rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"Retornados" to bardzo dobrze a jednocześnie przystępnie dla każdego napisane historie retornados – osób powracających do Portugalii z likwidowanych kolonii.

Jednak historia Irene opisana w powieści rozpoczyna się już w 1940 roku, gdy kobieta trafia do Lizbony uciekając przed wojną za ocean. Jej losy potoczą się jednak inaczej niż by chciała, spotyka bowiem Eduardo, przystojnego inżyniera, i związek z nim odegra w życiu Irene kluczową rolę, a wydarzenia doprowadzą do 1975 roku i powracających z kolonii Portugalczyków.

Losy Branki i jej mamy poznajemy w 1975 roku, gdy kończy się ich poukładane i całkiem beztroskie życie w angolskiej Bengueli. Branka, tak jak jej mama, urodziły się w Angoli, nastolatka ma przyjaciół, pasjonuje ją malarstwo, jest wzorową uczennicą w szkole. Jej mama jest nauczycielką, mieszkają w wygodnym domu i dotąd myślały, że Angola jest ich ojczyzną w której pozostaną zawsze. Z dnia na dzień muszą porzucić wszystko, spakować dobytek do podręcznych walizek, które mogą zabrać do samolotu, do którego cudem udało im się dostać oraz do dwóch skrzyń, które mają przypłynąć za jakiś czas statkiem. Takich jak one są tysiące, a w Lizbonie robi się ciasno, nie wszyscy mają w Portugalii rodzinę, u której mogą się zatrzymać, a przywiezione z kolonii pieniądze okazują się bezwartościowe.

Jednym z miejsc, w którym decyzją władz zatrzymują się retornados, jest hotel Ritz, który od jakiegoś czasu nie ma gości i grozi mu zamknięcie. Tu poznajemy kolejnego bohatera książki, Jorge, wzorowego pracownika hotelu, niemal z nabożeństwem dbającego o luksusowe wyposażenie, którego nowi goście szokują zachowaniem, zwyczajami i sposobem bycia. Jego uwagę przykuwa pewien mężczyzna, nieco wyróżniający się od pozostałych retornados, bogatszy i zwracający na siebie uwagę Conde. To kolejna historia, której wyjaśnienie znajdziecie pod koniec książki, gdy autorka, sprawnie prowadząc akcję i wątki, rozplątuje ją być może ku zaskoczeniu wielu z Was.

Branca natomiast jest zła, nie wie, co robi w Lizbonie, zupełnie innej od Bengueli, jej miejsca na ziemi. Nie mają pieniędzy, ich skrzynie przypłynęły do Lizbony ograbione, jej mama nie może znaleźć pracy jako nauczycielka, bo wszystkie jej dyplomy, mimo iż opatrzone godłami portugalskiego ministerstwa, okazują się tutaj nieważne, a nastolatka dopiero po jakimś czasie zaczyna chodzić do szkoły. Wybiera się jednak na przechadzki po Lizbonie w nadziei, że może spotka przyjaciela, który prawdopodobnie też tu jest. Nie zdążyli się pożegnać w Angoli, ustalić, jak się skontaktować w Lizbonie i przypadek sprawia, że Branca zauważa w jednej z kawiarni chłopca, jednak z jakiegoś powodu ucieka. Czy jeszcze uda jej się go spotkać? Czy ich losy się jeszcze splotą? Podczas poszukiwań kręte lizbońskie uliczki zaprowadzą ją do szpitala dla lalek, który czytelnicy poprzedniej powieści Iwony Słabuszewskiej-Krauze ("Lalka z Lizbony") już znają. Czy zostanie tam na dłużej? Czy znajdzie nić porozumienia z Florindą?

Kolejne spotkania otwierają nowe wątki, które wciągają czytelnika, sprawiając że lektura staje się z każdą stroną jeszcze ciekawsza. Powieść to nie tylko historie ludzi, którzy z różnych powodów trafili do Lizbony oraz tych, którzy musieli ich przyjąć, niekoniecznie z własnej woli. To także świetnie zilustrowana stolica Portugalii – zarówno ta w czasie wojny, jak i ta w 1975 roku. Autorka sprawnie prowadzi nas jej krętymi uliczkami i malowniczymi zaułkami, zatrzymuje się na placach i w kawiarniach. Ukazuje nam się miasto piękne, choć nie wszyscy bohaterowie tak je postrzegają, a bywalcy Lizbony mogą śmiało rozpoznawać miejsca i porównywać je ze stanem dzisiejszym. Mogą obserwować Lizbonę widzianą oczami bohaterów, z których każdy obserwuje i odczuwa ją inaczej, zauważa inne rzeczy, a stolica jawi im się zarówno jako piękne i interesujące miasto, jak i coś brzydkiego, dziwnego i oderwanego od rzeczywistości. Więcej na https://my-lisbon-story.blogspot.com/2023/08/retornados-iwony-sabuszewskiej-krauze.html

