rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Długo czekałam na tę chwilę.
BOŻE, O CZYM JEST TA KSIĄŻKA🫠

Zanim zatopicie się do reszty w tym morzu pełnym absurdu, wiedzcie, że będę pisała wszystko, co mi przychodzi do głowy. Dodałabym „uwaga na spoilery”, ale ta książka jest tak nudna, że tu nie ma nawet spoilerów.

Główna bohaterka Olivia to zdecydowanie najgłupsza bohaterka, z jaką będziesz miał do czynienia, o drogi czytelniku. Paląc listy swojego byłego, we własnym mieszkaniu, nie pomyślała o tym, że jeśli spali to mieszkanie, nie będzie miała gdzie mieszkać. Oczywiście, winę za pożar zwaliła na oposa, który tak po prostu przeleciał jej przez balkon. No więc Olivia, pozbawiona dachu nad głową, wprowadza się do brata oraz jego przyjaciela z dzieciństwa – Colina.

Chciałabym napisać, że to enemies to lovers, ale moje sumienie mi nie pozwoli.

W tej książce nie dzieje się absolutnie nic. Miejsce akcji to cały czas mieszkanie Colina. Może trzy razy przeczytamy o tym jak Olivia wychodzi z kimś na miasto i gada o niczym. Kłamie podczas rozmowy o prace, że ma dzieci, by móc pisać teksty do gazety i podpisywać się jako „Mama z Nebraski”. A później Ty się dziwisz, że ona się dziwi, że została zwolniona 🙂
Zapewne pani Painter chciała, by Olivia była po prostu „clumsy”. That’s a shame bo jest TĘPA jak dzida.
Colin nie jest lepszy. Czytając to, co siedzi mu w głowie, miałam ochotę wydłubać sobie oczy. Już więcej sympatii czułam do tego biednego oposa 🙃

Co najbardziej rozczarowało to sama fabuła, która jest kompletnie pozbawiona… romansu. Nie ma tam ani jednej romantycznej rzeczy. Za to Colin – o mój Boże! – kupuje Olivii łóżko, żeby miała na czym spać. Szczyt romantyzmu. Śpisz na podłodze? Chodź, kupię ci łóżko. Może przy okazji mi się *wink-wink* odwdzięczysz.

Gdy przyzwyczaiłam się do tego kretynizmu, wpływającego powoli do mojego mózgu, zaczęłam robić memy. Nic tak nie odpręża podczas magisterki jak nabijanie się z własnego cierpienia.

Julka 🤡

Długo czekałam na tę chwilę.
BOŻE, O CZYM JEST TA KSIĄŻKA🫠

Zanim zatopicie się do reszty w tym morzu pełnym absurdu, wiedzcie, że będę pisała wszystko, co mi przychodzi do głowy. Dodałabym „uwaga na spoilery”, ale ta książka jest tak nudna, że tu nie ma nawet spoilerów.

Główna bohaterka Olivia to zdecydowanie najgłupsza bohaterka, z jaką będziesz miał do czynienia, o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyrażam zdziwienie odnośnie średnich ocen w internecie, co jest niespotykane 🤔
Równocześnie świętuję swoją pierwszą książkę z Legimi🥳

"To był zimny, grudniowy dzień. Miałaś wtedy na sobie tamten niebieski sweter..."
Tak zaczyna się jedyna w swoim rodzaju audycja o parze, która ze sobą zerwała i postanowiła udzielać rad związkowych na antenie radia. Prawda jednak taka, że... Shay i Dominic nigdy ze sobą nie byli, a to co opowiadają to fikcja.

Polubiłam chemię tej dwójki, co prawda nie od pierwszej strony. Bardziej przekonali mnie, gdy czytałam skrypty z audycji😈 Shay jest ambitna, ale przy tym nieśmiała. Dominic zdecydowanie za często wspomina, że napisał magisterkę. Może dlatego za każde słowo "magisterka" musiał wpłacać piątaka do słoika🤑

Czytając "Porozmawiajmy o eksie" miałam wrażenie, że dostaję dokładnie to, co zamówiłam w knajpie.
✅️ Mamy tu "rivals to lovers". ✅️ Troszkę mamy też "friends to lovers".
✅️ Później jeszcze "friends with benefits".

Bardzo na plus są tu audycje, które wydają mi się przyjemną odskocznią. Są świetnie napisane, z humorem. Pomysł na program o eksach też jest wciągający. Ale przede wszystkim, doceniam motywy związane z życiem służbowym kobiet. Mamy tutaj pokazane sytuacje, w których kobiety - otoczone przez mężczyzn - kompletnie nie wykorzystują swojego potencjału. Dodatkowo, wreszcie przeczytałam jakiś romans, w którym to kobieta jest starsza od mężczyzny. Między Dominickiem a Shay jest całkiem niezła różnica wieku. Żałuję, że nie było to bardziej uwypuklone.

Na minus idzie na pewno końcówka książki, która zaśmierdła mi "I love u, I hate u", a jeśli czytaliście moją recenzję tego dzieła to wiecie, że skarżyłam się na wattpadową atmosferę.

Choć nie uważam, że to historia, która Was złapie za serducho i wyląduje na topce, nie uważam jej za złą rozrywkę ani tym bardziej za złą książkę. Audycje dostają u mnie solidną czwóreczkę na piąteczkę.

Julka🦢

Wyrażam zdziwienie odnośnie średnich ocen w internecie, co jest niespotykane 🤔
Równocześnie świętuję swoją pierwszą książkę z Legimi🥳

"To był zimny, grudniowy dzień. Miałaś wtedy na sobie tamten niebieski sweter..."
Tak zaczyna się jedyna w swoim rodzaju audycja o parze, która ze sobą zerwała i postanowiła udzielać rad związkowych na antenie radia. Prawda jednak taka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skusiłam się na coś, co dla odmiany nie byłoby piątą fantastyką w tym miesiącu 🫠
Kupiłam, nie patrząc na opinie, chciałam sprawdzić sama. No i sprawdziłam 🙃

W “I love u I hate u” poznajemy Victorię - surową, chłodną kobietę, którą Owen lubi nazywać Królową Lodu. Jest bezwzględną prawniczką, pracującą dla niemoralnego korpo, aby wyciskać z niego kasę jak wyciska się sok z cytryny. Owen natomiast jest jej sądowym rywalem, walczącym dla biednych i oszukanych ludzi. Poza tym, jest jej przyjacielem w internecie, ale o tym nie wie ani Victoria ani Owen.

Na stronie 6 już mamy seks. Więc, jeśli ktoś liczył na slow-burn XD to nie tutaj.
Z początku dobrze mi się to czytało i polubiłam bohaterów, a później z każdym kolejnym rozdziałem miałam dosyć Victorii. Jej postać zbudowana jest wyłącznie na tym, że była biedna. Nie znamy żadnych szczegółów jej przeszłości, poza tym, że jej mamy nie było na nic stać. Owen jest już bardziej do polubienia, chociaż ma za mało charakteru, aby się wybić.

