Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Na biurku przede mną leży debiutancka powieść Marcina Pietraszka – Brak złudzeń. Z kolorowej okładki spogląda na mnie jakby nieco przerażone oko. Czyżbym czytając tę niezbyt grubą książkę miał spojrzeć w siebie? Powinienem się bać?

W minirecencjach możemy przeczytać, że „Brak złudzeń jest odtrutką na lukrowane różową polewą, hurraoptymistyczne książki…” i sam nie wiem, czy mnie to zachęca, czy zniechęca do debiutu Pana Marcina, a to dlatego, że rzadko trafiam na tego typu „przesłodzone kremówki”.
Autor opowiada historie dwóch mężczyzn – psychoterapeuty Zygmunta oraz jego byłego klienta Walentego. Spotykają się po latach w kawiarni i obaj mają nadzieję na zmianę swojego życia. Jednak w pewnym momencie dzieje się coś nie po ich myśli, co rozpoczyna drogę do... Nie będę zdradzał zakończenia, dodam jedynie, że punktem zwrotnym w obu historiach jest seks.

W książkę musiałem się wczytać, ponieważ na początku nie mogłem przyzwyczaić się do przeskoków z narracji trzeci osobowej na pierwszoosobową, która dodatkowo została rozbita na dwóch bohaterów. Również dialogi pozbawione didaskaliów wprowadzają pewne zamieszanie. Jednak gdy już wczułem się w rytm, to zrozumiałem, że zabiegi ten w istocie nie mają większego wpływu na odbiór, bo tak naprawdę nie zanurzyłem się w historię dwóch mężczyzn, co raczej w indywidualny i zbiorowy Cień, który wyprodukowała nasza kultura. W pewnych momentach było mi wszystko jedno kto wypowiadał daną kwestię, bardziej interesowały mnie spostrzeżenia autora, a te były coraz ciekawsze z każdą przeczytaną stroną. Marcin, ustami bohaterów raczy nas przemyśleniami na temat kondycji człowieka, głównie mężczyzny w XXI wieku, czytamy o samotności, nadziei, smutku, potrzebie miłości, a więc tematach uniwersalnych i eksploatowanych, a mimo to ciągle znajdujemy coś nowego. Myślę, że te problemy, chociaż wspólne wszystkim ludziom, to jednak przyjmują różną postać u każdego z nas, ale również zależą od czasów, w których się manifestują - a przykład pięćdziesiąt lat temu nikt nie wpadłby na to, że bliskości z innym człowiekiem możemy szukać przy pomocy Internetu. Autor w trafny sposób opisuje paradoks brzydoty oraz takie hipermarkety próżności, jak na przykład portale towarzyskie. Jednak czasami niepotrzebnie „rozwadnia” swoje spostrzeżenia statystykami i suchymi, naukowymi „faktami”, jakby chciał się uwiarygodnić.

Opowiedziane historie, choć skrajne, to jednak pokazane w sposób prawdziwy, a wszystko za sprawą realistycznego przedstawienia psychologicznej rzeczywistości bohaterów. Zostajemy wciągnięci przez ich światy i choć domyślamy się, że wszystko zmierza w tragicznym kierunku, to mimo wszystko czytamy dalej, gdzieś wewnątrz tli się nadzieja, że może jednak będzie dobrze… W pewnym momencie zaskoczony zauważyłem, że książka wywołuje we mnie podobne uczucia do tych, jakie miałem podczas oglądania „Domu złego” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego – choć ukazane są sytuacje skrajne, to jednak w taki sposób, że nie możemy przejść obok nich obojętnie.

Czy jest to debiut udany? Jak najbardziej, choć zachęcam autora do większej odwagi - ma dużo do powiedzenia i robi to w zręczny sposób. Na tyle zręczny, że nie poleciłbym tej książki każdemu. Osobom z zaawansowaną depresją odradzam sięganie po Brak złudzeń, ponieważ dla nich książka wcale nie będzie odtrutką, podsuwa na myśl nielubiane w naszej kulturze pytanie: czy aby życie na pewno jest dla wszystkich?

