Każdy, kto zetknął się z osobą Wojciecha Cejrowskiego, z pewnością zauważył, że jest to osobowość z tupetem wielkim jak taran (skąd to porównanie? to wyjaśnia recenzowana książka) i równie ogromnym ego. Cechy te pozwalają mu wcisnąć się tam, gdzie bez nich po prostu nie sposób się dostać. A jak najlepiej je wykorzystać? Na przykład można poszukać Dzikich, czyli ludzkich społeczności żyjących na marginesie cywilizacji, według swoich odwiecznych praw i obyczajów. Z dnia na dzień ich liczba spada, ale są wciąż obecni, szczególnie na niedostępnych wyspach Polinezji lub pośród dżungli Ameryki Południowej. Właśnie ten ostatni kontynent upodobał sobie autor, a co widział i słyszał, opisał w „Gringo wśród dzikich plemion”. Posłuchajcie.
W przypadku książki Cejrowskiego mamy do czynienia z kawałkiem naprawdę rewelacyjnej literatury podróżniczej, pod warunkiem oczywiście, iż właściwie odczytamy jej tytuł. Otóż na pierwszym miejscu jest tutaj GRINGO, a dopiero obok są Dzicy. I tak właściwie jest przez cały czas lektury. Czy to dobrze, czy to źle - to zależy od naszego nastawienia i oczekiwań. Jeśli ktoś spodziewał się książki bardziej antropologicznej, w której ze szczegółami opisano życie Dzikich, spotka go na pewno spory zawód. Tylko, że pan Cejrowski nie jest badaczem, ani tym bardziej naukowcem - to podróżnik, który, jak sam mówi, pewnego dnia sprzedał lodówkę i po prostu ruszył w drogę, podczas której okazało się, że ma pewien wyjątkowy dar - otóż jest fenomenalnym bajarzem. Można pana Wojciecha lubić mniej lub bardziej - albo i wcale - ale raczej nie można zaprzeczyć, że jak mało kto potrafi opowiadać o odległych krainach i ich mieszkańcach, a „Gringo wśród dzikich plemion” jest tego świetnym przykładem.
Książka ma dość nieszablonową formę narracji, w której tłumacz przekomarza się autorem, a ten ostatni nie stroni od onomatopei lub zastosowania niestandardowych zabiegów formatowania tekstu. Całość wzbogacona jest o liczne fotografie, powstałe podczas podróży i spotkań z Dzikimi. Język opowieści pana Wojciecha jest prosty, ale jednocześnie bardzo plastyczny, co jest niezbędne do tego, aby zbudować więź porozumienia z możliwie szerokim gronem potencjalnych odbiorców. W rezultacie bardzo szybko dajemy się porwać relacji, a autor robi to, co mu wychodzi najlepiej - bryluje, opowiadając o tym, gdzie był oraz jak sobie tam poradził. I znowu, można na to kręcić nosem, doszukując się tutaj kolejnych przejawów megalomani Wojciecha Cejrowskiego, ale umówmy się - raczej nie po to jedzie człowiek samotnie na drugi koniec świata, żeby „schować się” za fachowym i neutralnym opisem suchych faktów, który dodatkowo raczej na pewno nie zdobyłby miana książkowego bestsellera. Ostatecznie pozostaje zatem subiektywne odczucie, czy przypadkiem postać pisarza nie przytłacza opisywanych miejsc i zdarzeń. W mojej ocenie - raczej nie. Wszak wszystko, co autor opisał, jest przecież efektem jego osobistych doświadczeń.
