rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Ludzkość niszczy Ziemię. Prędzej czy później będziemy zmuszeni do wyruszenia z naszej planety gdzieś w przestworza. Na razie jeszcze da się tu żyć i nie mamy odpowiedniej technologii, aby się ewakuować. I to nie dlatego, że nie jesteśmy zdolni tylko z powodu rozpraszania naszego potencjału na sprawy mało istotne, toczenie wojenek w imię ideologii, w których przemoc odgrywa ważną rolę i jest narzędziem zarządzania ludźmi. Mimo tych niedogodności robimy postępy. Często przy okazji zbrojenia się. I to wyrabia w nas złe nawyki. Jesteśmy przekonani, że powodzenie możliwe jest tylko wtedy, kiedy jest się tyranem, a zmiany napędza poczucie krzywdy. A co jeśli wcale nie potrzebujemy walczyć, żeby coś osiągnąć? Co jeśli przemoc odciąga nas od osiągnięcia celu? Te pytania pojawiają się jako tło w książce Edwarda Ashtona „Mickey 7”.
Opowieść otwiera niebezpieczna misja. Ludzie starają się skolonizować Nifheim i z tego powodu od czasu do czasu wyruszają poza bazę główną. Poznawanie terenu w towarzystwie Berto kończy się wypadkiem. Mickey wpada do rozpadliny, która okazuje się gigantycznym tunelem w śniegu. Ranny bohater zostaje porzucony przez towarzysza ekspedycji. Brak pomocy to pewna śmierć dziesiątki metrów pod powierzchnią lodu. Nie jest to pierwsza tego typu sytuacja. Mickey podobnych doświadczeń ma na swoim koncie już sześć. Większości nie pamięta z powodu wypadków, których przebieg zna z wersji swojego towarzysza i przyjaciela z dzieciństwa, Berta. Dlaczego mimo tego bohater ciągle żyje? Wszystko dzięki nowym technologiom możliwości drukowania człowieka oraz wbudowywania mu zgranej pamięci. Czy to rozwiązuje problem i czyni taką osobę nieśmiertelną? Można by stwierdzić, że tak. W końcu ma dokładnie te same doświadczenia i pamięć. A co jeśli to nie wystarcza? Takie pytania postawi sobie Mickey 7 po cudownym uwolnieniu ze śnieżnej pułapki, kiedy w swojej kwaterze zastanie Mickey 8, czyli kolejną wersję siebie… Tylko czy na pewno siebie? Czy to jest takie proste?
Wypadek staje się pretekstem do dokładniejszego przyjrzenia się życiu bohatera, poznaniu jego błędów. Zobaczymy, że należy on do tych osób, które mają predyspozycje humanistyczne. W świecie, w którym każdy ma dostęp do wiedzy o przeszłości, sztuczna inteligencja może wytworzyć rozrywkę nie jest to ceniona umiejętność. Fizycy, chemicy i wszelkiej maści ścisłowcy mający konkretny zawód z umiejętnościami mogą liczyć na dobre zatrudnienie i zapewnić sobie lepsze życie. Zatrudnienie dostają najlepsi z najlepszych. Pozostali ludzie dostają minimum, a wszystko przez to, że większość pracy wykonują maszyny. Ludzie jako tania siła robocza nie są już potrzebni. Jednak są obszary, w których i takie osoby jak Mickey są zatrudniane: nieśmiertelni. Nikt się nie pali na to, aby w ten sposób pracować, bo jest to zadanie trudne: trzeba być przygotowanym na wielokrotne umieranie. Pozostają też wspomniane pytania etyczne o to, kim jest owa wydrukowana osoba. Temat „duszy” ważny w wielu religiach pojawia się jako coś zadziwiającego. Człowiek jest tu postrzegany jako ciało połączone ze świadomością, pamięcią, doświadczeniami. Ale samo to okazuje się nie wystarczać, aby być dokładnie takim samym jak wcześniejsza wersja. Jak bardzo Mickey 7 różni się od poprzedników? Dlaczego uświadamia sobie tę różnicę w kontakcie z Mickey 8.
W książce mamy wiele ważnych wątków społecznych. Poznamy bardzo prawdopodobny sposób zarządzania ludźmi. Czy są to rozwiązania dobre? A gdzie w tym wszystkim przestrzeń na zaangażowanie społeczne, twórcze podejście? Jakie rozrywki oferuje się ludziom? Jak wygląda podział społeczny? Te wszystkie problemy poruszane są w kontekście wspomnień bohatera. Do tego dojdą takie aktualne tematy jak inteligentne życie na innej planecie, kolonizacja, wykorzystanie broni do zagrabiania przestrzeni oraz empatia. Poznamy zadziwiającą społeczność pełzaczy, inteligentnych tubylców funkcjonujących inaczej niż zwykli ludzie. Ich pojawienie się pozwala na pokazanie alternatywnych sposobów funkcjonowania życia inteligentnego. Mickey 7 pracujący jako nieśmiertelny będzie miał okazję poznać ich bliżej. Co przyniesie taki kontakt? W jaki sposób uda mu się uchronić jednostkę kolonizacyjną?
Mickey jest tu postacią od zadań specjalnych, czyli na jego barkach spoczywa testowanie wirusów, śmiertelnych dawek promieniowania, naprawianie zepsutych modułów stacji kosmicznej, czyszczenie zbiornika z antymaterią, badanie terenu zamieszkałego przez obce formy życia, detonacja bomb z antymaterią. Śmierć to nie problem, bo za każdym razem nasz bohater może być na nowo wydrukowany i w ten sposób być nieśmiertelny. Za każdym razem po zniknięciu jednej wersji pojawia się kolejna. Jednak tym razem Mickey 8 powstaje, kiedy Mickey 7 nadal żyje, czyli dochodzi do sytuacji, którą prawo zabrania. Zabicie jednej z wersji dla dowództwa to nie problem. W jaki sposób Mickey będzie próbował znaleźć rozwiązania tej nietypowej sytuacji? Jak jego przetrwanie wpływa na bezpieczeństwo stacji? W jaki sposób pełzacze zagrażają kolonii? Czy możliwe jest współistnienie dwóch inteligentnych gatunków na jednej planecie?
Pomysł na fabułę jest bardzo ciekawy. Wyzwania, które autor podsuwa bohaterom pozwalają na pokazanie różnorodnych problemów etycznych, uświadomienia jak niewiele jeszcze wiemy, jak złe postawy przyjmujemy. Podsuwana przez Edwarda Ashtona wizja świata zawiera błędne założenie, że humanistów łatwiej zastąpić nowymi technologiami. To jest złudne. Prawda jest taka, że zarówno osoby specjalizujące się w naukach ścisłych jak i humanistycznych będzie łatwo zastąpić. Im więcej stałych, większe oparcie na wzorach tym większa szansa wykluczenia czynnika ludzkiego i już od początków istnienia programów obliczeniowych to obserwujemy: nie potrzebujemy tłumów ludzi do zadań arytmetycznych. Wystarczy jeden sprawny komputer… Pomijając ten szczegół mamy tu ciekawą akcję, pokazanie społeczeństwa, w którym istnieje podział na klasy społeczne: specjalistów i całą masę żyjącą za minimum socjalne. Jednak owo minimum to zapewnienie lokum, jedzenia i ubrań. Dużą ilość czasu można bardzo różnorodnie zagospodarować. Często jednak ludzie marzą, o czymś więcej. Jeśli nie mogą uzyskać tego prze pracę szukają innych dróg, które powodują uzależnianie od przywódców gangów. I tak jest właśnie w przypadku Mickey’a, który przed napastnikami ucieka na stację kosmiczną, na której dostaje najgorszy rodzaj pracy, czyli bycie nieśmiertelnym. Myślę, że warto sięgnąć po książkę, aby zadać sobie pytanie o to, dokąd zmierzamy.

Ludzkość niszczy Ziemię. Prędzej czy później będziemy zmuszeni do wyruszenia z naszej planety gdzieś w przestworza. Na razie jeszcze da się tu żyć i nie mamy odpowiedniej technologii, aby się ewakuować. I to nie dlatego, że nie jesteśmy zdolni tylko z powodu rozpraszania naszego potencjału na sprawy mało istotne, toczenie wojenek w imię ideologii, w których przemoc odgrywa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wybacz” to drugi tom cyklu i kontynuacja książki „Zgadnij, kim jestem”. Mimo tego jest to powieść autonomiczna. Oczywiście znajomość pierwszego tomu pozwoli na dostrzeżenie wielu wątków, poznanie początku małżeństwa Izabelli i Roberta. Widzimy tam młodych ludzi oddanych swojej pracy. On jest policjantem z misją, ona ma duszę artystyczną i pragnie doświadczania ekstremalnych przeżyć. To właśnie skłania ją do wejścia na barierki mostu, aby poczuć przestrzeń. Jego interwencja i „uratowanie” Izy kończy się zacieśnianą powoli relacją. W tle zaczynają pojawiać się tajemnicze wiadomości. Kim jest nadawca?
Po kilkunastu latach ponownie spotykamy się z Izą i Robertem. Tym razem w „Wybacz”. Są już małżeństwem z wieloletnim stażem oraz rodzicami nastolatki. Przez lata w ich życiu wiele się zmieniło. Iza daje córce sporą przestrzeń. Robert jako policjant naoglądał się wielu tragedii, dlatego stara się pilnować córki. Ta troska wydaje się dziewczynie nadmierna i irytująca. Do czasu, kiedy w okolicy dochodzi do tragedii: na terenie nieczynnego dworca PKP zostaje zabitych dwoje nastolatków. Wokół sprawy zaczyna się śledztwo prowadzone przez Roberta Bukowskiego. Zastrzelona jest przebojowa nastolatka i jej spokojny kolega. W tle pojawia się wątek przemocy domowej. Zbliżony wiek ofiar do wieku jego córki sprawia, że mężczyzna intensywniej pracuje. Znalezienie mordercy jest dla niego priorytetem. Jednak w tle pojawi się też kilka zadziwiających spraw i niepokojących wątków. Do zespołu policjantów dołączy, Karolina Werner, która wprowadzi sporo zamieszania w zespole śledczych. Poza tym na jaw wyjdą działania jednego z kolegów z pracy. Co łączy te sprawy ze sobą? Kto stoi za morderstwami?
Kamila Cudnik w swoich książkach do wątków kryminalnych zawsze wplata wiele problemów społecznych. I tak jest też tutaj. „Wybacz” to nie tylko opowieść o śledztwie, ale też i pomówieniach, tworzeniu pozorów, wykorzystaniu swojej pozycji społecznej fałszywych oskarżeniach. Złe osoby możemy znaleźć zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn. Do tego autorka podsuwa nam problem wykluczenia w gronie rówieśniczym, różnych przejawów przemocy w rodzinie.
Bohaterzy są tu bardzo zróżnicowani, wyraziści. Do tego każdy zmaga się z traumami, ma na swoim koncie złe doświadczenia. Nie znajdziemy tu idealizowania osób pracujących w policji. Każdy z nich ma coś na sumieniu i musi wybierać między przestrzeganiem przepisów, a kryciem kolegi. Dostajemy tu historię pełną pozornie niezwiązanych ze sobą wątków. Jednak z perspektywy całości wszystko pięknie się łączy i pozwala na lepsze zrozumienie zbrodni, wokół której toczy się śledztwo. Zakończenie zdecydowanie zaskakuje.
Kamila Cudnik do akcji powieści wplata sporą ilość aktualnych wydarzeń. Razem z bohaterami udajemy się na wystawy, poznajemy prawdziwych twórców oraz postacie wykreowane na podstawie osób popularnych z określonego rodzaju twórczości. Pojawia się tu też problem chorób psychicznych, problemów z tym związanych, wprowadzania dziecka do świata przemocy, zaniedbania relacji z dzieckiem, gwałtu. Z wcześniejszym tomem łączą tę książkę główni bohaterzy, którzy pokazują, w jaki sposób wydarzenia wyglądają z ich perspektywy. Dwa spojrzenia na wydarzenia pozwalają na szersze spojrzenie na relacje międzyludzkie.
Cykl „Zgadnij, kim jestem” Kamili Cudnik to wprawnie napisany thriller kryminalny.

„Wybacz” to drugi tom cyklu i kontynuacja książki „Zgadnij, kim jestem”. Mimo tego jest to powieść autonomiczna. Oczywiście znajomość pierwszego tomu pozwoli na dostrzeżenie wielu wątków, poznanie początku małżeństwa Izabelli i Roberta. Widzimy tam młodych ludzi oddanych swojej pracy. On jest policjantem z misją, ona ma duszę artystyczną i pragnie doświadczania...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Wybacz” to drugi tom cyklu i kontynuacja książki „Zgadnij, kim jestem”. Mimo tego jest to powieść autonomiczna. Oczywiście znajomość pierwszego tomu pozwoli na dostrzeżenie wielu wątków, poznanie początku małżeństwa Izabelli i Roberta. Widzimy tam młodych ludzi oddanych swojej pracy. On jest policjantem z misją, ona ma duszę artystyczną i pragnie doświadczania ekstremalnych przeżyć. To właśnie skłania ją do wejścia na barierki mostu, aby poczuć przestrzeń. Jego interwencja i „uratowanie” Izy kończy się zacieśnianą powoli relacją. W tle zaczynają pojawiać się tajemnicze wiadomości. Kim jest nadawca?
Po kilkunastu latach ponownie spotykamy się z Izą i Robertem. Tym razem w „Wybacz”. Są już małżeństwem z wieloletnim stażem oraz rodzicami nastolatki. Przez lata w ich życiu wiele się zmieniło. Iza daje córce sporą przestrzeń. Robert jako policjant naoglądał się wielu tragedii, dlatego stara się pilnować córki. Ta troska wydaje się dziewczynie nadmierna i irytująca. Do czasu, kiedy w okolicy dochodzi do tragedii: na terenie nieczynnego dworca PKP zostaje zabitych dwoje nastolatków. Wokół sprawy zaczyna się śledztwo prowadzone przez Roberta Bukowskiego. Zastrzelona jest przebojowa nastolatka i jej spokojny kolega. W tle pojawia się wątek przemocy domowej. Zbliżony wiek ofiar do wieku jego córki sprawia, że mężczyzna intensywniej pracuje. Znalezienie mordercy jest dla niego priorytetem. Jednak w tle pojawi się też kilka zadziwiających spraw i niepokojących wątków. Do zespołu policjantów dołączy, Karolina Werner, która wprowadzi sporo zamieszania w zespole śledczych. Poza tym na jaw wyjdą działania jednego z kolegów z pracy. Co łączy te sprawy ze sobą? Kto stoi za morderstwami?
Kamila Cudnik w swoich książkach do wątków kryminalnych zawsze wplata wiele problemów społecznych. I tak jest też tutaj. „Wybacz” to nie tylko opowieść o śledztwie, ale też i pomówieniach, tworzeniu pozorów, wykorzystaniu swojej pozycji społecznej fałszywych oskarżeniach. Złe osoby możemy znaleźć zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn. Do tego autorka podsuwa nam problem wykluczenia w gronie rówieśniczym, różnych przejawów przemocy w rodzinie.
Bohaterzy są tu bardzo zróżnicowani, wyraziści. Do tego każdy zmaga się z traumami, ma na swoim koncie złe doświadczenia. Nie znajdziemy tu idealizowania osób pracujących w policji. Każdy z nich ma coś na sumieniu i musi wybierać między przestrzeganiem przepisów, a kryciem kolegi. Dostajemy tu historię pełną pozornie niezwiązanych ze sobą wątków. Jednak z perspektywy całości wszystko pięknie się łączy i pozwala na lepsze zrozumienie zbrodni, wokół której toczy się śledztwo. Zakończenie zdecydowanie zaskakuje.
Kamila Cudnik do akcji powieści wplata sporą ilość aktualnych wydarzeń. Razem z bohaterami udajemy się na wystawy, poznajemy prawdziwych twórców oraz postacie wykreowane na podstawie osób popularnych z określonego rodzaju twórczości. Pojawia się tu też problem chorób psychicznych, problemów z tym związanych, wprowadzania dziecka do świata przemocy, zaniedbania relacji z dzieckiem, gwałtu. Z wcześniejszym tomem łączą tę książkę główni bohaterzy, którzy pokazują, w jaki sposób wydarzenia wyglądają z ich perspektywy. Dwa spojrzenia na wydarzenia pozwalają na szersze spojrzenie na relacje międzyludzkie.
Cykl „Zgadnij, kim jestem” Kamili Cudnik to wprawnie napisany thriller kryminalny.

