milvanna

Profil użytkownika: milvanna

Nie podano miasta Kobieta
Status Czytelniczka
Aktywność 7 lata temu
156
Przeczytanych
książek
182
Książek
w biblioteczce
3
Opinii
33
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Kobieta
Dodane| Nie dodano
Ta użytkowniczka nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

Przyznam, że Oksana Pankiejewa sprawiła mi niemały problem. „Przekraczając granice” chciałam przeczytać już, szybko, natychmiast. Marudziłam i jęczałam, to mam. I książkę, i problem.

Wszystko zaczyna się pięknie i intrygująco. Na wstępie poznajemy Olgę, ukraińską studentkę filologii hiszpańskiej, która nie dość, że nie dysponuje pieniędzmi, które umożliwią jej ukończenie studiów, to jeszcze sama nie do końca wie, co powinna po nich robić. No cóż, złapałam się na to, bo sama wybrałam podobną ścieżkę kariery i stanęłam przed takim dylematem. Na szczęście tu podobieństwa między nami się kończą. Otóż Olga zostaje zamordowana. Ale, ale! To nie koniec! Dzięki ingerencji niesfornego księcia Mafieja, Olga trafia to królestwa Ortan, gdzie panuje nieco dziwny, szalenie inteligentny i dość skryty król Szellar. Olga zyskuje status przesiedleńca a przystosowaniem jej do nowej rzeczywistości zajmuje się silny, przystojny książę Elmar, jego ukochana nimfa Azille oraz królewski błazen, również przesiedleniec, Żak. Szybko wychodzi na jaw, że Olga dysponuje niezwykłym talentem. Potrafi wpakować się w kłopoty niemal na zawołanie, co wkrótce staje się problemem wagi państwowej.

Mój stosunek do „Przekraczając granice” jest mieszany. Na początku książka bardzo mnie wciągnęła. Akcja toczy się dość szybko. Pankiejewa przedstawia nam zasady, dzięki którym funkcjonuje Ortan; rodzinne układy rządzących; okropieństwa, z których słynie rząd Mistralii, państwa słynącego z rewolucji i tortur fundowanych nieposłusznym obywatelom w Castel Milagro. Pojawiają się bohaterowie, którzy mają spory potencjał. Mamy tu wiele dialogów i długie monologi wygłaszane przez niektóre postaci, co niewątpliwie ma służyć urozmaiceniu narracji.

Niestety, czytając „Przekraczając granice” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z, jak kiedyś pięknie powiedziała jedna z moich koleżanek, „wstępem do zarysu podstaw”. Akcja niby się rozkręca, niby coś ma zacząć się dziać, ale albo jednak się nie dzieje, albo Pankiejewa przeskakuje jakieś wydarzenie, by tylko bohaterowie mogli sobie o nim poopowiadać. Oczywiście rozumiem, że wielu osobom może się to podobać. Mi natomiast zupełnie nie pasuje. Nie wiem też, czy książka stanowi całość, czy jest początkiem sagi. Druga opcja wydaje mi się być rozwiązaniem bardziej logicznym, bo w powieści nie wyjaśnia się zupełnie nic. No, prawie nic. A wiele zagadek można rozpracować samodzielnie.

Bohaterowie zupełnie mnie nie porwali. Tak, mają mnóstwo problemów. Nie sposób o tym zapomnieć, bo analizują je niemal bez przerwy, nie odnajdując przy okazji żadnych sensownych i konkretnych rozwiązań. Są, według mnie, tylko zarysowani. Autorka budując postaci skupia się tylko na ich jednej, dwóch cechach, przez co stają się jakieś takie płaskie i monotonne a po jakimś czasie od przeczytania powieści trudno powiedzieć o nich coś bardziej konkretnego. Język bohaterów (Pankiejewa stara się dopasowywać go do ich temperamentu i charakteru) trochę gryzie i, moim zdaniem, jest dość sztuczny. Nie wiem jednak, czy jest to kwestia stylu autorki, czy problemów z tłumaczeniem.