"Retornados" to bardzo dobrze a jednocześnie przystępnie dla każdego napisane historie retornados – osób powracających do Portugalii z likwidowanych kolonii.

Jednak historia Irene opisana w powieści rozpoczyna się już w 1940 roku, gdy kobieta trafia do Lizbony uciekając przed wojną za ocean. Jej losy potoczą się jednak inaczej niż by chciała, spotyka bowiem Eduardo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jeśli nie możecie pojechać w tym roku do Lizbony, przeczytajcie najnowszą książkę Iwony Słabuszewskiej-Krauze Lalka z Lizbony – niech to będzie choć niewielkie pocieszenie i namiastka pobytu w ulubionym mieście. A jeśli wybieracie się do stolicy Portugalii w najbliższym czasie, koniecznie weźcie tę książkę ze sobą. Czytanie jej w Lizbonie i przemierzanie opisywanych miejsc wraz z bohaterami będzie niesamowitą przygodą. Zwłaszcza że akcja rozgrywa się nie tylko współcześnie, ale i w przeszłości, co daje Wam możliwość porównywania miasta dawniej i dziś, odgadywania miejsc znanych z Waszych wcześniejszych wojaży i rozpoznawania ulubionych miejsc, parków, widoków czy potraw. A tych w książce nie brakuje.

Tytułową lalkę z Lizbony możemy uznać za element wyjściowy do rozwoju akcji książki, bo w końcu to przez nią główna bohaterka Inez poznaje Humberta, z którym na łamach powieści będzie rozwiązywała pewną zagadkę. A wspomniana lalka trafi na leczenie do szpitala dla lalek, który w powieści też odgrywa niemałą rolę – wszystko przez pracującą w nim Florindę, osobę bliską Humbertowi, która znajdzie się w centrum opisywanych wydarzeń. Nie zabraknie i innych mieszkańców Lizbony, zwłaszcza tych z dzielnicy Graça, którzy również przyczynią się do rozwoju akcji, do pojawiających się nowych tropów i możliwych wydarzeń... Przy czym akcja powieści dzieje się nie tylko współcześnie – autorka zabiera nas też w czasy dyktatury, reżimu PIDE, kiedy nie wszystko w Lizbonie było piękne i kolorowe i nie takie, jak dziś mogą oglądać turyści przyjeżdżając na kilkudniowe wakacje. Turystka z Polski, wspomniana Inez, też przyleciała do Lizbony na chwilę, by parę dni później udać się na południe i tam spędzić resztę urlopu, jednak los (a właściwie narzeczony) spłatał jej figla. Patrząc z perspektywy czytelnika można powiedzieć, że dobrze – dzięki temu przeżyła niecodzienną przygodę, o zażegnaniu nudy i rutyny typowego urlopowicza nie wspominając, a może nawet poznała miłość życia? Ale o tym na razie nie wspominamy, przeczytacie sami, zresztą nie wie tego chyba nawet sama bohaterka. Prawdę mówiąc od jej uczuciowych spraw ważniejsze są teraz inne historie, rozgrywające się dookoła niej i poniekąd mimowolnie z chwili na chwilę ją wciągające.