„Wybacz” to drugi tom cyklu i kontynuacja książki „Zgadnij, kim jestem”. Mimo tego jest to powieść autonomiczna. Oczywiście znajomość pierwszego tomu pozwoli na dostrzeżenie wielu wątków, poznanie początku małżeństwa Izabelli i Roberta. Widzimy tam młodych ludzi oddanych swojej pracy. On jest policjantem z misją, ona ma duszę artystyczną i pragnie doświadczania...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Są takie sytuacje, że małe, niewinne kłamstewko może zmienić się w prawdę. Mijamy się z faktami, aby komuś pomóc, a później okazuje się, że niedopowiedzenie czy niezgodność z faktami nas dopada w wersji, którą stworzyliśmy. I z takim zjawiskiem ma właśnie do czynienia Cecilia Harcourt, główna bohaterka książki Julii Quinn „Małżeństwo ze snu”.
Opowieść otwiera troskliwa opieka bohaterki nad Edwardem Rokesby. Młoda kobieta może przebywać w szpitalu dzięki kłamstwu. Personel medyczny jest przekonany, że to żona wojskowego, który w czasie misji został ranny i stracił przytomność. Wielotygodniowa pielęgnacja nie daje nadziei. Jednak Cecilia czuwa nad nim. Do Ameryki przywiały ją inne powody. Wyruszyła na poszukiwania zaginionego brata. Jego zaginięcie sprawiło, że na majątku łapę położył chciwy i ordynarny kuzyn budzący w niej odrazę. Mogła uciec do surowej ciotki, ale od tego zdecydowanie wolała niepewny los na froncie. I właśnie z tego powodu w 1779 jest w Nowym Jorku na Manhatanie.
Do romansu Julia Qiunn po raz kolejny wplata prawdziwe wydarzenia. W tle mamy wojnę o niepodległość w Ameryce. Pokazuje jak trwające od dwóch lat walki wpływają na sytuację wielu osób w kraju oraz jak wiele mężczyzn ginie w imię walki o wpływy monarchów. Jednocześnie zobaczymy jak bardzo pozycja społeczna jest zależna od przymusowego udziału w wojnie. Na tym tle osobistych tragedii i interesów monarchii zobaczymy historię osieroconej Cecili, która ratuje swoje życie podróżą przez Atlantyk i poszukiwaniami brata. Odnalezienie jego przyjaciela w szpitalu staje się początkiem intrygi. Żywiąca dużą sympatię do rannego postanawia się nim zaopiekować, ale aby było to możliwe musi udawać żonę. Sprawy się komplikują, kiedy Edward w końcu odzyskuje przytomność. Początkowo stajemy się świadkami zabiegów Cecili, aby kłamstwo nie wyszło na jaw. Później do gry dołącza Edward. Wszystko w imię dbania o dobre imię opiekuńczej kobiety. Młodzi bohaterzy odgrywają rolę małżeństwa, ukrywają przed otoczeniem prawdę. Czy będą zdemaskowani? Jak ta intryga wpłynie na ich życie?
„Małżeństwo ze snu” to kolejny tom z serii Bridgertonowie, która bez wątpienia podbiła serca czytelników. Opowieści zaliczane do romansu historycznego pozwalają na przeniesienie się w czasie, ale bez dbałości o szczegóły i realia. Mamy tu zabieg ubierania w szaty z przeszłości pozostawia wielkie pole do popisu dla autorki, pozwala to jej fantazji popłynąć i tylko przez elementy etykiety oraz wydarzeń historycznych osadzony jest w określonych czasach. Poza lekkimi nawiązaniami do historii cały schemat sprawia, że opowieść może być osadzona w jakichkolwiek realiach. Tu akurat wykorzystano epokę romantyzmu, otoczenie z popularnych romansów z epoki. Po tym rodzaju literatury też nie oczekujemy literatury wysokich lotów. To ciekawa rozrywka. Kostium z przeszłości sprawia, że nabiera ona znamion egzotyczności. Julia Quinn dobrze czuje ten gatunek. Wie, że napięcie buduje się wprowadzając w życie bohaterów zamieszanie związane z dylematami dotyczącymi wyboru ukochanej osoby. Rzucenie na szalę powinności oraz honoru sprawia, że czytelnik z jednej strony przenosi się do akcji przypominającej historie znane z książek Jane Austen, a z drugiej ma dużo współczesnych realiów, przełamywania schematów, wyraziści bohaterzy. Opowieści wykreowane przez dobrze władającą słowem Julię Quinn podbiły serca czytelników opowieściami o miłości, która czeka na każdego. Mamy tu bogaty język. Spotkałam się z twierdzeniem, że to taki Grey ubrany w kostium historyczny. Nic z tych rzeczy. E.L. James posługuje się naprawdę prostym językiem przypominającym pisaninę licealistki fantazjującej o poznaniu bogacza, który ją uwiedzie. Tu mamy bogatsze słownictwo i dylematy aktualne dla epoki, ale pisarka faktów historycznych się nie trzyma. Zresztą nie takie jest jej zadanie, bo romans to romans, a nie monografia naukowa.
Wydani pod pseudonimem Bridgertonowie znani są już od 20 lat. Nie do wszystkich książki dotarły, nie każdego oczarowały. Ich popularność wzrosła po ekranizacji w postaci serialu Netflixa. Razem z rosnącą ilością widzów wzrastało zainteresowanie książkami. To mi troszkę przypomniało sytuacji książki „Mary Poppins”, która stopniowo traciła popularność i ekranizacja sprawiła, że na nowo czytelnicy zainteresowali się nią i powstały nowe wydania. Tak jest i tu. Na fali tych wznowień, większej ilości tłumaczeń historia wykreowana przez Julię Quinn trafiła i do mnie. Jeśli znacie serial to mogę Was zapewnić, że w czasie lektury także będziecie dobrze się bawić, bo w kolejnych tomach akcja toczy się nieco inaczej, niektóre wątki są inne. Do tego powodzenie serii i serialu sprawiło, że powstały kolejne publikacje. Była antologia opowiadań pozwalająca na poznanie różnorodnych bohaterów. Pojawiła się też opowieść o królowej. „Małżeństwo ze snu to kolejny prequel do głównej akcji serii, dzięki czemu poznajemy losy wcześniejsze niż te umieszczone w głównej serii. To pozwoli na dopełnienie wątków oraz zdarzeń, o których opowiadała główna historia. Mamy tu te same czasy co w książce „Wszystko przez pannę Bridgerton” czyli rok 1779. Do tego od początku pojawia się Rockesby, czyli członka rodziny mieszkającej po sąsiedzku z Bridgertonami.
„Małżeństwo ze snu” stylistycznie bliskie jest temu, co znamy z„Wszystko przez pannę Bridgerton”. Mamy tu rozwleczone dialogi, które często nic nie wprowadzają do akcji. No, może troszkę pozwalają na pokazanie relacji między bohaterami. Bardziej taki zabieg pasowałby do filmu, gdzie te sceny trwają dłużej niż w książkach.
Mimo tego lektura była lekka, przyjemna i miło spędziła czas poznając kolejną historię związaną z Bridgertonami. Do tego Cecilia nie jest postacią nijaką. To kobieta silna, inteligentna, przedsiębiorcza, potrafiąca zawalczyć o siebie i potrafiąca wzbudzić szacunek. To kolejna historia uświadamiająca czytelnikom jak duży wpływ na nas ma wychowanie i to, w jakim otoczeniu przebywamy. Ze względu na to, że jest to romans mamy tu przewidywalną akcję, ale przecież całą zabawa tkwi w oczekiwaniu na to, kiedy w końcu bohaterzy wpadną sobie w ramiona i co wyniknie z odgrywania przez nich ról, w które się wcielili. Dla miłośników serii Bridgertonów i romansów historycznych będzie to ciekawa lektura. Polecam.

Są takie sytuacje, że małe, niewinne kłamstewko może zmienić się w prawdę. Mijamy się z faktami, aby komuś pomóc, a później okazuje się, że niedopowiedzenie czy niezgodność z faktami nas dopada w wersji, którą stworzyliśmy. I z takim zjawiskiem ma właśnie do czynienia Cecilia Harcourt, główna bohaterka książki Julii Quinn „Małżeństwo ze snu”.
Opowieść otwiera troskliwa...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Lady Whistledown kontratakuje Suzanne Enoch, Karen Hawkins, Julia Quinn, Mia Ryan
Ocena 6,4
Lady Whistledo... Suzanne Enoch, Kare...

Na półkach:

Antologie opowiadań zwykle są luźno powiązanymi zbiorami utworów różnych autorów. Poza tematem przewodnim nie mają ze sobą nic wspólnego. Ot, kilka przypadkowo umieszczonych razem historii pozwalających wejść w styl określonego pisarza. W przypadku „Kroniki towarzyskiej Lady Whistledown” jest inaczej. Mamy tu świetnie napisane teksty, które ze sobą współgrają. Dzięki czterem pisarkom obserwujemy losy czterech par. Akcja rozgrywa się w tym samym czasie: końcówka stycznia i początek lutego 1813 roku. Zwieńczeniem jest bal walentynkowy. Czy może być coś bardziej romantycznego i baśniowego niż szybko rozwijająca się relacja zakończona cudnym balem, na którym ludzie wyznają sobie miłość. Absolutnie nie. To prawie jak miłość od pierwszego wejrzenia. I wielkim plusem jest to, że te same postaci widzimy w kontekście innych wydarzeń, te same zdarzenia z punktu widzenia innych obserwatorów. Cała kronika staje się przez to czymś w rodzaju miłosnego spektaklu, w którym wszystko jest ważne. Ten sam chwyt pisarki zastosowały w kolejnej antologii. Tym razem polecam Wam „Lady Whistledown kontratakuje”. Akcja dzieje się w maju i czerwcu 1816 roku. Autorki sprytnie przemycają tu ówczesne wydarzenia historyczne, problemy, z jakimi borykali się przedstawiciele klasy wyższej, a wszystko to w tle historii miłosnych, porywających serce romansów.
W zbiorze dostajemy historię Suzanne Enoch "Najlepszy z obu światów", Karen Hawkins "Dla mnie jedyny", Mii Ryan "Ostatnia pokusa" oraz Julii Quinn "Pierwszy pocałunek". W każdym opowiadaniu znajdziemy wstawki z kroniki Lady Whistledown znane nam z serii o Bridgertonach oraz wejdziemy do wykreowanego przez twórczynię serii londyńskiego światka. Łączy je baśniowe podejście do wydarzeń: wszystkie historie zakończone tak, że równie dobrze można było napisać: „I żyli długo i szczęśliwie”. Tego oczywiście nie ma, przez co mamy coś w stylu furtki do snucia dalszych opowieści. Do tego mamy tu podsycanie intrygi przez spostrzeżenia autorki biuletynu. To często jej relacje napędzają akcję, zmuszają bohaterów do określonych zachowań, pilnowania się, uważania na swoje gesty. Z wielu tomów serii oraz wcześniejszej antologii wiemy, że autorka kroniki potrafi nieźle namieszać w światku towarzyskim. Skandal goni skandal, a jest o czym pisać, bo w czasie spotkań towarzyskich, uroczystych kolacji i bali dochodzi do kilku zaskakujących sytuacji. Nie zabraknie tu kradzieży, oszustw, które ludziom z towarzystwa nie wypadają. Poznamy historie pomówień, ratowania rodzinnych interesów, a w tle pojawi się też problem niepełnosprawności, wykluczenia z grupy społecznej, uzależnienia. Do tego mamy tu zaciętą walkę o względy pań, które będą musiały podjąć ważne decyzje: komu oddają swoją rękę. Wybór nie będzie łatwy. Nawet wtedy, kiedy serce będzie podpowiadało, jaką drogą pójść, bo każda decyzja niesie z sobą ciężar oceny społecznej. Akcję nakręca poszukiwanie kandydatów na mężów i żony. Łączenie par staje się tu prawdziwą sztuką i celem londyńskiego światka, który w czasie ciepłych dni przed opuszczeniem Londynu na letnie miesiące pragnie uczestniczyć w wystawnych przyjęciach ślubnych, a później obserwować rozrastanie się rodów, aby ponownie miał kto uczestniczyć w miłosnym spektaklu. Bohaterzy są tu niczym barwne egzotyczne ptaki, które niby codziennie się widzą, ale nie patrzą na siebie z odpowiedniej perspektywy. Dopiero godowy rytuał pozwala im na odkrycie własnych pragnień i uczuć.
„Lady Whistledown kontratakuje” otwiera opowiadanie Julii Quinn „Pierwszy pocałunek”, w którym zobaczymy majętną Tillie Howard i ubogiego Petera Thompsona, którzy mają okazję poznać się na kolacji u lady Neeley. Ona dziedziczka, on łowca posagów. Łączy ich wspomnienie po jej bracie, który w czasie wyprawy wojennej opowiadał o swojej siostrze kompanom broni. Początkowe sceny są dla młodej kobiety niezręczne. Pierwszy kontakt jednym z byłych żołnierzy utwierdza ją w przekonaniu, że brat był gotów wydać ją za kogokolwiek, bo nie wierzył, że tak brzydka panna znajdzie kawalera. Tilie jednak już nie przypomina kościstej nastolatki z nierównymi warkoczami. Jest powabną panną. Jej dodatkowym atutem jest duży posag.
Przyjęcie u lady Neely pojawia się we wszystkich opowieściach. Bohaterzy mają okazję zobaczyć się w różnych sytuacjach w kolejnych historiach. Ich lisy przeplatają się, dzięki czemu mogą sobie czasami coś doradzić, uratować z opresji, pomóc w ochronie dobrego imienia i ukrycia przed wścibskim wzrokiem autorki kroniki.
W „Lady Whistledown kontratakuje” dostajemy ciekawe romanse historyczne pozwalające na przeniesienie się w klimat serii Bridgertonów. Mamy tu grę emocji, zaloty, bale, wystawne życie. Atrakcją są tu przeplatające się losy, snucie opowieści w taki sposób, że widzimy bohaterów osadzonych w szerszych realiach. Zobaczymy jak różne ich zachowania napędzają działania innych. Lekka, przyjemna lektura oferuje świetną zabawę z łączeniem wydarzeń, obserwowaniem ich z różnych punktów widzenia. Podobnie jak w „Kronice towarzyskiej Lady Whistledown” widać, że tom opowiadań jest wynikiem świetnej współpracy, wspólnych pomysłów bez zatracania innego stylu opowieści każdej autorki. Bardzo spodobało mi się pokazanie różnorodności bohaterów, poruszenia tematu inności, a nawet choroby i problemów związanych z powrotem do zdrowia, rehabilitacji, pomówień, kształtowania pozycji społecznej przez plotki.