Fabuła mnie wciągnęła. Mimo irytującej Victorii, chciałam zobaczyć jak to się skończy. Niestety, przy końcówce miałam już wrażenie, że czytam jakąś pOwIeŚć z whattpada. Ostatecznie, doszłam do wniosku, że;

✅️ bohaterowie w ogóle ze sobą nie rozmawiają bo “nie idzie im gadanie”

✅️ zamiast rozmawiania, bohaterowie rozwiązują problemy seksem

✅️ wmawia się biednemu Owenowi, że wszystko na końcu jest jego winą, kiedy to kobieta spieprzyła równie mocno co mężczyzna

✅️ dlaczego w tej książce eksponuje się “białą skórę” bohaterów, mówi się, że ktoś jest “białym pracującym mężczyzną”, skoro wszyscy dookoła mają białą skórę? Po co się to zaznacza w taki sposób?

Dobrą rzeczą w tej książce jest warsztat. Naprawdę całkiem dobrze się tą książkę czytało. I skończyłam ją szybko. Jednak, jeśli ktoś chce przeczytać coś, co rozwali Was namiętnością i romantyzmem - to nie ten adres.

Skusiłam się na coś, co dla odmiany nie byłoby piątą fantastyką w tym miesiącu 🫠
Kupiłam, nie patrząc na opinie, chciałam sprawdzić sama. No i sprawdziłam 🙃

W “I love u I hate u” poznajemy Victorię - surową, chłodną kobietę, którą Owen lubi nazywać Królową Lodu. Jest bezwzględną prawniczką, pracującą dla niemoralnego korpo, aby wyciskać z niego kasę jak wyciska się sok z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Shortcake” to moje nowe ulubione przezwisko.
Od razu mówię, że „The Hating Game” czytałam w oryginale😃

Lucy to urocza pracownica pewnego wydawnictwa, fanka kolekcjonowania figurek niebieskich Smerfów, a ponadto rywalka Josha - kolegi z pracy, który, tak jak Lucy, ubiega się o nową posadę. Gdy rozpoczyna się zaciekła gra o awans, nagle między rywalami dochodzi do nietypowej sytuacji...

Cudownie czyta się kłótnie oraz docinki Lucy i Josha. Gdy poznałam Lucy, od razu ją pokochałam. Jest cudowna, słodziutka, pełna energii i humoru. Jest mną, gdybym pracowała w wydawnictwie😂 Josha natomiast ciężko opisać. Na pewno jest dla mnie interesującą postacią. Sympatyzuję z nim bardzo, pomimo tego, iż w większości jest zdystansowany i dominujący. Ciężko go poznać, a jednak uważam, że to całkiem udany bohater. Bardzo lubię wątki związane z jego rodziną; a zwłaszcza z ojcem oraz bratem. Cieszę się, że autorka zbudowała jego osobowość na jakichś fundamentach.
Powiem jeszcze, że sceny łóżkowe są absolutnie przekochane i przyspieszające serducho❤️‍🔥

„The Hating Game” czytało mi się fantastycznie. Warsztat jest sprawny, dopracowany, nie za trudny, ale nie za prosty. Słowa lecą przez kartkę i nawet się nie obejrzysz, kiedy przeczytasz całość. A sam fakt, że wszystko obserwujemy z perspektywy Lucy, tym bardziej ogrzewa żyłki 😊

Zaczynam kolekcjonować smerfy...

Tak naprawdę to nie, ale Lucy na pewno ma ich całą wioskę🙈

„Shortcake” to moje nowe ulubione przezwisko.
Od razu mówię, że „The Hating Game” czytałam w oryginale😃

Lucy to urocza pracownica pewnego wydawnictwa, fanka kolekcjonowania figurek niebieskich Smerfów, a ponadto rywalka Josha - kolegi z pracy, który, tak jak Lucy, ubiega się o nową posadę. Gdy rozpoczyna się zaciekła gra o awans, nagle między rywalami dochodzi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powiem tak: delektowałam się tą książką jak wieloletnim winem.

Taka krótka, a zajęła mi tydzień bo z każdą stroną czułam, że NIE CHCĘ JEJ KOŃCZYĆ. Zamykałam i znowu otwierałam. Tak się przejmowałam, że aż nie mogłam na to patrzeć.

Uwielbiam bohaterów; uważam, że są milutcy, kochani, a przede wszystkim prawdziwi. Ich listy do siebie również mnie pochłonęły. Jako że jestem osobą, która sama często wysyła listy, czytając ich słowa, czułam jak bardzo są rzeczywiste. Do tego wszystkiego mamy fabułę, w której tle szaleje wojna. Do niedawna taki motyw wydawałby mi się niezbyt emocjonujący. Teraz - zważywszy na wojnę za naszą granicą - zamraża krew w moich żyłach. W "Divine Rivals" obserwujemy miasto, które nie jest bezpośrednio zagrożone, ale które znajduje się bardzo blisko niebezpieczeństwa...

Wreszcie pojawił się także motyw pisania i dziennikarstwa w powieści; nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać fantastyki z takim wątkiem. Jakże dobrze mi się słuchało o pracy Romana nad jego własnym tekstem! To tak jakbym widziała siebie!

Byłam w stanie przerazić się każdym rozdziałem, zapłakać nad uczuciami Iris i martwić się do bólu o cudownego Romana. Możliwe, że większość mojego zadowolenia płynie z tego, jak bardzo się wczułam w całość. Dla mnie ta książka nie ma wad - poza tym, że jest za krótka.
Ale mogę też nie być zbytnio obiektywnym krytykiem - Roman mnie po prostu przekupił.

Boziu, kiedy będzie 2 tom?

Trzymajcie się i zakochujcie się w Iris oraz Romanie

Powiem tak: delektowałam się tą książką jak wieloletnim winem.

Taka krótka, a zajęła mi tydzień bo z każdą stroną czułam, że NIE CHCĘ JEJ KOŃCZYĆ. Zamykałam i znowu otwierałam. Tak się przejmowałam, że aż nie mogłam na to patrzeć.

Uwielbiam bohaterów; uważam, że są milutcy, kochani, a przede wszystkim prawdziwi. Ich listy do siebie również mnie pochłonęły. Jako że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja pierwsza książka przeczytana w 2024 roku. Otworzyła mi równocześnie drzwi do trzech następnych tomów, które pochłaniam tak jak głodny pochłania jedzenie.

Mamy braci Hawthorne; Nasha, Jamesona, Graysona oraz Xandera. Każdy z nich zabójczo przystojny, obrzydliwie bogaty i powalająco inteligentny. Wychowani, by odziedziczyć fortunę, są zdecydowanie ponad przeciętni. Do tego mamy Avery - dziewczynę, która ostatnio musiała spać we własnym samochodzie i która - tak się składa - zabiera chłopakom cały majątek. Okazuje się bowiem, że to właśnie jej miliarder Hawthorne zapisał w testamencie wszystko, wydziedziczając równocześnie rodzinę.

