Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Zwierzenia domorosłego youtubera.

Jakiś czas temu zainteresowałam się formą twórczości lub w niektórych przypadkach dziennikarstwa, jaką są vlogi. Co prawda skupiam się raczej na vlogach historycznych lub politycznych, ale książka Martina Stankiewicza, który raczej próbuje bawić swoich widzów, wydawało mi się ciekawą pozycją, dzięki której mogłabym dowiedzieć się czegoś o „vlogowaniu” od strony kuchni.
Nie będę jednak owijała w bawełnę – zawiodłam się trochę na tej pozycji. Sporą część książek stanowiły niestety truizmy o nie poddawaniu się, poszukiwaniu własnej drogi i własnego szczęścia, szufladkowaniu i ocenianiu po pozorach. Autor ironicznie próbował się od tego odcinać już na samym wstępie, nie zmieniało to jednak faktu, że wszystkie te zwierzenia czytało się właśnie w taki sposób – dwudziestopięciolatek, który złapał Boga za nogi, opowiada o trudnościach i przeciwnościach losu, którymi w jego przypadku były po prostu nieudane początki, bo jak sam mówi rodzice dali mu wszystko i wspierali go na każdym kroku. Autor mówi o nie szufladkowaniu ludzi, jednocześnie wyśmiewając się z narodowych przywar Polaków i oceniając uczestników Marszu Niepodległości chociażby. I nie o to chodzi, że mnie ten vlog o Polakach szczególnie zdenerwował – daleko mi od tego, żeby bronić naszego honoru, wylewając wiadro pomyj na młodego chłopaka, który te przywary celnie wypunktował. Jednak dostrzegam tutaj pewnego rodzaju zgrzyt, kiedy twórczość Stankiewicza przeczy temu, co opowiada w swojej książce.
Co jednak trzeba oddać autorowi to fakt, że książka była napisana zabawnie, a sam autor stara się podchodzić do siebie z olbrzymim dystansem, co widać chociażby po przypisach (które, moim zdaniem były najzabawniejsze w całej książce – na szczęście było ich dużo). Widać, że przykrości, które go spotkały przy nieudanych próbach na początku kariery młodego filmowca, wyrobiły w nim tzw. „grubą skórę”. I na pewno to nie poddawanie się i parcie naprzód ku wymarzonemu celowi jest mocną stroną autora, o której warto opowiedzieć, żeby zaszczepić młodszym taki sam upór. To na pewno cel godny pochwały. Czy jednak udało się to autorowi książki – cóż, każdy może ocenić według własnych przemyśleń. Moim zdaniem nie. Głównie dlatego, że młody youtuber jest wg mnie takim słomianym zapałem. Owszem – jest konsekwentny w tworzeniu krótkiej sztuki filmowej, ale już sama forma tej twórczości często się zmienia. Pomijając fakt, że to może na dłuższą metę przeszkodzić mu w wyrobieniu sobie własnej marki, bo za kilka lat nikt nie będzie wiedział, jakiego rodzaju vlogi ten Stankiewicz tak naprawdę kręci (obym się myliła) – autor sam przyznaje, że jak coś zaczęło go nudzić i czuł, że nie sprawia mu takiej radości jak zwykle po prostu z tego zrezygnował. Oczywiście – jest to sposób, żeby wyrwać się z szarości życia codziennego, ale co, jeśli ktoś, kto pójdzie w jego ślady, będzie miał mniej szczęścia i lepszej pracy nie znajdzie? To są wszystko bardzo piękne słowa, bardzo piękne marzenia i bardzo piękna walka o własną przyszłość i własne szczęście, ale nie zawsze taka młodzieńca fantazja popłaca.
Odłóżmy jednak na to narzekanie starego tetryka i skupmy się na samej książce. Po pierwsze – bardzo ciekawa forma, zawierająca nie tylko wspomnienia i przemyślenia młodego youtubera, ale również dialog pomiędzy nim a psychologiem, na którego kozetkę rzekomo trafił. Ten psycholog celnie wypominał młodemu autorowi wielokrotnie jego niekonsekwencję, więc dużym plusem jest to, że Stankiewicz sam zdaje sobie z tego sprawę. Ponadto jak wspominałam duże poczucie humoru autorem i błyskotliwy język są niewątpliwym atutem. Tworzenie scenek youtube'owych od kuchni również zostało opisane bardzo ciekawie i z dużą dokładnością. Minusem jest jednak fakt, że – z czego autor sam sobie zdaje sprawę – jego mini – biografia wciąż blado wypada obok zwierzeń największych gwiazd filmu, muzyki czy sportu. Autor oczywiście prowadzi ciekawe życie, którego wielu mu na pewno zazdrości, jednocześnie jednak jest to życie dość beztroskie. Większych ścian i trudności życiowych na swojej drodze nie napotkał. Po prostu – zaczął robić i mu się udało. Nie wiem czy jest to materiał na taką książkę. Dużo lepszą formą byłby wg mnie tzw. wywiad – rzeka z dociekliwym dziennikarzem. W tej formie, w jakiej została wydana jest to książka zjadliwa, do szybkiego przeczytania i odłożenia na półkę. Nie sądzę, żeby wielu czytelników chciało do niej bez końca wracać.
Na sam koniec – przejrzałam oczywiście konto YouTube Martina Stankiewicza. Nie jest to mój humor i typ filmików, które chciałabym w internecie oglądać, ale trzeba powiedzieć jasno, że pomysłowości, twórczości, poczucia humoru, a także umiejętnego montażu, nie można mu odmówić, więc jego kanał na YouTube akurat z pełną świadomością polecam. Ale podejrzewam, że osobom, które kupiły albo planują kupić jego książkę, raczej polecać go nie trzeba.