Antologie opowiadań zwykle są luźno powiązanymi zbiorami utworów różnych autorów. Poza tematem przewodnim nie mają ze sobą nic wspólnego. Ot, kilka przypadkowo umieszczonych razem historii pozwalających wejść w styl określonego pisarza. W przypadku „Kroniki towarzyskiej Lady Whistledown” jest inaczej. Mamy tu świetnie napisane teksty, które ze sobą współgrają. Dzięki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Kamienica Schopenhauerów” to historia rodziny, która przeszła do historii za sprawą ich syna Arthura Schopenhauera. Opowieść zaczyna się w 22 lutego 1788 roku w Gdańsku, czyli w dniu narodzinach pierworodnego syna. Jednak to nie oni są na pierwszym planie tylko zatrudniona młoda podkuchenna, której dołączenie do służby ma odciążyć młodą matkę. Obserwując żonę kupca mogłoby się wydawać, że dawniej kobiety miały lepiej, bo po narodzeniu dziecka mogły liczyć na służbę. To jednak dotyczy tylko tych bogatszych, lepiej prosperujących rodzin, czyli niewielkiej liczby osób, u których pracowało całe mnóstwo ludzi. Niewiasty należące do nizin społecznych skazane były na przemoc z każdej strony i konieczność godzenia słabo płatnej pracy z życiem osobistym. Częściej jednak były zmuszone do rezygnacji z zakładania rodziny, bo małżeństwo wiązało się z rezygnacją ze służby i całkowitym uzależnieniem od męża. Anna Sakowicz pokazuje, że doświadczona kucharka jest samotna. Aby mogła zachować swoją pozycję musi zniechęcać potencjalnych adoratorów i odłożyć odpowiednio wysoką sumę.
W swojej najnowszej książce autorka przenosi nas do szczególnego miejsca: Gdańska, który dzięki staraniom mieszkańców jest niezależny. Polska jest już po jednym rozbiorze. Powoli odczuwa się zagrożenie i napięcie, ale miasto mimo tych zmian jest prawdziwym tyglem kulturowym, w którym ludzie mówią różnymi językami, prowadzą międzynarodowe współprace, handlują i bogacą się. Tak jest też w przypadku Schopenhauerów, którzy chcą zapewnić swojemu synowi jak najlepszy start. Młoda Johanna z domu Trosiener to kobieta dobrze wyedukowana. Z opowieści służby dostajemy relacje z jej znajomości języków obcych, umiejętności odnalezienia się w nowej sytuacji i nawiązywania nowych znajomości, podróżach. Matka Arthura ukazana jest jako dusza towarzystwa. Z kolei mąż świetnie prowadzi interesy i dzięki temu rodzinę stać na różne zbytki i dużą ilość służby oraz dom poza miastem.
Sięgając po książkę „Kamienica Schopenhauera” oczekiwałam, że będzie to książka o życiu rodziców słynnego filozofa i jego dorastaniu. I poniekąd tak jest. Zaglądamy do kamienicy znajdującej się przy Heilige-Geist-Gasse (św. Ducha) 114 (obecnie 47) i poznajemy tam zamożnego kupca Heinricha Florisa Schopenhauera i jego małżonkę, ale rodzina ta nie znajduje się na pierwszym miejscu. Jest tłem do głównej akcji rozgrywającej się w pomieszczeniach dla służby. To właśnie relacje między osobami pracującymi dla rodziny, pokazanie ich pozwala zarysować warunki, w jakich żyli wówczas ludzie, pokazać jakimi ludźmi byli zatrudniający ich Schopenhauerowie. Pojawiający się tu wątek kryminalny pomaga w uświadomieniu sobie jak wówczas wyglądały podziały społeczne, jak bardzo bogactwo pomagało w uniknięciu odpowiedzialności za występki. Pojawia się też motyw buntu ludu, mocy sztuki i protestów.
Akcja powieści dzieje się dwutorowo: z jednej strony widzimy osoby pracujące u Schopenhauerów, a z drugiej dwóch rzezimieszków, którzy przybyli do miasta, aby zaciągnąć się na statek i poszukać lepszej przyszłości dla siebie. Młodzi mężczyźni są nie tyle źli, co maja talent wplątywania się w kłopoty i pomówienia oraz ściągania na siebie uwagi. Do tego drobne kradzieże pozwalające im przetrwać sprawiają, że mają na swoim koncie wiele kłopotów. Przybycie do Gdańska i podróż w świat ma być początkiem zmian w ich życiu. Marzą o bogactwie, przygodach i możliwości bycia uczciwymi. To ich oczami spojrzymy na zachwycające bogactwo miasta, ale też zabiorą nas do dzielnic biedy, pokażą patologie, pijanych przemocowców pastwiących się nad żoną i gromadką dzieci. Pojawi się temat wykorzystania dzieci do żebrania, a nawet prostytucji. Wszystko w imię całkowitego posłuszeństwa wobec głowy rodu.
Anna Sakowicz uświadamia jak wyglądała w XVIII wieku miejsce kobiet w ówczesnej rzeczywistości. Świat urządzany przez mężczyzn nie jest przyjazny i bezpieczny. Do tego bycie żoną pijaka, służącą, kuchmistrzynią, opiekunką, karczmarką lub żoną bogatego kupca stawia kobiety w tej samej pozycji: uzależniania ich losu od kaprysu męża. Jeśli był łaskawy ich życie toczyło się wokół uszczęśliwiania męża i świadomości, że wiąże się to z całkowitym posłuszeństwem oraz strachem przed karą. Kiedy był brutalny nie mogły liczyć na żadne wsparcie otoczenia. Katowane każdego dnia musiały zabiegać o jak najlepsze samopoczucie oprawców. Widać tu, w jaki sposób z tą trudną sytuacją braku wolności, bycia zależną radzą sobie niewiasty. Niektóre wolność dostrzegają w unikaniu jakiegokolwiek związku. To pozwala im na zbudowanie niezależności, odłożeniu pokaźnej sumki oraz realizowaniu swoich planów. Jednak i tak zawsze pozostają na łasce mężczyzn, w których domach służą.
Anna Sakowicz świetnie oddaje w swojej książce jak bardzo zróżnicowany społecznie był Gdańsk w XVIII wieku. Nakreśla też tło historyczne, w którym pojawiają się napięcia ówczesnej Polski między Prusami, Austrią i Rosją. Widzimy, że dla zwykłych ludzie te zmiany są niepokojące. Wątki społeczne pojawiają się jako ważna i integralna część z wątkiem kryminalnym i historycznym. Anna Sakowicz przez pryzmat tego, co dzieje się w pomieszczeniach służby i ich relacji z otoczeniem, doświadczeń, walki o lepszy byt i sprawiedliwość nakreśla codzienność zwykłych ludzi, wplata te wydarzenia w konkretne realia.
"Kamienica Schopenhauerów" to opowieść o losach Friedy dążącej do spełnienia marzeń. Zobaczymy pracowitą nastolatkę przyjętą na służbę z polecenia jej chrzestnej, będącą kuchmistrzynią. To dzięki niej zobaczymy niewielkie zamieszkałe przez kilka osób pomieszczenia dla służby. Obserwowanie codzienności to pokazanie jak dawniej wyglądała codzienna toaleta, wyprawy na targowisko, praca w kuchni. W czasie codziennych obowiązków Frieda ma okazję poznać łotrzyków, którzy właśnie przybyli do miasta i są wprawieni w kradzieżach. W ten sposób mogą przetrwać w świecie, w którym biedni zależą od zatrudniających ich kupców. Złaknieni rozrywek ludzie chętnie też wspierają Roberta grywającego na fujarce. Z kolei wprawiony w miłosnej sztuce Ben potrafi zbajerować niejedną niewiastę spragnioną miłości. W takich okolicznościach zostaje zgwałcona i zabita jedna ze służących Schopenhaurów. Podejrzani są nowi przybysze. Friedzie przyjdzie prowadzić osobiste śledztwo i walczyć o prawdę. Na kogo będzie mogła liczyć?
Po tej książce oczekiwałam całkowicie innej opowieści. Nastawiłam się na losy rodziny filozofa. Te oczywiście się pojawiają, ale nie są na głównym planie. Zatrudniający służbę pojawiają się gdzieś w tle jako osoby czuwające nad moralnością służby, sprawujące pieczę nad domem i jego majętnością. To ich oczekiwania, listy gości oraz oczekiwania kulinarne napędzają pracę we całym domu. Pokazanie Schopenhauerów z perspektywy opowieści służby jest ciekawym zabiegiem. Bardzo podobała mi się historia ukazana w książce i jestem niesamowicie ciekawa tym, w jaki sposób Anna Sakowicz poprowadzi dalszą akcję powieści „Kamienica Schpenhauerów”.

„Kamienica Schopenhauerów” to historia rodziny, która przeszła do historii za sprawą ich syna Arthura Schopenhauera. Opowieść zaczyna się w 22 lutego 1788 roku w Gdańsku, czyli w dniu narodzinach pierworodnego syna. Jednak to nie oni są na pierwszym planie tylko zatrudniona młoda podkuchenna, której dołączenie do służby ma odciążyć młodą matkę. Obserwując żonę kupca mogłoby...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nasze cztery kąty, czyli jak dawniej mieszkano Joanna Czaplewska, Monika Utnik
Ocena 10,0
Nasze cztery k... Joanna Czaplewska, ...

Na półkach:

W podsuwaniu dziecku wiedzy zawsze stawiam na lekką i atrakcyjną formę oraz sporą dawkę informacji. Właśnie z tego powodu stałam się wielką fanką książek Moniki Utnik. Wśród jej książek zilustrowanych przez Małgorzatę Piątkowską znajdziemy takie tytuły jak „Po ciemku, czyli co się dzieje w nocy”, „W deszczu, czyli co się dzieje, kiedy pada” i „Pod ziemią, czyli co się kryje wewnątrz naszej planety”. Z kolei Agnieszka Sozańska zilustrowała tomy: „Czas, czyli wszystko płynie”, „Zapachy, czyli dlaczegowszystko pachnie”."Idą święta! O Bożym Narodzeniu, Mikołaju itradycjach świątecznych na świecie" zilustrowała Ewa Poklewska-Koziełło. O formę graficzną do książki „Nasze cztery kąty, czyli jak dawniej mieszkano” zadbała Joanna Czaplewska. Jak widzicie tych publikacji Moniki Utnik jest już całkiem sporo. Do tego każda ma swój klimat oraz ilustracje znanych i cenionych ilustratorek. W innych wydawnictwach pojawiły się też: „Mamma mia. Włochy dla dociekliwych”, „Krótka Historia Rzeczy”, „Xin chào! Wietnam dla dociekliwych” i „Brud. Cuchnąca historia higieny”. Można powiedzieć, że pisarka specjalizuje się w popularyzowaniu wiedzy. Dziś zapraszam Was na spotkanie z książką „Nasze cztery kąty, czyli jak dawniej mieszkano”.
Tym razem przyglądamy się temu jak zmieniało się i zmienia otoczenie, w którym żyjemy. Czasami mamy ogólne spojrzenie na otoczenia, a innym razem przyglądamy się szczegółom. Ten temat będzie pretekstem do zajrzenia do jaskiń, pałaców, zamków, chat, różnego rodzaju namiotów, dworków, domów, mieszkań. Opowieść zaczyna się od zajrzenia do jaskini. Mamy zarys warunków, w jakich ludzie walczyli o przetrwanie, jak organizowali swoją przestrzeń, aby była bezpieczna i estetyczna, gdzie można znaleźć słynne jaskinie z naściennymi malowidłami, w jaki sposób tworzono różnorodne malowidła. Następnie przenosimy się nad Tygrys i Eufrat, gdzie Sumerowie budowali chaty z suszonej gliny oraz zabezpieczali miasta murami i warunkami naturalnymi. Zobaczymy jak niesamowitą wiedzę mieli o otoczeniu i w jaki sposób potrafili ją wykorzystać. Dalej zajrzymy na jordańską pustynię w górach Dżabal asz-Szara, na której znajduje się wąwóz prowadzący do Petry zamieszkałej przez pasterzy. Dowiemy się, w jaki sposób radzili sobie z małą ilością wody. Zobaczymy budowle, które po nich przetrwały i dowiemy się, w jakich warunkach mieszkali. Na kolejnych stronach zostaniemy w okolicy, czyli przeniesiemy się nieco w stronę piramid, aby poznać budowle stawiane przez Egipcjan oraz ich nawyki zarządzania posiadanymi rzeczami. Wędrówka na północ zahaczy o Rzym. Tu domostwa będą pretekstem do poruszenia problemu orientacji w terenie, sposobów na „numerację” budynków oraz ich rodzaje i rozkład znajdujących się w nich pomieszczeń. Dalsza podróż w czasie i przemieszczanie na północ zabiera nas do średniowiecznych zamków i rządów feudałów. Poznamy wygląd i funkcje takich miejsc, zobaczymy, gdzie mieszkali zwykli ludzie, jak wyglądało otoczenie zamków i dlaczego było ważne. Przejście do miast i zaglądanie do domów mieszczańskich pozwoli na zrozumienie znaczenia tych budowli oraz projektowania ich w taki sposób, aby łączyły funkcje handlowe i użytkowe. Praca jest tu głównym elementem życia mieszkańców. Bogacenie przyczyniało się do powstawania klasy możnych, którzy mogli pozwolić sobie na zbytki. Do takich ludzi należeli przedstawiciele rodu Medyceuszy. Zaglądając do ich pałacu uświadomimy sobie jak bardzo wyposażenie wnętrz różniło się od tego sprzed wieków. Autorka podsuwa tu sporą dawkę fachowego słownictwa związanego z architekturą. Kolejne strony po przeskok na inny kontynent. W tle pojawiają się odkrycie geograficzne. Wędrujemy po ukrytym w Andach Machu Picchu zbudowanym z doskonale przylegających do siebie bloków skalnych. Z tego bliskiego natury otoczenia przenosimy się do zachwycającego, ale cuchnącego Wersalu stworzonego przez Ludwika XIV. Monika Utnik opowie nam, jakie innowacje tu znajdziemy, czym inspirowali się twórcy oraz w jaki sposób dbano o higienę w pałacu mogącym pomieścić 10 tys. dworzan i służby. Dalej udamy się do Wenecji i tam zobaczymy, w jaki sposób zbudowano słynne domy na wodzie, aby ponownie wrócić do francuskiego przepychu. Tym razem w pokoiku madame Pompadour. Z przesadnego wnętrza trafiamy na prerię i przyglądamy się budowie Tipi, koczowniczemu trybowi życia Indian. W książce nie zabraknie też tradycyjnych japońskich domów, budowli w stylu empire, szlacheckiego dworku, malowanych chat, pałacu królowej Wiktorii, nowemu budownictwu na początku XX wieku. To stanie się punktem wyjścia do opowiedzenia o art nouveau, zakopiańskich willach, domach preriowych, współczesnych projektach blokowisk, projektach mebli, słynnych drewnianych budowlach. Czytelnicy zobaczą jak przez lata zmieniał się desing domów i mieszkań. Autorka opowiada o projektach słynnych mebli, projektach budowli inspirowanych naturą oraz prostocie z ikei. Mamy też wizję domów inteligentnych, czyli tego jak może zmienić się nasze otoczenie w najbliższych latach. Całość fantastycznie napisana. Mamy tu sporo ciekawostek, dużą dawkę podstawowych informacji wkomponowanych i ilustracje.
Wszystkie publikacje Moniki Utnik wydane przez Naszą Księgarnię są przepiękne: duży format, rewelacyjne ilustracje oraz druk na dobrej jakości papierze, w cudownej twardej, matowej, miłej w dotyku oprawie ze zdobieniami oraz bardzo dobrze zszytymi kartkami. Bardzo dobry, lekko błyszczący papier podkreśla atrakcyjność stron. Dobrze dobrana czcionka, niedługie teksty, każda podwójna strona tworząca kolejny rozdział sprawiają, że po tę lekturę mogą sięgać zarówno przedszkolaki, jak i uczniowie nauczania początkowego. Ilustracje w każdym tomie zdecydowanie przyciągają uwagę młodych czytelników i oczarowują. Mamy tu zarówno dokładność, nacisk na realizm, a z drugiej strony cartoonowe ilustracje w przypadku postaci. Wszystko splecione ze sobą tak, że sprawia wrażenie magiczności. Zresztą już sama okładka przenosi nas do tego niezwykłego świata.

W podsuwaniu dziecku wiedzy zawsze stawiam na lekką i atrakcyjną formę oraz sporą dawkę informacji. Właśnie z tego powodu stałam się wielką fanką książek Moniki Utnik. Wśród jej książek zilustrowanych przez Małgorzatę Piątkowską znajdziemy takie tytuły jak „Po ciemku, czyli co się dzieje w nocy”, „W deszczu, czyli co się dzieje, kiedy pada” i „Pod ziemią, czyli co się kryje...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Nauka przez zabawę, podsuwanie lekkich treści daje najlepsze efekty. Właśnie z tego powodu w naszym domu często goszczą książki, po które sama chętnie sięgnęłabym, gdybym była nastolatką i które podobają się córce. Kochamy publikacje, które stawiają nam wyzwania. I takie właśnie są lektury podsuwane przez Juana de Aragóna słynącego z pełnych humorów książek i komiksów historycznych. Wszystkie są fantastyczne i jeśli kiedyś zobaczycie jakiekolwiek jego książki to zdecydowanie warto po nie sięgnąć. Bardzo się cieszę, że jego publikacje trafiają na polski rynek, bo podsuwają sporą dawkę wiedzy w formie rozrywki, wyzwania, czy wręcz gry. Maria Szafrańska-Brandt, dzięki której możemy te książki czytać po polsku zrobiła fantastyczną robotę i zachowała humor oraz przełożyła na nasze realia kulturowe niektóre śmieszne skojarzenia. Jeśli traficie na jej nazwisko jako tłumaczki to też warto sięgać po te książki (większość Wam polecałam).
„Jak przeżyć w…” to ciekawa seria książek skierowanych dla dzieci i młodzieży. Historia jest tu pokazana jako pewnego rodzaju gra. Stawką jest życie. Oczywiście hipotetycznie, ale młodzi czytelnicy uświadomią sobie jak wiele zagrożeń czyhało w różnych czasach na naszych przodków z każdej strony. Przeszłość może wydawać nam się przyjemniejsza. Zwłaszcza, kiedy nie było jeszcze państw i zorganizowanego życia społecznego, bo nie było szkoły, pracy. Do tego nikt nikogo nie zmuszał do aktywności. Jeśli się chciało to można było poszukać jedzenia, którego było sporo, bo ludzi mało. Ale czy na pewno tak to wyglądało? Czy dało się przeżyć w pojedynkę? Czy na pewno nie było przymusu pracy? W jaki sposób zdobywano jedzenie? Jak je przechowywano? Gdzie mieszkano? Jakie prawa musieli przestrzegać ludzie w przeszłości? Co tworzyło ich poczucie wspólnoty? Jeśli uświadomimy sobie, że przeszłość to czasy bez lodówek, szpitali, jedzenia na wyciągnięcie ręki, sklepów, samochodów, ogrzewania i ludzie dopiero muszą uczyć się rozpoznawać jakie rośliny i w jakim stanie mięso jest jadalne to okazuje się, że codzienność naszych przodków nie była łatwa. Dodanie do tego zawiłych przepisów i zależności sprawia, że przeżycie staje się prawdziwym wyzwaniem. Każda decyzja może kryć w sobie zagrożenie.
W tej serii ukazały się już dwie publikacje. Jedna oprowadza nas po prehistorii, druga po starożytnym Rzymie. W zapowiedziach wydawcy pojawiło się już średniowiecze, więc wypatruję kolejnego tomu, a Was zachęcam po sięgnięcie tych, które już trafiły do księgarń.
„Jak przeżyć w prehistorii?” to fantastyczny przewodnik po prehistorii. Przyglądamy się zwyczajom i nawykom żywieniowym pierwotnych ludzi, obserwujemy ewolucję i poszerzanie wiedzy, a także stajemy się świadkami pierwszych prób wyjaśniania zjawisk oraz kształtowania się małych społeczności. Autor pokazuje jak bardzo nasze przetrwanie zależało od przynależności do jakiejkolwiek grupy. Dowiemy się jak wielkie znaczenie miało wynalezienie pierwszych narzędzi, poznamy metody przygotowania ich. Dzięki temu samodzielnie będziemy mogli przetestować trwałość takich pomocy.
Prehistoria to czas pojawienia się pierwszych hominidów. Zobaczymy jak bardzo zróżnicowanymi grupami byli, jak wielkie znaczenie miały wymiany genów z innymi społecznościami. Pierwotni ludzie okażą się świetnymi obserwatorami dostrzegającymi, co szkodzi ich małym społecznościom. Szybko wyciągają wnioski i zmieniają postępowanie. Tak to przynajmniej wygląda z perspektywy czasu.
Z publikacji dowiemy się, kiedy pojawił się pierwszy człowiek i czy to automatycznie był pierwszy homo. Przyjrzymy się ewolucji, pierwszym ubraniom, nawykom żywieniowym, zwyczajom, narzędziom, przedmiotom ułatwiającym życie oraz pierwotnemu pismu. Młodzi czytelnicy przekonają się, że rosnące dziko rośliny nie należą do bardzo pożywnych i dużych. Zobaczą jakim wyzwaniem mogła być pierwsza uprawa i jak bardzo duże znaczenie miało ciągłe selekcjonowanie nasion. Do tego znajdziemy tu całe mnóstwo wskazówek dotyczących zdobywania jedzenia. Obserwujemy jak poszerzająca się wiedza przyczynia się do stopniowego wyłaniania się pierwszych cywilizacji. Poznamy całe mnóstwo nieudanych eksperymentów żywieniowych i ich skutki. Pierwsi ludzie to badacze, którzy za błędy płacili swoim życiem, dlatego bardzo ważne było dla nich wymienianie się zdobytą wiedzą.
„Jak przeżyć w starożytnym Rzymie” podsuwa nam dużą dawkę wiedzy o budowaniu państwa, tworzeniu wspólnot, budynkach tworzonych przez starożytnych Rzymian, miejscach, w których mieszkali (zarówno pod względem architektonicznym jak i podbojów), codzienności, prawach, sytuacji kobiet, upodobaniach. Do tego nie zabraknie tu tematu wierzeń i kilku najważniejszych mitów. Publikację otwiera legenda o Romulusie i Remusie. Są też historie o prawdziwych władcach i przy okazji poznamy Nerona, Cezara oraz dowiemy się skąd wzięło się powiedzenie: „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”. Do tego mamy tu fragment najsłynniejszej epopei rzymskiej, czyli „Eneidy”. Sporo miejsca poświęcono językowi, strojom, architekturze rozrywkom, obowiązkom. Dowiemy się, czym mogli się zajmować, jakie zawody wykonywali, znaczenie poglądów politycznych, zmiany w ustrojach państwa. Przyjrzymy się też życiu gladiatorów, poznamy ich rodzaje, funkcjonowaniu teatru i znaczeniu tańca. Będziemy mieli też okazję zobaczyć jak wyglądało życie w mieście i na wsi, dowiemy się, jakie znaczenie miała służba wojskowa oraz nauczymy się oddawać cześć bogom (nie zabraknie informacji o ich pochodzeniu i funkcji). Dowiemy się też, dlaczego przestrzeganie prawa w starożytnym Rzymie było niesamowicie ważne oraz jak wyglądały kary za brak dostosowania się do wymogów aktualnej władzy.
Seria „Jak przeżyć w..." Juana de Aragóna to książki-gry. Mamy tu całe mnóstwo wyzwań, pokazanie możliwych wyborów i ich skutków. Czytelnik zmuszony jest do ciągłego analizowania tego jaka decyzja będzie właściwa. Wydawca przewiduje, że odbiorcami książek są nastolatkowie, ale po zainteresowaniu publikacją w otoczeniu wiem, że można po nie sięgnąć już z uczniami nauczania początkowego, bo ze względu na kompozycję i ilość ilustracji oraz formę podania informacji się spodoba młodym czytelnikom, a dorośli z przyjemnością będą ją czytać swoim pociechom.
Autor w tych książkach porusza tu wiele ważnych tematów. W pierwszym tomie obok problemów z przetrwaniem nie zabraknie też teorii ewolucji i znaczenia różnorodności genetycznej, a także bogactwa składników odżywczych, zmiany klimatyczne, zmiany wyglądów lądów i linii brzegowych, kształtowaniu życia społecznego oraz pierwotnym wierzeniom, a także wiele praktycznych zwyczajów (np. rytualne zjadanie zmarłych) oraz problemom nierówności społecznych. Do tego dowiemy się, czym jest epoka i jak długa trwa, w jaki sposób była wyznaczana, w jaki sposób obróbka metali wpłynęła na zrewolucjonizowanie życia człowieka. W drugim bardziej skupiamy się na architekturze, tworzeniu zależności społecznych i ich wpływu na losy jednostek.
W książkach znajdziemy proste i pełne humoru cartonoowe ilustracje współgrające z tekstem. Całość bardzo przyjemna w odbiorze. Polecam.