"The Inheritance Games" napisane są bardzo luźno; jest tu względnie mało ekspozycji, a dużo dialogów, co czasami nieco mi przeszkadzało. Lubię raz na jakiś czas przeczytać opis dłuższy niż dwa zdania; zwłaszcza jeśli znajdujemy się w luksusowej willi. Niemniej jednak czyta się to szybko i przyjemnie, a bohaterowie kradną serce.
Każdy z braci się czymś różni, każdy ma swoją osobowość i interesuje czytelnika. Świetną postacią jest także Max, Avery przydałoby się nieco więcej charakteru, ale uważam, że i tak radzi sobie całkiem nieźle. Uwielbiam ich wszystkich!

To co kuleje to niestety - znowu - sposób WYDANIA tej książki. Ludzie, ile tu błędów! Czy ktoś w tym wydawnictwie wie jak pisać dialogi? Że każdy nowy dialog zaczyna się od nowej linijki? A myślniki? Notorycznie są w niewłaściwych miejscach! Pomijam już błędy typu: "powiedziałem" zamiast "powiedziałam" albo pomylenie jednego bohatera z drugim i napisanie, że coś mówi Jameson, gdy tak naprawdę powiedział to Grayson...
NIE WYDAWAJCIE KSIĄŻEK W TAKI SPOSÓB!
Robiąc to pokazujecie jak bardzo Wam nie zależy na czytelnikach.

Czytajcie "The Inheritance Games", ale w oryginale

Moja pierwsza książka przeczytana w 2024 roku. Otworzyła mi równocześnie drzwi do trzech następnych tomów, które pochłaniam tak jak głodny pochłania jedzenie.

Mamy braci Hawthorne; Nasha, Jamesona, Graysona oraz Xandera. Każdy z nich zabójczo przystojny, obrzydliwie bogaty i powalająco inteligentny. Wychowani, by odziedziczyć fortunę, są zdecydowanie ponad przeciętni. Do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Myślę, że zarówno ja jak i ta seria cieszymy się że to już koniec, ponieważ love-hate jaki miałam z tymi książkami osiągnął szczyt i przelał się niestety na szalę bardziej hate niż love. Nie przeznaczone jest nam żyć długo i szczęśliwie.

Czułam że ta historia ma niesamowity potencjał. Ronan który potrafi wyciągać rzeczy ze snów, Blue która ma zabić pocałunkiem swoją prawdziwą miłość, Gansey którego ujrzała w postaci ducha na cmentarzu, Adam który zobaczył przyszłość gdzie obwiniał się za śmierć Ganseya, a przecież jest to chłopak zakochany w Blue. TO WSZYSTKO było tak niesamowitym tłem, miało wiele szans, aby stać się świetną, love-hate’ową, pełną akcji serią.

Aż tu nagle okazuje się, że w zasadzie nic nie idzie w kierunku, w jakim powinno.

Przewijałam kartki w poszukiwaniu czegoś, co nie byłoby przydługim opisem, dziwnym dialogiem albo nudnym wątkiem. Akcja siada całkowicie. Monotonne to wszystko i prawie zero emocji. Bohaterowie się całują – i tyle. Nie mamy tutaj opisów które nam dadzą motylki w brzuszku, nie mamy przemyśleń, które W TAKICH SYTUACJACH aż się prosi, żeby czytać! Ograniczamy się do jednego, pojedynczego zdania: I wtedy ją pocałował.

Koniec. The end. Dziękuję, możecie iść do domu.

Czytanie pierwszych 2 tomów było frajdą, czytanie kolejnych 2 było już katorgą. Nie rozumiem dlaczego poziom tak bardzo spadł. Może sama Maggie Stiefvater czuła się zmęczona i postanowiła napisać, aby było z głowy. Jest to smutne, tym bardziej, że zmarnowała tyle pomysłów, że (z perspektywy osoby, która również chce wydać książkę), aż serce się łamie.

Ostatecznie: znalezienie tytułowego Króla kruków – rozczarowujące; rozwiązanie klątwy Blue, z którą walczyła od 1 tomu – beznadziejne; wątek ojca Blue, którym tak bardzo byłam zainteresowana – Jezu, nawet nie będę mówić bo to niecenzuralne słowo.

Zapamiętam tą serię jako coś, co posiadało wspaniałych bohaterów i magiczne wątki poboczne, ale kompletnie zostało spartaczone.

Myślę, że zarówno ja jak i ta seria cieszymy się że to już koniec, ponieważ love-hate jaki miałam z tymi książkami osiągnął szczyt i przelał się niestety na szalę bardziej hate niż love. Nie przeznaczone jest nam żyć długo i szczęśliwie.

Czułam że ta historia ma niesamowity potencjał. Ronan który potrafi wyciągać rzeczy ze snów, Blue która ma zabić pocałunkiem swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po otrzymaniu od wadawnictwa uroboros kolejnego tomu „Króla kruków”, do przeczytania popychały mnie komentarze: „lepsze niż pierwszy tom”, „bardzo mi się podobało” i tak dalej.

No i co?

No i lepszy niż pierwszy tom.

Wracamy do naszych bohaterów, za którymi nie zdążyłam się stęsknić, ale gdybym czekała dłużej to zapewne bym się stęskniła. Co pamiętałam już z rereadu to fakt, iż w drugim tomie skupiamy się bardziej na Ronanie i jego talentach bardziej niż na Glendowerze. A to już jest powód, dla którego ta część jest lepsza od poprzedniej, bowiem największy problem, jaki mam to… sam główny wątek (XD). Tutaj – zamiast słuchać o królu, o którym nie mamy pojęcia – poznajemy przeszłość jednego z lepszych bohaterów tej książki, do tego zagłębiami się w tajemnice jego zmarłego ojca, które są znacznie bardziej interesujące niż to gdzie przebywa tytułowy Król Kruków.

Kolejnym plusem jest intensywniej zarysowana relacja Blue z każdym z chłopców. Oczywiście dostajemy także malutkie smaczki z przyszłego combo Gansey-Blue, od czego cieszy się serce.

Dalej mam wrażenie, że na kartki przelewa się jakiś chaos, do którego co prawda już zaczęłam się przyzwyczajać i nawet mi on aż tak bardzo nie przeszkadza. Uważam jednak, że Król Kruków czerpie dużo z bohaterów, ich charakterów, rozmów między nimi i dialogów, a mniej z akcji. Bo jakby tak podsumować to, co się dzieje… Uważam, że nie dzieje się dużo. Lecz bohaterowie nieco przyspieszają nam serducho.

Julka.

Po otrzymaniu od wadawnictwa uroboros kolejnego tomu „Króla kruków”, do przeczytania popychały mnie komentarze: „lepsze niż pierwszy tom”, „bardzo mi się podobało” i tak dalej.

No i co?

No i lepszy niż pierwszy tom.