Zwierzenia domorosłego youtubera.

Jakiś czas temu zainteresowałam się formą twórczości lub w niektórych przypadkach dziennikarstwa, jaką są vlogi. Co prawda skupiam się raczej na vlogach historycznych lub politycznych, ale książka Martina Stankiewicza, który raczej próbuje bawić swoich widzów, wydawało mi się ciekawą pozycją, dzięki której mogłabym dowiedzieć się czegoś...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Idealna” to debiut młodej pisarki Magdy Stachuli. Debiut, któremu na pewno warto się przyjrzeć, bo zwiastuje on rychłą karierę i budzi nadzieje na kolejne, jeszcze lepsze, powieści. Chociaż trzeba napisać, że autorka nie wystrzegła się kilku błędów nowicjusza. Ale po kolei...
Przede wszystkim „Idealną” czyta się szybko. To jedna z tych książek, nad którą zawalamy noc, bo koniecznie musimy dowiedzieć się, co się wydarzy w kolejnym rozdziale. A że rozdziały są krótkie to łatwo dać się wciągnąć. Trzeba przyznać, że Stachula wie, jak budować napięcie.
Pomysł na powieść nie był zbyt oryginalny. Młoda para przechodzi pierwszy kryzys w małżeństwie. Ona, Anita, bardzo chce zajść w ciążę, on, Adam, nie rozumie, co się stało z jego partnerką, która ostatnimi czasy stała się nieznośna. Dodatkowo Anita przeczuwa, że ktoś ją śledzi, a Adam dał się wciągnąć w romans z tajemniczą kobietą, która okaże się... Ale dość fabuły. Pomysł dosyć oklepany, ale nie wpływa to bardzo negatywnie na książkę. Gorzej niestety z zakończeniem.
Autorka bardzo ciekawie i cierpliwie rozbudowywała akcję, wydawało się, że wszystko ma zaplanowane. W kulminacyjnym momencie wszystko poprowadzone jest perfekcyjnie i... bach. Koniec. Debiutantka zupełnie nagle zakończyła sprawnie budowaną intrygę tak, jakby bała się pociągnąć ją dalej i zaryzykować; jakby nie była pewna, czy zbyt mocne zakończenie nie zepsuje tak świetnie prowadzonej akcji. Ogromna szkoda. Niesmak pozostawia również niezbyt wnikliwie opisana charakterystyka czwartego z bohaterów powieści, który do pewnego momentu robił za „piąte koło u wozu” opowieści, by na końcu odegrać kluczową rolę. Szkoda, bo mimo dość oklepanego tematu, akcja rozwijała się na tyle ciekawie, że dobre zakończenie mogłoby bardzo poprawić jej ocenę.
Mimo to warto obserwować młodą pisarkę. Widać, że ma talent do budowania zawiłych wątków i cierpliwego prowadzenia czytelnika ku rozwiązaniu zagadki. Musi jednak popracować nad bardziej oryginalnymi pomysłami, zarówno jeśli chodzi o tematykę powieści, jak i ich zakończenia.