Nauka przez zabawę, podsuwanie lekkich treści daje najlepsze efekty. Właśnie z tego powodu w naszym domu często goszczą książki, po które sama chętnie sięgnęłabym, gdybym była nastolatką i które podobają się córce. Kochamy publikacje, które stawiają nam wyzwania. I takie właśnie są lektury podsuwane przez Juana de Aragóna słynącego z pełnych humorów książek i komiksów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Depresja jest jedną z poważniejszych chorób wpływających na sposób funkcjonowania społeczeństw. Istnieje przekonanie, że coraz więcej osób na nią choruje. Czy tak faktycznie jest? Trudno stwierdzić. Na pewno jest coraz częściej diagnozowana, ponieważ więcej osób zdaje sobie sprawę, że są chorzy i mogą otrzymać pomoc. Otrzymanie wsparcia zmienia nie tylko jakość życia i relacje z otoczeniem, ale też przekłada się na to, co my możemy dać od siebie innym i jak oceniamy to, co inni dają nam. Depresja to podstępne zaburzenie sprawiające, że czarne macki odbierają chorym siły do życia. Uświadomienie sobie tego i wskazanie źródła własnego bezwładu to połowa sukcesu. Drugą połową będzie ciężka praca nad sobą, które czasami będzie potrzebowało wsparcia farmakologicznego. Jedną z ciekawszych lektur dla każdego odbiorcy wprowadzających w tematykę depresji jest „Wszystko w porządku” Debbie Tung. Wielkim plusem jest to, że jest to osobista historia autorki, dlatego lepiej pokazuje, z czym musi mierzyć się osoba chora.
„Zachowuj się łagodnie wobec innych. Ale nie zapominaj o łagodności również wobec siebie”.
Historia zaczyna się od wchodzenia młodej kobiety w dorosłe, samodzielne życie. To sprawia, że musi pracować, zdobywać doświadczenie, mieć czas na bliskich, zdobywać uznanie. W świecie, w którym wszyscy pędzą nie jest to łatwe. Zwłaszcza, kiedy włącza się nam mechanizm porównywania. Autorka pokazuje nam, że często innych traktujemy dobrze, ale wobec siebie jesteśmy niesamowicie krytyczni. Inni zawsze wypadają lepiej: mają ładniejsze zdjęcia w mediach społecznościowych, lepszą i stabilniejszą pracę, szczęśliwsze życie, większe sukcesy, brak porażek (bo kto o nich publicznie mówi?), więcej robią. Każdy jest lepszy z czegoś innego, ale kiedy ciągle się porównujemy to nie skupiamy się na tym, że często te cechy różnych osób tylko jak my wypadamy na ich tle. To prowadzi do zaniżenia samooceny. I tak jest też w przypadku przepracowującej się Debbie, która ma coraz bardziej negatywne myśli na swój temat, przejmuje się zdaniem innych oraz sama bardzo surowo się ocenia.
„Nie zdawałam sobie sprawy, że kiedy cierpisz na chorobę psychiczną i za długo wszystko w sobie tłamsisz… w końcu się rozpadasz.”
Widzimy jak z każdą stroną, która może być odzwierciedleniem procesów trwających miesiące, bohaterka traci siły i dopadają ją różnorodne zmory w postaci lęków, złego samopoczucia. Później śledzimy diagnozę i kolejne kroki pracy z psychologiem poznawczym zmieniającym jej nastawienie do wielu rzeczy. Praca nie jest łatwa. Wychodzenie z depresji trwa wiele tygodni. Na szczęście Debbie wcześnie zauważyła niepokojące symptomy i mogła zwrócić się po pomoc do specjalisty.
Cała historia jest bardzo osobista i ciepła. Autorka opowiada o sobie i swoich doświadczeniach z empatią. Pięknie opisuje kolejne etapy wchodzenia w depresję, zagubienia, a później wychodzenia. Przyglądamy się jej mozolnej pracy z terapeutką. Pokazuje, w jaki sposób samodzielnie zacząć pracę nad sobą. Przyglądamy się jej trybowi życia i mamy okazję przemyśleć czy i my nie popełniamy podobnych błędów.
„Wszystko w porządku” to historia szukania równowagi między pracą, rozrywkami, czasem poświęconym bliskim i odpoczynkowi. Emocjonalne blokady i spadek formy pokazany jest tu jako coś normalnego, efekt uboczny kumulujących się negatywnych czynników. Krok po kroku prześledzimy zmianę nawyków. Jedną z ważnych rzeczy jest tu rozwinięcie umiejętności doceniania siebie.
Debbie Tung podsuwa nam nie tylko estetyczny i ładny komiks, ale też wartościową opowieść o tym, dlaczego warto szukać pomocy, jak leczenie przekłada się na poprawienie jakości naszego życia, jak trudnym procesem jest zdrowienie i jak dużego zaangażowania osoby chorej potrzebuje.
Ten komiks jest nie tylko świetny treściowo, ale zwyczajnie bardzo ładny. Chociaż kreska Debbie Tung jest prosta, to równocześnie widać w niej łagodność, a także dziecięcość pozbawioną infantylności. Z pewnością jest przyjemna dla oka, ale też daje jakieś nieuchwytne poczucie spokoju. Do tego mamy ważne przesłanie: sięgnij po pomoc, bo warto sobie pomóc.
Ze względu, że sam proces popadania w depresję i leczenia jest bardzo uproszczony do kilku tygodni lub miesięcy może wydawać się, że to łatwy proces. Trzeba sobie uświadomić, że między poszczególnymi wydarzeniami pokazanymi w komiksie mijają tygodnie i miesiące, a pokazane scenki są reprezentacyjne do określonego okresu. Właśnie ten powolny proces zmian sprawia, że na początku chory nie jest w stanie zauważyć, że coś jest nie tak. Po prostu ma mniej energii i czuje się przepracowany, ma mniejszą koncentrację. Debbie Tung pokazuje, że dostrzeżenie tego to pierwszy krok ku zmianom. Później trzeba zwrócić się do dobrego specjalisty i intensywnie nad sobą pracować. Nie ma tu obietnicy, że będzie szybko, łatwo. Za to mamy pokazane jak praca z psycholożką zmienia postrzeganie siebie i pomaga w wypracowaniu innych zachowań.
Na końcu lektury znajdziemy wskazówki, gdzie szukać pomocy. Są to ważne numery, więc znajdziecie je poniżej:
- 112 – Numer alarmowy
- 800 12 12 12 – Dziecięcy telefon zaufania Rzecznika Praw Dziecka (działa całodobowo/7dni)
- 116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (działa całodobowo/7 dni)
- 801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
- 800 199 990 – Ogólnopolski Telefon Zaufania (codziennie od 16 do 21)
- Życie warte jest rozmowy (https://zwjr.pl/)
Zapraszam na stronę wydawcy

Depresja jest jedną z poważniejszych chorób wpływających na sposób funkcjonowania społeczeństw. Istnieje przekonanie, że coraz więcej osób na nią choruje. Czy tak faktycznie jest? Trudno stwierdzić. Na pewno jest coraz częściej diagnozowana, ponieważ więcej osób zdaje sobie sprawę, że są chorzy i mogą otrzymać pomoc. Otrzymanie wsparcia zmienia nie tylko jakość życia i...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Utarte wzorce społeczne ułatwiają życie, jeśli wpisujemy się w schematy. Ich istnienie powoduje, że wiele rzeczy przyjmujemy za oczywistość i w związku z tym mamy określone oczekiwania, a to sprawia, że odstawanie od normy jest niemile widziane, budzi niepokój, przyczynia się do zagubienia i agresji, której ofiarami parają osoby odbiegające od społecznych oczekiwań. O takim problemie jest książka Lewisa Hancoxa „Witajcie w St. Hell. Moje transpłciowe dojrzewanie”.
Autor zabiera nas do małego miasteczka. Jest dorosłym mężczyzną, który wraca w rodzinne strony. Już na początku dowiadujemy się, że czas szkoły, dorastania i dojrzewania nie był dobrym okresem, w jego życiu. Krok po kroku śledzimy kolejne etapy, z jakimi musiał się mierzyć oraz zobaczymy, jaki był. Już na pierwszych stronach poznajemy Lois: zbuntowaną nastolatkę ocenianą jako chłopczyca. I taka właśnie była odkąd pamięta. Już jako dziecko wolała aktywność przypisywaną chłopcom. Lois świetnie czuła się wspinając się po drzewach, psocąc, grając w piłkę nożną. Często postrzegana jako chłopak nie czuła widziała w tym nic złego. Dopiero odkrywanie przez innych, że mają do czynienia z dziewczyną wywoływało negatywne reakcje. Problem jest jednak dużo poważniejszy niż tylko oceny innych, ponieważ bohater/ka ma inną płeć niż przypisana jej przy urodzeniu na podstawie wyglądu genitaliów. Płciowo jest chłopakiem uwięzionym w ciele dziewczyny. Zobaczymy jak reaguje na zmiany zachodzące w jej ciele w czasie dojrzewania, jakim zabiegom się poddaje, aby zminimalizować kobiece kształty, z jakimi dylematami mierzy się w sferze seksualności i w jaki sposób stopniowo odkrywa swoją prawdziwą płeć. Cały proces próby ustalenie swojego prawdziwego ja, poszukiwania swojej płciowości i seksualności pokazany jest tu realistycznie. Widzimy jak bardzo trudno bohaterce wyjść poza schematy, w jaki sposób ocenia ją otoczenie i reaguje na jej samookreślenie. Lewis patrzy na swoją młodszą wersję w postaci Lois i daje wskazówki, pokazuje, że w przyszłości nie będzie musiała się szarpać z własnymi odczuciami i emocjami. Tranzycja jest tu uwolnieniem od niechcianego ciała.
„Witajcie w St. Hell. Moje transpłciowe dorastanie” to poruszająca i inspirująca opowieść trudnościach, z jakimi zmierzył się bohater. Zobaczymy historię samoidentyfikacji osoby transpłciowej. Autor dzieli się z czytelnikami swoją osobistą historię. Pokazuje z jak wieloma trudnościami się zmierzył nim dojrzał do odkrycia i zrozumienia swojej płciowości. Pokazuje też, że samo wychowanie na dziewczynkę nie sprawia, że może nią być. Nawet jeśli ma takie ciało to poczucie bycia mężczyzną jest silniejsze.
Wielkim plusem jest tu pokazanie tych doświadczeń w firmie powieści graficznej, czyli takiego dłuższego komiksu. Lekka forma sprawia, że publikacja ma szansę trafić do szerszego grona odbiorców, pokazać im jak wyglądają doświadczenia transpłciowych nastolatków. Z jednej strony będzie to publikacja terapeutyczna dla osób takich jak Lois i jej rodzice. Zobaczą, że to, co się z nimi dzieje jest normalne i naturalne, że warto dać sobie szansę i zmienić płeć, pomoże zaakceptować to, że dziecko nie jest takie jak się oczekuje. Książka pozwala każdemu z nas zobaczyć, z jakimi dylematami musiał mierzyć się autor. Taka osobista historia pomaga w budowaniu empatii i tolerancji. Mający trzysta stron komiks świetnie wprowadza w życie transpłciowej nastolatki. Jest to historia procesu odkrywania siebie i akceptowania swojej odmienności.
Mamy tu fantastycznie pokazane życie osoby, która nie czuła się dobrze w swoim ciele, ale ze względu na mały dostęp do wiedzy o różnorodności musiała wiele wycierpieć i poszukiwać na własną rękę, doświadczyć wykluczenia społecznego wśród rówieśników, zagubienia z powodu innych potrzeb oraz niewpisywania się w schematy.
Lektura skierowana jest do osób od 14 roku życia. Myślę jednak, że warto po nią sięgnąć, kiedy pojawia się proces dojrzewania, aby wielu rzeczy móc uniknąć, na wiele spraw spojrzeć z innej strony i uniknąć wieloletniego szarpania z wyglądem ciała. Taka książka pomoże też na otwieranie się na osoby wyglądające i funkcjonujące inaczej. Podsuwana nastolatkom pomoże zmniejszyć agresję wobec osób, których zachowanie i wygląd niepokoją. Myślę, że to będzie fantastyczny wstęp do rozmów o tym jak wygląda życie płodowe, jak przebiegają zmiany, kiedy i dlaczego pojawia się transpłciowość.
Ze względu na to, że mamy do czynienia z komiksem dużą rolę odgrywają tu ilustracje. Są one proste, kartonowe i czarno-białe. Autor bazuje na chwytach zarysowania tła, pokazania otoczenia i usuwania go w kolejnych kadrach, aby pokazać relacje między bohaterami.