Wciągające na tyle, że jej pobyt w Lizbonie się przedłuża, mimo że już dawno powinna być w Algarve, a potem w Warszawie – przedłużenie urlopu stało się konieczne. Inez zacieśnia swoją znajomość z Humberto, bardziej poznaje spotkaną już wcześniej, przypadkowo, Florindę, obserwuje zwyczaje mieszkańców, a nawet zamienia się w dyskretną panią detektyw. Te wszystkie poczynania sprawiają, że trochę zapomina o narzeczonym – to z jednej strony, z drugiej zaś postanawia zacząć być dla siebie, niekoniecznie tylko dla niego. Czytelnikowi zaś umilają karty powieści, które podczas czytania co chwilę szeleszczą od przewracania. Powieść wciąga – tak samo jak Humberto i Inez chcemy się dowiedzieć, kto był donosicielem i zdradzał znajomych, jaką rolę w tym wszystkim mieli sąsiedzi i komu tak naprawdę można zaufać. Poza tym trochę głębiej poznajemy różne miejsca w Lizbonie – wraz z bohaterami wchodzimy nawet do grobowca na jednym z lizbońskich cmentarzy, dowiadujemy się na czym polega praca w szpitalu dla lalek i jak szpital w ogóle funkcjonuje. Czym się zajmują mieszkańcy Graçy gdy nie pracują? Przychodzą do kawiarni O Bom Café, chodzą na tańce, wymykają się nad rzekę albo do któregoś z lizbońskich ogrodów. A my czytelnicy razem z nimi. W Lizbonie lat minionych czytamy o wspomnieniach z jednego z bardziej współczesnych niż to z 1755 roku trzęsień ziemi, o metodach pracy PIDE, o tym jak się poznali rodzice Humberta i jak wyglądała młodość Florindy, Ricarda, Fernanda czy Jorge.

Piękna jest Lizbona widziana oczami bohaterów powieści, nostalgiczna, nie zawsze oczywista i choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, gdy się jest turystą, żyjąca trochę w cieniu historii, nie tak przecież odległej, a więc ciągle bolesnej, zwłaszcza dla osób, które w niej uczestniczyły oraz dla ich bliskich. Zresztą to zapewne jest powodem wszędzie opisywanej melancholijności Portugalczyków i ich saudade, które obecne jest nie tylko w ludziach, ale i w miejscach a nawet przedmiotach. Spacer po takiej Lizbonie (i nie tylko, bo bohaterowie wyjeżdżają poza miasto) jest piękny, tęskny i od razu przywołujący chęć bycia w Lizbonie…

więcej na blogu: https://my-lisbon-story.blogspot.com/2021/08/lalka-z-lizbony-iwony-sabuszewskiej.html

Jeśli nie możecie pojechać w tym roku do Lizbony, przeczytajcie najnowszą książkę Iwony Słabuszewskiej-Krauze Lalka z Lizbony – niech to będzie choć niewielkie pocieszenie i namiastka pobytu w ulubionym mieście. A jeśli wybieracie się do stolicy Portugalii w najbliższym czasie, koniecznie weźcie tę książkę ze sobą. Czytanie jej w Lizbonie i przemierzanie opisywanych miejsc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Średni współczynnik szczęścia Davida Machado to książka dla każdego. Czyta się ją jednym tchem, i może to być minus – w końcu nikt nie lubi, gdy dobre książki szybko się kończą...
Powieść jest pewnego rodzaju rozmową między Danielem a Almodovarem, chociaż częściej przypomina monolog Daniela, w którym poznajemy trzech przyjaciół z dzieciństwa.
Daniel stracił przed rokiem pracę, dosyć prestiżową, w biurze podróży, które upadło. Zaczynamy poznawać jego historię, gdy akurat złapał jakieś zajęcie, by związać koniec z końcem, nie stracić mieszkania, rodziny, godności. Jednak tę dorywczą pracę traci w momencie, gdy w powieści zaczynamy poznawać Xaviera, nieco zdziwaczałego mężczyznę, który po dziesięciu latach nagle wyszedł z domu. Daniel mimo zagrożenia straty kolejnej pracy postanowił odszukać przyjaciela. Opowiada Almodovarovi, jak to się stało i co było potem. Almodovarovi, który od roku siedzi w więzieniu za napad na stację benzynową. Nikt nie wie, co się dokładnie stało, co kierowało przyjacielem, że popełnił przestępstwo. Wiemy, że nie przyjmuje odwiedzin rodziny, ani przyjaciół. Daniel jednak do niego mówi – w ten sposób poznajemy jego życie, borykanie się z problemami, odczuciami, gdy wysyła setki podań o pracę, a tylko pojedyncze przypadki kończą się rozmowami, które ostatecznie nie przynoszą nic dobrego. Daniel ma żonę i dwójkę dzieci – syna Mateusa i córkę Flor. Razem z matką, Martą, żoną daniela, wrócili do jej rodzinnej Viany do Castelo, bo Daniel w Lizbonie nie był już w stanie utrzymać rodziny. Traktują to jako etap przejściowy, dają sobie trochę czasu na poprawę sytuacji.

