Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Wiedząc już, ile wysiłku Morris włożył w ukazanie głębokiego zakorzenienia człowieka w świecie istot żywych, postanowiłem tym razem zwrócić większą uwagę na to, jak widzi on jego specyfikę. Czy w ogóle dostrzega w człowieku coś wyjątkowego, czy też redukcjonistycznie „rozpuszcza” antropologiczną swoistość w zoologicznym podłożu.

Czy jednak zoolog jako zoolog jest w stanie coś takiego dostrzec? Czy może wyskoczyć poza swój cień? Wznieść się ponad swą dyscyplinę?

Trafiłem jednak na fragment, który mile mnie zaskoczył. Autor „Nagiej małpy” stwierdza, że w odróżnieniu od innych „zwierzę ludzkie (...) »kocha się« z całą kompletną i konkretną osobą”.

Znalazłem jeszcze kilka innych, rozproszonych po całej książce sformułowań o podobnym, personalistyczno-dialogicznym powiedziałbym wydźwięku, pojawiających się tam, gdzie autor mówi o spontanicznym rodzeniu się więzi, świadomym tworzeniu związku, wzajemności.

W miejscach tych miałem wrażenie, jakby Morris w trakcie swych analiz międzyludzkiej bliskości znalazł się na progu jakiegoś innego, ponadzoologicznego wymiaru, do którego jednak nie pozwala mu wejść krępujący gorset metodologiczny (choć chyba nawet pozostając w obrębie przyjętych rygorów mógłby pokusić się w tych punktach o znacznie bogatsze opisy i wnikliwsze analizy).

Nie sposób na tych fragmentach zbudować zbyt wiele, ale też nie wolno ich przeoczyć. Tyle tylko, że rozwinięcia zasygnalizowanych wątków trzeba szukać gdzie indziej. Ale gdziekolwiek by były, po lekturze Morrisa nie będą brzmieć wiarygodnie, jeśli zignorują osadzenie tego, co specyficznie ludzkie, w tym, co współdzielone z całym światem istot żywych.

Nawiasem mówiąc, treścią książki, wbrew sugestywnej okładce, nie są jedynie intymne sprawy damsko-męskie, jakkolwiek te faktycznie zajmują znaczną jej część.

Morris rozumie intymność bardzo szeroko, ogólnie jako bliskość, głównie z innymi (zapośredniczoną np. przez zrytualizowane gesty, nieraz o długiej i ciekawej historii, jak ukłon, uścisk dłoni czy uklęknięcie), ale również z samym sobą i z przedmiotami z najbliższego otoczenia, bada też intymność „z drugiej ręki” (książki, filmy, sztuka, telewizja).

Szczególne miejsce zajmują u niego analizy relacji intymności z matką, zawiązującej się już w okresie prenatalnym i pod wieloma względami fundamentalnej.

Morris chce być postępowy. Epatuje nowoczesnym, bezceremonialnie obnażającym, trochę demaskatorskim podejściem do badań nad człowiekiem. Wciąga swą pasją w ekscytującą przygodę poznawczą i to tak przekonująco, że dzisiejszy, dość późny czytelnik chwilami zapomina, że ta nowoczesność liczy już sobie raptem pół wieku. Tylko czynione tu i ówdzie mimochodem uwagi uprzytamniają, że dziełko było pisane w beztroskich czasach hipisowskich, gdy Ziemię zamieszkiwały skromne trzy miliardy ludzi.

Niemniej, szeroko omówiwszy okropności szczęśliwie przezwyciężonej, restrykcyjnej obyczajowości wiktoriańskiej, lojalnie przestrzega przed nadmiernym wychyleniem się wahadła w stronę ekstremum „nowego liberalizmu” (cudzysłów Morrisa). Jeśli już wtedy zarejestrował sygnały, które zaniepokoiły nawet jego, cóż powiedziałby dzisiaj, gdy paleta potencjalnie niepokojących fenomenów od tamtego czasu niepomiernie się poszerzyła? Czy ten konserwatywny ton nie zabrzmiałby silniej?

Tak czy owak, książeczka mimo upływu lat wciąż jest warta lektury i godna polecenia wszystkim, których nurtuje pytanie: „Kim jest człowiek?”.

Wiedząc już, ile wysiłku Morris włożył w ukazanie głębokiego zakorzenienia człowieka w świecie istot żywych, postanowiłem tym razem zwrócić większą uwagę na to, jak widzi on jego specyfikę. Czy w ogóle dostrzega w człowieku coś wyjątkowego, czy też redukcjonistycznie „rozpuszcza” antropologiczną swoistość w zoologicznym podłożu.