Utarte wzorce społeczne ułatwiają życie, jeśli wpisujemy się w schematy. Ich istnienie powoduje, że wiele rzeczy przyjmujemy za oczywistość i w związku z tym mamy określone oczekiwania, a to sprawia, że odstawanie od normy jest niemile widziane, budzi niepokój, przyczynia się do zagubienia i agresji, której ofiarami parają osoby odbiegające od społecznych oczekiwań. O takim...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Wypalenie, poczucie bezsensu, zagubienie – to tematy, które pojawiają się w prostej książce dla dzieci zatytułowanej „Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie”. Gérard Moncomble pod kostiumem prostej opowieści o klaunie, który przestaje być śmieszny pokazuje młodym czytelnikom wiele ważnych problemów. Mamy tu z jednej strony utracenie zdolności rozśmieszania innych, stratę pracy, poczucie bezsensu, zagubienie, danie wsparcia i wspólne realizowanie celów.
Zacznijmy jednak od zawartej w książce historii. Moko jest klaunem, więc jego praca polega na rozśmieszaniu innych. Z czasem jednak coś się w nim zmienia i traci tę zdolność. Z tego powodu dyrektor cyrku zwalnia go. Moko, który do tej pory utożsamiał się z byciem klaunem, dla którego ta praca stanowiła sens życia powoli się rozpada. Widzimy jak każda część ciała woli go zostawić niż być z nieśmiesznym bohaterem. I tym sposobem przestaje istnieć. Jednak zjawia się dziecko, które bierze czerwoną kuleczkę (nos), zaczyna się nią bawić i w ten sposób pomaga klaunowi w pozbieraniu się, wystartowaniu od nowa, ale tym razem w duecie.
Ta opowieść ma dwa poziomy: pierwszy to oczywista, prosta, obrazowa i zabawna historia o uciekających częściach ciała. Jest w tym zachowaniu bohaterów coś z zabawy w chowanego czy berka. Do tego rozpadanie się ma formę wyliczanki opartej na powtórzeniach, co może kojarzyć się z zaczarowywaniem świata. Pojawiające się dziecko, które swoim zachowaniem poprawia nastrój pokazuje jak niesamowicie bardzo ważne są relacje, kontakt z drugim człowiekiem. Samo bycie oglądanym nie uszczęśliwia. Dopiero interakcja daje poczucie szczęścia.
Książka Gérarda Moncomble’a to jedna z tych publikacji, w których głównym przesłaniem jest danie nadziei wtedy, kiedy wydaje nam się, że już nie ma szans na żadne wsparcie. Publikację wzbogacają ilustracje Pawła Pawlaka. Mamy tu jego charakterystyczną prostą kreskę połączoną z kontrastującymi kolorami. Rozmieszczenie tekstu i dopełniających go rysunków jest przemyślane. Do tego jedno i drugie świetnie oddziałuje na wyobraźnię, wprowadza element humorystyczny do poważnego tematu i w ciekawy sposób pokazuje relacje z innymi, budowanie wspólnoty, pracy zespołowej. Całość wydrukowana ba bardzo dobrej jakości papierze, który zszyto i oprawiono w solidną, kartonową okładkę. Wizualnie publikacja zdecydowanie przyciąga uwagę młodych czytelników. Do tego pozwala na poruszenie ważnych tematów. Myślę, że z powodzeniem można wykorzystać ją w gabinetach pedagogów i psychologów, jako punkt wyjścia do rozmów o emocjach, postrzeganiu siebie i swojego miejsca w świecie.

Wypalenie, poczucie bezsensu, zagubienie – to tematy, które pojawiają się w prostej książce dla dzieci zatytułowanej „Moko. Najśmieszniejszy klaun na świecie”. Gérard Moncomble pod kostiumem prostej opowieści o klaunie, który przestaje być śmieszny pokazuje młodym czytelnikom wiele ważnych problemów. Mamy tu z jednej strony utracenie zdolności rozśmieszania innych, stratę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tolerancja jest niesamowicie ważna. To na niej buduje się dobre społeczeństwo, czyli takie, w którym będziemy lubić siebie i szanować innych. Prawidłowe poczucie własnej wartości pozwala na dostrzeganie własnych zalet i dostrzegania atutów innych. To pierwszy krok do współpracy i docenienia różnorodności. Świadomość tego, że nie ma dwóch takich samych osób pomaga w otwieraniu się na siebie i innych, bo z jednej strony przestajemy czuć potrzebę dopasowania się do otoczenia, a z drugiej nie wymagamy, aby inni dostosowali się do nas. Warto wspierać tę sferę od najmłodszych lat. Z pomocą przyjdzie Wam książka Ewy Borowskiej „Budujemy poczucie własnej wartości”, autorki książki „Idziemy do pierwszej klasy” Obie publikacje należą do cyklu „Szkoła i ja”, czyli są lekturami wprowadzającymi wżycie szkolne.
O budowaniu poczucia własnej wartości powstało sporo książek i dość dużo Wam polecałam. Nawet jeśli znacie z dzieckiem wszystkie to i tak warto sięgnąć po tę nowość. Tu poza pokazaniem ważnych problemów mamy do czynienia z tłem szkolnym. Wszystko, co dotyczy bohaterów dzieje się w szkole. Młodzi czytelnicy na przykładach z życia widzą jak powinni się zachować, w jaki sposób sobie pomagać, jak reagować, aby tworzyć dobre relacje.
Publikację otwiera spotkanie z nauczycielką, która na szkolnej tablicy wypisała najważniejsze zasady obowiązujące w ich klasie. Jeśli oczekujecie, że będą tu hasła „musicie się lubić” to się zawiedziecie. Za to mamy zdrowe podejście, w którym widzimy, że nie wszystkich musimy lubić, ale to nie znaczy, że nie musimy okazywać im szacunku. On jest tu kluczową wartością napędzającą inne działanie.
Opowieść szkolna toczy się wokół zwyczajnych wydarzeń: przyglądamy się umiejętnościom i zainteresowaniom uczniów, zobaczymy ich w chwilach, kiedy zapominają śniadanie, potrzebują pomocy innych, mogą się czymś podzielić, wesprzeć, walczą z przemocą, są asertywni, potrafią docenić swoje i cudze sukcesy, poznają nowe osoby, przeżywają różnorodne emocje i pocieszają się. Spotkanie zaczyna się od ustalenia zasad, a później śledzimy jak wygląda dzień w szkole i po lekcjach. Każde z dzieci potrafi określić, jakie ma umiejętności, w jakiej dziedzinie potrzebuje wsparcia. Pojawia się tu problem konieczności bycia najlepszym ze wszystkiego i bycia lubianym przez wszystkich. Autorka subtelnie tłumaczy dzieciom, że każdy ma mocne i słabe strony. Pokazuje, dlaczego różnorodność jest piękna.
„Budujemy poczucie własnej wartości” to książka świetnie dopełniająca „Idziemy do pierwszej klasy”. Jest całkowicie autonomiczna, więc nie trzeba znać pierwszej, żeby sięgnąć po drugą, ale warto. Zwłaszcza, kiedy dziecko po raz pierwszy ma dołączyć do grupy rówieśniczej lub kiedy z przedszkola przechodzi do szkoły. Powiem szczerze, że bardzo brakowało mi takiej pozycji, kiedy przygotowywaliśmy córkę do edukacji szkolnej. Sięgałam wówczas po książki, które przygotowywały ją do przedszkola, opowiadałam o podróży autobusem, szatni, ale to nie to samo. Pierwszoklasistów uważa się za wystarczająco dużych, dojrzałych i gotowych na wejście w nowe środowisko, a przecież to nieprawda. Dzieci, które mają pójść do szkoły bardzo przeżywają czekające na nich zmiany. Jest dużo wiadomości do przyswojenia. Budynki szkół podstawowych są większe od przedszkolnych. Do tego nie ma już takiej ilości zabawy i jest dużo więcej osób, z którymi uczniowie mają kontakt. Ewa Borowska swoją publikacją świetnie wypełnia lukę i pomaga dzieciom w adaptacji szkolnej. Autorka jest świadoma tego, co dzieciom może sprawiać trudność, a wszystko dzięki umiejętności obserwacji i pracy z dziećmi. Jako nauczycielka wczesnoszkolna i logopedka wie, z czym młodzi uczniowie mają problem. Wiele rad znajdziecie na jej blogu „Nauczycielka z pasją”.
Podobnie jak w „Budujemy poczucie własnej wartości” w „Idziemy do pierwszej klasy” otwiera powitanie głównych bohaterów będących bliźniakami: Iga i Filip. Z kolejnych stron poznajemy ich zainteresowania i upodobania, a następnie młodzi bohaterzy zabierają młodych czytelników na spacer po szkole. W pierwszej książce akcja skupiona jest na osobistych odczuciach, pokazaniu dziecka w szkole i dlatego zobaczymy jak wygląda pierwszy dzień w szkole, w jaki sposób uczniowie poznają swojego nauczyciela lub nauczycielkę. Następnie przyjrzymy się przekrojowi budynku, zobaczymy różnorodne pomieszczenia i będziemy mieli okazję dowiedzieć się kogo tam spotkamy, jaką rolę pełni w szkole. Na kolejnych stronach krok po kroku poznamy zasady panujące w szkole. Bliźniaki zabiorą nas na spacer po szatni, sali lekcyjnej, bibliotece, gabinecie pielęgniarki, świetlicy, stołówce, sali gimnastycznej i łazience. Przy okazji pojawiają się cenne informacje o tym, jakie zakupy trzeba zrobić przed pójściem do szkoły, skąd rodzice wiedzą, co potrzebne jest dzieciom, gdzie znajdą takie informacje. W „Budowaniu poczucia własnej wartości” najważniejsze jest przyglądanie się emocjom oraz zachowaniom uczniów.
Podoba mi się to, że w tematyką oby publikacji wpleciono temat różnorodności. Nie brakuje tu też opowieści o klasach integracyjnych, wsparciu dla uczniów potrzebujących pomocy, tolerancji, empatii. Dzieci będą przygotowane na to, że niektórzy uczniowie mogą w inny sposób funkcjonować lub poruszać się oraz tego, że w klasie będzie dodatkowy nauczyciel pomagający dzieciom z niepełnosprawnościami. Zrozumieją dlaczego takie wsparcie jest im potrzebne. Zobaczą też, w jaki sposób zachować się, kiedy widzą przemoc.
Plusem jest też to, że po szkole oprowadza dzieci dziewczynka i chłopiec. Rodzeństwo wspólnie wyjaśnia wiele spraw. Publikacja będzie świetnym wsparciem dla dzieci i ich rodziców, którzy chcą, aby ich pociechy nie traciły dziecięcej ciekawości świata i zaangażowania oraz w czasie robienia nowych rzeczy czuły się pewnie.
Na końcu książki znajdziemy wskazówki dla dorosłych, w jaki sposób wspierać dzieci w czasie podejmowania przez nie nowych wyzwań („Idziemy do pierwszej klasy”) i jak budować poczucie własnej wartości („Budujemy poczucie własnej wartości). Całość napisana bardzo przystępnym językiem dostosowanym do odbiorców. Tekstu nie mamy dużo, dzięki czemu przedszkolaki chętnie słuchają o tym, co je będzie czekało w szkole. Seria „Szkoła i ja” zawiera lektury, które pomogą w budowaniu poczucia bezpieczeństwa, budowaniu pewności siebie i oswajaniu z nowymi sytuacjami oraz wskażą właściwe postawy społeczne.
Całość dopełniają proste i bardzo dobrze dopełniające tekst ilustracje. Przyglądamy się rozpoczęciu dnia, lekcji i zachowaniom uczniów w czasie przerwy. Ilustracje są proste, cartoonowe i z ciekawym doborem barw. Do tego strona wizualna dominuje na rozkładówkach. Tekstu do czytania mamy mało, dzięki czemu młodym czytelnikom łatwiej będzie słuchać i czytać książkę. Zdecydowanie polecam te książki wszystkim przedszkolakom, którzy mają od września zacząć szkolną przygodę.

Tolerancja jest niesamowicie ważna. To na niej buduje się dobre społeczeństwo, czyli takie, w którym będziemy lubić siebie i szanować innych. Prawidłowe poczucie własnej wartości pozwala na dostrzeganie własnych zalet i dostrzegania atutów innych. To pierwszy krok do współpracy i docenienia różnorodności. Świadomość tego, że nie ma dwóch takich samych osób pomaga w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zagadka upiornego lasu Marta Guzowska, Joanna Gwis
Ocena 8,0
Zagadka upiorn... Marta Guzowska, Joa...

Na półkach:

Jestem zdecydowaną miłośniczką książek Marty Guzowskiej, ponieważ pisze ona rewelacyjne książki zarówno dla młodszych czytelników, jak i dla starszych. Każda z jej serii wychowuje inną grupę wiekową. Do tego ma wspaniały dar łączenia pokoleń. I to szczególnie widać w książkach z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” oraz „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy”. Obie wzajemnie się uzupełniają, mają tych samych bohaterów, ale tematyka jest nieco inna, bo w drugiej młodzi bohaterzy muszą udowodnić, że dziwne wydarzenia to wynik działania ludzi, zjawisk przyrodniczych, a nie sił nadprzyrodzonych. W książkach tych poznajemy młodych bohaterów łamiących stereotypy i potrafiących najnowsze media wykorzystać do zdobywania informacji.
Współczesne dzieciaki kojarzą nam się z telefonami i uzależnieniem od nich oraz uwielbieniem do youtuberów. Często wydaje się nam, że młode pokolenie żyje tylko i wyłącznie w świecie technologii i ostatnią rzeczą, która mogłaby je zainteresować to historia, muzea, wykopaliska, ruiny, nawiedzone budynki i inne tego typu miejsca. Marta Guzowska udowadnia nam, że dzieci da się zainteresować naszym dziedzictwem kulturowym, zachęcić do poznawania przeszłości, a do tego do wchodzenia w obszar metod badania naukowego. Wystarczy po prostu zabierać swoje pociechy w miejsca, w których mogą poznać wycinek naszej historii i samemu wykazywać zainteresowanie związanymi z nimi ciekawostkami oraz wspólnie czytać książki przemycające wiedzę na ten temat. Właśnie takie podejście króluje wśród rodziców w obu wspomnianych seriach. Jej młodzi bohaterzy są ciekawi świata i żądni rozwiązania kolejnych zagadek. Akcja całej serii książek „Detektywi z Tajemniczej 5” toczy się wokół kradzieży ważnych, zabytkowych przedmiotów oraz dziwnych zjawisk. Druga seria bazuje na tym samym motywie, ale tu wchodzimy w obszar manipulacji przekonaniami odbiorców oraz wyjaśniania zjawisk.
W pierwszym tomie „Detektywów z Tajemniczej 5” mogliśmy prześledzić, w jaki sposób młodzi detektywi poradzą sobie ze sprawą zaginięcia broszki. Przy okazji dzieci dowiedziały się wielu ciekawostek. Drugi tom natomiast zabrał nas w mroczne klimaty, a wszystko dzięki wakacjom u wujka Janka prowadzącego z kolegą z pracy i dwiema studentkami wykopaliska archeologiczne przy cmentarzu. W trzecim dowiedzieliśmy się sporo o malarstwie i życiu Olgi Boznańskiej. W czwartym bohaterzy odwiedzili Centrum Nauki Kopernik, gdzie mają zobaczyć adaptację „Bajek robotów”, ale okazuje się, że jeden z aktorów znika. W piąty tom pozwala na zdobycie sporej ilości informacji o Chopinie. Szósty tom pozwoli nam na rozwiązanie zagadki związanej z mazurską mumią i jej skarbem, a siódmy na zwiedzenie zakamarków „Pekinu”, czyli Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. W tych tomach akcja toczy się wokół zagubionych przedmiotów.
„Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy” to wakacyjne przygody z duchami w tle. Akcję nakręca zajęcie Lidki, nastoletniej kuzynki Piotrka i Jagi. Nastolatka marzy o byciu dziennikarką i powoli wprawia się w swoim fachu. Trójka bohaterów znana z wcześniejszych książek Marty Guzowskiej pomaga jej w tropieniu manipulacji oraz poszukiwaniach zaginionych przedmiotów. Razem z bohaterami odwiedzamy takie miejsca jak Ogrodzieniec, Węgrowo i najbliższą okolicę, w której mieszkają. Tym razem Marta Guzowska zabiera nas do lasu w Witkowicach, w których dzieją się dziwne rzeczy. Dowiemy się o grupce studentów, która zaginęła w tym miejscu.
Opowieść otwierają przygotowania obozowiska. Pisarka wprowadza nas w klimat grozy przez stworzenie odpowiedniego wyglądu otoczenia. Zobaczymy las w gęstniejącej mgle i powoli zapadający zmrok. Przed nocą uczestnicy wyprawy muszą nazbierać chrustu i rozpalić ognisko. Żeby poszło szybciej rozdzielają się. Okazuje się, że znalezienie suchego drewna w mokrej okolicy nie jest łatwa. Kolejnym wyzwaniem będzie powrót do obozowiska. W mgle, szalejącym kompasem i niesprawnym telefonem jest to bardzo trudne. Na szczęście trójka młodych bohaterów spotyka troje dorosłych, którzy mogą im pomóc. Napotkani ludzie przebywają w lesie z tego samego powodu, co bliscy przyszłej dziennikarki: próbują zbadać zjawiska i okoliczności zaginięcia sprzed lat. Na własnej skórze przekonują się jak niesamowicie łatwo się tu zgubić. Do tego giną tu różnorodne niezbędne do bezpiecznego przenocowania rzeczy. Co stoi za tymi zdarzeniami? Przekonajcie się sami sięgając po książkę.
Po raz kolejny nie zawiodłam się na książce Marty Guzowskiej, która bardzo umiejętnie stworzyła ciekawą intrygę z interesującymi, sympatycznymi i wyrazistymi bohaterami. Szczególnie udały jej się portrety dzieci, pokazanie konfliktu wynikającego z różnicy wieku. Mamy tu starszego brata, który niechętnie włącza siostrę do śledztwa, ale wie, że jeśli nie będzie dobrze opiekował się młodszą siostrą to w przyszłości może być pozbawiony możliwości uczestniczenia w kolejnych wyprawach kuzynki. Odkryje też, że w ciągu roku Jaga nauczyła się ona bardzo wielu rzeczy. Obserwujemy jak relacje między rodzeństwem zmieniają się w każdym tomie. Do tego mamy ciekawą akcję. Pisarka w interesujący sposób pokazuje kolejne kroki prowadzenia śledztwa z pokazaniem drogi, jaką bohaterzy odkryli prawdę, zachęca do samodzielnego myślenia i znalezienia odpowiedzi. W tym celu poszczególne etapy śledztwa podsumowano pytaniami, na które młodzi czytelnicy muszą spróbować znaleźć odpowiedzi, a przy okazji uczą się metody dedukcyjnej. Sporo tu fachowego słownictwa wyjaśnionego w prosty sposób. Wszystko brzmi bardzo poważnie, ale mogę Was śmiało zapewnić, że książkę czyta się bardzo szybko, a przemycane w niej wiadomości pochłania jak bajkę o żelaznym smoku czy opowieści o najnowszych technologiach i ich możliwościach. Do tego nie zabraknie tu oczywiście technologii, przez którą dorośli czasami tracą głowę. Stawiane przez pisarkę pytania są dla czytelników sygnałem, że w tym miejscu powinni się zatrzymać o spróbować wyjaśnić zagadki. Dzięki kolejnym krokom dzieci będą miały okazję poćwiczyć logiczne myślenie.
Książki z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” i ich wakacyjna odsłona „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy” to świetne lektury ćwiczące wiele umiejętności oraz przemycające sporą dawkę wiedzy i wzbogacające słownictwo. Każdy tom skupia się wokół innych ciekawostek historycznych, dziwnych zjawiskach i krążących o określonej okolicy opowieściach.
Książki napisane bardzo przystępnie. Spora dawka humoru, dobrego nastawienia do życia, dziecięcego spojrzenia na świat, naiwnego relacjonowania wydarzeń sprawiają, że kolejne przygody mają też spory urok dla dorosłych i świetnie zastąpią lekką prozę dla dorosłych, a do tego pozwolą zmienić nastawienie do świata, rozbudzą empatię, poprawią nastrój. W książce poznamy różne typy osobowości i nie tylko dorośli bywają tu specyficzni. Także dzieci mają swoje zainteresowania, sposób zdobywania i dzielenia się wiedzą, a także spojrzenia na własną samodzielność i manipulowanie poczuciem odpowiedzialności, a do tego uwielbiających jagodzianki łasuchów. Całość wzbogacona licznymi interesującymi i estetycznymi ilustracjami Asi Gwis. Niedługie rozdziały z szybką akcją sprawiły, że każdą z książek pochłaniamy w jedno popołudnie. Zdecydowanie polecam.