„Idealna” to debiut młodej pisarki Magdy Stachuli. Debiut, któremu na pewno warto się przyjrzeć, bo zwiastuje on rychłą karierę i budzi nadzieje na kolejne, jeszcze lepsze, powieści. Chociaż trzeba napisać, że autorka nie wystrzegła się kilku błędów nowicjusza. Ale po kolei...
Przede wszystkim „Idealną” czyta się szybko. To jedna z tych książek, nad którą zawalamy noc, bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Popularny autor fantasy, Artur Baniewicz, zmierzył się tym razem z zupełnie inną tematyką, bo osadzoną w realiach historycznych, konkretnie – w czasach II wojny światowej. I był to zdecydowanie dobry pomysł, bo powieść naprawdę jest znakomita. Wciąga od pierwszej do ostatniej strony i, mimo tego, że książka jest dość opasła, czyta się ją bardzo szybko. Naprawdę ciężko się oderwać!
Ale od początku. Najsilniejszą stroną książki zdecydowanie jest fabuła. Bo przychodzi nam zmierzyć się z autentycznymi bohaterami z czasów wojny, a nie tylko kolejnymi nazwiskami z podręcznika, które opisane są w ten sposób, że absolutnie nic nam o człowieku nie mówią. Tutaj mamy prawdziwych ludzi, prawdziwe emocje, prawdziwe rozterki, prawdziwe dramaty. Uświadamiamy sobie, że wojna to nie tylko napastnik i obrońca, dobro i zło, białe i czarne. Wojna to wielokrotnie trudne wybory moralne, które dla wielu są nie do zaakceptowania. Wojna to cała gama uczuć, z którymi muszą zmierzyć się zwykli ludzie postawieni pomiędzy miłością do ojczyzny, a miłością do rodziny; miłością do partnera, a miłością do własnego życia. Wojna to czas, w którym w bohaterze rodzi się tchórz, a w tchórzu bohater. I tak naprawdę dochodzi do nas, że nie możemy, nie mamy prawa, oceniać tamtych wyborów ludzkich przez pryzmat naszych czasów pokoju. To bardzo ważna kwestia dzisiaj, kiedy podejmujemy się oceny słuszności Powstania Warszawskiego czy moralności tzw. Żołnierzy Wyklętych. Oto dwaj śmiertelni wrogowie – gestapowiec Bruno i likwidator Armii Krajowej Paweł – muszą przez parę dni zapomnieć o wspólnej wrogości i zacząć współpracować, aby chronić osobę, którą obaj kochają. Czy któryś z nich jest zdrajcą swojej ojczyzny? To już każdy musi ocenić sam. Podobnych dylematów moralnych w tej książce jest wiele. I zapewne większość z nich byśmy potępili, ale... Czy w tamtych czasach nie zachowalibyśmy się podobnie. Poza realistyczną wizją historyczną, jaką autor przedstawił w swojej powieści, i autentycznymi dramatami bohaterów jest jeszcze druga rzecz warta pochwalenia – powieść spełnia swoją rolę również, a może przede wszystkim, jako kryminał. Zagadka faktycznie niebanalna, świadkowie niekoniecznie chcą współpracować, cały czas mamy wrażenie, że podążamy ślepym tropem, bo mieszkańcy wioski co chwilę zmieniają zeznania. W pewnym momencie już zupełnie nie wiadomo, komu wierzyć, a komu nie. Strasznie ciężko w trakcie czytania powieści wskazać sprawcę i ja nie podejmowałam takich prób.
Kolejną bardzo dużą zaletą tej książki są niepapierkowi bohaterowie. Każdy ma solidną gamę zarówno wad, jak i zalet; do każdego z nich czujemy czuć sympatii, ale też niechęci – w zależności od sytuacji, w której bohaterowie się znajdują. Nawet główny bohater nie wzbudza w nas tylko dobrych uczuć, chociaż trzeba przyznać, że jest to postać, która mocno dojrzała wraz z rozwojem akcji. Po pierwszych paru stronach raczej mało kto by go polubił, później już coraz trudniej nam dokonać jego oceny. Podobnie, chociaż nie aż w takim stopniu, jest z innymi postaciami książki.
Warto jednak podkreślić, że jest to książka nie dla każdego. Zadowoli ona jedynie fanów kryminału – i to nie takiego z wartką akcją i wieloma pościgami, a takiego, gdzie od początku do końca razem z bohaterem budujemy sobie jakąś koncepcję, którą jedno wydarzenie, jeden szczegół rozbija w drobny mak, a my znów próbujemy to wszystko poskładać niczym domek z kart. Czasem ma się wrażenie, że błądzi się po omacku – i sam Paweł Bujnicki również ma takie wrażenie. Chociaż nie można powiedzieć, że akcji tam w ogóle nie ma, bo okazuje się, że po wplątaniu się w to dochodzenie, Pawłowi nie ufa już żadna strona wojennego konfliktu – ani Niemcy, ani Polacy (bez znaczenia jakie poglądy polityczne – narodowe czy komunistyczne – prezentują), ani Żydzi. Jest to również książka zdecydowanie dla osób zafascynowanych i obeznanych z najnowszą historią Polski. Jeśli jednak spełniasz te warunki, to mogę Ci tę książkę z czystym sumieniem polecić. Ja aż żałuję, że mam już tę książkę za sobą.

Popularny autor fantasy, Artur Baniewicz, zmierzył się tym razem z zupełnie inną tematyką, bo osadzoną w realiach historycznych, konkretnie – w czasach II wojny światowej. I był to zdecydowanie dobry pomysł, bo powieść naprawdę jest znakomita. Wciąga od pierwszej do ostatniej strony i, mimo tego, że książka jest dość opasła, czyta się ją bardzo szybko. Naprawdę ciężko się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Snajperzy. Droga bez powrotu Thomas Koloniar, Scott McEwen
Ocena 7,8
Snajperzy. Dro... Thomas Koloniar, Sc...