Jeśli chodzi o zawartość „Gringo...”, to mamy do czynienia raczej ze swobodnym zlepkiem anegdot i opowieści autora, niż z realizacją jakiegoś jasnego i wytyczonego planu. Zaryzykowałbym tutaj stwierdzenie, że również ta forma książki jest jakimś przybliżeniem świata Dzikich, w którym człowiek dla człowieka nadal znajduje się w centrum zainteresowania. U nas, w sumie jeszcze do niedawna, też tak było, gdyż to właśnie inni przez wieki stanowili źródło rozrywki, nowinek i wiadomości ze świata. Autorytet wyrastał wokół ludzi, którzy nie tylko dużo widzieli lub przeżyli, ale potrafili o tym ciekawie i przekonująco opowiadać. Dzicy nadal to doceniają, gdyż ich świat pozbawiony jest depersonalizujących źródeł przekazu: telewizji, Internetu, mediów społecznościowych, czyli tego wszystkiego, co człowieka cywilizowanego, z jednej strony, ustawicznie łączy ze „światową wioską”, ale, z drugiej, prowadzi do coraz większej alienacji, w której inny jest już tylko źródłem co najwyżej chwilowego i płytkiego zainteresowania. Wojciech Cejrowski pokazuje odmienne społeczności, w których opowieść to najlepsza waluta. Jeśli zatem zachwycamy się gawędziarskim stylem opowieści autora, warto zastanowić się, czy przypadkiem w tym momencie nie przypominamy Dzikich, którzy wygodnie umościwszy się w swoich hamakach, domagali się od dziwnego gringo w okularach coraz to nowych opowieści o nieznanym im świecie.
Jedna kwestia wymaga jeszcze rozważenia - czy pan Wojciech traktuje Dzikich absolutnie poważnie, czy też robi sobie z nich przysłowiowe żarty? A poważniej mówiąc - czy można dopatrzyć się w narracji autora przejawów wyższości białego człowieka nad Dzikim? Myślę, że z tej próby obywatel WC wychodzi obronną ręką, choć nie raz i nie dwa korzysta z przewagi, którą daje mu jego jasny kolor skóry. Ale to jest rzecz, której nie zmienimy (no chyba, że zastosuje się Indiańską Procedurę Maskującą, w skrócie IPM, czego jednak sam autor serdecznie odradza - wtedy wszyscy ludzie rzeczywiście są równi). Kolor skóry w środowisku, w którym przebywał Wojciech Cejrowski, zawsze będzie stawiał niewidoczny mur. Rolą podróżnika jest właśnie jego obalenie, przełamanie dystansu, co wyraźnie podkreśla on w swojej książce. Dzicy są Dzicy dlatego, że chcą takimi pozostać. Biały człowiek, z jego bagażem pełnym nowoczesności, jest i zawsze będzie zagrożeniem. „Gringo wśród dzikich plemion” to opowieść o Dzikich napisana z postawę szacunku dla „innego”, ale jednocześnie zachowująca nasz pakiet kulturowy i naszą europejską tożsamość, za którą to ostatnio panuje przedziwna moda na przepraszanie. Tu właśnie tkwi cała trudność w byciu popularyzatorem innych kultur - jak zachować szacunek dla odmienności i jednocześnie nie zatracić się w tanim lizusostwie, niezdrowej fascynacji lub przesadnym protekcjonizmie. W mojej ocenie opowieść pana Wojciecha wychodzi z tego dylematu obronną ręką, choć pewnie są tacy, co mają zdanie odmienne.
„Gringo wśród dzikich plemion” to na pewno jedna z najlepszych książek podróżniczych, jakie do tej pory miałem okazję przeczytać. Jej największą zaletą jest przede wszystkim poczucie humoru, nieszablonowe podejście i umiejętność zaskakiwania do ostatniej stronicy. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dodać przepiękne wydanie, które aż z przyjemnością bierze się do ręki. Świetna lektura na odstresowanie i choć na chwilę przeniesienie się do zupełnie innego świata.
Każdy, kto zetknął się z osobą Wojciecha Cejrowskiego, z pewnością zauważył, że jest to osobowość z tupetem wielkim jak taran (skąd to porównanie? to wyjaśnia recenzowana książka) i równie ogromnym ego. Cechy te pozwalają mu wcisnąć się tam, gdzie bez nich po prostu nie sposób się dostać. ...
Rozwiń
Zwiń