Jestem zdecydowaną miłośniczką książek Marty Guzowskiej, ponieważ pisze ona rewelacyjne książki zarówno dla młodszych czytelników, jak i dla starszych. Każda z jej serii wychowuje inną grupę wiekową. Do tego ma wspaniały dar łączenia pokoleń. I to szczególnie widać w książkach z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” oraz „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy”. Obie wzajemnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zagadka Łysej Góry Marta Guzowska, Asia Gwis
Ocena 8,5
Zagadka Łysej ... Marta Guzowska, Asi...

Na półkach:

Jestem zdecydowaną miłośniczką książek Marty Guzowskiej, ponieważ pisze ona rewelacyjne książki zarówno dla młodszych czytelników, jak i dla starszych. Każda z jej serii wychowuje inną grupę wiekową. Do tego ma wspaniały dar łączenia pokoleń. I to szczególnie widać w książkach z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” oraz „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy”. Obie wzajemnie się uzupełniają, mają tych samych bohaterów, ale tematyka jest nieco inna. W pierwszej serii akcja toczy się wokół zwyczajnych wydarzeń w znanych miejscach, a w drugiej młodzi bohaterzy muszą udowodnić, że dziwne wydarzenia to wynik działania ludzi, zjawisk przyrodniczych, wykorzystania praw fizyki i technologii oraz właściwości chemicznych różnych substancji, a nie sił nadprzyrodzonych. W książkach tych poznajemy młodych bohaterów łamiących stereotypy i potrafiących najnowsze media wykorzystać do zdobywania informacji.
Współczesne dzieciaki kojarzą nam się z telefonami i uzależnieniem od nich oraz uwielbieniem do youtuberów. Często wydaje się nam, że młode pokolenie żyje tylko i wyłącznie w świecie technologii i ostatnią rzeczą, która mogłaby je zainteresować to historia, muzea, wykopaliska, ruiny, nawiedzone budynki, tematyczne festyny naukowe i inne tego typu miejsca oraz wydarzenia. Marta Guzowska udowadnia nam, że dzieci da się zainteresować naszym dziedzictwem kulturowym, zachęcić do poznawania przeszłości, a do tego do wchodzenia w obszar metod badania naukowego. Wystarczy po prostu zabierać swoje pociechy w miejsca, w których mogą poznać wycinek naszej historii i samemu wykazywać zainteresowanie związanymi z nimi ciekawostkami oraz wspólnie czytać książki przemycające wiedzę na ten temat. Właśnie takie podejście króluje wśród rodziców w obu wspomnianych seriach. Jej młodzi bohaterzy są ciekawi świata i żądni rozwiązania kolejnych zagadek. Akcja całej serii książek „Detektywi z Tajemniczej 5” toczy się wokół kradzieży ważnych, zabytkowych przedmiotów oraz dziwnych zjawisk. Druga seria bazuje na tym samym motywie, ale tu wchodzimy w obszar manipulacji przekonaniami odbiorców oraz wyjaśniania zjawisk nadprzyrodzonych. I do tej pory właśnie tak było. Kolejny tom jednak odbiega nieco od wcześniejszych, pozostawia sporo niedomówień oraz spore pole do wyobraźni. A wszystko przez to, że prawdy dowiemy się w kolejnym tomie. W tym mamy dopiero pierwsze śledztwo.
W „Zagadce Łysej Góry” razem ze znanymi bohaterami udajemy się na Łysą Górę. Dzieci będą miały okazję zobaczyć wiele ciekawych rzeczy związanych z dawną kulturą słowiańską, a wszystko dzięki temu, że zorganizowano festyn przybliżający życie ludzi sprzed wieków. Są tu fryzury, spinki, zwierzęta, tworzenie mieczy, a nawet projekcje czarownicy. Tym razem Jaga jest przekonana, że Baba Jaga istniała i jest dumna z tego, że ma takie samo imię jak ona. Mimo, że w tle pojawi się czarownica to nie ona będzie tematem śledztwa. Tym razem młodzi bohaterzy poszukają specjalistycznego sprzętu, czyli kosztownej rzeczy. Kto zabrał projektor? Komu zależało na pokazie, którego nadzorująca festyn profesorka zakazała? Jakim sposobem pokaz odbył się, w innym miejscu? Przekonajcie się samo sięgając po książkę.
Cykl „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy” to wakacyjne przygody z duchami w tle. Akcję nakręca zajęcie Lidki, nastoletniej kuzynki Piotrka i Jagi. Nastolatka marzy o byciu dziennikarką i powoli wprawia się w swoim fachu. Trójka bohaterów (bo w podróż rusza też koleżanka Piotrka, Anka) znana z wcześniejszych książek Marty Guzowskiej pomaga jej w tropieniu manipulacji oraz poszukiwaniach zaginionych przedmiotów. Razem z bohaterami odwiedzamy takie miejsca jak Ogrodzieniec, Węgrowo i najbliższą okolicę, w której mieszkają, las w Witkowicach oraz Łysą Górę.
Po raz kolejny nie zawiodłam się na książce Marty Guzowskiej, która bardzo umiejętnie stworzyła ciekawą intrygę z interesującymi, sympatycznymi i wyrazistymi bohaterami. Szczególnie udały jej się portrety dzieci, pokazanie konfliktu wynikającego z różnicy wieku. Mamy tu starszego brata, który niechętnie włącza siostrę do śledztwa, ale wie, że jeśli nie będzie dobrze opiekował się młodszą siostrą to w przyszłości może być pozbawiony możliwości uczestniczenia w kolejnych wyprawach kuzynki. Odkryje też, że w ciągu roku Jaga nauczyła się ona bardzo wielu rzeczy. Obserwujemy jak relacje między rodzeństwem zmieniają się w każdym tomie. Poruszony jest też problem zagubienia się w tłumie, sposobu na znalezienie się. Zobaczymy też jak czasami możemy reagować na zachowanie innych. Do tego mamy ciekawą akcję. Pisarka w interesujący sposób pokazuje kolejne kroki prowadzenia śledztwa z pokazaniem drogi, jaką bohaterzy odkryli prawdę, zachęca do samodzielnego myślenia i znalezienia odpowiedzi. W tym celu poszczególne etapy śledztwa podsumowano pytaniami, na które młodzi czytelnicy muszą spróbować znaleźć odpowiedzi, a przy okazji uczą się metody dedukcyjnej. Sporo tu fachowego słownictwa wyjaśnionego w prosty sposób. Wszystko brzmi bardzo poważnie, ale mogę Was śmiało zapewnić, że książkę czyta się bardzo szybko, a przemycane w niej wiadomości pochłania jak bajkę o żelaznym smoku czy opowieści o najnowszych technologiach i ich możliwościach. Do tego nie zabraknie tu oczywiście technologii, przez którą dorośli czasami tracą głowę. Stawiane przez pisarkę pytania są dla czytelników sygnałem, że w tym miejscu powinni się zatrzymać o spróbować wyjaśnić zagadki. Dzięki kolejnym krokom dzieci będą miały okazję poćwiczyć logiczne myślenie.
Książki z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” i ich wakacyjna odsłona „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy” to świetne lektury ćwiczące wiele umiejętności oraz przemycające sporą dawkę wiedzy i wzbogacające słownictwo. Każdy tom skupia się wokół innych ciekawostek historycznych, dziwnych zjawiskach i krążących o określonej okolicy opowieściach.
Książki napisane bardzo przystępnie. Spora dawka humoru, dobrego nastawienia do życia, dziecięcego spojrzenia na świat, naiwnego relacjonowania wydarzeń sprawiają, że kolejne przygody mają też spory urok dla dorosłych i świetnie zastąpią lekką prozę dla dorosłych, a do tego pozwolą zmienić nastawienie do świata, rozbudzą empatię, poprawią nastrój. W książce poznamy różne typy osobowości i nie tylko dorośli bywają tu specyficzni. Także dzieci mają swoje zainteresowania, sposób zdobywania i dzielenia się wiedzą, a także spojrzenia na własną samodzielność i manipulowanie poczuciem odpowiedzialności, a do tego uwielbiających jagodzianki łasuchów. Całość wzbogacona licznymi interesującymi i estetycznymi ilustracjami Asi Gwis. Niedługie rozdziały z szybką akcją sprawiły, że każdą z książek pochłaniamy w jedno popołudnie. Zdecydowanie polecam.

Jestem zdecydowaną miłośniczką książek Marty Guzowskiej, ponieważ pisze ona rewelacyjne książki zarówno dla młodszych czytelników, jak i dla starszych. Każda z jej serii wychowuje inną grupę wiekową. Do tego ma wspaniały dar łączenia pokoleń. I to szczególnie widać w książkach z serii „Detektywi z Tajemniczej 5” oraz „Detektywi z Tajemniczej 5 kontra duchy”. Obie wzajemnie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Bal dla wielkiego dębu, czyli zamieszanie na polanie Freya Hartas, Rachel Piercey
Ocena 8,5
Bal dla wielki... Freya Hartas, Rache...

Na półkach:

Jestem zdecydowaną miłośniczką aktywnego czytania, czyli takiego, które angażuje młodych czytelników, zachęca do rozwiązywania zadań, wyszukiwania, ćwiczenia spostrzegawczości, koncentracji oraz wyobraźni. W takich publikacjach bardzo ważna jest równowaga między tekstem a ilustracjami: każdego musi być wystarczająco, czyli dużo szczegółów i nie za długa czytanka, aby młodzi słuchacze i czytelnicy chcieli słuchać, czytać, przeglądać, wyszukiwać. Czytanie wówczas staje się rozrywką, a samo czytanie kojarzy się z zabawą. Tak jest właśnie z książkami z serii „W misiowym lesie” „Co się dzieje w lesie” i „Bal dla wielkiego dębu, czyli zamieszania na polanie” z wierszami Racheli Piercey i ilustracjami Freyii Hartas. Autorki mają też na swoim koncie uroczą opowieść o Wielkanocy i Gwiazdce. Poetka ma w swoim dorobku także utwory dla starszych czytelników. Są wśród nich wiersze analizujące role kobiet, poruszające problemy społeczne, zmuszające do pochylenia się nad dylematami etycznymi. Jest też sporo tekstów rozrywkowych dla młodych odbiorców. Przygody leśnych bohaterów bardzo dobrze wpisują się w dorobek pisarki.
Obie publikacje otwiera spotkanie z misiem, który zachęca do posłuchania. W pierwszej książce zaprasza on czytelników na wycieczkę po lesie. Będzie to niezwykła przygoda, ponieważ z jednej strony poznamy życie zwierząt, prześledzimy zmiany pór roku, a z drugiej nie zabraknie problemów bliskich dzieciom. Najpierw zobaczymy budzącą się do życia przyrodę i będziemy mogli przyjrzeć się oznakom wiosny. Dalej będziemy przyglądać się wiosennym porządkom w zwierzęcych domach. Pojawi się też temat szkoły i różnorodności uczniów, bo jedni mają kolce, inni dzioby lub są puchaci. Każdy jest tu inny, ale to nie przeszkadza we wspólnej nauce i zabawie. Nie zabraknie też tematu odwiedzin i świętowania. Miś uda się do króliczka na urodziny. Jest i olimpiada, w której mogą zmierzyć się wszystkie zwierzęta. I po raz kolejny zobaczymy, że każdy może być dobry w czymś innym i przekonamy się, że nie jest to złe. Poetka zabiera nas do lasu w upalne dni, na lekcje pływania, piknik, na przedstawienie, na którym po raz kolejny przekonamy się, że każda rola jest ważna. Także praca nad kostiumami. Widzimy zabawy w deszczowy dzień, zabawy za sztuką, spędzanie czasu przy ognisku, zimowe zabawy i przygotowywanie się do snu. Na samym końcu lektury zobaczymy, jakie zmiany zachodzą w ciągu kolejnych miesięcy. To tyle na temat wierszy.
W podobnej konwencji napisano „Bal dla wielkiego dębu”. Śledzimy tu dąb w różnych porach roku. Widzimy, że zimą śpi, wiosną się przebudza, latem daje schronienie, jesienią dzieli się owocami, a zimą szykuje się do snu. Rok jest tu czasem przygotowań do świętowania urodzin, które będą obchodzić jesienią, czyli wtedy, gdy żołądź spadł na ziemię. Zamieszanie z balem zaczyna się od tego, że zwierzęta zastanawiają się jak wiele lat potrzebował dąb, aby być tak dużym. Dowiadują się, że rośnie już 500 lat i z tego powodu zamierzają uczcić jego urodziny. Leśni bohaterzy współpracują w czasie przygotowań. Powstają jadłospisy, listy smakołyków, prezenty, ozdoby, występy, a później wszyscy wspólnie się bawią, aby na koniec pożegnać się i zapaść w sen zimowy.
Jeśli chodzi o ilustracje to w obu książkach są w tej samej stylistyce, bardzo podobne i są cudne. Znajdziemy tu bogactwo szczegółów, ciekawe zadania i świetnie połączoną akcję z tym, o czym można przeczytać w utworach. Prosta, piękna kreska i piękne kolory sprawią, że dzieci chętnie sięgną po publikacje i podejmą wyzwania i dzięki temu będą mogły rozwijać takie umiejętności jak spostrzegawczość, umiejętność liczenia na podstawowym poziomie, znajomość kolorów i kształtów, a także popracować nad koncentracją oraz mową, bo w czasie zabawy warto prosić pociechę o wymawianie wyrazów. A te mają naprawdę różny stopień trudności: od misia po nietoperza. Do tego owi bohaterzy muszą być znalezieni w czasie wykonywania określonych czynności. Obrazki zostały opracowane z uwzględnieniem możliwości percepcyjnych kilkulatka, ale z naciskiem na przedszkolaków. Oczywiście wcześniej też możemy po publikację sięgnąć. Wtedy praca z książką będzie wyglądała nieco inaczej. Zamiast prosić dziecko o pokazanie konkretnych rzeczy to my będziemy po kolei czytać i pokazywać. Można później spędzić więcej czasu nad jedną stroną i przyjrzeć się każdemu bohaterowi, powiedzieć dziecku, co to za zwierzę i co robi. Dopiero, później można przejść do proszenia pociechy o wskazywanie zwierząt, później pokazywanie, które konkretnie robi określoną rzecz.
Jest to seria dla przedszkolaków, więc i poziom zadań właśnie dostosowany dla takich młodych czytelników. Mamy tu niedługie opowieści. Każda podwójna strona to wycinek z życia bohaterów. Do tego na każdej znajdziemy szereg zadań. Każda publikacja staje się pretekstem do zabrania dzieci w świat ukochanych bohaterów i uczestniczenia w ich przygodzie przez wyszukiwanie ich. Słuchanie i czytanie (średniej wielkości czcionka będzie świetną zachętą dla uczniów nauczania początkowego) opowieści pomoże również popracować nad słuchaniem lub czytaniem ze zrozumieniem. Warto zadać dzieciom pytanie sprawdzające, czy uważnie słuchały.
Jak już wspomniałam publikacje nęcą pięknymi, bogatymi w szczegóły ilustracjami, które dzieci chętnie będą oglądać, wyszukiwać różne elementy. Młodzi czytelnicy odkryją, że za każdym razem mogą na ilustracji dostrzec coś nowego. Warto zachęcić pociechę do tego by na podstawie tego, co widzi opowiedziała, co przeżywają bohaterzy, czym się zajmują. Bardzo dobrze zszyte strony oprawiono w solidną, kartonową okładkę, dzięki czemu książka jest estetyczna i trwała.