Wracamy do naszych bohaterów, za którymi nie zdążyłam się stęsknić, ale gdybym czekała dłużej to zapewne bym się stęskniła. Co pamiętałam już z rereadu to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wracam z 3 tomem „Króla kruków” który dzielnie towarzyszy mi od początku 4 roku studiów i uważam że oboje powoli zaczynamy mieć siebie dosyć. Ale na potrzebę tego posta – wróćmy do Henrietty.

Zacznę od tego, że drugi tom mnie wciągnął. Motyw ze snami Ronana był fantastyczny. Pomyślałam: „Tego jeszcze nie było”. Wszystko kręciło się tak dobrze w drugim tomie… A tu nagle uderza następny🤦‍♀️

Nie mam pojęcia, co się dzieje z 3 częścią. Mam wrażenie, że bohaterowie miotają się bez celu po planszy; niby odkrywają jakąś jaskinię, niby chcą ją przeszukać, ale chcą to zrobić bezpiecznie i kminią to przez całe 408 stron🥲 Gansey ściąga do Henrietty jakiegoś profesora, który – poza tym, że dostarcza im jedną informację – przez całą fabułę nie robi nic. Ogranicza się do picia herbaty i głaskania swojego psa. A ponoć miał być istotny.

Poznajemy wreszcie głównego złola serii, który (podobnie co profesor) również nie robi nic – niby przybył zniszczyć Ronana, ale jakoś się do tego specjalnie nie zabiera. Co więcej, jest postacią, która utopiła swoje pieniądze, życie innych i trud w poszukiwania jakiegoś przedmiotu, a tu nagle kompletnie o tym przedmiocie zapomina i rzuca to w cholerę.

Pominę już wątek znikającej Maury, której łażenie po jaskini jest kompletnie pozbawione sensu. Do tego, zamiast zostawić swoim bliskim jakąś normalną informację, Maura pisze liścik, który nie ma nic wspólnego z logicznym myśleniem. A i tak pod koniec zastanawiasz się, na jaką cholerę ona w ogóle wlazła tam do tej jaskini?😵‍💫

Gdyby nie fakt, że chciałabym zobaczyć jak kończy się ta seria, myślę, że zrobiłabym sobie przerwę. Ale nieubłaganie sięgam po ostatnią część…🥴🥴

Julka

Wracam z 3 tomem „Króla kruków” który dzielnie towarzyszy mi od początku 4 roku studiów i uważam że oboje powoli zaczynamy mieć siebie dosyć. Ale na potrzebę tego posta – wróćmy do Henrietty.

Zacznę od tego, że drugi tom mnie wciągnął. Motyw ze snami Ronana był fantastyczny. Pomyślałam: „Tego jeszcze nie było”. Wszystko kręciło się tak dobrze w drugim tomie… A tu nagle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za przesłanie nam egzemplarza – nareszcie zrobiłam reread! Nowe wydanie „Króla Kruków” zdaje się być swego rodzaju zmartwychwstaniem tej serii bo strice przygody Blue i trzech chłopaków były już dostępne w wersji Polskiej od 2019 roku.

Ale do rzeczy;
Fabuła kręci się wokół szukania legendarnego króla, o którym Gansey, Adam i Ronan (zwłaszcza tej pierwszy) nie są w stanie przestać myśleć. Tutaj trzeba podkreślić, że charaktery chłopaków są dobrze widoczne – każdy się od siebie czymś różni, każdy ma swoje wady i zalety, a ponadto po prostu przyjemnie się o nich czyta. Blue nieco od nich odstaje, ale też nie jest nijaką bohaterką; z pewnością się odróżnia od swoich książkowych kolegów.

Warsztat „Króla kruków” jest jednak czymś, co przypomniało mi, dlaczego tak mało pamiętałam z tej książki. Przez pierwsze kilka rozdziałów wdziera się tam lekki chaos, który paradoksalnie nie ma nic wspólnego z magicznym lasem. To trochę takie uczucie jakby się czytało coś i nie do końca masz pojęcie co. Zasad tego świata nie tłumaczy się za bardzo i pozostawia do rozwiązania czytelnikowi, a ja jednak nie jestem fanką takich zabiegów. Odrobinę też uważam, że zawiodło tutaj tłumaczenie bo czytając tą książkę w oryginalne nie czułam się taka zagubiona. Problem jest zwłaszcza w dialogach.

Niemniej jednak „Król kruków” wypełniony jest mroczną atmosferą i zdecydowanie posiada TEN klimat, który doceniam w literaturze fantasy, a czego brakowało mi chociażby przy „Magii Cierni”.

Dziękujemy wydawnictwu Uroboros za przesłanie nam egzemplarza – nareszcie zrobiłam reread! Nowe wydanie „Króla Kruków” zdaje się być swego rodzaju zmartwychwstaniem tej serii bo strice przygody Blue i trzech chłopaków były już dostępne w wersji Polskiej od 2019 roku.

Ale do rzeczy;
Fabuła kręci się wokół szukania legendarnego króla, o którym Gansey, Adam i Ronan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to naprawdę ironia, gdy blurb dodatku do pierwszego tomu brzmi lepiej niż blurb pierwszego tomu. Spotykam się z tym pierwszy raz.

Zaciekawiona tym, że ponoć Elisabeth będzie myślała wyłącznie o oczach Nathaniela, postanowiłam sprawdzić czy faktycznie tak będzie. I chociaż wątek miłosny dalej nie jest tutaj tym, czego się spodziewałam, to i tak mnie ta historia urzekła, zaciekawiając jednocześnie.

Niezwykle romantyczna historia pełna przede wszystkim humoru, którego próżno, by szukać w 1 tomie. Mamy świetny wątek szafy starej, zgorzkniałej ciotki, jej niemodne, demoniczne szlafroki i inne, nieco odklejone od rzeczywistości motywy, sprawdzające się jednak w tej konwencji tak dobrze jak zimny drink w upalny dzień.

Myślę, że jedyny powód, dla którego nie jest to dla mnie książka na Top 3, kryje się w przydługich opisach i zbyt wielu myślach Elisabeth na wiele tematów, a ponadto dalej (choć uważam, że historia sama w sobie jest urokliwa) nie wierzę w jakiekolwiek zakochanie tej dwójki. Po prostu prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiają na tyle, abym uwierzyła w słowa Nathaniela o prawdziwej miłości.
Ich wymienianie zdań ze sobą przypomina niemalże te wszystkie konwersacje między ludźmi w polskich komediach romantycznych.
CZYLI PO PROSTU NIE ISTNIEJE.

Jest to naprawdę ironia, gdy blurb dodatku do pierwszego tomu brzmi lepiej niż blurb pierwszego tomu. Spotykam się z tym pierwszy raz.