Na półkach: ,

Mam swoje zdanie na temat bohaterskiej misji Amerykanów w Afganistanie, podobnie jak teraz w Syrii, dlatego trochę z niepokojem podchodziłam do najnowszej książki Scotta McEvana, którą napisał wspólnie z Thomasem Koloniarem „Snajperzy. Droga bez powrotu”. Spodziewałam się kolejnej powieści o wspaniałych, amerykańskich chłopcach, którzy są nie tylko bohaterscy, ale przy tym wszystkim cholernie ludzcy, humanitarni i zdolni do najwyższych poświęceń. Właśnie takich bohaterów otrzymałam i jest to największy zarzut wobec tej pozycji. Ale po kolei.
Jedyna kobieta wśród pilotów formacji Nocnych Łowców dostała się do niewoli Talibów. Jej egzekucja wiązałaby się z ogromną kompromitacją amerykańskiej armii, a co za tym idzie – również przygotowującego się do kolejnych wyborów prezydenta USA. Jej odbicie staje się zatem ich celem numer jeden, a kiedy okazuje się, że istnieje jedynie szansa, żeby zachować twarz i honor, poświęcając jednocześnie życie Amerykanki, oczywiście znajduje się śmiałek, który wykorzysta kilka przeróżnych zbiegów okoliczności i wyruszy na nielegalną akcję odbicia zakładniczki. Brzmi jak scenariusz dobrego filmu, dlatego bez zdziwienia przyjęłam fakt o planach ekranizacji tej książki.
Trzeba powiedzieć, że książkę czyta się bardzo szybko i dobrze. Fabuła jest niezwykle wartka i wciągająca, a niezwykłe zwroty akcji sprawiają, że ciężko nam oderwać się chociaż na chwilę od losów SEALsów. Jednocześnie schemat powieści jest dosyć prosty... Jak już wspominałam papierkowi bohaterowie i to dosłownie wszyscy – nie tylko główny bohater, który nie cofnie się przed niczym, żeby uratować przerażoną koleżankę, aż po jego żonę, która oczywiście z ciężkim sercem zgadza się na samobójczą akcję męża, bo Ameryka i niewinna kobieta go potrzebują. Również jeśli chodzi o hierarchię w wojsku niczym mnie autorzy nie zachwycili. Wyżej postawionych dowódców mamy wszelkiej maści – od wyrozumiałych i pełnych sympatii dla Gila Shannona po spiskujących, patrzących jedynie na własne korzyści, bezwzględnych cwaniaków. Jak to w tego typu książkach bywa w wojsku i na akcjach stosuje się bardzo prostą akcję: „Jeśli czegoś nie wolno, ale bardzo się chce – to można”.
I w sumie na tym mogłabym zakończyć swoją recenzję, pozostawiając niezbyt wysoką ocenę, gdyby nie jedno proste pytanie: „Jaki był cel tej książki?”. Na pewno nie taki, żebyśmy chociaż na chwilę zastanowić się nad bezsensownością i okrucieństwem wojny. Nie. Celem była gloryfikacja amerykańskich bohaterów, bo - czegokolwiek by nie mówić o wojnie w Afganistanie, Iraku czy teraz Syrii – żołnierze, którzy wyjeżdżają tam walczyć dla Amerykanów są bohaterami. I szczerze mówiąc trochę tego Amerykanom zazdroszczę – tego, w jaki sposób potrafią się oni chwalić swoimi bohaterami. Trochę żałuję, że my nie potrafimy w ten sposób na cały świat chwalić się naszymi autentycznymi bohaterami z czasów II wojny światowej. U nas brak albo funduszy, albo chęci, albo zainteresowania. Dlatego po dokładnym przeanalizowaniu jaki cel miała ta powieść, podwyższę swoją ocenę. Czego by o tej książce nie mówić swój najważniejszy cel spełniła.
I jeszcze jedno tak zupełnie na koniec. Postać i zachowanie fikcyjnego prezydenta całkowicie odpowiadało moim przekonaniom o jego autentycznym odpowiedniku. To również podwyższa o jedno oczko moją ocenę.

