rozwiń zwiń

Grażyna Plebanek: „Piszę o ciszy wokół przemocy, o dzieciach, które muszą z nią żyć”

Anna Sierant Anna Sierant
31.05.2023

Grażyna Plebanek w swojej najnowszej powieści przedstawia losy dwojga głównych bohaterów – rozgrywające się w ciągu kilkudziesięciu lat i cały czas się ze sobą zazębiające. Co ich połączyło, gdy oboje byli bardzo młodzi? Czy zawsze za wszelką cenę warto dociekać prawdy i czy możliwa jest zmiana międzypokoleniowych przekazów? O tym i nie tylko rozmawialiśmy z autorką „Madmuazelki”.

Grażyna Plebanek: „Piszę o ciszy wokół przemocy, o dzieciach, które muszą z nią żyć” Mateusz Skwarczek – Agencja wyborcza.pl

[Opis – Wydawnictwo Agora] Od pytania „kto zabił” ważniejsze bywa: „Dlaczego wcześniej nie zrobił tego ktoś inny?”

Latem 1986 roku w starym nadbałtyckim bunkrze umiera szanowany członek lokalnej społeczności – lekarz, ojciec, mąż. Jeszcze tej samej nocy szesnastoletnia Mad, która ostatnia widziała doktora Marka żywego, wyjeżdża do Paryża i na stałe opuszcza Polskę. Wiele lat później, gdy będzie już uznaną lingwistką i wyzwoloną obywatelką Europy, na jej trop wpadnie Jakub, syn Marka. Zagubiony, szuka kogoś, kto weźmie odpowiedzialność za jego złamane życie, nie dostrzega jednak, że już dawno pomylił sprawców z ofiarami.

W Madmuazelce Grażyna Plebanek opowiada dwie równoległe historie rodzinne, w których pamięć służy temu, by zapomnieć, a prawda – jak w greckiej tragedii – może okazać się przyczyną klęski. Jednocześnie jest to książka o budowaniu nowych wspólnot, o kształtowaniu tradycji wolnej od przesądów i obalaniu murów, które rosły pokoleniami.

„Madmuazelka”  to sensualna, mistrzowsko spleciona i pełna kryminalnego suspensu powieść obyczajowa, w której autorka wraca do tego, w czym jest najlepsza: opowiadania wciągających ludzkich losów. Zwłaszcza tych kobiecych.

Grażyna Plebanek, wywiad dla Lubimyczytać

Anna Sierant: Na początek zapytam o miejsca akcji i sam tytuł powieści: dlaczego właśnie Ustka, dlaczego Paryż, dlaczego „Madmuazelka”?

Grażyna Plebanek: Bo fascynuje mnie Bałtyk, a w Ustce na moją wyobraźnię dodatkowo zadziałała obecność bunkrów. Dziś Bunkry Blüchera można zwiedzać, ale za czasów PRL-u stały po prostu, jakby na coś czekały. Takie dziwne byty mnie fascynują. Akcja „Madmuazelki” zaczyna się i kończy w tym bunkrze. Tam dochodzi do zdarzenia łączącego losy dwóch postaci wiodących w książce – Jakuba i Mad. Bohaterowie przez dekady się spotykają, mijają, nie wiedząc, że łączy ich dramatyczne wydarzenie, które ma ogromny wpływ na ich życie. Suspens dotyczy tego, czy odkryją, co ich powiązało, i co z tego wyniknie.

Słowo „Madmuazelka” zawiera kilka tropów. Odnosi się do „prawdziwego”, nietypowego imienia bohaterki – Mado. Jest ona dziewczyną wychowaną między kulturami – jej rodzice, Polacy, zajęci pracą, robieniem doktoratu, część odpowiedzialności za opiekę nad dzieckiem przerzucili na dziadków Mad, dyplomatów osiadłych w Paryżu. Gdy bohaterka, jako szesnastolatka, przyjeżdża na wakacje do Ustki, chłopcy, którzy ją podrywają, słysząc jej francuski akcent, nazywają ją dla żartu „mademoiselle”, co żartobliwie spolszczone brzmi „Madmuazelka”. Jest w tym słowie i część angielska – „mad” znaczy „szalona”. Bo w bohaterce drzemie siła – dobra, ale i niebezpieczna, która może się odbić rykoszetem. Czy tak będzie? Tego dowiemy się na końcu. Mad jest specjalistką od słów, językoznawczynią, więc taki neologizm do niej pasuje.