Zaciekawiona tym, że ponoć Elisabeth będzie myślała wyłącznie o oczach Nathaniela, postanowiłam sprawdzić czy faktycznie tak będzie. I chociaż wątek miłosny dalej nie jest tutaj tym, czego się spodziewałam, to i tak mnie ta historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znowu złapałam się na fantastyczne Fanarty i postanowiłam zajrzeć do Magii Cierni ze względu na kapitalnego Silasa.

Myślę, że należy podkreślić - to moja pierwsza książka od czasów sesji. Mój mózg jeszcze nie do końca odpoczął po egzaminach ze wszystkich zaburzeń typu szkolnego, więc jedno trzeba przyznać: czas mógłby być nieco lepszy na czytanie książki. Wspominam o tym dlatego, że moje wrażenie może być nieco zmodyfikowane przez zmęczone neurony.

Nie miałam żadnych oczekiwań; po prostu chwyciłam. Pierwsza połowa była... mało zachęcająca. Nie działo się tam nic szczególnego ani ciekawego (poza sceną w bibliotece, kto czytał - ten wie). Generalnie jednak odniosłam (może nieco złudne) wrażenie, że do mniej więcej strony 250, te książkę pisał ktoś inny. Dopiero po połowie dostaję akcję na której mi zależało, bohaterowie jakby nagle zyskują więcej charakteru i całość bardziej wciąga.

Elizabeth jest bohaterką myślę, że typową na młodzieżówkę. Jest oczywiście ''wyjątkowa'', coś jest w niej ''innego'', ale nie mamy też tutaj absolutnie klimatu ''The Chosen One". Eliza zyskuje nieco po połowie książki, ale wciąż przyćmiewają ją Silas oraz Nathaniel.
Czytałam gdzieś po internetach, że Nathaniel ma charakter. Na stronie 200 miałam takie: hmm, gdzie? Ale później (w tej lepszej połowie) spędziłam z nim trochę więcej czasu i faktycznie zyskał wiele w moich oczach. Jest sympatyczny i ponadto ma poczucie humoru. Co do Silasa... Uważam, że jest po prostu ciekawy. Nie wyróżnia się specjalnie, ale na pewno posyła w moją stronę część serduszka.

Całokształt oraz pomysł na te powieść wydaje się dosyć prosty, ale ponadto oryginalny. Niestety, moim zdaniem mamy za mało klimatu w "Magii Cierni" - jest sporo opisów i niepotrzebnych dyskusji i nie wczułam się zbytnio w ten świat. Fajnie móc czytać o książkach, które atakują się nawzajem albo mają uczucia; ale dalej nie wyczułam tutaj atmosfery starej, zakurzonej biblioteki. Słowa były wyłącznie słowami, nie przechodziły przez nie emocje.

Niemniej jednak sięgnęłam po dodatek i postanowiłam oddać na niego moje ostatnie pieniądze na koncie. O czymś to świadczy.

Julka

Znowu złapałam się na fantastyczne Fanarty i postanowiłam zajrzeć do Magii Cierni ze względu na kapitalnego Silasa.

Myślę, że należy podkreślić - to moja pierwsza książka od czasów sesji. Mój mózg jeszcze nie do końca odpoczął po egzaminach ze wszystkich zaburzeń typu szkolnego, więc jedno trzeba przyznać: czas mógłby być nieco lepszy na czytanie książki. Wspominam o tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetnie się składało, że akurat drugi tom „Baśni o złamanym sercu” wychodził na dwa tygodnie, po tym jak przeczytałam tom pierwszy. Myślę, że bez tego, nie zaznałabym spokoju, tak jak nie zaznam teraz, czekając do października na 3 część. Więc jeśli chcecie po to sięgnąć w tym momencie, polecam zaczekać – kac będzie bardziej do zniesienia w październiku.

JACKS I EVANGELINA.
Myślę, że te dwa imiona wystarczą, aby opisać to, co dzieje się w tej części. Do tego romantyczne i epickie klątwy, baśniowy klimat, zauroczony książę i pocałunki, które nie mogą się wydarzyć. Do tego miłość, będąca czymś innym niż dotykiem albo wzdychaniem do kogoś; tutaj jest odpychaniem i przyciąganiem, dbaniem – ratowaniem komuś życia, poświęcając własne szczęście.

Jacks czaruje i choć czasami bywały momenty, w których czułam się zawiedziona jego postawą i to w jaką stronę to wszystko zmierza, ostatnie 5 stron przywraca w niego wiarę i trochę także łamie serce. Evangelina jest dla mnie czasami neutralna, a czasami odzyskuje charakter. Wydaje mi się, że jest postacią, której nie da się nie lubić, ale nie da się również trzymać na półce z ulubionymi bohaterami.

Wszystko dzieje się tak szybko, że czasami chciałabym się na chwilę zatrzymać; przyzwyczaić się do miejsca, do którego nas przeniosła Garber, poczytać odrobinę o tym, jakie są tam zapachy, kolory – tego trochę mi tu brakuje. Ale i bez tego klimat daje się wyczuć przez strony.

Po „Caravalu” doskonale znam styl i klimat Stephanie Garber i muszę przyznać, że jest to jedna z autorek, która uderza w moje serce.

Ta seria idealnie nazywa się „Baśń o złamanym sercu” bo złamie wszystkim pikawe. Zakończenie wyciska łzy, ale jakby to powiedziała Evangelina – „zawsze jest szansa na szczęśliwe zakończenie”.

Będę więc cierpliwie czekać do października.

Świetnie się składało, że akurat drugi tom „Baśni o złamanym sercu” wychodził na dwa tygodnie, po tym jak przeczytałam tom pierwszy. Myślę, że bez tego, nie zaznałabym spokoju, tak jak nie zaznam teraz, czekając do października na 3 część. Więc jeśli chcecie po to sięgnąć w tym momencie, polecam zaczekać – kac będzie bardziej do zniesienia w październiku.

JACKS I...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O MÓJ BOŻE, KSIĄŻĘ SERC POWRACA I TO Z JAKĄ KLASĄ!
A tak dokładnie to powraca w nieco naruszonym stanie, po tym co zrobiła mu Tella. ALE DALEJ CZARUJE!

Stephanie Garber pokochałam przy serii "Caraval". Uwielbiałam historię Legendy, kochałam Jacksa i choć nie specjalnie byłam fanką głównych bohaterek - still, klimat łapał mnie za duszę. Zainspirowała mnie. Trudno się zatem dziwić, że dostałam na urodziny kontynuacje w postaci pierwszego tomu nowej serii.

Evangelina postanawia zawrzeć umowę z Jacksem, czego raczej wszyscy byśmy jej odradzali. Wiemy przecież, że Jacks = kłopoty. Dziewczyna chce by powstrzymał ślub jej ukochanego z kimś innym. Jak się domyślacie bądź też nie - nic nie idzie zgodnie z planem. Jacks i fair play nie idą ze sobą w parze. Fabuła niezwykle romantyczna i pociągająca. Intymna. Mamy miłość jak z bajki i dużo pocałunków 🥰

Evangelina jest super bohaterką🥰 Nie jest kryształowa, ma swoje wady, ale bardzo przyjemnie czyta się historię z jej perspektywy. Przede wszystkim nie należy do postaci irytujących. Natomiast nasz main love interest jest uwodzicielski i inteligentny, kradnie serce tak samo jak robił to w Caravalu.