Mam swoje zdanie na temat bohaterskiej misji Amerykanów w Afganistanie, podobnie jak teraz w Syrii, dlatego trochę z niepokojem podchodziłam do najnowszej książki Scotta McEvana, którą napisał wspólnie z Thomasem Koloniarem „Snajperzy. Droga bez powrotu”. Spodziewałam się kolejnej powieści o wspaniałych, amerykańskich chłopcach, którzy są nie tylko bohaterscy, ale przy tym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wielki marsz po polityczną nieśmiertelność.
Przede wszystkim należy zacząć od tego, że powieści Michaela Dobbsa o Francisie Urquharcie należy czytać w całkowitym oderwaniu od popularnego serialu telewizyjnego. Zasługuje na to zarówno serial, jak i przede wszystkim same książki, z których każda jest fenomenalna. Ale od początku...
Jedną z naprawdę niewielu rzeczy, które mi nie pasowały, jest brak kontynuacji. Kto czytał drugą część cyklu Dobbsa, ten wie, o czym mówię. Spodziewałam się próby wyjścia z poprzedniej sytuacji, w którą Francis został wplątany, kolejnych kłamstw, hipokryzji i obłudy. Tymczasem w trzeciej części trafiłam znów na silnego, niezależnego Francisa, który nie tylko wyszedł bez szwanku z poprzednich problemów, ale dodatkowo zamierza pobić rekord najdłużej urzędującego premiera. Ale poza tym się nie zawiodłam. Dostałam dokładnie tę samą porcję kłamstw, hipokryzji i obłudy, jakiej oczekiwałam – a może jeszcze większą.
Trzecia część podobała mi się zdecydowanie najbardziej z całej trylogii. Grzechy z młodości Francisa, które nieoczekiwanie wracają do niego w gorącym okresie kampanijnym, stawiają go w zupełnie nowej sytuacji. Dodatkowo wyrósł mu zupełnie nowy konkurent, który wykazał się sprytem i przebiegłością, którego nikt się po nim nie spodziewał. W dwóch poprzednich częściach czytelnik mógł się zastanawiać, czy Francis ma jakiekolwiek granice, których nie przekroczy. Po lekturze „Ostatniego rozdania” wiemy, że absolutnie nie ma żadnych. Francis Urquhart nie cofnie się przed niczym, byle tylko utrzymać władzę. A wspomniane grzechy z młodości mogą mu w tym pomóc. Nie tylko w uzyskaniu kolejnej kadencji, ale przede wszystkim w politycznej nieśmiertelności. Chociaż żeby nie było tak różowo, trzeba wspomnieć, że Francis nigdy o nich nie zapomniał. Można nawet powiedzieć, że czuł coś w rodzaju wyrzutów sumienia, a wspomnienie dwóch cypryjskich chłopców i palącego się drzewa wracały do niego jak mantra. Ale przecież nie byłby Francisem Urquhartem, największym premierem Wielkiej Brytanii, gdyby nawet tego nie odwrócił na swoją korzyść...
I tutaj należy wrzucić kolejny kamyczek do ogródka Michaela Dobbsa. Zakończenie niestety było przewidywalne. A szkoda, bo poza tym było absolutnie genialne. Na kilka rozdziałów przed końcem zorientowałam się, w jaki sposób Francis zamierza rozegrać tę kampanię. Mimo tego czytałam książkę w absolutnym napięciu od początku do końca, jednak o wiele lepiej odebrałabym ją, gdybym mogła powiedzieć, że jestem zakończeniem zaskoczona.

Wielki marsz po polityczną nieśmiertelność.
Przede wszystkim należy zacząć od tego, że powieści Michaela Dobbsa o Francisie Urquharcie należy czytać w całkowitym oderwaniu od popularnego serialu telewizyjnego. Zasługuje na to zarówno serial, jak i przede wszystkim same książki, z których każda jest fenomenalna. Ale od początku...
Jedną z naprawdę niewielu rzeczy, które mi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Ptaki drapieżne : historia Lucjana "Sępa" Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK Emil Marat, Michał Wójcik
Ocena 7,8
Ptaki drapieżn... Emil Marat, Michał ...

Na półkach:

Emil Marat i Michał Wójcik, autorzy książki „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana ‘Sępa’ Wiśniewskiego” nie są postaciami anonimowymi dla fanów literatury historycznej. Otrzymali oni wcześniej prestiżową Nagrodę Historyczną „Polityki”. Tym razem przybliżają nam oni postać innego zapomnianego bohatera z czasów II wojny światowej. Lucjan Wiśniewski był likwidatorem Państwa Podziemnego. Wielokrotnie musiał realizować zlecenia, które z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy, były niesprawiedliwe, a przynajmniej kontrowersyjne. Trzeba jednak pamiętać, że wojna rządziła się swoimi prawami. Jak wspominał sam „Sęp” – wtedy nie było miejsca na pomyłki.
Powieść utrzymywana jest w formie wywiadu – rzeki przeplatanego biografiami przyjaciół Wiśniewskiego czy opisami poszczególnych akcji, w których brał on udział. Mnie osobiście taka forma bardzo odpowiadała, bo cofnęłam się do czasów dzieciństwa, kiedy o swoich wspomnieniach z wojny opowiadała mi babcia. Wspomnienia bohatera nie były na siłę redagowane czy cenzurowane, dzięki czemu nie straciły swojej naturalnej formy. To właśnie ten styl sprawił, że przypomniałam sobie te wspólne rozmowy z babcią – mimo że tematyka była diametralnie różna. Ten człowiek po prostu opowiedział, jak było. Prosto z mostu.
Autorów należy pochwalić przede wszystkim za profesjonalne przygotowanie do rozmowy. Podczas lektury widać było, że doskonale wiedzieli oni o akcjach przeprowadzanych przez grupę „Sępa”, a niejednokrotnie potrafili oni go zaskoczyć (np. w rozdziale opowiadającym o agencie SB, Wiesławie Dąbrowskim). Zeznania Wiśniewskiego dotyczące każdej poszczególnej akcji konfrontowane były ze wspomnieniami innych osób, które brały w niej udział, oraz historyków. To pozwalało czytelnikowi zachować szeroki obraz wydarzeń.
Spośród wielu akcji grupy „Ptaków”, do której należał „Sęp”, autorzy zadali sobie trud wybrania tych najciekawszych i najniebezpieczniejszych. Rzeczywiście, wiele z nich nadawałoby się na scenariusz filmowy, jak było wielokrotnie podkreślane w książce np. akcja „Za Kotarą”, co do której bohater książki ma do swoich dowódców pewien żal... Znakomicie to było przedstawione.
Powieść jest naprawdę bardzo dobra i na pewno zainteresuje nie tylko fanów literatury historycznej. Napisana jest przystępnym językiem, temat również niebanalny. Dla zainteresowanych historią będzie na pewno stanowiła cenny zbiór, tych, którzy historię znają tylko ze szkół, z pewnością zachęci do poszerzania swoich horyzontów. Jedyne, o czym należy pamiętać, zabierając się za tę lekturę – chociaż podstawowa znajomość historii Polski z II wojny światowej jest niezbędna, żeby w pełni zrozumieć wydarzenia, przyczyny i nastroje, jakie zostały opisane w powieści. Gorąco polecam.

