różnego rodzaju potworów i mistycznych mocy, od razu zostaje wtajemniczona w sekrety, wprowadzona do tajnej siedziby łowców demonów, a do tego informuje o nowych odkryciach najlepszego przyjaciela. Wszyscy przyjmują nowiny bez większego zdziwienia. Przecież o takich rzeczach dowiadujemy się co dzień. Kogo by to dziwiło? Powalają również umiejętności głównej bohaterki, która nigdy nie trenowała i generalnie ma nikłe pojęcie o walce, ale oczywiście nie pudłuje, rzucając nożem w wilkołaka, za co chwali ją kilka osób, łącznie z poszkodowanym. Świetnie.

Marnie napisana całość jest okraszona turbo poprawną politycznie otoczką i wymuszonym dowcipem, typowymi dla słabego fan-fiction, którym właściwie seria pani Clare jest. Nigdy wcześniej nie myślałam, o łączeniu Harry'ego Pottera i Star Wars, a teraz już nawet wiem dlaczego. Pomysł jest w stu procentach chybiony. Wyszedł po prostu kolejny Zmierzch, jednak mniej nużący i odrobinę nowocześniejszy (obowiązkowy bohater homoseksualny), chociaż tak samo banalny i naiwny, a momentami może nawet bardziej.

Przeczytałam tę książkę, bo chciałam poczuć, jak moja wewnętrzna nastolatka budzi się do życia, chociażby na chwilę. Wychodzi jednak na to, że chyba jestem za stara na takie historyjki. Liczyłam na niezobowiązującą rozrywkę, początkowo nawet się na to zapowiadało. Niestety przewidywalność, sztampowość, kompletny brak głębi i polotu wszystko popsuły.

Zastanawiam się, który tytuł byłby dla tego tworu trafniejszy: "Miasto Cliché" czy może raczej "Jak nie należy pisać książek". W każdym razie, oba doskonale opisują dzieło Cassandry Clare, wypełnione po brzegi banałami i marysuizmem. Musiałam co chwilę zatrzymywać się, aby jakoś przetrawić te absurdy. Ale od początku. Bohaterowie.

Główna bohaterka jest niepozorna i...

więcej Pokaż mimo to