Jednak cały czas coś się komplikuje. Mimo to nie widzimy Daniela jako załamanego bezrobotnego sfrustrowanego mężczyzny. Po krótkim zastanowieniu się okazuje się, że jest całkiem szczęśliwy. Jego współczynnik szczęścia to 8,0 na 10 możliwych punktów. Xavier, który wymyślił współczynnik szczęścia, nie wychodzi z domu, poza wspomnianym wyżej jednym razem. Współczynnik szczęścia powstał po subiektywnej analizie 149 krajów ułożonych według średniego współczynnika szczęścia ich mieszkańców – na pierwszym miejscu była Kostaryka, na ostatnim Togo. Zastanawiacie się na którym jest Portugalia? Tego dowiecie się z lektury powieści.

Więcej na blogu: https://my-lisbon-story.blogspot.com/2020/07/david-machado-sredni-wspoczynnik.html

Średni współczynnik szczęścia Davida Machado to książka dla każdego. Czyta się ją jednym tchem, i może to być minus – w końcu nikt nie lubi, gdy dobre książki szybko się kończą...
Powieść jest pewnego rodzaju rozmową między Danielem a Almodovarem, chociaż częściej przypomina monolog Daniela, w którym poznajemy trzech przyjaciół z dzieciństwa.
Daniel stracił przed rokiem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Lizbona. Miasto, które przytula Marta Stacewicz-Paixão, Weronika Wawrzkowicz-Nasternak
Ocena 6,8
Lizbona. Miast... Marta Stacewicz-Pai...

Na półkach: ,

Zanim książka pojawiła się na rynku, sporo o niej mówiono i pisano, a od lipca przynajmniej kilkanaście osób zdążyło mnie zapytać, czy już mam i czy przeczytałem. No więc mam i teraz rozumiem zachwyty i wyczekiwanie. I tak jak w tytule przytula Lizbona, myślę że śmiało można powiedzieć, że to książka, która przytula. Zachwyciła mnie już od samego początku, a mianowicie cytatem z książki Antonia Munõz Moliny "Jak przemijający cień", który kończy się słowami „Od samego początku rozumiałem, że jest to miasto, którego potrzebowałem”. O tej i drugiej portugalskiej książce Moliny, "Zima w Lizbonie", pisałem na blogu i należą do moich ulubionych. Taki wstęp od razu zachęca do czytania, a im dalej, czytając kolejne strony, pojawiają się następne moje ulubione pozycje literackie, na czele z niesamowitym włoskim pisarzem Antoniem Tabucchim, José Saramago i oczywiście Fernandem Pessoą. W bibliografii na końcu książki znajdziecie jeszcze kilka innych interesujących nazwisk i tytułów, niektóre z nich pojawiały się też naszym blogu.

Czytając książkę, znalazłem wiele rzeczy, które w pewnym sensie opowiadają o moich lizbońskich przygodach, odczuciach i poznawaniu miasta. Być może dlatego, że autorka Weronika Wawrzkowicz-Nasternak rozpoczynała swoją portugalską przygodę mniej więcej w tym samym czasie, co ja. Druga autorka, Marta Stacewicz Paixão mieszkała tam przez jedenaście lat, więc opowiada o Portugalii z pozycji miejscowej. Cała książka jest bardzo zgrabnie skonstruowana, składa się na nią klika rozmów obu autorek, rozmów z zaproszonymi gośćmi, że tak to ujmę, oraz felietonów Weroniki Wawrzkowicz wprowadzających do poszczególnych rozdziałów, których jest w sumie osiem. Całość wzbogacają piękne zdjęcia, które zazwyczaj uzupełniają tekst. I oczywiście przywołują piękne wspomnienia z Lizbony.
więcej na blogu: https://my-lisbon-story.blogspot.com/2019/09/lizbona-miasto-ktore-przytula-weronika.html

