-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
"Ćpun" i "Pedał" to dwa dania w ogólnym menu (NAGIEGO)LUNCHU Wujka Billa, których niepodobna rozpatrywać w oderwaniu od siebie.
Ich wzajemna relacja jest mniej więcej taka, jak związek między uzależnieniem i odstawieniem, infekcją i antidotum. Taka też jest naturalna "kolejność działań" w "przyrodzie", najpierw przytłaczające rutyną opiatowo-betonowe, baśniowe Czerwone Trzewiczki, następnie chaotyczna, gwałtowna eksplozja uwalniająca związaną uzależnieniem energię.
Zgodnie z Burroughsowską mitologią i wirusologią uzależnienie (osobliwie od opiatów)to szczytowe osiągnięcie i kwintesencja "cywilizacji wirusa", rodzaj anty-mitu, szkodliwego "memplexu", Złej Baśni, która-podobnie jak projekcje spreparowane przez majańskich "didżejów"-poddaje umysł pod jarzmo ścisłego reżimu.
O ile więc uzależnienie jest rodzajem sztucznie sprokurowanego, alternatywnego porządku, wykluczeniem epizodów z udziałem wszelkiej nieprzewidywalności, skostnieniem, zamrożeniem naturalnej zdolności do improwizacji i zastąpieniem jej "opiatowym kalendarzem liturgicznym" to, odpowiednio, odstawienie rozbija skostniałe struktury nałogu.
"Cold Turkey" to Rewolucja. Istny cut-up dla ciała i umysłu, kompletny sabotaż "wiktoriańskiego" porządku opiatów. To czas, kiedy uzależnionym puszczają emocje i zwieracze, z maniakalną łatwością oscylują pomiędzy biegunem euforii i depresji, ekstazy i udręki, chichotu i szlochu, zaś doznania "miksują się" tworząc nowy, kakofoniczny, kompletnie nieprzewidywalny "soundtrack". Paradoksalnie, w swej najgłębszej symbolice odtrucie to Święto Osła, Saturnalia, powrót do stanu pierwotnego niezróżnicowania, podczas gdy opiatowy reżim przypomina, nie przymierzając, wielkopostne Gorzkie Żale. Nie jest przypadkiem, że Burroughs tak mocno upiera się przy swojej "narko-systematyce", zgodnie z którą wobec pochodnych maku należy stosować zupełnie odmienne kryteria, niż względem pozostałych substancji psychoaktywnych. "Opiaty bowiem (w odróżnieniu od innych używek) nie dają kopa. Są stylem/sposobem życia."
"Ćpun" to szczegółowa, chłodna relacja z intoksykacji. Zarówno w warstwie treściowej, jak i formalnej. Spójna, rzeczowa, wyważona, stabilna jak dobrze dopasowana działka narkotyku-forma powieści to "rzut poziomy" stanu umysłu pogrążonego w nałogu, aczkolwiek potraktowanego starannie dobraną dozą.
"Podczas gdy to ja pisałem 'Ćpuna', mam wrażenie, że to 'Pedał' pisał mnie."
Ta deklaracja umieszczona we wstępie do "Pedała" mimowolnie wskazuje na wzajemnie antagonistyczny "rozkład sił psychicznych" w różnych fazach nałogu/opętania przez Wirusa. "Aktywne" uzależnienie wiąże się z potrzebą drobiazgowej kontroli, nosiciel/żywiciel naśladuje modus vivendi pasożyta. Z kolei odstawienie eksponuje delikwenta na działanie mocy psychicznych o nieznanej sile, konfrontuje z oczyszczającym Żywiołem, którego nie sposób kontrolować.
"Pedał" oddający siebie na pastwę nieobliczalnych emocji i doświadczeń, zanurzający się w nomadycznej improwizacji SABOTUJE stacjonarną, uwikłaną w "gówno czasu" i jego wyjaławiające cykle egzystencję "Ćpuna". Wieloznaczność "Pedała" jest odtrutką na narkomański mono-mit.
Narracja (w odróżnieniu od formuły opartej na "rutynach"), choć frenetyczna, zachowuje wprawdzie swoją linearność-mimo to wydaje się, że zaledwie krok dzieli ją od osunięcia się w histerię. "Rutyny" wydają się zbędne, gdy aura opowieści jest tak naelektryzowana. W rozwibrowanej poświacie świeżej abstynencji może się zdarzyć wszystko. Burroughs przekracza swoją dotychczasową kondycję, zrzuca ją z siebie niczym gadzią wylinkę. Takie rzeczy nie dzieją się w piknikowej aurze.
Mamy tu prawdziwy NAGI LUNCH z Wujkiem Billem jako daniem głównym-jego obnażone neurony niemal świecą w ciemności.
"Ćpun" i "Pedał" to dwa dania w ogólnym menu (NAGIEGO)LUNCHU Wujka Billa, których niepodobna rozpatrywać w oderwaniu od siebie.