Jestem zdecydowaną miłośniczką aktywnego czytania, czyli takiego, które angażuje młodych czytelników, zachęca do rozwiązywania zadań, wyszukiwania, ćwiczenia spostrzegawczości, koncentracji oraz wyobraźni. W takich publikacjach bardzo ważna jest równowaga między tekstem a ilustracjami: każdego musi być wystarczająco, czyli dużo szczegółów i nie za długa czytanka, aby młodzi...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Anna Sakowicz jest mistrzynią tworzenia humorystycznych obrazów, pozytywnych bohaterów, nietypowych, silnych kobiet, poruszania poważnych spraw w taki sposób, że czytelnik z chęcią o nich czyta. Do tego tworzy piękny wachlarz osobowości, wśród których są osoby o wielkich sercach, bardzo religijnie, unikające tematów wiary, knujące intrygi, wykorzystujące innych. Mimo, że głównymi bohaterkami są w nich kobiety czterdziestoparoletnie to mają one w sobie tak wiele energii i dystansu, że staną się przyjemną lekturą dla dorastającej młodzieży. W przeciwieństwie do wielu współczesnych książek autorka bardzo subtelnie pomija wątek erotyczny, nie czuje wplatania tandetnych scen łóżkowych, co nie znaczy, że mamy tu do czynienia z samymi cnotkami i dziewicami. Kobiety w książkach Anny Sakowicz los bardzo doświadcza, a mimo tego są silne, pełne nadziei na przyszłość i waleczne.
Takie są i bohaterki książki „To się da!” (kontynuacji „Złodziejki marzeń”, ale można czytać bez znajomości wcześniejszej części). Czterdziestoparoletnia rozwódka z nastoletnią córką zamieszkuje u osiemdziesięcioparoletniej ciotki i szuka w nowym miejscu zamieszkania pracy jako nauczycielka. Roczny urlop w szkole całkowicie wywrócił jej życie do góry nogami. Zamiast zarabiania zajęła się pracą jako wolontariuszka w hospicjum dla dzieci i młodzieży, pisze bajki dla młodych czytelników oraz poznaje przystojnego chirurga, a mężczyzna, z którym chciała ją wyswatać nadgorliwa matka okazał się homoseksualistą w szczęśliwym związku.
Bohaterkę poznajemy w czasie wyprawy na rozmowę kwalifikacyjną. Nie jest najszczęśliwsza, że właśnie tego dnia wypada tak poważna rozmowa, a do tego przemakają jej zamszowe kozaczki, w szkole etatu nie ma i nie wiadomo czy będzie, a następnego dnia czeka ją pogrzeb ważnej osoby. Jeśli wydaje się nam, że gorzej nie może być to dalej przekonujemy się, że to dopiero początek pasma katastrof. Jeszcze tego samego dnia bohaterka wraca do domu boso, bo rozmoczone buty pod wpływem ciepła kurczą się. Wszystko jednak opisane z taką wprawą i dystansem, że na każdej stronie autorka daje nam powód do wybuchania śmiechem.
Jeśli wydaje nam się, że czterdziestoparoletnia Joanna jest tak pełna energii, optymizmu i dystansu do siebie, że nie może być bardziej pozytywnej postaci, autorka zaskoczy nas kreacją ciocio-babci: kobiety religijnej i mogącej stwarzać z tego powodu pozory sztywności. Okaże się jednak, że to prawdziwy wulkan energii. Nie dość, że na pielgrzymkę w intencji chorych dzieci jedzie za darmo to jeszcze przywozi z niej garnki i różańce poświęcone przez papieża.
W książce nie zabraknie też postaci negatywnych. Jak to w życiu, znajdą się życzliwe- zazdrosne, mężczyźni skaczący z kwiatka na kwiatek, matek próbujących na siłę układać życie córkom, plotkarzy i krytykantów. Mimo tego książka ma bardzo pozytywny wydźwięk. Nie tylko porusza problem choroby, umierania, zmagania się z cierpieniem, ale też pokazuje, że nigdy nie pozostajemy całkowicie bezradni, że do ostatniej chwili jesteśmy zobowiązani walczyć o życie swoje i innych. Joanna ma głowę pełną pomysłów i nigdy się nie poddaje. Nawet porażkę potrafi przekuć w sukces. Razem z bohaterką odkrywamy, że czasami prosta wymiana zdań może dać innym ludziom wiele sił. Uczymy się też, że nawet jeśli bylibyśmy perfekcyjnie i poświęcali się dla ludzi to i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie czuł wielką potrzebę skrytykowania.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Odradzam czytanie przed snem, bo planowany jeden rozdział może okazać się całą książką, a do tego możemy obudzić domowników wybuchami śmiechu. „To się da!” polecam każdemu, kto lubi literaturę pełną humoru i jednocześnie poruszającą poważne tematy.

Anna Sakowicz jest mistrzynią tworzenia humorystycznych obrazów, pozytywnych bohaterów, nietypowych, silnych kobiet, poruszania poważnych spraw w taki sposób, że czytelnik z chęcią o nich czyta. Do tego tworzy piękny wachlarz osobowości, wśród których są osoby o wielkich sercach, bardzo religijnie, unikające tematów wiary, knujące intrygi, wykorzystujące innych. Mimo, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nieco wypalona zawodowo Joanna ze „Złodziejki marzeń” w „Już nie uciekam” staje się nieco inna kobietą: ma swoje cele, marzenia i gotowa jest je realizować, a do tego ma sporo energii i jest bardzo uparta. Jej nudne życie nauczycielki samotnie wychowującej nastoletnią córkę uległo zmianie po podjęciu decyzji o rocznym urlopie zdrowotnym i zaaranżowanym przez matkę wyjeździe do chorej cioci, która okazuje się bardziej żywotna i żywiołowa, a do tego samodzielna niż wynikało z opowieści rodzicielki. W nowym miejscu Joanna znajduje nowe zajęcia, poznaje sympatycznych ludzi, znajduje nowy cel w swoim życiu i powoli urywają się jej kontakty z dawnym środowiskiem pracy. W kolejnej części „To się da!” Anna Sakowicz zabiera nas w świat pełen intryg, niedomówień, donosicielstwa, ale też i prawdziwych przyjaciół, wielkich planów, wspaniałych misji. Joanna ze zwykłej nauczycielki stała się wolontariuszką i pisarką, która dzięki książkom jest w stanie pomóc dzieciom chorym na raka. Czy w walce o życie pieniądze mogą wiele? Czasami pojawi się bezsilność, poczucie niesprawiedliwości, a do tego trzeba będzie podjąć decyzję co dalej z własnym życiem, czy wracać do pracy po urlopie, a może przewrócić je do góry nogami, sprzedać mieszkanie, przeprowadzić się do cioci, pozwolić nastoletniej córce na samodzielność, ułożyć swoje sprawy emocjonalne i matrymonialne oraz otworzyć własny wymarzony biznes?
„Już nie uciekam” to piękne, ale i zaskakujące podsumowanie wcześniejszych losów czterdziestoletniej rozwiedzionej Joanny, której życie toczyło się wokół pracy i wychowania córki. Po wielu latach samotności poznaje interesującego mężczyznę. Bohaterka ciągle bardzo ostrożnie wchodzi w związek z Arturem (lekarzem i wdowcem). Odkryje w sobie pożądanie do Jaromira (przyjaciela będącego ilustratorem jej książek) i żeby nie było łatwo w jej życiu pojawią się kolejni mężczyźni. Wszystko zaczyna się od zakończenia transakcji sprzedaży mieszkania w wielkim mieście, przeprowadzki do Kociewia, poszukiwania lokalu na wymarzoną kawiarnię. Jej córka okaże się tu bardzo zaradną, pomocną i niesamowicie przedsiębiorczą młodą kobietą wykorzystującą moc plotek o budynku, z którym wiążą się miejscowe tajemnice, przez co nie ma chętnych na wynajem. Dzięki wsparciu bliskich Joanna może powoli rozwinąć skrzydła. Żeby jednak nie było nudno pojawi się matka swatająca i próbująca przyspieszyć ślub Joanny oraz ciocia z koleżankami uprawiająca egzorcyzmy w nowo wynajętym lokalu.
Bohaterzy książek Anny Sakowicz bardzo przypominają zwykłych ludzi z ich zaletami i wadami, są pełni niepewności, pojawiającymi się pytaniami i ciągłym analizowaniem własnych wyborów. Niepewnie wkraczająca w związek z Arturem Asia dobrze obserwuje każdy element jego życia, porównuje ze swoim, zastanawia się na ile dobrze są do siebie dobrani. Z czasem odkrywa, że pozostanie jej tylko rola „tej drugiej”, która będzie musiała sprostać ideałowi mitu o nieżyjącej, idealnej żonie Bożenie, która była ulubienicą jego rodziców (pewnie dlatego, że zmarła). Niepewna swoich uczuć do Artura Asia szuka argumentów za i przeciw małżeństwu. W tym czasie do akcji wkracza jej niepowtarzalna matka -swatka, która gotowa jest zaciągnąć córkę do urzędu, byle przyspieszyć ślub. Co wyniknie z tej zawiłej sytuacji, w której pojawiają się dwaj inni pociągający i interesujący mężczyźni? Przekonajcie się sami.
Obok Joanny inną, bardzo ważną i żywiołową bohaterką jest samotna ciocio-babcia mająca wielu znajomych, intensywnie studiująca nekrologii, nieco zabobonna, żartobliwa, trafnie uszczypliwa, doskonale podsumowująca wady ludzi, którzy ją otaczają, ale też mająca sporo dystansu do siebie i swoich przekonań. Na pierwszy rzut oka może nam się wydawać zabobonna kobietą z wielkim zapałem walki z siłami nieczystymi, a tych w nowym tomie nie brakuje.
Tak jak i w życiu nie może tu zabraknąć postaci negatywnych. Tym razem do akcji wkracza widmo przyszłych teściów marzących o idealnej synowej, którą żywiołowa Asia nie może być.
Anna Sakowicz po raz kolejny zasypuje nas sporą dawką humoru przeplatanego poważnymi tematami odchodzenia, umierania, walki z chorobą. Pisarka jest mistrzynią tworzenia humorystycznych obrazów, pozytywnych bohaterów, nietypowych, silnych kobiet, poruszania poważnych spraw w taki sposób, że czyta się o nich z chęcią. Ponad to tworzy piękny wachlarz osobowości, wśród których są osoby o wielkich sercach, bardzo religijnie, unikające tematów wiary, knujące intrygi, wykorzystujące innych. Mimo, że głównymi bohaterkami są w nich kobiety czterdziestoparoletnie to mają one w sobie tak wiele energii i dystansu, że cała trylogia stanie się przyjemną lekturą dla dorastającej młodzieży. W przeciwieństwie do wielu współczesnych książek autorka bardzo subtelnie pomija wątek erotyczny, nie czuje wplatania tandetnych scen łóżkowych, nachalnego i nieumiejętnego opisu scen łóżkowych, co nie znaczy, że mamy tu do czynienia z samymi cnotkami i dziewicami. Kobiety w książkach Anny Sakowicz los bardzo doświadcza, a mimo tego są silne, pełne nadziei na przyszłość i waleczne.
Książkę czyta się bardzo przyjemnie. Odradzam czytanie przed snem, bo planowany jeden rozdział może okazać się całą książką, a do tego możemy obudzić domowników wybuchami śmiechu. „Już nie uciekam” polecam każdemu, kto lubi literaturę pełną humoru i jednocześnie poruszającą poważne tematy.

Nieco wypalona zawodowo Joanna ze „Złodziejki marzeń” w „Już nie uciekam” staje się nieco inna kobietą: ma swoje cele, marzenia i gotowa jest je realizować, a do tego ma sporo energii i jest bardzo uparta. Jej nudne życie nauczycielki samotnie wychowującej nastoletnią córkę uległo zmianie po podjęciu decyzji o rocznym urlopie zdrowotnym i zaaranżowanym przez matkę wyjeździe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

fragment recenzji całego cyklu:
Bohaterzy książek Anny Sakowicz bardzo przypominają zwykłych ludzi z ich zaletami i wadami, są pełni niepewności, pojawiającymi się pytaniami i ciągłym analizowaniem własnych wyborów. Niepewnie wkraczająca w związek z Arturem Asia dobrze obserwuje każdy element jego życia, porównuje ze swoim, zastanawia się na ile dobrze są do siebie dobrani. Z czasem odkrywa, że pozostanie jej tylko rola „tej drugiej”, która będzie musiała sprostać ideałowi mitu o nieżyjącej, idealnej żonie Bożenie, która była ulubienicą jego rodziców (pewnie dlatego, że zmarła). Niepewna swoich uczuć do Artura Asia szuka argumentów za i przeciw małżeństwu. W tym czasie do akcji wkracza jej niepowtarzalna matka -swatka, która gotowa jest zaciągnąć córkę do urzędu, byle przyspieszyć ślub. Co wyniknie z tej zawiłej sytuacji, w której pojawiają się dwaj inni pociągający i interesujący mężczyźni? Przekonajcie się sami.
Obok Joanny inną, bardzo ważną i żywiołową bohaterką jest samotna ciocio-babcia mająca wielu znajomych, intensywnie studiująca nekrologii, nieco zabobonna, żartobliwa, trafnie uszczypliwa, doskonale podsumowująca wady ludzi, którzy ją otaczają, ale też mająca sporo dystansu do siebie i swoich przekonań. Na pierwszy rzut oka może nam się wydawać zabobonna kobietą z wielkim zapałem walki z siłami nieczystymi, a tych w nowym tomie nie brakuje.
Tak jak i w życiu nie może tu zabraknąć postaci negatywnych. Tym razem do akcji wkracza widmo przyszłych teściów marzących o idealnej synowej, którą żywiołowa Asia nie może być.
Anna Sakowicz po raz kolejny zasypuje nas sporą dawką humoru przeplatanego poważnymi tematami odchodzenia, umierania, walki z chorobą. Pisarka jest mistrzynią tworzenia humorystycznych obrazów, pozytywnych bohaterów, nietypowych, silnych kobiet, poruszania poważnych spraw w taki sposób, że czyta się o nich z chęcią. Ponad to tworzy piękny wachlarz osobowości, wśród których są osoby o wielkich sercach, bardzo religijnie, unikające tematów wiary, knujące intrygi, wykorzystujące innych. Mimo, że głównymi bohaterkami są w nich kobiety czterdziestoparoletnie to mają one w sobie tak wiele energii i dystansu, że cała trylogia stanie się przyjemną lekturą dla dorastającej młodzieży. W przeciwieństwie do wielu współczesnych książek autorka bardzo subtelnie pomija wątek erotyczny, nie czuje wplatania tandetnych scen łóżkowych, nachalnego i nieumiejętnego opisu scen łóżkowych, co nie znaczy, że mamy tu do czynienia z samymi cnotkami i dziewicami. Kobiety w książkach Anny Sakowicz los bardzo doświadcza, a mimo tego są silne, pełne nadziei na przyszłość i waleczne.
Książki czyta się bardzo przyjemnie. Odradzam czytanie przed snem, bo planowany jeden rozdział może okazać się całą książką, a do tego możemy obudzić domowników wybuchami śmiechu. "Złodziejkę marzeń", "To się da!" i „Już nie uciekam” polecam każdemu, kto lubi literaturę pełną humoru i jednocześnie poruszającą poważne tematy.

fragment recenzji całego cyklu:
Bohaterzy książek Anny Sakowicz bardzo przypominają zwykłych ludzi z ich zaletami i wadami, są pełni niepewności, pojawiającymi się pytaniami i ciągłym analizowaniem własnych wyborów. Niepewnie wkraczająca w związek z Arturem Asia dobrze obserwuje każdy element jego życia, porównuje ze swoim, zastanawia się na ile dobrze są do siebie dobrani....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Najgorszy tydzień życia. Środa Eva Amores, Matt Cosgrove
Ocena 9,3
Najgorszy tydz... Eva Amores, Matt Co...