W ostatnich tygodniach Polska żyła sprawą Kamilka zakatowanego przez swojego ojczyma. Choć chłopiec mieszkał również z matką, ciocią i wujkiem, miał sąsiadów, nikt skutecznie nie zareagował. Ta historia skojarzyła mi się z „Madmuazelką”, w której porusza pani temat przemocy domowej – w końcu w opisie wydawcy możemy przeczytać, że w tej książce od pytania: kto zabił?, ważniejsze jest to: dlaczego nie zrobił tego ktoś inny? Czy jednak nie można by również zapytać: może gdyby nie milczenie, zaprzeczanie, do zbrodni opisanej przez panią w powieści – i do tych zbrodni w rzeczywistości – może w ogóle nie musiałoby dojść?

Nie mam słów na potworność tego wydarzenia, które wstrząsnęło Polską. Przemoc jest obecna w naszej codzienności. Co gorsza, jest na nią ciche przyzwolenie. Tę powieść, gdzie przemoc domowa gra tak wielką rolę, tworzyłam cztery lata, to jedna z publikacji, nad którymi pracowałam najdłużej. Temat przemocy domowej jest wyczerpujący psychicznie, musiałam robić przerwy w pisaniu. W międzyczasie wydałam dwa tomy esejów: „Rozbójniczki. Opowieść o ważnych kobietach” i „Brukselę. Zwierzęcość w mieście”.

W przytoczonej przez panią tragedii oraz w mojej książce mamy do czynienia z tym samym schematem: nie tylko z nieludzkim (a może ludzkim właśnie) okrucieństwem ze strony oprawcy, ale – co gorsza – również z obojętnością ze strony członków rodziny, sąsiadów, krewnych, ich znieczulicą, brakiem empatii. Nikt dziecka nie broni. Broni się za to obrazka idealnej rodziny.

W „Madmuazelce” do przemocy dochodzi w pozornie dobrej, tradycyjnej i, patrząc z zewnątrz, zgodnej rodzinie. Sama jestem dziewczyną z bloków, z warszawskich Stegien, i jak wszyscy, którzy kiedykolwiek w bloku mieszkali, wiem, że ściany są tam cienkie. W powieści piszę o biciu kobiety przez mężczyznę, co może mieć miejsce w obrębie każdej klasy społecznej. W blokach zbiera się to jak w soczewce, w moim mieszkały i osoby z tzw. marginesu, i rodziny inteligenckie, robotnicze czy takie, które otrzymały mieszkanie w ramach rekompensaty za oddane ziemie. We wszystkich zdarzały się akty przemocy. A sąsiedzi najczęściej milczeli.

Napisałam powieść o tym, co dzieje się z dziećmi, które dorastają w tych domach. Jak próbują sobie radzić, gdy nikt im nie pomaga, gdy dorośli udają, że nic się nie dzieje, by na zewnątrz utrzymać obrazek idealnej rodziny. Wokół panuje cisza, wyparcie, a dziecko musi dorastać z przemocą, a potem – jako dorosły – żyć z jej wspomnieniem. Takim dzieckiem, a później dorosłym naznaczonym przez przemoc jest w książce Jakub.

A Mad ma swoje problemy – związane z tym, że tak naprawdę nie miała jednego domu, bo rodzice bardziej zajmowali się karierą niż córką.

Właśnie. Ważnym tematem poruszonym w „Madmuazelce” jest również rodzicielstwo, zarówno macierzyństwo, jak i ojcostwo. Mamy więc w książce matki i ojców skupionych przede wszystkim na własnej karierze naukowej, na swoich potrzebach, problemach. Są również ci, którzy próbują się od tej tradycji, tych międzypokoleniowych przekazów wyzwolić. Co jest jednak potrzebne, aby tak się stało, jak „stworzyć te lepsze więzi rodzinne”, o których pisała w kontekście pani książki Joanna Bator?