Garber wpada tutaj również na motywy, których kompletnie się nie spodziewałam! Pojawiają się wątki stworów, jakich próżno by szukać w Caravalu i były ostatnią rzeczą, na którą bym tutaj czekała.

Zakończenie zostawiło mnie wyłącznie z głodem. Chcę więcej.

Garber jest idealna do czytania w lekkie, ale jakże przyjemne wieczory🎊🎊🎉

O MÓJ BOŻE, KSIĄŻĘ SERC POWRACA I TO Z JAKĄ KLASĄ!
A tak dokładnie to powraca w nieco naruszonym stanie, po tym co zrobiła mu Tella. ALE DALEJ CZARUJE!

Stephanie Garber pokochałam przy serii "Caraval". Uwielbiałam historię Legendy, kochałam Jacksa i choć nie specjalnie byłam fanką głównych bohaterek - still, klimat łapał mnie za duszę. Zainspirowała mnie. Trudno się zatem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Szóstka Wron, ale jakby trochę inna bo zamiast wron mamy węże i nie szóstka tylko piątka'' part 2.

Gdy zaczynałam te serię, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań, poza tym, że zapłonęła we mnie nadzieja, po tym jak usłyszałam, że „porównania do Szóstki Wron są uzasadnione”. O tym pisałam już wcześniej, więc do wątku podobieństwa nie będę wracać, natomiast nadmienię tylko, że tak jak w pierwszej części rozumiałam porównanie, tak tutaj zamazuje się ono totalnie.

W 2 tomie skupiamy się mocno na konsekwencjach tego, z czym zostawił nas tom 1. Widzimy naszą ‘’drużynę’’ rozłamaną przez tragedię, a każde z nich próbuje sobie z nią poradzić na swój sposób. Tutaj zdecydowanie najciekawszy jest Severin; powoli zaczyna zatracać się we własnych ambicjach i tracić rozum przez żałobę. Wszyscy bohaterowie są cudownie dopracowani; ich charakter zmienia się, ale równocześnie nie tracą ‘’tego czegoś’’, co mieli w 1 tomie. Jest także dużo magicznych i ciekawych plenerów, super wątek mroźnej Rosji oraz tajemnic sprzed wieków. I choć może być to stwierdzenie obecnie niezbyt popularne, to (niestety) KOCHAM wątki z carstwem Rosyjskim w tle. Dlatego też tak bardzo podobał mi się szybki przegląd "Niedźwiedzia i słowika". Ale back to "Węże"...

W 2 tomie mamy więcej akcji, mniej relacji bohatera z bohaterem i niestety tego mi tu brakowało bo uwielbiam te postaci. Żałuję, że zarówno w pierwszej części jak i teraz mamy bardzo mało scen, gdzie Zofia ma okazję porozmawiać z Enrique albo Hypnos z Severinem. Generalnie, jedyne co robią to rozwiązują zagadki z historii oraz odczytują stare symbole i choć jest to główny i najważniejszy wątek całej fabuły, brakuje mi tutaj czegoś bardziej... intymnego. Czegoś co faktycznie budowałoby ich przyjaźń. Jedyna relacja, która tu dostatecznie wybrzmiewa to ta Severina i Laili. Zdecydowanie za mało Hypnosa, którego tak lubię; ponadto mam wrażenie, że w tej części jest strasznie na doczepkę i nie ma co ze sobą zrobić. Nie umiem się też odnaleźć w tych informacjach i symbolach, jakie przedstawia mi Chokshi. Dalej nie do końca rozumiem, jak działają zasady tego świata; czym jest formowanie krwią, a czym zwykłe formowanie bo niespecjalnie się to wyjaśnia. A wielka szkoda.

Zakończenie było tak niespodziewane i szokujące, że nic tylko czytać dalej.

"Szóstka Wron, ale jakby trochę inna bo zamiast wron mamy węże i nie szóstka tylko piątka'' part 2.

Gdy zaczynałam te serię, nie miałam zbyt wielkich oczekiwań, poza tym, że zapłonęła we mnie nadzieja, po tym jak usłyszałam, że „porównania do Szóstki Wron są uzasadnione”. O tym pisałam już wcześniej, więc do wątku podobieństwa nie będę wracać, natomiast nadmienię tylko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część serii, którą zainteresowałam się ze względu na krążące po Internecie fanarty, przedstawiające bardzo szczegółowo układ nerwowy miss Audrey Rose. Teraz wiem dlaczego.

Muszę przyznać, że ostatnio jestem bardziej skupiona na kryminałach niż zazwyczaj. Może jest to kwestia tego, że sama chcę napisać kryminał, a może dlatego, że klimat pierwszej części „Stalking Jack The Ripper” mnie po prostu odurzył. Jest tutaj bardzo dużo opisów sekcji zwłok, organów oraz różnych procesów, które zachodzą w ciele człowieka i czasami może od tego zaboleć głowa. Ja nawet nie wiedziałam, że mnie to tak pasjonuje! Za tak dokładny i chłodny opis ciała człowieka bardzo polubiłam Kerii Maniscalco. Włączyła jakiś przycisk w mojej duszy, o którym istnieniu nie miałam pojęcia.

W drugiej części przenosimy się do Rumunii, w której dwójka naszych głównych bohaterów planuje studiować medycynę sądową. Jest to o tyle ciekawe, że wreszcie odchodzimy od popularnego przez Sherlocka Holmesa Londynu i zaglądamy gdzieś, gdzie jeszcze nas nie było. Poznajemy też lokalne przesądy, mity i folklor. Maniscalco idealnie łączy fabułę kryminalną z tłem kulturowym i czasami, w jakich odbywa się akcja. Za mało jednak tutaj samych wampirów i Vlada Drakuli (nie żeby coś, nie mówię, aby robić z tego ZMIERZCH, BROŃ BOŻE!). Jest gdzieś tam w tle ta Drakula, ale dla kogoś nieobeznanego w temacie, nie ma tutaj żadnych informacji o tym kto to był i co dokładnie robił, że uznawany był za przeklętego demona. A szkoda :(

Co do naszych bohaterów… Odnoszę wrażenie, że Thomas Cresswell stracił sporo na rzecz dużych opisów i przydługich rozważań Audrey Rose. Miałam nadzieję, że będzie miał nieco więcej charakteru i będzie bardziej ‘’do polubienia’’, tak jak w pierwszej części. Tymczasem mówi się nam, że ma poczucie humoru, ale nie powiedział ani razu żartu, który serio by mnie rozśmieszył.