Zanim książka pojawiła się na rynku, sporo o niej mówiono i pisano, a od lipca przynajmniej kilkanaście osób zdążyło mnie zapytać, czy już mam i czy przeczytałem. No więc mam i teraz rozumiem zachwyty i wyczekiwanie. I tak jak w tytule przytula Lizbona, myślę że śmiało można powiedzieć, że to książka, która przytula. Zachwyciła mnie już od samego początku, a mianowicie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatni kabalista Lizbony to książka trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Jest rok 1506 i w stolicy Portugalii rozgrywa się prawdziwy horror – chrześcijanie mordują żydów, a prowodyrami całej akcji są dominikanie, którzy nawołują do spalenia każdego żyda w mieście. Dodatkowo w Lizbonie panuje pewna plaga siejąca pomór, za której rozprzestrzenianie oskarża się właśnie żydów. Większość z nich to zresztą Nowi Chrześcijanie, którzy przyjęli nową wiarę pod groźbą wypędzenia z Portugalii a nawet śmierci. To jednak nie wystarcza, by uznać ich za swoich. Z drugiej strony wielu nowych Chrześcijan praktykuje w tajemnicy starą wiarę, pielęgnuje jej idee i przekazuje dalszemu pokoleniu.
Więcej na http://my-lisbon-story.blogspot.com/2018/01/lizbona-poczatkow-xvi-wieku-w-ksiazce.html

Ostatni kabalista Lizbony to książka trzymająca w napięciu do ostatniej strony. Jest rok 1506 i w stolicy Portugalii rozgrywa się prawdziwy horror – chrześcijanie mordują żydów, a prowodyrami całej akcji są dominikanie, którzy nawołują do spalenia każdego żyda w mieście. Dodatkowo w Lizbonie panuje pewna plaga siejąca pomór, za której rozprzestrzenianie oskarża się właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohaterką Portugalki jest Sophie, która urodziła się i wczesne dzieciństwo spędziła w Portugalii, w regionie Douro. Gdy ją poznajemy, jest młodą kobietą mieszkającą w Londynie, z rodzicami. Jednak w jej rodzinnym domu nie układa się najlepiej, bo małżeństwo jej rodziców od lat jest fikcją podtrzymywaną ze względu na dobro córki. Dlatego Sophie, która na dodatek niedawno poznała miłość swojego życia, marzy o tym, by się wyprowadzić do własnego mieszkania. Nie jest to takie proste, bo ceny nieruchomości w Londynie są ogromne, a ona, ze względu na brak stałej pracy, nie dostałaby nawet kredytu. I wtedy, chyba z okazji urodzin, ojciec podarował jej kawałek ziemi – winnicę w portugalskim Douro, gdzie mieszka jej babka Gabriela i wuj Leonardo. Ojciec stawia jednak warunek – Sophie ma złożyć kwiaty na grobie Horacia. Nic więcej nie zdradza, ani kim był Horacio, ani dlaczego to dla niego takie ważne. Jak się potem okaże, Horacio był kluczową postacią historii, z którą musiała się zmierzyć Sophie.
Tymczasem dziewczyna postanawia od razu zacząć działać i znaleźć kupca na swoją działkę. W tym celu wyrusza do Portugalii, do Quinty de São Francisco w regionie Douro, gdzie mieszkają jej krewni. Wyjawienie powodu swojej wizyty nie podoba się ani wujowi, ani tym bardziej babce, choć oficjalny powód tej niechęci nie jest znany Sophie. Jednak czytelnik wie trochę więcej niż dziewczyna i może snuć domysły, co wciąga w lekturę. A wie więcej, bo książka rozpoczyna się sceną mającą miejsce jesienią 1982 r., w której Gabriela i Leonardo budują mur i rozmawiają o kimś, kto zabił i nie poniósł kary, a zabił najbliższą im osobę – dla Gabrieli syna, dla Leonarda brata.
Jednak podczas tej pierwszej wizyty czujność Sophie jest jeszcze jakby uśpiona. Dowiaduje się, że sprzedanie jej ziemi nie będzie wcale takie łatwe, wuj uruchamia jednak pewne kontakty i trzeba czekać. Dopiero po jakimś czasie, gdy nasza bohaterka już prawie przestała myśleć o sprzedaży, pojawił się potencjalny kupiec. Sophie pakuje się niemal od razu i leci do Portugalii. Wszystko byłoby w porządku, gdyby się nie okazało, że ziemię chce kupić nie kto inny, jak Camila Hernandez. Gdy Leonard usłyszał jej nazwisko jako kupca, zemdlał, a babka wcale nie przyjęła tego faktu lepiej. Dlaczego? Tego właśnie dowiecie się czytając Portugalkę. Warto poznać tę historię – mam nadzieję, że moje powyższe wprowadzenie do niej zachęciło Was, bo taki był mój cel.
Więcej na http://my-lisbon-story.blogspot.com/2017/05/iwona-sabuszewska-krauze-portugalka.html