Chociaż wiem, że „Przekraczając granicę” bardzo podoba się wielu osobom, dla mnie jest książką z gatunku „E”, czyli „Eee, przeczytałam. Eee, sama nie wiem”. Ciągle wydaje mi się, że to tylko wstęp do większej serii. Chociaż może Pankiejewa po prostu chciała pozostawić czytelnika z otwartym, pełnym niedomówień zakończeniem. Niestety, wydaje mi się, że ukraińska autorka żadnej granicy nie przekroczyła.

[recenzję umieściłam wcześniej na moim blogu]

Przyznam, że Oksana Pankiejewa sprawiła mi niemały problem. „Przekraczając granice” chciałam przeczytać już, szybko, natychmiast. Marudziłam i jęczałam, to mam. I książkę, i problem.

Wszystko zaczyna się pięknie i intrygująco. Na wstępie poznajemy Olgę, ukraińską studentkę filologii hiszpańskiej, która nie dość, że nie dysponuje pieniędzmi, które umożliwią jej ukończenie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O tym, że „Zatrute ciasteczko” mnie zauroczy, wiedziałam od chwili, kiedy wzięłam książkę do rąk. Nie ma co się nad tym rozwodzić, trzeba krótko stwierdzić, że wydanie jest po prostu śliczne. W jakiś dziwny sposób już okładka oddaje klimat całości. Kolory odzwierciedlają mroczną atmosferę opowieści a jej pojedyncze elementy pokazują, że będziemy się delektować nie lada tajemnicą.
„Zatrute ciasteczko” to pierwsza część serii opowieści o Flawii de Luce autorstwa Alana Bradley’a. Akcja toczy się w sennej, angielskiej miejscowości, Bishop’s Lacey. Jedenastoletnia Flawia, ekspert w dziedzinie chemii i nielicencjonowany detektyw, mieszka w ogromnej i starej posiadłości Buckshaw wraz z małomównym ojcem, Dogger’em (pracownikiem i przyjacielem rodziny) i dwiema straszymi, bezwzględnymi siostrami (piękną i muzykalną Ofelią oraz książkoholiczką Dafne), które, nie ukrywajmy, do najwspanialszych nie należą. Z własnego doświadczenia wiem, że nie wszystkie starsze siostry kneblują tym młodszym usta i wrzucają je do ciemnych szaf. Flawia jednak nie pozostaje swoim oprawcom dłużna i potrafi się odpłacić. A to ciętą ripostą, a to zatrutą szminką. Flawia najchętniej oddaje się swojej pasji: chemii. Godzinami przebywa w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju a jej idolami są sławy ze świata próbówek i pierwiastków. Pewnego dnia jej spokój zostaje zakłócony. W ogrodzie, na grządce z ogórkami znajduje…trupa. Od tego momentu Flawia będzie robić wszystko, by odnaleźć mordercę i, tym samym, udowodnić, że to nie jej ojciec jest sprawcą zbrodni.