Cała intryga wymyślona jest lepiej niż w pierwszej części. Rozwiązanie nie jest aż tak oczywiste jak tożsamość Kuby Rozpruwacza i dlatego uważam, że 2 tom jest lepszy niż pierwszy. Ale wciąż nie jest to na tyle dobrze przeprowadzona historia kryminalna, jakiej oczekuję. Wciąż wydaje mi się to za proste, zważywszy na to, ilu tak naprawdę mamy podejrzanych dookoła. Oczywiście, Maniscalco próbuje ‘’zrzucić’’ podejrzenia na innych bohaterów, ale nie za dobrze jej to wychodzi (plus wchodzi wyjaśnienie Zakonu, o którym czytelnik nie wie nic).

Jednak klimat i fakt, iż jest to kryminał w połączeniu z fantastyką (i kocham motyw XIX wieku) sprawiają, że sięgam po tom 3.

Druga część serii, którą zainteresowałam się ze względu na krążące po Internecie fanarty, przedstawiające bardzo szczegółowo układ nerwowy miss Audrey Rose. Teraz wiem dlaczego.

Muszę przyznać, że ostatnio jestem bardziej skupiona na kryminałach niż zazwyczaj. Może jest to kwestia tego, że sama chcę napisać kryminał, a może dlatego, że klimat pierwszej części „Stalking...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część serii, którą zainteresowałam się ze względu na krążące po Internecie fanarty, przedstawiające bardzo szczegółowo układ nerwowy miss Audrey Rose. Teraz wiem dlaczego.

Muszę przyznać, że ostatnio jestem bardziej skupiona na kryminałach niż zazwyczaj. Może jest to kwestia tego, że sama chcę napisać kryminał, a może dlatego, że klimat pierwszej części „Stalking Jack The Ripper” mnie po prostu odurzył. Jest tutaj bardzo dużo opisów sekcji zwłok, organów oraz różnych procesów, które zachodzą w ciele człowieka i czasami może od tego zaboleć głowa. Za tak dokładny i chłodny opis ciała człowieka bardzo polubiłam Kerii Maniscalco. Nawet nie wiedziałam, że lubię takie klimaty.

W drugiej części przenosimy się do Rumunii, w której dwójka naszych głównych bohaterów planuje studiować medycynę sądową. Jest to o tyle ciekawe, że wreszcie odchodzimy od popularnego przez Sherlocka Holmesa Londynu i zaglądamy gdzieś, gdzie jeszcze nas nie było. Poznajemy też lokalne przesądy, mity i folklor. Maniscalco idealnie łączy fabułę kryminalną z tłem kulturowym i czasami, w jakich odbywa się akcja.

Co do naszych bohaterów… Odnoszę wrażenie, że Thomas Cresswell stracił sporo na rzecz dużych opisów i przydługich rozważań Audrey Rose. Miałam nadzieję, że będzie miał nieco więcej charakteru i będzie bardziej ‘’do polubienia’’, tak jak w pierwszej części. Tymczasem mówi się nam, że ma poczucie humoru, ale nie powiedział ani razu żartu, który serio by mnie rozśmieszył.

Cała intryga wymyślona jest bardzo ciekawie, choć wciąż wydaje mi się to za proste, zważywszy na to, ilu tak naprawdę mamy podejrzanych dookoła. Oczywiście, Maniscalco próbuje ‘’zrzucić’’ podejrzenia na innych bohaterów, ale nie za dobrze jej to wychodzi.

Kryminał w połączeniu z fantastyką sprawia, że sięgam po tom 3.

Druga część serii, którą zainteresowałam się ze względu na krążące po Internecie fanarty, przedstawiające bardzo szczegółowo układ nerwowy miss Audrey Rose. Teraz wiem dlaczego.

Muszę przyznać, że ostatnio jestem bardziej skupiona na kryminałach niż zazwyczaj. Może jest to kwestia tego, że sama chcę napisać kryminał, a może dlatego, że klimat pierwszej części „Stalking...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, którą całkiem trafnie pracownik w Empiku określił jako „ta podobna do Szóstki Wron”, okazała się być faktycznie całkiem do niej podobna.

Zamiast Kaza Brekkera mamy Séverina Montagnet-Alariego – Francuza z krwi i kości; ‘’upadłego księcia’’ jak ja go nazywam, który został pozbawiony tytułu patriarchy i skazany na życie w nędzy i niedostatku. Nagle wszystko ma się odmienić, gdy jego kolega z dawnego życia proponuje mu pracę. Chce, aby Severin ukradł coś z bardzo pilnie strzeżonego miejsca, a w zamian za to odzyska on swój tytuł i przywileje. Oczywiście – nie byłoby szóstki, gdyby Severin współpracował sam! Aby zdobyć skarb będzie potrzebował pomocy swoich przyjaciół, którzy wraz z nim mieszkają w hotelu Eden. Brzmi znajomo? U Bardugo co prawda Eden nazywał się Klubem Wron… Ale mniejsza o szczegóły!

Całość czytało się bardzo przyjemnie i sprawnie. Nie było przynudzania ani nadmiernego rzucania ekspozycją. Jeśli chodzi o naszą główną szóstkę, każde z nich ma inne, lecz bardzo mocno zarysowane cechy. Tak więc w wielkim skrócie; Zofia jest dziwna, Enrique jest hop do przodu, Tristan to małe, nieco wycofane dziecko, Laila lubi gotować, a Severin jest Kazem *ekhem* to znaczy szefem. Numerka Sześć nie będę zdradzać bo to zakraja o spoiler, więc na korzyść tej recenzji nazwijmy go po prostu Numerem Sześć i określmy go ojcem wszystkich dookoła.

Relacje między postaciami też są całkiem interesujące; gdy zaczynamy historię, cały gang już całkiem dobrze się zna – mieszkają ze sobą od jakiegoś czasu i mają już swoje historie. Jednak ta, która wybrzmiewa tu najbardziej, jest powiązana z relacją Laili i Severina. Ich backstory poznajemy stosunkowo szybko i wciągamy się, obserwując sinusoidę uczuć i emocji.

To, co tutaj nie działa, jest silnie związane z kreacją świata, a bardziej z przedstawianiem go czytelnikowi. Może jest to związane z tym, że po części czytałam „Pozłacane Wilki” w trakcie sesji (co umówmy się, nigdy nie jest dobry pomysłem), ale odnosiłam wrażenie, że nie do końca pojmuję logikę tego świata i jego zasady. Czasami zdarzało się, że czytałam dialogi i zastanawiałam się o czym oni do cholery mówią – czułam się po prostu zagubiona; a zagubiony czytelnik nie świadczy zbyt dobrze o prowadzeniu świata.

Niemniej jednak, zabawa przednia i podczas mojej podróży do Gdyni, udało mi się upolować drugi tom. Korzystam z przerwy i czytam dalej

Julka

Książka, którą całkiem trafnie pracownik w Empiku określił jako „ta podobna do Szóstki Wron”, okazała się być faktycznie całkiem do niej podobna.