Ich wzajemna relacja jest mniej więcej taka, jak związek między uzależnieniem i odstawieniem, infekcją i antidotum. Taka też jest naturalna "kolejność działań" w "przyrodzie", najpierw przytłaczające rutyną opiatowo-betonowe, baśniowe Czerwone...
(...)
"Zajrzyj w lufę wycelowanego w ciebie pistoletu/zajrzyj śmierci w oczy, gdziekolwiek jesteś, tak jak stoisz."
"Nie czekaj, aż śmierć po ciebie przyjdzie. Wyjdź jej na spotkanie, inaczej konfrontacja zeń odbędzie się na ich prawach, nie na twoich."-pisze William S. Burroughs w swojej powieści "Zachodnia Kraina",inspirowanej między innymi tekstem Egipskiej Księgi Umarłych. Posługując się onirycznym surowcem podświadomości, tworzącym sekwencje rozbudowanych alegorycznych pejzaży, kadrów-pocztówek z podróży do nieśmiertelności pisarz demaskuje zinstytucjonalizowane systemy ortodoksji religijnej, które wykorzystując archaiczne, pierwotne siły targające ludzką psychiką "monopolizują" odrodzenie i kupczą nieśmiertelnością.
"Ze Śmierci zbudowano Zachodnią Krainę; fosę Druad broniącą doń dostępu zbudowano z chorób, lęku, bólu, krwi i potu fellachów".
Jedynym sposobem na dotarcie do Zachodniej Krainy (osiągnięcie nieśmiertelności) jest podjęcie indywidualnej rozprawy z demonami przeszłości onto-i-filogenetycznej, w szczególności z lękiem.
Lęk jest niczym wirus, co idealnie przystaje do Burroughsowskiej koncepcji zła (szeroko pojmowanego) jako pasożytniczego sposobu istnienia: kiedy przekroczony zostanie punkt krytyczny i psychika ulega dezintegracji pod naporem lęku, wyrok dotyczy także samego wirusa, który ulega unicestwieniu na równi ze swym "żywicielem".
"Wirus" jako twór nie posiadający autonomicznej natury, opierający swe istnienie na sztuce "negatywnej mimikry" nie jest zdolny przejść przez próbę prawdy, próbę ognia w odróżnieniu od psychiki, której natura pozostaje zakorzeniona głęboko w numinotycznej glebie Jaźni. Każdorazowy tego rodzaju epizod posiada walor kathartyczny, a na poziomie symbolicznym związany jest z szamańskim toposem ognia i zstąpienia. Na poziomie psychoterapii to tutaj właśnie odbywa się akt "amputacji" skażonych członków.
Koncepcja "nieśmiertelności" Burroughsa zdecydowanie przeciwstawia się "kiczowatej pseudo-duchowości" generującej wyobrażenia tandetnych zaświatowych pejzaży na miarę "Znanego"; to postulat wewnętrznego zmagania i heroicznego przekroczenia "małpich" uwarunkowań przy pełnej świadomości absurdu, ułomności i sprzeczności, przypisanych ludzkiej kondycji.
"Życie to przedsięwzięcie niebezpieczne i tylko nielicznym udaje się ujść z życiem."
Ta "retoryczna błyskotka" to coś więcej niż jedynie interesująca gra słów; zgrabnie brzmiące 'bon mot'; życie w rozumieniu biologicznej egzystencji nie jest równoznaczne z Życiem Prawdziwym, którego istotą jest podejmowanie wyzwania wciąż od nowa; trwanie w stanie podwyższonej świadomości i nieustającej czujności, jakie są udziałem zarówno dziewic dzierżących lampiony z oliwą w ewangelicznej przypowieści, jak i każdego prawdziwego, a zatem "nieskazitelnego" wojownika/szamana pokroju don Juana u Carlosa Castanedy.
(...)
[fragment mojej pracy "Uzależnienie jako modelowa manifestacja fenomenu Raju Utraconego/Regresu/Anty-inicjacji w świetle wybranych mitów, legend i tekstów literackich"-próba przerzucenia swoistego holistycznego "pomostu interdyscyplinarnego", znalezienia wspólnego mianownika dla z pozoru różnych tradycji duchowych, przekazów i alegorycznych opowieści, "nanizania" ich na jeden "wektor" i udowodnienia, że strzałka tego wektora nieodmiennie mierzy w PATOLOGIĘ (cokolwiek to znaczy), która wbrew pozornej, zwodniczej różnorodności charakteryzuje się zawsze tym samym ubóstwem struktur czynnościowych, piętrzeniem sygnałów bez pokrycia, rutyną, lękiem, funkcjonowaniem w narcystyczno-narkotycznych samopożerających/ouroborycznych schematach, dążących do bezwymiarowego punktu spiralnych cyklach, które z każdym okrążeniem gubią jedno ogniwo, makro-i-mikro-totalitarnych układach zależności sygnowanych przez WIRUSA. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z nerwicą natręctw, przemocą, narkomanią czy Tolkienowskim "zauroczeniem" złotą obrączką.