Bohaterką Portugalki jest Sophie, która urodziła się i wczesne dzieciństwo spędziła w Portugalii, w regionie Douro. Gdy ją poznajemy, jest młodą kobietą mieszkającą w Londynie, z rodzicami. Jednak w jej rodzinnym domu nie układa się najlepiej, bo małżeństwo jej rodziców od lat jest fikcją podtrzymywaną ze względu na dobro córki. Dlatego Sophie, która na dodatek niedawno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Muzyka moich ulic. Lizbona" to przede wszystkim książka o muzyce w Lizbonie. Tak ja ją odbieram. Ale także o fotografii – autor niejako wyjaśnia, a może usprawiedliwia się, skąd takie a nie inne zdjęcia ilustrują jego opowieść. Na pierwszych stronach dowiadujemy się także, skąd pomysł jej napisania. Przeczytamy też, skąd się wzięła Lizbona w życiu Marcina Kydryńskiego, i jaki w tym udział miała Mariza. Mariza zresztą pojawia się w książce nie raz, autor spotyka ją i w Lizbonie i w Polsce, nie tylko na gruncie zawodowym. Nie jest zresztą jedyną muzyczną osobistością, z których udziałem historie poznajemy w tej książce. Jest Beto Betuk, Camané z braćmi Pedrem i Helderem Moutinho, jest wspaniały Carlos do Carmo. Jest cudowna Sara Tavares, nawet Melody Gardot (choć podglądana tylko ukradkiem) i Carminho (jednak w tym przypadku wolałbym przeczytać o Artystce co innego…). Jest też Tito Paris i Yami, są wirtuozi gitary portugalskiej Angelo Freire, José Manuel Neto i Luís Guerreiro. Podczas muzycznych spacerów autor przedstawia nam koncertującą czasami także u nas Donę Rosę, która w Lizbonie woli śpiewać na Rua Augusta, przygrywającego na gitarze, będącego pewnego rodzaju wizytówką pejzażu miasta Wilfredo, którego sam często spotykałem w okolicach Portas do Sol (a którego ponoć już tam nie ma), czy Elenę, która śpiewa i gra na akordeonie od lat jeden i ten sam motyw i nadal tego nie potrafi. Pojawia się też zespół Guents Dy Rincon, którego podczas ostatniego pobytu w Lizbonie słuchałem na Miradouro de Sao Pedro de Alcantara.
Poznajemy Clube de Fado i jego szefa Mário Pacheco (który wraz z ekipą gościł dopiero co na gdańskim Siesta Festivalu), ważne miejsce w książce, jak i zapewne w życiu autora zajmuje klub Mesa de Frades. Znajdował się on zresztą tuż obok jego mieszkania w Alfamie. Także o mieszkaniu możemy co nieco poczytać w książce, ba, nawet bez problemu zlokalizować je w przestrzeni Alfamy – Marcin Kydryński bowiem dosyć dokładnie opisuje okolicę, w której mieszka w Lizbonie. Ze swojego mieszkania zabiera nas zresztą na spacer ulicami miasta. Poznajemy jego ulubione kafejki i restauracje – nie tylko w Alfamie ale także w Mourarii, Bairro Alto czy Chiado. Sunąc powolnym krokiem, opowiada nam, co go w danym miejscu zaciekawiło, gdzie najlepiej usiąść na kawę, w którym miejscu spotkał Marizę albo gdzie zabrał go na lancz Camané.
więcej tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2017/04/marcin-kydrynski-muzyka-moich-ulic.html

"Muzyka moich ulic. Lizbona" to przede wszystkim książka o muzyce w Lizbonie. Tak ja ją odbieram. Ale także o fotografii – autor niejako wyjaśnia, a może usprawiedliwia się, skąd takie a nie inne zdjęcia ilustrują jego opowieść. Na pierwszych stronach dowiadujemy się także, skąd pomysł jej napisania. Przeczytamy też, skąd się wzięła Lizbona w życiu Marcina Kydryńskiego, i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wspaniale się to czyta, polecam!