Emil Marat i Michał Wójcik, autorzy książki „Ptaki drapieżne. Historia Lucjana ‘Sępa’ Wiśniewskiego” nie są postaciami anonimowymi dla fanów literatury historycznej. Otrzymali oni wcześniej prestiżową Nagrodę Historyczną „Polityki”. Tym razem przybliżają nam oni postać innego zapomnianego bohatera z czasów II wojny światowej. Lucjan Wiśniewski był likwidatorem Państwa...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Jak złapać rosyjskiego szpiega Ellis Henican, Naveed Jamali
Ocena 5,7
Jak złapać ros... Ellis Henican, Nave...

Na półkach:

Książka Naveeda Jamali faktycznie jest warta zapoznania, jednak nie uniknął on kilku błędów przez które momentami powieść czytało się zwyczajnie ciężko. Na pewno historia godna opowiedzenia, bo – nie oszukujmy się – szpieg raczej nie ma w zestaw obowiązku opisywanie na czym polega jego praca czy, nie daj Boże, na zdradzeniu przebiegu poszczególnych misji. Tym większym zainteresowaniem cieszą się pozycje, dzięki którym możemy liznąć chociaż część pasjonującej szpiegowskiej historii.

Zacząć wypada od pozytywów. Przede wszystkim podobał mi się opis, w jaki sposób Jamali przygotowywał się do swojej roli, chociaż zabrakło wg mnie szczegółów. Natomiast sam fakt „wymyślania” siebie samego od początku na potrzeby nowej roli wydawał mi się niesamowity, zwłaszcza moment, w którym Jamali dokładnie analizował, jakie powody popychają ludzi do szpiegowania, a potem metodą eliminacji decydował, który z tych powodów byłby najbliższy jego charakterowi.

Poza tym warte zwrócenia uwagi były jego kontakty z FBI, sposób w jaki się komunikowali, rozmawiali i nawiązywali – sztywną jednak ze względu na rodzaj pracy, ale jednak – przyjaźń. Początkujący szpieg nie mógł pozwolić sobie na zbyt dużo i musiał stopniowo i cierpliwie zyskiwać zaufanie, z drugiej musiał wyraźnie walczyć o swoje, żeby nie być traktowanym jako zwykły pionek.

Poza tym, kiedy człowiek już faktycznie „wszedł” w historię opowiadaną przez Naveeda faktycznie ciężko było się oderwać, bo od pewnego momentu książka wyraźnie nabrała tempa i autentycznie wciągała. Szkopuł polega na tym, że trochę sobie na ten wzrost tempa trzeba było poczekać. Z jednej strony wydaje się zrozumiałe, że Jamali powinien opowiedzieć swoją przygodę ze szpiegostwem od początku do końca, z drugiej początkowe rozdziały trochę się jednak dłużyły. Ponadto odniosłam wrażenie, że jego pasja motoryzacyjna chwilami przyćmiewa opowieść, bo wiele z tego rodzaju wstawek spokojnie można było sobie darować.

Na sam koniec – jestem człowiekiem, który niezwykle ceni sobie patriotyzm. Nieważne, jakiej narodowości jesteś – masz moją sympatię, jeśli okażesz się rozsądnym patriotą. Dlatego podobało mi się, że Jamali tak podkreśla swoje przywiązanie i miłość do Stanów Zjednoczonych. Momentami wchodził on jednak w trochę zbyt patetyczny styl. Jednak jest to chyba typowe dla amerykańskich żołnierzy – wystarczy przypomnieć sobie amerykańskie filmy wojenne.