(...)
"Zajrzyj w lufę wycelowanego w ciebie pistoletu/zajrzyj śmierci w oczy, gdziekolwiek jesteś, tak jak stoisz."
"Nie czekaj, aż śmierć po ciebie przyjdzie. Wyjdź jej na spotkanie, inaczej konfrontacja zeń odbędzie się na ich prawach, nie na twoich."-pisze William S. Burroughs w swojej powieści "Zachodnia Kraina",inspirowanej między innymi tekstem Egipskiej Księgi...
http://narkokosmos.blogspot.com/2012/03/requiem-dla-snu-vol2-analiza.html
http://narkokosmos.blogspot.com/2011/12/requiem-dla-snu-marion.html
^^^ Oto nieprzyzwoicie wręcz dogłębna analiza mojego Topu Wszechczasów-jeżeli okaże się, że znajdują się wśród Was pomyleńcy podobnie jak ja opętani przez tą opowieść-nie poczuję się przez to ani odrobinę bardziej normalna, może tylko mniej osamotniona w swoim szaleństwie;).
Sekret "toksycznej" atrakcyjności "Requiem dla snu" (dotyczy to w równej mierze powieści, jak i filmu, ponieważ Aronovsky, jak się zdaje, rzeczywiście "zobaczył" brooklyński sen Selby'ego tak, jak został on wyśniony-"wyświetlony"pod powiekami Autora) tkwi, jak się wydaje, w starym jak sama sztuka "wytrychu" polegającym na łączeniu przeciwieństw. Tak stras'no-kak krasiwo...
Ostatecznie już w starożytności zarówno osobista tragedia, jak i zbiorowa apokalipsa stanowiły motyw na tyle atrakcyjny, że domagający się stworzenia adekwatnych środków wyrazu; estetyki, która, paradoksalnie, z jednej strony wytyczałaby formalny limit dla opisywanego "koszmaru", z drugiej zaś kreowała wątpliwe etycznie uniesienia poprzez nadanie tego rodzaju treściom specyficznego "epickiego wykopu" (mechanizm przetwarzający surowość bezpośredniego doświadczenia w przyswajalny, "oswojony", kulturowo poprawny pejzaż).
"Requiem..." nie epatuje wprawdzie starannie spreparowanym okropieństwem, jak, nie przymierzając, gotycka lolita w halloweenowy wieczór czy Christiane F. na swoim "wybiegu"-Dworcu Zoo w Berlinie, a jednak jest w tej opowieści coś bez wątpienia... toksycznego. Pomimo i jakby na przekór drobiazgowej, perfekcyjnie sporządzonej i jakby od niechcenia, mimowolnie wplecionej w narrację anatomii wszech-uzależnienia.
"Lunch" jest-i owszem-nagi, chwilami aż do samej kości, co z tego, kiedy wystarczy chwila nieuwagi, mimowolny, liryczny zaśpiew Autora, aby drastyczność przekazu sprzeniewierzyła się swojej demitologizującej roli i obróciła w "anty-dydaktyczne" przeciwieństwo. "Requiem..." to opowieść permanentnie oscylująca na granicy surowości/koszmaru i liryki, a, jak łatwo się domyślić, jest to ten szczególny rodzaj romantyzmu, który okropieństwem stoi i dramatem w piórka obrasta. Stąd domniemany autorski zamysł łatwo zostaje zniweczony (i dzięki Bogu!)-czy to przez uroczo melodramatyczny listek figowy, czy to poprzez wdzięczną draperię formy, narzuconą na "bebechy faktów", czy też nawet samą w sobie, rzekomo "nagą",lecz jakże wdzięczną pozę-w założeniu neutralną relację z wydarzeń.
Kiedy bowiem Opowieść zaczyna staczać się w przewrotną, emocjonalną "pasyjność" ("pasja" to po mojemu takie miejsce; rodzaj "narracyjnej czarnej dziury", gdzie reakcje na zło zaczynają się ...zakrzywiać i nicować), wówczas demistyfikacja staje się dla artysty wyjątkowo niewdzięczną misją.
http://narkokosmos.blogspot.com/2012/03/requiem-dla-snu-vol2-analiza.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo tohttp://narkokosmos.blogspot.com/2011/12/requiem-dla-snu-marion.html
^^^ Oto nieprzyzwoicie wręcz dogłębna analiza mojego Topu Wszechczasów-jeżeli okaże się, że znajdują się wśród Was pomyleńcy podobnie jak ja opętani przez tą opowieść-nie poczuję się przez to ani odrobinę bardziej normalna, może...