Zamiast Kaza Brekkera mamy Séverina Montagnet-Alariego – Francuza z krwi i kości; ‘’upadłego księcia’’ jak ja go nazywam, który został pozbawiony tytułu patriarchy i skazany na życie w nędzy i niedostatku. Nagle wszystko ma się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

2 tom zostawił mnie w osłupieniu; po pierwsze - Legenda okazał się bucem, po drugie - Legenda okazał się bucem! Szok i niedowierzanie.

“Finał” zaczyna się od ukazania nam w jak słabej sytuacji są dwie siostry Dragna, które po tym, jak oszukał je Legenda, starają się stanąć na nogi. Tella, w swoich snach, uczestniczy w platonicznym romansie z Dante Santosem, a Scarlett postanawia być najbardziej staroświecką bohaterką w całym uniwersum i ogłasza “konkurs” na jej rękę. W tle jest powrót bardzo niebezpiecznych istot, niemalże koniec całego Imperium i walka samego Mistrza Caravalu o jego magiczną moc.

Sam tytuł daje nam podpowiedź, że będzie to ostatni akt przedstawienia. Rozwiążą się tutaj wątki dotyczące Idylli Utraconej, miłości Telli do Legendy i nadchodzących Mojrów, którzy jedyne o czym marzą to o tym, aby zniszczyć świat. Jednak “Finał” daje nam też dużo nowości, których się nie spodziewałam. Praktycznie: jest to ostatni tom, ale Stephanie Garber wprowadza tu wiele nowych postaci i informacji. Do tego pojawia się nowy złoczyńca, którego nie byliśmy wcześniej świadomi.

Legenda jest tak samo dobry jak był wcześniej. Podoba mi się jego twardy charakter, niezdecydowanie, ale mam wrażenie, że w tym tomie ma mniej charakteru niż poprzednio, a dziwne to ponieważ właściwie to jest go więcej. Pojawia się na pierwszym i drugim planie, jest tam cały czas z Tellą i Scarlett, więc powinien pokazać odrobinę osobowości. Tutaj coś poszło nie tak; odnoszę wrażenie, że jego osobowość jest po prostu chłodna, mało sympatyczna i empatyczna; raz na jakiś czas pokaże tylko, że się waha. Nie mniej jednak zyskuje na tym odrobinę; skacze serduszko jak pojawia się znikąd, aby ratować sytuację lub żeby być bohaterem “nie swojej książki”.

Tella nie ma tutaj aż tylu głupich pomysłów, jak miała poprzednio. Na jej miejsce natomiast wskakuje Scarlett, która wychodzi z ‘’fantastycznym’’ planem pod sam koniec książki, którego logika (nie)powala mnie do tej pory. Wraca tutaj także wątek Scarlett i jej byłego narzeczonego, który jest tak zbędny jak wyrzuty sumienia; totalnie niepotrzebny motyw, zbędne wracanie do tego, co powinno się już zamknąć, zwłaszcza, że sir. Nicholas nie wnosi do fabuły nic a nic; nie ma ani jednej roli, a zajmuje nam strony w książce, gdzie chcielibyśmy Legendę albo chociażby Juliana. Jego ‘’konkurowanie’’ o rękę Scarlett jest również śmieszne i bezsensowne zwłaszcza, że sama zainteresowana podejmuje decyzje 2 strony później.

Mimo tego, Finał ma w sobie wszystko to co czytałam od 1 tomu; jest Legenda, jest Julian, jest magia Caravalu. Poza tym końcowy list Telli oddaje całą atmosferę i dodaje ciepła tam, gdzie jeszcze nie zawitał. Serducho wielkie tak jak sam Legenda.

2 tom zostawił mnie w osłupieniu; po pierwsze - Legenda okazał się bucem, po drugie - Legenda okazał się bucem! Szok i niedowierzanie.

“Finał” zaczyna się od ukazania nam w jak słabej sytuacji są dwie siostry Dragna, które po tym, jak oszukał je Legenda, starają się stanąć na nogi. Tella, w swoich snach, uczestniczy w platonicznym romansie z Dante Santosem, a Scarlett...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przed nami tom, który dał mi więcej uciechy niż pierwsza część. Z początku, jak przeczytałam, że bohaterką jest nielubiana przeze mnie Tella, myślałam, że gorzej trafić nie mogłam. W końcu w poprzedniej recenzji porównywałam ją do tępego noża, którym nie pokroi się nawet chleba. Już spin-off o Julianie byłby lepszym pomysłem! Ostatecznie jednak światełko w tunelu robiło się coraz większe i większe z każdą kolejną stroną, aż w końcu rozbłysło jak słońce.

Uwaga! Spoilery dotyczące tomu 1 “Caraval”.

Druga część serii zaczyna się w zasadzie tam, gdzie skończyła się część pierwsza - na wygraniu przez Scarlett całej rozgrywki. Jej siostra, ‘’wspaniałomyślna” Donatella (tak, to ta co wymyśliła TEN błyskotliwy plan), świętuje swoją osobistą wygraną, upijając się do nieprzytomności i lądując u boku kogoś, kogo byśmy się nie spodziewali…

Tym razem magiczny świat Caravalu powiększa się o Imperium Równikowe, magiczną stolicę i odrobinę historii. Wreszcie dostajemy akcję poza rozgrywką i (tak dla odmiany) maczamy palce w rzeczywistości; według niektórych graczy ta edycja jest czymś więcej niż tylko przedstawieniem. Stephanie Garber uchyla rąbka tajemnicy odnośnie zaginionej matki dwóch sióstr Dragna, przypina do tego wątek magicznych kart oraz tworzy Mojrów - wielkich bogów, którzy chcą na nowo zawładnąć światem.

Zacznę od tego, że Tella jest tutaj bardziej znośna niż poprzednio. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest ‘’fajna’’, ale jej lekkomyślność dalej wydaje mi się niepoważna (choć reszta bohaterów jakimś cudem wydaje się być tym faktem zachwycona). Moim absolutnym ulubieńcem jest Dante. Mimo tego, że w poprzednim tomie nie pokazał za bardzo charakteru i nie był istotną postacią, tutaj wyskakuje niemalże na pierwszy plan, ujawniając wreszcie jakąś osobowość. Bardzo miłym zaskoczeniem jest też Jacks, po którym nie wiem czego mam się spodziewać i to mi się podoba. Jego wątek oraz powiązanie z Tellą pozostawia niedosyt i przede wszystkim poczucie, że zmierza to w dość nieoczywistym kierunku…

Ale tego dowiem się już z Finału!

Przed nami tom, który dał mi więcej uciechy niż pierwsza część. Z początku, jak przeczytałam, że bohaterką jest nielubiana przeze mnie Tella, myślałam, że gorzej trafić nie mogłam. W końcu w poprzedniej recenzji porównywałam ją do tępego noża, którym nie pokroi się nawet chleba. Już spin-off o Julianie byłby lepszym pomysłem! Ostatecznie jednak światełko w tunelu robiło się...

więcej Pokaż mimo to