Czy jednak zoolog jako zoolog jest w stanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jakim sposobem jałowe, skaliste pustkowie stało się strefą dobrobytu, bazą gospodarczą naszpikowaną supernowoczesnymi technologiami, ojczyzną marek rozpoznawalnych na całym świecie? Ba, jakim sposobem sam kraj stał się znakomitą marką, synonimem praktyczności, solidności i precyzji?

Próbując wyjaśnić ten zdumiewający fenomen, dziennikarz „Süddeutsche Zeitung” przeprowadził rozległy research, którego wynikiem jest tomik będący serią miniesejów zebranych w trzy rozdziały, prześwietlające Szwajcarię w trzech wymiarach: narodowy charakter, ekonomia i ustrój polityczny. Przy czym użyte w tytule oryginału określenie Die Besserkönner (wyjaśnione w tekście) oddaje coś na kształt ukłucia zazdrości przeciętnego Niemca zerkającego z pewnym niedowierzaniem na spektakularne wyczyny niepozornego południowego sąsiada, którego przywykł traktować z protekcjonalną wyższością i pobłażliwością.

Helweci, stwierdza autor, właściwie otrzymali od natury tylko jeden cenny surowiec: samych siebie. Zmagania z trudnymi warunkami, niejako skazującymi na izolację i biedę, wykształciły u mieszkańców alpejskiej krainy szereg zalet: indywidualizm i umiłowanie wolności, a jednocześnie poczucie wspólnoty, zmysł wspólnego dobra, szacunek dla działalności drugiego, lojalność wobec prawa, koncyliacyjność, zmysł konsensusu i kompromisu. Do tego należy dodać chęć uczenia się, uznanie roli edukacji oraz nieprzeciętną innowacyjność i kreatywność. Nieprzypadkowo z tego kraju pochodzi 21 laureatów Nagrody Nobla, nie licząc tych, którzy się w nim kształcili.

Szwajcarzy zamiast zmieniać świat, ulepszają rzeczy: żeby ładniej wyglądały i lepiej działały. Z czasem wnieśli zaskakująco wiele przyczynków do światowej cywilizacji. Z wielu z nich mieszkańcy całego globu korzystają na co dzień nawet nie zdając sobie sprawy z ich źródła. Robi wrażenie długa lista studiów przypadków helweckiego sprytu, analizujących pomysłowe metody działań biznesowych, umiejętność zamieniania pomysłów w zysk, a także infrastrukturę umożliwiającą osiąganie sukcesów ekonomicznych.

Co się tyczy ustroju, Szwajcaria okazuje się bodaj jedyną prawdziwą, a nie połowiczną czy pozorną demokracją. System demokracji bezpośredniej, z opisanymi podstawowymi narzędziami, jakie daje Szwajcarom, czyni z nich pełnoprawnych obywateli, stale skłanianych do podejmowania decyzji w rozmaitych sprawach i na różnych szczeblach oraz ponoszących odpowiedzialność za swe wybory.

Negatywnym tłem podkreślającym zalety szwajcarskiego ustroju są praktyki obserwowane w Unii Europejskiej. Ta zdaniem autora staje się coraz bardziej autokratyczna i centralistyczna – za milczącym przyzwoleniem obywateli krajów unijnych, od wieków przyzwyczajonych do autokratycznych, niekiedy totalitarnych metod sprawowania władzy. Partie i państwowe biurokracje wzorem dawnych monarchów dalej uprawiają absolutyzm, a w uczestnikach periodycznych imprez wyborczych wciąż drzemie duch poddanych: nieporadnych, niepełnoletnich, zdolnych jedynie do narzekania i krytykowania, a nie, jak Szwajcarzy, do „trzymania państwa na krótkiej smyczy”.

Tematyka polityczna dominuje też w podsumowującej, końcowej „mowie na rzecz Eurokonfederacji” (ten fragment polecam jako wstępny test: kogo wciągnie, ten na pewno przeczyta również resztę książki). Zjednoczona Europa zatrzymała się w połowie drogi. Projekt europejski zamienia się w tragifarsę. Wyjściem z kryzysu może być skorzystanie ze wzorów demokracji szwajcarskiej. Europa ma się czego od niej uczyć. Autor przychyla się do opinii Karla Jaspersa: „Europa ma wybór: albo się zbałkanizuje, albo zhelwetyzuje”. Zaleca zatem „więcej Szwajcarii”.