Można zdać się na przypadek, pozwolić, by splot wydarzeń częściowo uwolnił od traum. Tak się dzieje z Jakubem, który nie dostał dobrych wzorców ojcowskich w domu, nie potrafi też nazywać swoich uczuć. Należy do tego pokolenia mężczyzn (poznajemy go, gdy ma 10 lat, na końcu książki jest pięćdziesięciolatkiem), które uczucia wypiera, bo się ich wstydzi. Chłopaki przecież nie płaczą. Ciągnie więc za sobą bagaż złego przykładu, aż zaczyna podejrzewać, że przekazuje go dalej – w swojej relacji z synem. A jego syn Franek to już „nowy mężczyzna”, dużo bardziej otwarty na emocje. Wychowany przez matkę w Paryżu, jest pełen energii, pogodny.

Mad świadomie decyduje się na przerwanie tych międzypokoleniowych przekazów. To językoznawczyni, która zna moc słów – i w życiu prywatnym, i publicznym. Pisze pracę doktorską na temat języka wojny, propagandy, analizuje pod tym kątem konflikty w byłej Jugosławii, Ruandzie, a także w Ukrainie – u jego początków w 2014 roku, gdy Rosja zaanektowała Krym. Mad dostrzega, że staje się nadopiekuńcza, jakby chciała zrekompensować córce i przybranemu synowi to, czego sama miała w dzieciństwie za mało – kontaktu z rodzicami.

Pomocna w przełamaniu tradycji niewłaściwych wzorców może być terapia, bo pozwala nazwać to, co wydarzyło się w dzieciństwie, przeprogramować ten wzorzec na inny, lepszy.

Chciałabym też zapytać o męskich bohaterów książki. Moje serce skradł przede wszystkim Gabriel, ale również Franek – ci pełni wsparcia, zrozumienia dla kobiecych wyborów panowie byli pani, czy czytelnikom i czytelniczkom, potrzebni jako przeciwwaga wobec sprawcy przemocy Marka czy Jakuba, na którego rodzina nie zawsze mogła liczyć? Jeśli chodzi o Franka, to właśnie on, a nie jego partnerka, bardzo chciał zostać rodzicem, gdy dowiedział się, że dziewczyna zaszła w ciążę.

Bardzo się cieszę, że zwróciła pani uwagę na Franka i jego podejście do ojcostwa. Mało się o tej męskiej perspektywie mówi, zwłaszcza w Polsce, kraju czarnych parasolek, w którym kobiety walczą o odzyskanie kiedyś przecież posiadanych praw. Rodzicielstwo to także właśnie męska sprawa, jednak nie dotarłam do tekstów, w których to bohater – młody mężczyzna – bardziej chciałby być ojcem niż jego partnerka matką. Tymczasem coraz częściej słyszę od młodych, świadomych swoich uczuć i emocji mężczyzn, że i tak bywa – on chce, ona jeszcze nie.

I jakoś muszą się dogadać. Historia Franka i jego dziewczyny wydała mi się jedną z ważniejszych relacji damsko-męskich opisanych w książce. Równouprawnienie dotyczy także mężczyzn, którzy mogą świadomie odnosić się do swojej rodzicielskiej roli, a nie zdawać się na przypadek czy tzw. wpadkę, jak bywało w starszych generacjach. Frustracja z powodu „bycia wrobionym w dziecko” ciągnie się w tej rodzinie – pradziadek wpadł, dziadek też – co każdy z nich odreagowuje czynną lub bierną agresją. Bo nie podjęli świadomej decyzji o rodzicielstwie, schowali głowę w piasek, stało się, a potem mieli pretensje do kobiet, do życia.

W książce poruszana jest tematyka przemocy domowej, relacji międzykulturowych, zarysowany jest kontekst historyczny, ale w tym wszystkim nie brakuje i seksu, sensualności. Jaka jest jego rola w życiu konkretnych bohaterów, np. Anity, która seks bardzo lubi?

Tkwimy w stereotypie, powtarzając, że mężczyźni zawsze chcą seksu, a kobiety nie. Może kiedyś tak było, bo dla kobiet seks mógł oznaczać ciążę, a ta często kończyła się źle: śmiercią ciężarnej, dziecka, zwiększeniem liczby dzieci do wykarmienia, do zaopiekowania. Kobiety decydujące się na seks musiały więc być świadome jego konsekwencji, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy miewali kochanki, nie przejmowali się alimentami. No i mamy relacje, gdzie kobiety były traktowane jak seks-zabawki – mowa o panu na majątku i jego „poddanej”, służącej.

