-
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
Brzydkie słowa tu bedo!!! Jeśli ktoś się poczuje mną zgorszony, to radzę mu zerknąć do tej książki.
Akcja rozbija się o to, że facet ma wielkiego pytonga.
Potem długo, długo nic...
No dobra. Posiada także serce z kamienia, gdyż jego licealna miłość ileś lat temu zginęła w wypadku. Gdy jechali samochodem, uderzyła w nich ciężarówka, a on obwinie siebie, ponieważ siedział wtedy za kierownicą.
Bohaterkę za niemowlęcia ktoś podrzucił w kościele i obca pani wzięła ją na wychowanie. Jako że była mocno starsza, to ta nazywała ją babcią. Babcia nie żyje od 17 lat.
Zresztą nie będę robić tutaj głębszej analizy postaci, bo to niepotrzebna strata czasu (a poza tym nie ma zbyt dużo materiału na takową analizę).
Główny bohater jest tutaj tylko jeden. To Penis!
Oczywiście, patrząc na okładkę, tytuł i opis, wiedziałam jakiego typu to będzie książka. Wiedziałam, że powinnam omijać ją szerokim łukiem. Opis mnie jednak trochę zaciekawił i uznałam, że może poza lawiną seksów będzie tam jeszcze coś do poczytania. No i że może te seksy będą w miarę strawnie przedstawione.
Jak zwykle na moją głowę wylano kubeł zimnej wody.
Wiem, że dochodzi tłumaczenie i tak dalej i może to coś psuje, ale serio nie kumam, jak można w książce o bzykaniu tak smętnie i beznadziejnie owo bzykanie opisywać. Ale! To że smętnie i beznadziejnie, to jeszcze da się przeżyć. Wszak nie każdy jest w tym zaraz mistrzem. Powiem Wam jednak, że obawiam się poważnie o osoby, które nie uprawiały seksu. Gdy przeczytają tę książkę, być może już nigdy nie zechcą się zapuścić w te mroczne rejony ludzkiej fizjologii.
Bohaterka wyszukuje sobie ogiera. Potem cały czas narzeka, że ma on sprzęt wielki i gruby jak salceson. Moczy się w wannie z jakimiś solami. Jęczy i ględzi, że wszytko ją boli i musi chodzić okrakiem. Po czym - kiedy on tylko zjawia się na horyzoncie- wskakuje na niego, a potem znowu czołga się, utyka i biadoli.
Pozwala mu po pijaku zabawiać się ze swoim tyłkiem, a potem on się budzi z zakrwawionym siurakiem i wielka, kuźwa, konsternacja. Ona, oczywiście, moczy bolącą dupę w wannie.
Weźcie! Serio, jak jeszcze gdzieś trafię na bohaterkę, która krwawi z odbytu, to skończę w ciemnym kącie, ssąc własny kciuk.
Zapomniałam dodać, że ona nigdy nie przeżyła z facetem orgazmu, a z nim od razu miała 8.
Ja rozumiem, że on chował w spodniach pokryty ludzką skórą kij od szczotki i to nie jest jego wina, ale po co te wszystkie opisy jej boleści po fakcie? Komu to potrzebne, kogo ma to zachęcić?
Są książki, gdzie występuje fajna chemia między bohaterami i zbliżenia opisane są całkiem znośnie. Tutaj można jedynie ziewać, krzywić się i przewracać oczami na głupotę będącej z logiką na bakier głównej bohaterki.
'To już ostatni raz, nie, nie, nie! Tak, tak, tak, bo on przyszedł i jak jemu można odmówić, on takie biedny i ma zimne serce, trzeba biec się wypinać, a potem wepchnąć z powrotem dyndające jelita i wątrobę.'
Sorry, ale w ostateczności Mistrz Dymania mnie pokonał i nie doczytałam kilkudziesięciu ostatnich stron.
Zdecydowanie raczej tej książki Wam nie polecam.
Brzydkie słowa tu bedo!!! Jeśli ktoś się poczuje mną zgorszony, to radzę mu zerknąć do tej książki.
Akcja rozbija się o to, że facet ma wielkiego pytonga.
Potem długo, długo nic...