Na biurku przede mną leży debiutancka powieść Marcina Pietraszka – Brak złudzeń. Z kolorowej okładki spogląda na mnie jakby nieco przerażone oko. Czyżbym czytając tę niezbyt grubą książkę miał spojrzeć w siebie? Powinienem się bać?

W minirecencjach możemy przeczytać, że „Brak złudzeń jest odtrutką na lukrowane różową polewą, hurraoptymistyczne książki…” i sam nie wiem,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pamiętacie genialną grę Sida Meiera – Cywilizacja? Mogliśmy się w niej wcielić w największych przywódców świata. Ja najczęściej wybierałem cesarstwo Rzymskie. Zmieniałem bieg historii – rzymskie legiony korzystały z broni palnej i nowoczesnych technologii, a w cesarskich aglomeracjach powstawała kanalizacja a nawet metro. Odkrywałem nowe lądy, budowałem miasta, tworzyłem jednostki wojskowe, rozpętywałem wojny, rozwijałem naukę, ekonomię i religię, a nawet kilka razy zatknąłem flagę imperium rzymskiego na Alpha Centauri. Zawierałem pakty z sąsiadami, odbierałem wioski barbarzyńskim plemionom, niszczyłem cywilizacje, które stanęły na drodze niezwyciężonego Cezara… Tomasza. Gra wciągała na długie godziny, w czasie których całkowicie pochłaniała mnie alternatywna wizja rozwoju ludzkości. To były świetnie spędzone chwile.


Dlaczego o tym piszę? Ponieważ wspomnienia tamtego okresu powróciły podczas czytania „Wergeldu królów”, autorstwa Jarosława Błotnego. Tutaj także stykamy się z alternatywną wersją Imperium, tym razem za czasów cesarza Kommodusa. Według historyków ten okrutny i szalony tyran zginął w wieku 31 lat. Według autora tworzącego swoją historię Rzymu, szaleństwo Kommodusa skończyło się, gdy został ranny w czasie walki gladiatorów, jednak rana nie była śmiertelna. Od tego momentu Kommodusa nękają nawroty dziwnej choroby, w czasie których ma wizjonerskie oraz innowatorskie przebłyski. Realizując je doprowadza Imperium do rozkwitu.

Bohaterem książki jest Marek Lentiwiusz Katella rzymski namiestnik Sarmacji, który z rozkazu Cezara prowadzi kolejną wyprawę wojenną na teren dawnej, nieistniejącej jeszcze Polski, od źródeł rzeki Vistuli aż po Ocean Sarmacji, czyli nasze Morze Bałtyckie. Tak jak we wspomnianej na wstępie grze, oddziały wyposażone są w broń palną, armaty, lunety, kompasy, balony… i wiele innych wynalazków Cezara lub jego genialnych pomocników.

Momentami miałem skojarzenie z Silmarilionem, ale w wersji ulepszonej - z dialogami i dramatyczną fabułą. Opisy ziem i zamieszkujących je ludów, choć przecież historycznych, przypominają nieco dzieło Tolkiena, ale oczywiście w o wiele strawniejszej wersji, choć przyznam, że w „Wergeldzie królów” przydałaby się mapa - ilość plemion zamieszkujących dawną Polskę może przyprawić o zawroty głowy, a lekcji historii nie pamiętam już zbyt dobrze.

Książka trzyma w napięciu, a alternatywna wizja jest spójna i ciekawa. Autor imponuje wiedzą historyczną, ale podaje ją we wciągający sposób, unikając suchego wykładania faktów, wszystko okraszone ciekawą fabułą. „Oium ludu rzymskiego” zapowiada się na bardzo dobry cykl i z dużą przyjemnością sięgnę po kolejną część, a Wam sugeruję przeczytać tom 1 – „Wergeld królów”.