Nieskrywaną fascynację autora trochę chłodzi w posłowiu Jean Ziegler, krytyk ciemnych stron swego kraju. Jak się okazuje, istnieją i takie. Jednak te jasne, na których skupia się Koydl, na tyle satysfakcjonują Szwajcarów, że nie widzą lepszych na zewnątrz i od lat odpowiadają odmownie na zaproszenie do klubu UE.

Książka napisana jest żywo i przystępnie. Nie nuży specjalistycznymi wywodami. Raczej stara się uchwycić ducha helweckich praw, zwyczajów i niepisanych reguł. Odsłania zaskakujące kulturowe przestrzenie działania. Przedstawia wart uwagi przykład dobrego urządzenia sobie wspólnego życia.

Jakim sposobem jałowe, skaliste pustkowie stało się strefą dobrobytu, bazą gospodarczą naszpikowaną supernowoczesnymi technologiami, ojczyzną marek rozpoznawalnych na całym świecie? Ba, jakim sposobem sam kraj stał się znakomitą marką, synonimem praktyczności, solidności i precyzji?

Próbując wyjaśnić ten zdumiewający fenomen, dziennikarz „Süddeutsche Zeitung”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niewielki, ale bardzo ciekawy poradnik kreatywności z mnóstwem cennych sugestii na temat tego, jak obudzić w sobie twórczego olbrzyma. Książeczka przeznaczona jest dla wszystkich, którzy dostrzegają w swoim życiu i pracy jakąś przestrzeń do działań twórczych. Podpowiada, jak się w niej odnaleźć, zadomowić i rozwinąć. Gęsty, naładowany treścią tekst usatysfakcjonuje miłośników mądrego słowa, elementy graficzne przemówią do wyobraźni tych, którym bliskie jest myślenie obrazem.

Niewielki, ale bardzo ciekawy poradnik kreatywności z mnóstwem cennych sugestii na temat tego, jak obudzić w sobie twórczego olbrzyma. Książeczka przeznaczona jest dla wszystkich, którzy dostrzegają w swoim życiu i pracy jakąś przestrzeń do działań twórczych. Podpowiada, jak się w niej odnaleźć, zadomowić i rozwinąć. Gęsty, naładowany treścią tekst usatysfakcjonuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Spis treści intryguje hasłami typu „Sprzątanie i zen”, „Metafizyka sprzątania” czy „Sprzątanie, dyscyplina umysłu”. Nagle za trywialnymi codziennymi czynnościami związanymi z odkurzaniem, zamiataniem, zmywaniem, praniem itp. odkrywamy powagę i głębię. To nie przypadek, że Japończycy są jednym z najczystszych narodów świata. Nie bez powodu miłośnikami porządku i czystości okazują się samurajowie czy buddyjscy mnisi. Nie bez przyczyny w Kraju Kwitnącej Wiśni olśniewają cudzoziemców nieskazitelnie utrzymane świątynie, domy mieszkalne, sale medytacyjne, pawilony herbaciane czy ogrody. Ich ład i harmonia, aż po najdrobniejsze sprzęty codziennego użytku, jest emanacją kształtowanej od wieków duchowości, kładącej silny nacisk na pogłębienie stosunku do przedmiotów, tak samo ważnych, jak istoty żywe, mających swoje piękno i duchowy wymiar. W tej perspektywie nawet najbardziej powszednie prace domowe nabierają rangi czynności szlachetnych, ćwiczeń duchowych, praktykowanej w ruchu medytacji uważności. Sprzątanie jest przede wszystkim oczyszczaniem... umysłu. Ma znaczenie terapeutyczne, regenerujące i motywujące. Jest dźwignią rozwoju osobistego, szkołą mądrości i kluczem do szczęścia.
Dominique Loreau każdą stroną swej książki przekonuje nas, że napuszone i dumne „ja” człowieka zachodniego ma czego się uczyć w tej niedocenianej dziedzinie.

Spis treści intryguje hasłami typu „Sprzątanie i zen”, „Metafizyka sprzątania” czy „Sprzątanie, dyscyplina umysłu”. Nagle za trywialnymi codziennymi czynnościami związanymi z odkurzaniem, zamiataniem, zmywaniem, praniem itp. odkrywamy powagę i głębię. To nie przypadek, że Japończycy są jednym z najczystszych narodów świata. Nie bez powodu miłośnikami porządku i czystości...

więcej Pokaż mimo to