No dobra. Posiada także serce z kamienia, gdyż jego licealna miłość ileś lat temu zginęła w wypadku. Gdy jechali samochodem, uderzyła w nich ciężarówka, a on obwinie siebie, ponieważ siedział...
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że ja tej książki nie skończyłam. Przeczytałam koło 300 stron na 850. Trochę ją pokartkowałam, zajrzałam na koniec i wiem na pewno, że dalej czytać tego dzieła nie chcę.
Złapałam się na tekst z tyłu okładki traktujący o tym, jaki to nie jest gorący i pełen humoru romans w świece wyższych sfer. Ja romanse darzę miłością wielką, a jeśli występuje w nich jeszcze humor, to już w ogóle cud miód i orzeszki. A co mamy w "Jeźdźcach"? A no właśnie...
Jednym z bohaterów jest Rupert Campbell- Black. Arystokrata, który skacze konno przez przeszkody, a kobiety rzucają mu pod nogi swoje pończochy i nie tylko pończochy. Rupert oprócz tego, że arogancki i bucowaty, jest też lokalną lafiryndą. A może lafiryndem? Dobra, nieważne. Generalnie bierze co się da i na drzewo nie ucieka, jak to kiedyś nucił lider zespołu Boys. Nawet, gdy zaczyna uderzać do konkretnej kandydatki, nic mu pod kopułką nie świta, aby zaprzestać tych rozpustnych czynności. I fakt - facet bywa dość zabawny. Jakby był nieco normalniejszy, mogłabym go nawet polubić. Bo ja mam słabość do bad-bojów. Ale wiecie, tylko do takich, którzy po pierwszym spojrzeniu na wybrankę serca, stają się potulnymi pieskami :D
Z tyłu okładki Jojo Moyes mówi nam, że jej rówieśniczki pod urokiem Ruperta niemal zapomniały o swoich mężach... To ja serio nie wiem, jakich one muszą mieć mężów. We mnie przez większość czasu bohater wywoływał pragnienie, by dać mu w pysk i obrzucić go żwirem.
Jest tam jeszcze drugi pan. Chudy wypierdek - Jake Lovell. On sprawiał wrażenie normalniejszego, ale kiedy trochę podejrzałam, co dzieje się dalej - witki mi opadły. Nie będę spoilerować, ale to już była wisienka na tym torcie z kupy.
O kobietach w tej powieści także nie mam dobrego zdania. Zwłaszcza o Helen, która kreuje się na wielką intelektualistę, a w rzeczywistości jest próżną laleczką. Nasuwa mi się tutaj brzydkie, ale jakże trafne określenie - tępa dzida.
Zapewne jestem naiwna, bo w romansach wolę nieco wyidealizowany świat. Tak mam i już. Jeśli jest szansa, że w danej książce mogą występować zdrady, czy inne krzywe akcje, to prędzej zjem własne gacie, niż sięgnę po tego typu lekturę. W przypadku "Jeźdźców' głupio zasugerowałam się opisem i mnie za to pokarało. Takich 'romansów', to ja nie szanuję. Już chyba wolę lewatywę.
Książki nie polecam. No, ewentualnie żeby w piecu nią rozpalać. Gruba jest, na jakiś czas powinno wystarczyć. Albo można wzniecić modne jesienią ognisko i upiec sobie na nim kiełbasę.
A poważnie, jeśli ktoś lubi czytać o koniach, o zawodach i tej całej otoczce, a nie zwraca zbytnio uwagi na zidiocenie oraz brak zasad moralnych u bohaterów, to może być dla niego spoko. Tylko nie wiem, po co to komu. Już lepiej poradnik jakiś poczytać. Przynajmniej nie trzeba się przedzierać przez 850 stron tekstu ;)
Na wstępie chciałam zaznaczyć, że ja tej książki nie skończyłam. Przeczytałam koło 300 stron na 850. Trochę ją pokartkowałam, zajrzałam na koniec i wiem na pewno, że dalej czytać tego dzieła nie chcę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZłapałam się na tekst z tyłu okładki traktujący o tym, jaki to nie jest gorący i pełen humoru romans w świece wyższych sfer. Ja romanse darzę miłością wielką, a jeśli...