Bradley pisze w sposób, który wciąga nas w świat Flawii od początku do końca i nie pozwala nam się z niego wyrwać. Narratorem jest sama dziewczynka, co sprawia, że wszystko widzimy z jej perspektywy. Jej krytycznym wzrokiem patrzymy na rozkochaną w sobie Ofelię i nieco odsuniętą od rzeczywistości Dafne. Momentami czujemy jej tęsknotę za czułością ze strony bardzo „angielskiego” ojca. Autor konstruuje zagadkę kryminalną, którą wcale nie tak łatwo rozwikłać a pełna zakrętów i zwrotów droga Flawii do jej rozwiązania wciąga nas na tyle, że nie jesteśmy w stanie odłożyć książki, chociażby w celu zrobienia sobie kanapki. Przynajmniej tak właśnie było w moim przypadku.
Niewątpliwie największym atutem powieści jest sama Flawia. Jedenastolatka myśli i mówi jak wykształcona, dorosła osoba. Nie unika ostrzejszych słów. Jest oczytana (często odwołuje się do dzieł literatury krajów anglosaskich), ironiczna, wyjątkowo pewna siebie (choć zdarza jej się nazwać samą siebie idiotką), trzeźwo patrzy na rzeczywistość, potrafi spokojnie przeanalizować nawet najbardziej emocjonujące wydarzenia. Jak już wspomniałam, jej największą miłością jest chemia. Co prawda nie do końca jestem w stanie zrozumieć to uwielbienie, jednakże Flawia w niektórych sytuacjach przekonuje mnie do użyteczności i nieodzowności chemii w naszym życiu (np. otrucie cyjankiem ludzi nadużywających wyrazu "kochanie").
Ponadto bardzo podoba mi się fakt, że Flawia w jakiś sposób buntuje się przeciw narzucanej jej roli małej, grzecznej dziewczynki. I stereotypowej roli kobiety. Jest oburzona zachowaniem inspektora policji, który tak właśnie ją postrzega. Myśli wtedy:
„I to wszystko. I zawsze tak samo, od narodzin po śmierć! Bez mrugnięcia powieką, bez choćby zająknięcia odsyła się jedyną kobietę na miejscu zbrodni do kuchni, żeby przypilnowała wrzątku. Żeby się zakrzątnęła! Zorganizowała! Za kogo on mnie bierze? Za pastucha?” (s.40)
Trzeba przyznać, że „Zatrute ciasteczko” to bez wątpienia nie tylko historia dla dzieci i nastolatków. To powieść inteligentna, mroczna, tajemnicza, przesiąknięta ironią i sarkazmem, w której mogą zatracić się również dorośli. Mnie Flawia kupiła na miejscu i od razu. W zamian za to, jak tylko wyzdrowieję, pobiegnę do księgarni i kupię koleją część serii Alana Bradleya.
[cytat pochodzi z książki "Zatrute ciasteczko"]