Na półkach:

Antek Fert jest uosobieniem nastolatków, którym dorośli i rówieśnicy serwują wiele wyzwań. Wchodząc do świata bohatera przekonamy się, że życie młodych ludzi nie jest łatwe: muszą podporządkowywać się pomysłom rodziców i innych bliskich oraz nauczycieli, nie mają własnych pieniędzy, muszą jeść to, co dostaną, ubierać to, co przygotują inni, chodzić do szkoły i mierzyć się z przemocą rówieśników, przebywać w towarzystwie osób, których nie lubią, walczyć o przetrwanie w zaskakującym otoczeniu. Codzienność usiana jest niepewnością i wyzwaniami, którym czasami trudno stawić czoła, a w obliczu dokonań innych samoocena bardzo spada. Do tego dochodzi niewielkie doświadczenie i brak praktycznej wiedzy. Jak niebezpieczną mieszanką może to być przekonaliśmy się w takich serii jak „Hej, Jędrek!”, „Dziennik Cwaniaczka”, „Kapitan Majtas” czy „Domek na drzewie”, w których galopujący kataklizm napędzał akcję. Podobnie jest w cyklu „Najgorszy tydzień życia”, czyli opowieść o Antku Fercie, bardzo pechowym nastolatku, którego przygody rozbawią Was do łez. Śmiało mogę stwierdzić, że z każdym tomem coraz bardziej mi się podoba ta seria. Jest niesamowicie życiowa i pozwala na poruszenie wielu ważnych problemów bliskich nie tylko młodym czytelnikom.
Główny bohater cyklu to nastolatek, którego zdecydowanie wkurzają sławy i idole. Zwłaszcza, że sam nosi nazwisko jednego z popularnych piosenkarzy, którego jest całkowitym przeciwieństwem: zamiast fortuny ma pustą skarbonkę, zamiast brylantu w uchu ma zadrapanie, zamiast dobrze umięśnionej klatki piersiowej jest chuderlawy, ma strupy i ukąszenia po komarach, a do tego ma 12 lat i wygląda na 10. Do tego ma fryzurę zrobioną przez osiedlowego fryzjera zamiast przez stylistę. Różnic oczywiście jest znacznie więcej. Kluczową jest to, że jest typowym chodzącym pechowcem. Jakby w jego życiu nieszczęść było mało jego mama po rozstaniu się z ojcem postanawia ułożyć sobie życie i ponownie wychodzi za mąż. Po weselu zachodzi w życiu nastolatka wiele zmian: przeprowadza się do ojca i zmienia szkołę. Chłopak jest przekonany, że nowe miejsce to nowa szansa na lepszy start i uwolnienie się od złośliwych rówieśników. Szybko przekonuje się, że zmiana otoczenia wcale nie musi oznaczać lepszych relacji z innymi ludźmi.
Każdy tom jest tu kolejnym dniem tygodnia. Cykl otwiera „Poniedziałek” następujący po szeregu zaskakujących zmian. Wczesna pobudka przez mamę, która z nowym mężem wybiera się na miesiąc miodowy i z tego powodu oddaje syna pod opiekę byłego męża, czyli ojca chłopaka. Wychowywany do tej pory przez matkę ma okazję przejść pod męską opiekę, a to sprawia, że nie czuje się komfortowo. Antka bardzo stresuje przeprowadzka i zmiana szkoły. Nie jest też szczęśliwy z powodu trafienia pod opiekę mieszkającego z babcią ojca, którego uważa za pechowca. Można powiedzieć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni…
Po przyjeździe do taty gubi swojego ukochanego kota, odkrywa, że nie ma stroju na zajęcia z basenu i mundurku szkolnego w odpowiednim rozmiarze, a ojciec jakimś cudem przeszedł na dietę warzywną. Do tego jeździ on gigantycznym sedesem, którym postanawia podwieź syna do szkoły. A to dopiero początek niespodzianek.
Myślicie, że „Wtorek” może polepszyć sytuację naszego bohatera? Nic bardziej mylnego. Antek po prostu ma talent pakowania się w tarapaty. Do tego dzień zaczyna od informacji, że stał się królem internetu, a wszystko dzięki szydełkowym kąpielówkom i przygodzie w AquaCentrum. Z kolei dziś musi przygotować się do szkolnej fotografii. Dobór stroju dzięki uczynnej sąsiadce jest dużo łatwiejszy niż poprzedniego dnia. Do tego robienie fryzury też okazuje się dużo łatwiejsze niż mógłby przypuszczać. Poza stłuczonym lusterkiem babci nic nie przepowiada żadnej katastrofy. No, może użycie kremu do depilacji do układania fryzury. Jakby złego było mało okazuje się, że ojciec zacieśnił wczoraj relację z dyrektorką będącą matką jego największego wroga, a w szkole czas urozmaici im pokaz eksperymentów.
„Środę” otwiera prawdziwa katastrofa: dwoje nastolatków na środku oceanu lub morza dryfuje w pontonie. Czy może być coś gorszego? Oczywiście. Antek ląduje tam ze swoim największym wrogiem, Marcinem. Do tego dookoła rekiny, a gdzieś na horyzoncie bezludna wyspa ze skarbami piratów, przerażająca dżungla pełna węży, pająków i z tajemniczym ostrzegającym głosem. Czy może być gorzej? Tak, jeśli spotkają małpy i pirata. Kolejny tom to kolejna dawka śmiechu. Tym razem dużo gry pozorów, zaskakujących niebezpieczeństw oraz odkrywanie prawdziwej twarzy Marcina. Pojawi się temat różnorodności, prześladowania, przemocy wśród rówieśników, radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Tom oczywiście kończy zapowiedź kolejnego. Jestem ciekawa, co wyniknie z zaskakującego spotkania.
Niepozorna książka kryje w sobie całe mnóstwo zabawnych sytuacji, w których nie zabraknie problemu nękania, ale też pojawia się motyw zawierania nowej przyjaźni, znalezienia w tłumie dokuczliwych nastolatków kogoś, na kim może polegać i kto nie będzie go oceniał, kiedy koledzy odkryją, że jego tata jest mistrzem od udrażniania kanalizacji, a sam bohater należy do niesamowitych pechowców przyciągających wszystko, co może doprowadzić do katastrofy (także wkurzone pszczoły). Antek przekona się też jak niesamowicie pożyteczna jest umiejętność pływania i szybkiego reagowania na niebezpieczeństwa.
Każda strona to nowa niespodzianka, kolejne wyzwanie połączone z pechem, dzięki czemu mamy sporą dawkę humoru.
Dużym plusem jest tu większa czcionka, przeplatanie tekstu rysunkami i komiksowymi wstawkami podkreślającymi to, co jest w tekście zabawne. W rysunkach postawiono na pokazanie relacji bohatera z otoczeniem, jego sposób patrzenia na różne sprawy.
„Najgorszy tydzień z życia” dostarczy dużą dawkę prostego humoru, ciekawych skojarzeń, pomoże zdystansować się i uświadomi młodym czytelnikom, ze czasami każdy ma w życiu złe chwile, które czasami wydają się nie mieć końca, a każdy kataklizm wydaje się nakręcać kolejny, bo rozwiązania nie przychodzą tak łatwo. Zwłaszcza kiedy jest się nastolatkiem z niskim poczuciem wartości i przekonaniem, że tylko jego spotyka cała masa nieszczęść. Pojawi się też problem źródła przemocy.

Antek Fert jest uosobieniem nastolatków, którym dorośli i rówieśnicy serwują wiele wyzwań. Wchodząc do świata bohatera przekonamy się, że życie młodych ludzi nie jest łatwe: muszą podporządkowywać się pomysłom rodziców i innych bliskich oraz nauczycieli, nie mają własnych pieniędzy, muszą jeść to, co dostaną, ubierać to, co przygotują inni, chodzić do szkoły i mierzyć się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło”.
Zniechęcanie do lektury, specyficzna narracja i mroczny klimat to elementy za które uwielbiam „Serię niefortunnych zdarzeń”. Lemony Snicket w każdym tomie obnaża bolączki naszego świata, przerysowuje je. Dostajemy historię o różnorodnych typach dorosłych, społecznościach oraz stylach życia. Każde miejsce, do którego trafiają Baudelaire’owie jest zaskakujące, a z drugiej strony przypomina przerysowaną, ale znaną nam rzeczywistość. Pisarz sięga po znane powiedzenia, nawiązuje do popularnej literatury oraz innych dzieł kultury (od antycznych chwytów teatru masek po współczesne spojrzenie na wcielanie się w różne role), wprawnie żongluje skojarzeniami i wzorcami oraz uprzedzeniami, a także uwydatnia manipulacje i wykorzystywanie innych. Pokazuje jak skupienie na sobie pomaga w rozprzestrzenianiu się zła. Zachowania społeczne ubrane są w czarny humor i groteskę. Cała historia zaczyna się od poinformowania Wioletki, Klausa i Słoneczka o śmierci rodziców. Poznany w pierwszym tomie hrabia Olaf wyznaczony na pierwszego opiekuna sierot stanie się nieodłącznym elementem każdej przygody uświadamiającej nam jak bardzo nie ufamy dzieciom oraz dajemy się manipulować dorosłym. Autorytet wieku odgrywa tu niesamowicie ważną rolę. Jest to siła tak potężna, że nie wystarczają dowody. Wobec opowieści młodych bohaterów wszyscy są nieufni. Zainteresowany majątkiem Baudelaire’ów hrabia Olaf wciela się w różne role i zyskuje kolejnych wspólników gotowych razem z nim podążać za sierotami. Widzimy też jak bardzo opieka instytucji nad tymi, którzy potrzebują wsparcia jest niewystarczająca. Pan Poe staje się uosobieniem unikania obowiązków, spychania odpowiedzialności na innych. I może właśnie z tego powodu problem do niego wraca.
Dziewiąty tom zatytułowany „Krwiożerczy karnawał” to opowieść nawiązująca do słynnego freak shows, czyli cyrkowych pokazów ludzi z deformacjami ciała. Była to jedna z bardziej cieszących się rozrywek do połowy XX wieku. Wykluczane z życia społecznego osoby odbiegające od normy znajdowały schronienie i pracę w cyrkach. Odbierano im decyzyjność, pokazywano jako istoty dziwne, niezdolne do czegokolwiek. I tak też czują się pracownicy Gabinetu Osobliwości w cyrku madame Lulu.
Opowieść zaczyna się od poszukiwania pomysłu na przebranie się i wtopienie w tło. Sieroty Baudelaire wpadają na pomysł, że mogą przebrać się za postać dwugłową i wilkołaka i w ten sposób zdobyć pracę oraz zdobyć cenne dla nich informacje. Nowa rola pozwoli na uświadomienia jak bardzo przedmiotowo traktowane są osoby niepełnosprawne i z deformacjami ciała. Ocenianie ich przez pryzmat wyróżniającej cechy sprawia, że nie potrafią dostrzegać zalet swojej urody. W tle oczywiście mamy poczynania hrabiego Olafa pragnącego pochwycić sieroty i przejąć ich majątek. Do tego Słoneczko odkryje swój talent i nie będzie to wyłącznie gryzienie wszystkiego.
Dziesiąty tom zatytułowany „Zjezdne zbocze” naszpikowane będzie mają niebezpiecznych sytuacji. Po ucieczce ze śmiertelnego zagrożenia dzieci wpadają w kolejną pułapkę. Do tego już na początku dochodzi do rozdzielenia starszego rodzeństwa od młodszego. Jakby tego było mało Wioletka i Klaus pędzą wagonem w dół góry i wszystko wskazuje na to, że się rozbiją. Na szczęście młoda wynalazczyni znajdzie sposób na spowolnienie wagonu. To jednak nie oznacza końca niebezpieczeństw. Po drodze pojawią się komary polarne, kolejne zaszyfrowane informacje, troszkę nawiązań do znanych dzieł sztuki. Rodzeństwo z jednej strony musi się ukrywać, a z drugiej strony tropić siostrę, której rozwój ciągle ich zaskakuje.
Każdy tom zawiera sporą dawkę czarnego humoru oraz wplecionych dygresji opisującej proces powstawania historii, tropienie przygód bohaterów oraz stosunku narratora do wydarzeń. Często są one co jakiś czas powtarzane. Snicket przypomina, że losy sierot poznał z wycinków gazet, słownika rymów oraz odwiedzania miejsc, w których byli bohaterzy. Lata badań i obserwacji pozwoliły mu zgłębić smutne losy Baudelaire’ów. Kreowanie wydarzeń na prawdziwe (realizm iluzyjny) połączone z opowieściami o powstawaniu książki na podstawie znalezionych źródeł (metatekst), spora dawka intertekstualności i powracającymi przekonaniami, że nie należy dalej czytać historii tworzy ciekawy zabieg. Zwłaszcza, że sami bohaterzy są postaciami rozczytującymi się, szukającymi odpowiedzi na ważne pytania w bibliotekach. Autor wydaje się mrugać do czytelnika i zachęca do zabawy w poszukiwanie wątków zaczerpniętych z innych tekstów kultury. Wykreowany pozorny narrator, czyli Lemony Snicket to także postać ciekawa, wzdychająca od czasu do czasu do Beatrycze, nad losem nieszczęsnych sierot oraz swojego życia.
„Seria niefortunnych zderzeń” jest napisana fantastycznie. Przez tekst pięknie się płynie. Nawet kiedy tak jak ja trzeba czytać kolejne tomy na głos, bo moja córka uwielbia słuchać czytania i zawsze zaskakuje mnie, że ponownie chce słuchać, bo naprawdę rzadko wraca do książek. A tu robi to z zapałem i pilnuje, żeby niczego nie pominąć (zwłaszcza, kiedy jest to kolejne czytanie). Mnie w tych książkach uderza niesamowita trafność opisów paradoksów. Wszystkie te zderzenia z szybą biurokracji: po drugiej stronie widzisz rozwiązanie, ale biurokraci ci na nie nie pozwolą, chociaż prawo leży po Twojej stronie (czyli celnie wskazujesz zagrożenie w postaci hrabiego Olafa), bo ufają temu, co im się wydaje. To jest tak świetna parodia każdego aspektu naszego życia, że zdecydowanie każdy powinien ją przeczytać. Gdybym była polskimi politykami to bym Wam nakazała w ramach kompromisu czytelniczego. I właśnie z tego powodu opowiem Wam o całej serii, bo jest tego warta.
„Seria niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa to historia przerysowana. Nie ma w niej nic dobrego. Każde złe wydarzenie prowadzi do kolejnego złego i tylko cudem udaje się bohaterom przetrwać, przeżyć zaskakujące przygody, które przywodzą na myśl „Proces” Franza Kafki. Podobnie jak bohater czeskiej powieści tu dzieci wpadają w nurt wydarzeń, na które nie mają wielkiego wpływu. Dryfują ku zatraceniu, a towarzyszący im ludzie bezmyślnie wykonują polecenia, rozkazy, poddają się sile sugestii. Cała seria jest świetną satyrą na wszystko, z czym mamy do czynienia. Jest tu ogrom biurokracji, skupienie się na tym, co mają do powiedzenia dorośli, odebranie głosu dzieciom. Podoba mi się w niej to, że nawiązuje do różnorodnych powieści, w których są zarówno zamknięte społeczności religijne z absurdalnymi przepisami, podróże podwodne, poszukiwanie tajemniczego przedmiotu niczym świętego Grala. Nim jednak zawędrujemy z bohaterami tak daleko trzeba zacząć tę przykrą przygodę.
Muszę przyznać, że po "Serię niefortunnych zdarzeń" sięgnęłam przypadkowo i bez przekonania, bo tytuł zdecydowanie nie zachęca. Jednak po przeczytaniu pierwszych stron odkryłam, że rewelacyjnie czyta się je na głos, a dla mnie to niesamowicie ważne. Do tego zwroty do czytelnika polecające odłożenie lektury zdecydowanie zaintrygowały córkę. Po pierwszym tomie wiedziałyśmy, że będziemy wyglądać kolejnych. Po drugim niecierpliwiłyśmy się, kiedy pojawią się kolejne i niesamowicie bardzo się cieszę, że tym razem miałam dwa tomy od razu, jednego dnia, bo naprawdę czyta się bardzo przyjemnie także na głos. Przez tekst się płynie.
Daniel Handler, piszący pod pseudonimem Lemony Snicket, wykreował rewelacyjną opowieść, którą fantastycznie przetłumaczyła Jolanta Kozak. „Seria niefortunnych zdarzeń" to opowieść o rodzeństwie, któremu ciągle przytrafia się coś złego. Spotykamy się z lękami bohaterów, które są pokazane tak jak je dzieci przeżywają. Każde wyzwanie urasta do rangi zagrożenia i wielkiej próby, której początkiem jest strata rodziców. Seria zabiera nas w świat dziecięcych emocji i pozwala zrozumieć, a młodych czytelników zachęca do opowiadania o własnym punkcie widzenia, doświadczeń, które często nie są lekkie i przyjemne, bo dzieci doznają wielu przykrych rzeczy: od mierzenia się z przemocą rówieśniczą, przez tę, z którą mają do czynienia w domu po serwowaną im w szkole. Wielkim plusem jest to, że bohaterzy "Serii niefortunnych zdarzeń" nie są bierni. Wioletka, Klaus i Słoneczko, dzięki swoim zainteresowaniom, otwartości i wykorzystywaniu wiedzy stawiają czoło przeciwnościom losu.
Teoretycznie jest to książka dla młodych czytelników. Jednak sięgnąć może po nią każdy. Seria przyniesie wiele ciekawych spostrzeżeń, pouczających scen. Patrzymy na swoją codzienność w krzywym zwierciadle uwypuklającym wiele społecznych bolączek, podkreślających jakie aspekty naszego życia i otoczenia powinny być zmienione. Do tego napisana jest takim językiem, że przez tekst niemal się mknie.
Duże litery, ciekawe i często zabawne spostrzeżenia zaskakują, urozmaicają akcję, nadają specyficznego tempa historii i sprawiają, że książkę czyta się szybko, łatwo i z zainteresowaniem. Solidna oprawa i nieliczne szkice dopełniają całość. Serię pięknie wydano oraz wzbogacono mrocznymi i jednocześnie bardzo prostymi ilustracjami Breta Helquista. Przywodzące na myśl pospieszne szkice rysunki pozwalają na wyobrażenie sobie wyglądu bohaterów oraz miejsc, do których trafiają. Rysownik świetnie oddaje w nich napięcie towarzyszące wykreowanym postaciom. Bardzo zaskoczyło mnie zaangażowanie córki w tę historię. Jest nią zachwycona.

„Jeśli szukacie opowieści ze szczęśliwym zakończeniem, poczytajcie sobie lepiej coś innego. Ta książka nie tylko nie kończy się szczęśliwie, ale nawet szczęśliwie się nie zaczyna, a w środku też nie układa się za wesoło”.
Zniechęcanie do lektury, specyficzna narracja i mroczny klimat to elementy za które uwielbiam „Serię niefortunnych zdarzeń”. Lemony Snicket w każdym tomie...

więcej Pokaż mimo to