Pamiętacie genialną grę Sida Meiera – Cywilizacja? Mogliśmy się w niej wcielić w największych przywódców świata. Ja najczęściej wybierałem cesarstwo Rzymskie. Zmieniałem bieg historii – rzymskie legiony korzystały z broni palnej i nowoczesnych technologii, a w cesarskich aglomeracjach powstawała kanalizacja a nawet metro. Odkrywałem nowe lądy, budowałem miasta, tworzyłem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Evelio Rosero w książce Między frontami poruszył temat wojny w Kolumbii, jednak w sposób jakże inny, w porównaniu z powieściami stworzonymi przez Polaków, doświadczonych wojną w inny sposób. U Rosero wojna wydaje się mieć swój rytm, jakby była podporządkowana prawu południowej sjesty, przychodzi falami, niczym przypływ zalewa San Jose, niewielką mieścinę, zagarniając za każdym razem jakiegoś nieszczęśnika. Po cofnięciu się, rodziny czekają na wiadomość w sprawie okupu. Tak samo znika żona Ismaela, głównego bohatera, emerytowanego nauczyciela rozmiłowanego w podglądaniu młodych kobiet. W czasie powodzi mieszkańcy nigdy do końca nie są pewni, kto strzela: oddziały lewicowe, prawicowe bojówki, a może żołnierze karteli narkotykowych, wyczuwają jednak, że śmierć od kuli zawsze będzie taka sama, niezależnie od tego, kto ją wystrzeli. Nikt nie ma pewności, czy zaginieni krewni zginęli, zastrzeleni za rzekomą kolaborację z wrogiem, czy może zostali porwani dla okupu. Żołnierze przychodzą i odchodzą pozostawiając w miasteczku coraz mniej mieszkańców, a ci, którzy zostali, są przerażeni, cierpiący i pełni niezrozumienia.
Choć autor jest Kolumbijczykiem, nie znajdziemy tutaj magicznego realizmu rodem z Marqueza, jest tylko, i aż, realizm, bez dodatków, zmiękczeń i udziwnień, mamy senną atmosferę małego miasteczka połączoną z horrorem wojny. Ten kontrast robi piorunujące wrażenie, więc nic dziwnego, że w 2007 roku powieść została nagrodzona prestiżową Premio Tusquets Editores de Novela oraz Independent Foreign Fiction Prize przyznawaną przez brytyjski dziennik „The Independent”. Poza tragedią mieszkańców San Jose, dowiadujemy się o osobistej tragedii Ismaela – starości, z którą mężczyzna wydaje się nie móc pogodzić. Na widok kobiet z miasteczka przypomina sobie dawne czasy, a większość ze wspomnień jest związana z relacjami damsko męskimi, jakby rozmyślanie o nich było jedynym sensem życia mężczyzny. Podgląda również nagą sąsiadkę, o czym wie jej mąż a nawet żona Ismaela. Zdaje się również w specyficzny sposób fantazjować na temat dorastających dziewczyn, ocierając się może nie o pedofilię, ale na pewno niebezpiecznie zerkając poprzez granicę, za którą leży już teren zakazany. Zniknięcie żony uzmysławia mu, jak bardzo jest ona dla niego ważna. Nie poddaje się, szuka, ryzykując życiem.
Między frontami to nie tylko książka odnosząca się do tragicznej wojny w Kolumbii, to także powieść traktująca o wojnie pomiędzy historią i fantazjami z nią związanymi, a brutalną teraźniejszością, która spoziera na nas w każdej sekundzie, a której staramy się za wszelką cenę nie zauważać. To rzecz o przemijaniu i stracie, o wojnie, którą ciągle toczymy w naszych głowach. Czasami przegrywamy ją i stajemy się zakładnikami wspomnień, rozpamiętując to, co utraciliśmy. Czy prawdziwa strata czegoś, wcześniej ledwo zauważalnego, pozwoli nam to docenić i zdoła przywołać do teraźniejszości? Czy raczej dostaniemy kolejny obiekt do fantazjowania, wciągający nas skutecznie do świata wspomnień rozgrywanego w umyśle? Damy się zamknąć między frontami nieistniejącej już przeszłości, a teraźniejszości, której się boimy?