Książka Naveeda Jamali faktycznie jest warta zapoznania, jednak nie uniknął on kilku błędów przez które momentami powieść czytało się zwyczajnie ciężko. Na pewno historia godna opowiedzenia, bo – nie oszukujmy się – szpieg raczej nie ma w zestaw obowiązku opisywanie na czym polega jego praca czy, nie daj Boże, na zdradzeniu przebiegu poszczególnych misji. Tym większym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Tajemnica Domu Helclów”, czyli po nitce do kłębka.

Na początku recenzji tej książki warto wspomnieć o autorach. Są to młodzi twórcy: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, którzy piszą pod pseudonimem „Maryla Szymiczkowa”. Skąd pomysł na taki nick? Zwykłe żarty! Autorzy dokładnie opisali upodobania pani Maryli, ale też od razu ją zdemaskowali, dając czytelnikowi do zrozumienia, że niczego w książce pod tą ksywą nie należy brać poważnie.

I tak jest w istocie, bo „Tajemnica Domu Helclów” jest kryminałem, ale napisanym tak dowcipnym językiem, że nie sposób traktować tej książki jako klasyki gatunku. Główną bohaterką jest profesorowa Zofia Szczupaczyńska, która – mimo że posiada wiele cech ogólnie uznanych za negatywne – jest w tym wszystkim tak urocza, że nie sposób jej nie lubić. Doprawdy, przezabawne są jej wnioski, oburzenie, myśli i przekonania. Głównie dzięki swoistemu urokowi tej damy trudno było oderwać się od lektury. Dodatkowo plusem jest stylizacja języka na tamte czasy, czyli późny wiek XIX w Polsce.

Natomiast sam kryminał…? Cóż, nie wiem jak to opisać, ale nie jest to np. skandynawski kryminał, który przypomina rozsypane puzzle, a czytelnik za pomocą autora układa je sobie w całość, często natrafiając na zły element i cofając się do pewnego momentu, aby znowu mozolnie budować logiczną całość. Ten rodzaj kryminału jest bardziej przystępny i przypomina raczej śledzenie po nitce do kłębka. Nie ma jakichś nagłych zwrotów akcji, mylących wątków, błędnych tropów – pod tym względem miłośnicy kryminałów mogą być zawiedzeni, natomiast bardzo miłą lekturą ta książka będzie dla osób, którzy chcą odpocząć od mrożących krew w żyłach zagadek lub zwyczajnie ich nie lubią, a to dzięki dużej dawce humoru, w który ta książka obfituje – chociaż tutaj trzeba przestrzec, że dość specyficznego. Sam epilog jest naprawdę wspaniały!

Reasumując: warto dla samej postaci Zofii Szczupaczyńskiej oraz dowcipnej narracji.

„Tajemnica Domu Helclów”, czyli po nitce do kłębka.

Na początku recenzji tej książki warto wspomnieć o autorach. Są to młodzi twórcy: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, którzy piszą pod pseudonimem „Maryla Szymiczkowa”. Skąd pomysł na taki nick? Zwykłe żarty! Autorzy dokładnie opisali upodobania pani Maryli, ale też od razu ją zdemaskowali, dając czytelnikowi do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Artur Górski zasłynął powieścią, w której opublikował relacje „Masy”, jednego z najsłynniejszych świadków koronnych w Polsce, ale wiele osób znało również wcześniejsze jego powieści, z których część można scharakteryzować jako reportaż literacki, a część – powieść kryminalną.
Zaczynając recenzję tej konkretnej książki Artura Górskiego, należy rozpocząć od tego, że nie jest to powieść oparta na faktach (tym bardziej nie jest to powieść kryminalna!)– jest to zbiór reportaży, więc zanim zabierzemy się za czytanie, powinniśmy szczerze sobie odpowiedzieć, czy lubimy ten gatunek dziennikarski. Reportaże oczywiście wzbogacone są dialogami czy anegdotami, ale na pewno nie znajdziemy tam rozwlekłych opisów, analiz czy charakteryzacji – suche, rzetelne i w większości bardzo ciekawe i mało komu znane fakty. Po drugie, oczywiście, interesować nas musi tematyka, a historie i tajemnice tajnych służb Izraela nie dla wielu stanowią wiedzę niezbędną do życia. Jeśli ktoś jednak fascynuje się historią najnowszą i polityką – na pewno znajdzie tu coś dla siebie.
Książka składa się z osiemnastu reportaży, ale nie wszystkie trzymają jednakowy poziom. Przy niektórych nie sposób oderwać się od lektury, inne zwyczajnie nużą. To jest główna wada, którą można zarzucić tej książce – nierówność. Do najciekawszych opowieści z pewnością należy historia szturmu Masady, powstanie bardzo popularnej, wręcz legendarnej broni uzi, operacja „Tajny referat”, historia szpiega Eliego Cohena, kulisy słynnej i wyczerpującej wojny sześciodniowej, próba zamachu na Chalida Meszala czy też anegdoty o kobietach w kontrwywiadzie, m.in. o Nimie Zamar czy Sylvii Rafael. Pozostałe reportaże mniej lub bardziej wciągają, ale każdy z nich trzyma poziom. Jeśli interesują Was szczegóły tych historii, ta książka na pewno będzie dla Was odpowiednia.
Dużą zaletą tej książki jest konkretyzm i trzymanie się faktów, nie ma tam miejsca na wiele samodzielnych interpretacji – chociaż autor pozwala sobie na pewne sugestie, jeśli historia w pewnych momentach nie jest oficjalnie znana. Czyni to jednak w sposób bardzo subtelny i zawoalowany, dzięki czemu czytelnik ma świadomość, że dana część historii to jedynie hipoteza, prawdopodobnie bliska prawdy, a jedynie hipoteza. Dzięki temu można spokojnie odróżnić historię prawdziwą od sugestii na temat spraw niewyjaśnionych, co jest rzeczą niezwykle ważną w literaturze faktów – a także sprawą nadrzędną dla amatora tego rodzaju opowieści, który chce poszerzyć swoją wiedzę, a nie jedynie poruszyć wyobraźnię.