O tym, że „Zatrute ciasteczko” mnie zauroczy, wiedziałam od chwili, kiedy wzięłam książkę do rąk. Nie ma co się nad tym rozwodzić, trzeba krótko stwierdzić, że wydanie jest po prostu śliczne. W jakiś dziwny sposób już okładka oddaje klimat całości. Kolory odzwierciedlają mroczną atmosferę opowieści a jej pojedyncze elementy pokazują, że będziemy się delektować nie lada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Alan Bradley znowu przenosi nas do Bishop’s Lacey. Dokładniej na cmentarz św. Tankreda, na którym to Flawia, dziewczę o bujnej wyobraźni, odznaczające się, nie ukrywajmy, lekką skłonnością do przesady, leży z zamkniętymi oczami i myśli o swoim ewentualnym pochówku. Zastanawia się, jak będą żyć inni, gdy jej zabraknie. Do świata żywych sprowadza ją trzepot skrzydeł kawki (którą to dziewczynka oczywiście bierze za archanioła). I tu wszystko się tak naprawdę zaczyna. Flawia na tym samym cmentarzu najpierw spotyka rudowłosą Niallę, później jej towarzysza, Ruperta Porsona, duet odpowiadający za istnienie i sukces "Zaczarowanego królestwa”, teatrzyku kukiełkowego i telewizyjnego hitu. Flawia zaprzyjaźnia się z fascynującymi przybyszami i obiecuje im pomoc w przygotowaniu spektaklu dla miejscowych.
Okazuje się jednak, że Rupert i Nialla nie przywożą ze sobą tylko kukiełek, ale też całą masę problemów, tajemnic i kłopotów, czyli wszystko to, o czym marzy panna de Luce. Z czasem dochodzi do morderstwa, które na pozór wydaje się być zwykłym przypadkiem; które widzi cała wioska. Na powierzchnię wypływają też zepchnięte w niepamięć przerażające wydarzenia sprzed lat. Jak niezrozumiała śmierć małego chłopca, Robina Ingleby.
Flawia nie może oczywiście po prostu stanąć obok. Jedenastolatka rzuca się w wir pracy Znów wystawia na próbę cierpliwość swojego dobrego znajomego, inspektora Hewitta. Znów buszuje po bibliotece. Czasami zapomina nawet o posiłkach i śnie. Cóż, do jej obowiązków należy nie tylko rozwiązanie dwóch tajemniczych śmierci - są jeszcze rodzinne intrygi, dłubanie przy problemach Nialli oraz , rzecz jasna, trucizny i eksperymenty chemiczne. A wszystko to z długami, diabłem, nazistami i marihuaną w tle.
"Badyl na katowski wór” okazał się tym, czego oczekiwałam. Flawia dalej jest inteligentną, złośliwą mistrzynią chemii. Czuje się trochę obca. Coraz bardziej tęskni za matką, Harriet, której nigdy nie zdołała poznać. Zastanawia się, jak wyglądałyby ich relacje, gdyby życie potoczyło się nieco inaczej. W jakiś niezrozumiały sposób czuje się chyba winna śmierci Harriet. Mówi nawet:
"Bardzo często czuję się jak uzurpatorka […]. Wydawało mi się, że wszyscy byliby znacznie szczęśliwsi, gdyby Harriet nagle ożyła i zastąpiła w roli głównej nędzną imitatorkę." (s. 286)
Flawia w ogóle wydała mi się bardziej smutna. Zdecydowanie częściej myśli i mówi o śmierci. Śmierć w jakiś sposób ją fascynuje. Niby nic nowego. Przecież nie każda dziewczynka tak często widzi morderstwa. Ona jednak podchodzi do tematu raczej spokojnie. Stojąc w zakładzie pogrzebowym, myśli:
"Jakież to fascynujące, że już kilka minut po zgonie organy wewnętrzne ludzkiego ciała zaczynają się same trawić, a wszystko przez brak dopływu tlenu! Podnosi się poziom związków amoniaku i z pomocą bakterii tworzy się metan, nazywany gazem błotnym […].
Jakież to fascynujące, myślałam sobie, że gatunek ludzki potrzebował milionów lat na wydobycie się z bagien a już kilka minut po śmierci każdy z jego przedstawicieli gna na złamanie karku na powrót w moczary." (s. 291)
Przyznam szczerze, że z jednej strony nie mogłam się doczekać, żeby przeczytać, co też Bradley zafundował Flawii w drugiej części cyklu. Z drugiej, bałam się rozczarowania. Na szczęście Flawia ciągle zdobywa moją sympatię i (co za wstyd) wzbudza we mnie zazdrość. Nadal jest mrocznie, sennie, angielsko, inteligentnie. Na stronach powieści niezmiennie rządzi sarkazm i ironia. A co z kryminalną zagadką? Cóż, może to ze mną jest coś nie tak, ale tym razem miałam większy problem z jej rozwiązaniem. Przy okazji bawiłam się wyśmienicie. I z utęsknieniem czekam na ciąg dalszy.

[Cytaty pochodzą z książki "Badyl na katowski wór"]

Alan Bradley znowu przenosi nas do Bishop’s Lacey. Dokładniej na cmentarz św. Tankreda, na którym to Flawia, dziewczę o bujnej wyobraźni, odznaczające się, nie ukrywajmy, lekką skłonnością do przesady, leży z zamkniętymi oczami i myśli o swoim ewentualnym pochówku. Zastanawia się, jak będą żyć inni, gdy jej zabraknie. Do świata żywych sprowadza ją trzepot skrzydeł kawki...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika milvanna

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
156
książek
Średnio w roku
przeczytane
11
książek
Opinie były
pomocne
33
razy
W sumie
wystawione
156
ocen ze średnią 7,1

Spędzone
na czytaniu
1 006
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
13
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]