Evelio Rosero w książce Między frontami poruszył temat wojny w Kolumbii, jednak w sposób jakże inny, w porównaniu z powieściami stworzonymi przez Polaków, doświadczonych wojną w inny sposób. U Rosero wojna wydaje się mieć swój rytm, jakby była podporządkowana prawu południowej sjesty, przychodzi falami, niczym przypływ zalewa San Jose, niewielką mieścinę, zagarniając za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Amsterdam parano Michała Puchalaka. Tak jak w przypadku pierwszej książki Wydawnictwa Comm, tak i tym razem zwraca na siebie uwagę krzykliwa okładka – widzimy tańczących ludzi otoczonych jakimś nieokreślonym wirem, a tytuł przyozdobiony jest listkiem marihuany i nawiązuje do Las Vegas parano w reżyserii Terry'ego Gilliama w oczywisty sposób sugerując tematykę.
Amsterdam parano to autbiografia. Główny bohater, 19-to letni Michał, wyjeżdża do Holandii i oczarowany imprezowo-narkotykowymi możliwościami pozostaje w niej kilka lat. Poznaje masę podobnych sobie ludzi z całego świata, ciągle się przeprowadza, najczęściej nie z własnej woli, przeżywa niewiarygodne przygody, których starczyłoby na niejeden życiorys i debiut, eksperymentuje ze środkami zmieniającymi świadomość, od popularnej marihuany czy tabletek ekstazy, poprzez grzyby halucynogenne i LSD, aż po opium. To powoduje że balansuje na granicy prawa i rzadko trzeźwieje.

Wszyscy znamy osoby tego typu – ekstrawertyczne, łatwo nawiązujące kontakty, mające powodzenie u płci przeciwnej, nie bojące się eksperymentów i lubiące być w centrum uwagi. Zapewne ktoś z czytających te słowa taki właśnie jest. Ludzie ci lubią opowiadać o swoich przeżyciach i ciekawych historiach. Są to zazwyczaj opowieści barwne i zabawne, świetne do luźnego spotkania przy piwie i dowartościowujące w późniejszym, niewątpliwie nudniejszym okresie życia. Jedynym problemem podczas ich słuchania jest to, że w dużej ilości męczą. I tak niestety jest w tym wypadku.

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, jednak czytelnika może zrazić duża ilość powtórzeń i częstych wtrąceń słowa „był”. Zapewne w dużej mierze jest to związane z przyjętą przez autora stylistyką - chciał przedstawić siebie takiego jakim był w Amsterdamie. Brak tu jednak głębszej refleksji, całościowej analizy tego co i dlaczego się dzieje. Tak jak bohater zostajemy wciągnięci w wir i pędzimy nie wiadomo gdzie, a obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ma to swój urok, ale tylko do pewnego momentu. Pierwsza głębsza myśl bohatera pojawia się dopiero przed połową książki, gdy autor porównuje marihuanę do alkoholu i zastanawia się nad absurdem zdelegalizowania jej w większości cywilizowanych krajów. Podaje za i przeciw i już zaczyna być ciekawie, gdy nagle znów porywa go ekstatyczny wir. Mnie to pędzenie na łeb na szyję nie przekonuje. Połowę historii można było wyrzucić, a nad resztą usiąść na dłużej.

Piszący pod wpływem narkotyków Philip K. Dick nawet w swojej fabularyzowanej autobiografii opisywał narkotyczne doświadczenia po coś. Na przykład po to, żeby psychozy danego bohatera coś nam o nim powiedziały. W Amsterdam parano tego brakuje. Przeskakujemy z jednej halucynacji w drugą, z jednego łóżka w kolejne. Z punktu widzenia czytelnika pogłębiona analiza może zaoferować znacznie ciekawszą podróż niż opisywanie kolejnej halucynacji, czy narkotykowej psychozy bez wyciągania z niej wniosków.

Brakuje mi także przemiany bohatera. Takie ilości narkotyków przepuszczone przez organizm musiały go przeobrazić, co przyznaje w ostatnim, głębokim i bezczelnie krótkim rozdziale. Jednak tej przemiany nie widać w całości tekstu. Co z tego, że autor dopiero na końcu zauważył, co stało się z nim w wyniku „eksperymentu”? Nikt nie bronił mu wpleść informacji o zmianach wcześniej. Zamiast tego przez znaczną część książki mamy niekończącą się imprezę, do której doklejono rozdzialik podsumowujący. Ma on być również przestrogą dla innych użytkowników narkotyków, ale to ostrzeżenie nie miało szans wybrzmieć odpowiednio w tak krótkiej formie.