Wspaniale się to czyta, polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bohaterów tej kryminalnej powieści poznajemy w Madrycie, w klubie nocnym „Metropolitano”, gdzie występuje grupa Giacomo Dolphin Trio. Narrator spotyka tam Biralba po kilkuletniej przerwie, i to spotkanie jest niejako inspiracją do opowiedzenia historii muzyka. Historii, w której oprócz jazzu dużą rolę odegrała nieszczęśliwa miłość. Pojawia się Lukrecja i już samo jej imię wydaje się trochę niesamowite, trochę wzbudzające strach, że na pewno będą z nią kłopoty. I po części są to uzasadnione obawy. Lukrecja i Biralbo zakochują się w sobie, mimo iż ona jest żoną innego, Malcolma, który zresztą na początku tej historii oszukał Biralba. Jednak to miłość tych dwojga kochanków, ukrywających się ze swoim uczuciem w hotelach na godziny, namieszała sporo w dalszym biegu opowiedzianej historii. W kolejnych rozdziałach Lukrecja i pianista co jakiś czas spotykają się w różnych miejscach, a także korespondują ze sobą, gdy Lukrecja i Malcolm wyjeżdżają do Berlina. Ta korespondencja też ma znaczenie dla rozwoju akcji, niespiesznej zresztą, aczkolwiek wciągającej. […]
Co sprawiło, że Lukrecja odważyła się odejść od męża, wiedząc jednocześnie, że skazuje się na ciągłą ucieczkę i ukrywanie się przed nim i jego wspólnikami? To wówczas wraca na chwilę do San Sebastian i opowiada swoją historię dawnemu kochankowi, którego uczucia do Lukrecji ożywają w jednej chwili. W wyniku różnych postanowień tych dwojga wraca temat Lizbony, już nie tylko w piosence. Ale czy kochankowie docierają tam razem? Nie zdradzę, by nie psuć Wam lektury. Napiszę tylko, że o Lizbonie Biralbo opowiada tak, jakbyśmy oglądali stary czarno-biały film z niespieszną akcją, dobrą muzyką i doskonale kadrowanymi scenami. Trochę oddaje to okładka książki (mimo iż zdjęcie na niej jest współczesne). Nie padają żadne nazwy miejsc, mijanych ulic i placów poza Birmą. No właśnie, Birma w Lizbonie to coś, co też przeplata się od początku tej historii. W końcu wraz z Biralbem poznajemy to miejsce. Wtedy też dowiadujemy się, również razem z naszym jazzmanem, o pewnym cennym obrazie. Czy Lukrecja albo jej były mąż również mają z tym coś wspólnego? Nawet niezbyt uważna lektura pozwoli Wam odpowiedzieć na te pytania.
Więcej (+ konkurs książkowy) na blogu http://my-lisbon-story.blogspot.com

Bohaterów tej kryminalnej powieści poznajemy w Madrycie, w klubie nocnym „Metropolitano”, gdzie występuje grupa Giacomo Dolphin Trio. Narrator spotyka tam Biralba po kilkuletniej przerwie, i to spotkanie jest niejako inspiracją do opowiedzenia historii muzyka. Historii, w której oprócz jazzu dużą rolę odegrała nieszczęśliwa miłość. Pojawia się Lukrecja i już samo jej imię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem ze względu na lizboński wątek. Ogólnie książka mało wymagająca, w sam raz na upalne letnie popołudnie.

Przeczytałem ze względu na lizboński wątek. Ogólnie książka mało wymagająca, w sam raz na upalne letnie popołudnie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/07/elzbieta-sieradzinska-cesaria-evora.html

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/07/elzbieta-sieradzinska-cesaria-evora.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/07/lizbonskie-watki-w-ksiazce-cierpliwy.html

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/07/lizbonskie-watki-w-ksiazce-cierpliwy.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2014/09/jose-luis-peixoto.html

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2014/09/jose-luis-peixoto.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/11/tajny-agent-jaime-bunda-pepeteli.html

Pisałem o książce tutaj: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2015/11/tajny-agent-jaime-bunda-pepeteli.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niesamowite opowiadania

Niesamowite opowiadania

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

http://my-lisbon-story.blogspot.com/2016/03/daniel-jonas-czesty-przechodzien.html

http://my-lisbon-story.blogspot.com/2016/03/daniel-jonas-czesty-przechodzien.html

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kompletna, rzeczowa, naukowa lecz bardzo przystępna pozycja opisujące dzieje fado od zarania do początku XXI w.

Tutaj pisałem o książce więcej: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2016/03/rui-viera-nery-historia-fado-konkurs.html

Kompletna, rzeczowa, naukowa lecz bardzo przystępna pozycja opisujące dzieje fado od zarania do początku XXI w.

Tutaj pisałem o książce więcej: http://my-lisbon-story.blogspot.com/2016/03/rui-viera-nery-historia-fado-konkurs.html

Pokaż mimo to