Artur Górski zasłynął powieścią, w której opublikował relacje „Masy”, jednego z najsłynniejszych świadków koronnych w Polsce, ale wiele osób znało również wcześniejsze jego powieści, z których część można scharakteryzować jako reportaż literacki, a część – powieść kryminalną.
Zaczynając recenzję tej konkretnej książki Artura Górskiego, należy rozpocząć od tego, że nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niestety, nie będzie nam dane zmierzyć się z szerszą twórczością A.S.A Harrison, ponieważ autorka zmarła jeszcze przed publikacją jej debiutanckiej powieści „W cieniu”. Jest to duża strata, ponieważ jej debiut okazał się bardzo ciekawy.
Zaczyna się niewinnie, można powiedzieć, że wręcz sielankowo. Ona i on. Kochająca się, chociaż trochę znudzona sobą i popadająca w rutynę para. Ona – uzależniona od życia, które prowadzi, w którym wszystkie elementy muszą się zgadzać i zazębiać. Wydaje się, że nie jest w stanie żyć bez któregokolwiek z nich. On – zdradzający ją wielokrotnie, dający się porwać krótkim, niewinnym romansom, których jego partnerka jest świadoma, ale udaje, że ich nie widzi, żeby nie stracić tak potrzebnej jej rutyny życia codziennego. Jak długo można funkcjonować w takim związku? Jodi Brett ma nadzieję, że do końca życia. Niestety, jeden z płomiennych romansów jej partnera Todda wymyka się spod kontroli i jest on zmuszony dokonać wyboru pomiędzy ustabilizowanym i wygodnym życiem, a gorącym związkiem z dużo młodszą kobietą, która – jak utrzymuje – jest z nim w ciąży. Jodi długo udawała, że nie zdaje sobie sprawy z kolejnej zdrady Todda, jednak nadchodzi moment, w którym musi ona otworzyć oczy. Moment, który doprowadzi ją do ostateczności.
Autorka umiejętnie operuje językiem, dzięki czemu czytelnik odczuwa niepokój i świadomość nieuniknionego. Ten niepokój jest wyczuwalny na samym początku, kiedy Jodi przygotowuje kolację dla swojego mężczyzny i towarzyszy nam przez całą powieść. Również dzięki temu łatwiej jest przebrnąć przez początkową sielankę i rutynę związku i dojść do momentu, w którym coś się zaczyna dziać. A kiedy już zaczyna to bardzo szybko i bardzo wiele rzeczy naraz. Powoli więc zbliżamy się do wyjaśnienia tajemnicy (ale czy na pewno?) i poznajemy dzieciństwo Jodi, które – podobnie jak jej związek z Toddem – tylko z pozoru jest beztroskie i usłane różami.
Świetna, wciągająca i trzymająca w napięciu powieść, jednak mam wątpliwości czy można określić ją mianem psychologicznej. Wydaje się, że związki między kolejnymi etapami życia Jodi, jej przyzwyczajeniami i potrzebami są zbyt blado narysowane, abyśmy mogli mieć pewność, że to faktycznie one doprowadziły ją do wyboru, jakiego dokonała. Zabrakło również jakichkolwiek przesłanek, że Jodi byłaby zdolna do takiego czynu. Charakter zarówno jej jak i Todda był zbyt pobieżnie naszkicowany, żebyśmy mieli świadomość, że faktycznie mierzymy się z trudną, wiarygodną powieścią psychologiczną. Mimo wszystko sama analiza rozpadu związku, dramaturgia i napięcie powoduje,że na pewno warto po tę książkę sięgnąć.

Niestety, nie będzie nam dane zmierzyć się z szerszą twórczością A.S.A Harrison, ponieważ autorka zmarła jeszcze przed publikacją jej debiutanckiej powieści „W cieniu”. Jest to duża strata, ponieważ jej debiut okazał się bardzo ciekawy.
Zaczyna się niewinnie, można powiedzieć, że wręcz sielankowo. Ona i on. Kochająca się, chociaż trochę znudzona sobą i popadająca w rutynę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to