Pomimo opisanych wad muszę przyznać, że książka momentami przykuwa do fotela, szczególnie pierwsza połowa. Udziela nam się optymizm i radość głównego bohatera, jego nieskrępowane eksperymenty oraz otwartość na świat i ludzi, być może mu nawet zazdrościmy. Momenty „pod wpływem” opisywane są na tyle dobrze, że każdy użytkownik narkotyków rozpozna te doświadczenia, a może nawet dozna „flashbacków”, a ci, którzy nigdy nie próbowali będą mieli bezpieczny wgląd w odmienne stany świadomości. Pytanie brzmi, czy da się je przekazać słowami. Jeśli to w ogóle możliwe, to komu jak komu, ale Michałowi Puchalakowi się udało. Dzięki ironicznym i bardzo zabawnym komentarzom bohatera kilka razy zaśmiejemy się na głos. Autor bardzo dobrze wykreował postać Krystiana. Kibicujemy również związkowi z piękną Łotyszką.

Czy ten debiut był udany? Nie do końca. Moim zdaniem, materiał mający duży potencjał nie został w pełni wykorzystany. Mamy ciekawego bohatera, mamy niesamowite przygody, ale zabrakło głębi. Poza tym na początku przeszkadza dyskusyjny styl autora.

Amsterdam parano Michała Puchalaka. Tak jak w przypadku pierwszej książki Wydawnictwa Comm, tak i tym razem zwraca na siebie uwagę krzykliwa okładka – widzimy tańczących ludzi otoczonych jakimś nieokreślonym wirem, a tytuł przyozdobiony jest listkiem marihuany i nawiązuje do Las Vegas parano w reżyserii Terry'ego Gilliama w oczywisty sposób sugerując tematykę.
Amsterdam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Studium męskiej paranoi. Krótkie, treściwe, dobrze napisane.

Studium męskiej paranoi. Krótkie, treściwe, dobrze napisane.

Pokaż mimo to

Okładka książki Doza Magazyn Kulturalno - Literacki nr 2 (XI 2010) Adam Andrysek, Lucyna Gładzka, Radosław Górecki, Dariusz S. Jasiński, Mariola Kruszewska, Magdalena Krzemieniewska, Paweł Lekszycki, Tadeusz Mieszkowski, Michał Misztal, Romuald Pawlak, Tomasz Przewoźnik, Wojciech A. Rapier, Redakcja magazynu Doza, Piotr Sender, Grażyna Studzińska-Cavour, Paweł Świerczek, Sebastian Uznański, Jan Wysokiński, Władysław Zdanowicz
Ocena 8,6
Doza Magazyn K... Adam Andrysek, Lucy...

Na półkach: , ,

Świetne teksty, rewelacyjne ilustracje, szkoda że teraz, to chyba tylko w antykwariatach.

Świetne teksty, rewelacyjne ilustracje, szkoda że teraz, to chyba tylko w antykwariatach.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetnie napisane, ale pokręcone. Odradzam homofobom. ;)

Świetnie napisane, ale pokręcone. Odradzam homofobom. ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Posiadam z autografem Piotra. ;) Szczerze polecam. Młoda, polska proza. :)

Posiadam z autografem Piotra. ;) Szczerze polecam. Młoda, polska proza. :)

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poetycki, hipnotyzujące, świetne literacko. Polecam, chociaż akcja dupy nie urywa.

Poetycki, hipnotyzujące, świetne literacko. Polecam, chociaż akcja dupy nie urywa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przez całą lekturę trzymałem kciuki za happy end. Niestety na końcu główny bohater się nawrócił.

Przez całą lekturę trzymałem kciuki za happy end. Niestety na końcu główny bohater się nawrócił.

Pokaż mimo to