Dzisiaj jest pigułka, możliwość wyboru (już nie w Polsce). Można zdecydować, czy mieć dzieci, czy nie. Anita należy do pokolenia, które może uprawiać seks swobodnie, świadomie, czerpiąc z niego przyjemność.

Mówiąc językiem filmowym, obsada „Madmuazelki” jest międzynarodowa. W życiu Mad obecny jest dziadek z Bretanii, partner z Kigali, ona sama – jako dziecko z woli rodziców, potem już z własnej – podróżuje do Ustki, do Polski. Czy przebywanie w międzynarodowym środowisku stawia przed człowiekiem więcej wyzwań, a może daje mu więcej korzyści? Ta tożsamość narodowa jest dla bohaterów ważna czy ważniejsze są raczej relacje z ludźmi, bez względu na pochodzenie?

Gabriel, dziadek Mad, to Bretończyk, czyli Francuz, chociaż Bretończycy pielęgnują osobną tożsamość, własny język. Chłopak Mad pochodzi z Rwandy, jej przyjaciółki są Francuzkami. Mad żyje między Francją a Polską. To powoduje, że bohaterowie mają inną perspektywę, nie przywiązują się do jednej narodowej przynależności, bo mają ich kilka. Mad i w Polsce, i we Francji jest trochę obca, ale odnajduje w tym równowagę. Uważa, że nie musi wybierać, definiować się w 100 procentach, odpowiada jej ta dwoistość. To bardzo bliska mi perspektywa.

Choć niewiele jeszcze napisano o „Madmuazelce”, już nieraz spotkałam się z określeniem, że to powieść o potędze słowa. I ja również odniosłam takie wrażenie, zwłaszcza jeśli chodzi o „prawdę”. Czy rzeczywiście „gdy poznamy prawdę, to ona nas wyzwoli”? A może wręcz przeciwnie „zakwitnie podbitym okiem” i posłuży jako narzędzie manipulacji – czy to w rodzinie, czy przed milionami ludzi? Mad, specjalistka od słów, nazywa je „probierzami nastrojów”. Czy pani zgodziłaby się z tezą swojej bohaterki?

Zdecydowanie tak! W powieści moc słów objawia się w sferze prywatnej i publicznej. W rodzinach słowa służą czasem do zakłamywania rzeczywistości, jak w przypadku matki Jakuba, która nie pozwala mówić o biciu, nazywać przemocy, przez co w prywatnej historii tej rodziny powstają białe plamy, gromadzi się tam ból. Słowami w sferze publicznej Mad zajmuje się zawodowo.

Jest specjalistką od propagandy. Bada słowa, które rządzący sprzedają obywatelom jako swoją wersję tzw. prawdy. Która oczywiście nią nie jest. Ale za pomocą słów kształtują punkt widzenia całych narodów. Język jest narzędziem politycznym, bardzo groźnym, co widzimy dziś z bliska, na przykładzie wojny w Ukrainie. Mad zresztą próbuje przestrzec swoich kolegów językoznawców przed nadciągającą burzą, którą wyczuwa w języku propagandy (akcja powieści obejmuje aneksję Krymu), ale oni nie biorą tego na poważnie. Dla nich Rosja jest partnerem, a Europa Wschodnia jedną wielką masą, bez podziału na kraje.

„Madmuazelka” to powieść, której akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w różnych krajach. Myślę, że można by ją nazwać i powieścią obyczajową, i kryminałem, i książką, która porusza kwestie społeczno-polityczne – jest i mała historia, i ta wielka. Czy więc przystępując do pisania, miała pani w głowie plan, jak to wszystko poukładać?

Tak. Zależało mi na tym, by moje postaci cały czas się mijały i by było to nieoczywiste, niekonfrontacyjne, w większości przypadków nieświadome. Rozpisałam więc sobie wszystko szczegółowo, zwłaszcza że to powieść, jak pani wspomniała, na styku gatunków. Odświeżyłam swój kryminalny warsztat, choć „Madmuazelka” to właściwie antykryminał – nie chodzi w niej o to, kto zabił.

Koleżanki Mad ze studiów niewiele wiedzą o Polsce – gdy upada mur berliński, to właśnie Niemcy uważają za miejsce, w którym upadł komunizm, mimo że „my byliśmy pierwsi”. Polska w książce wydaje się nie znajdować w kręgu zachodnich zainteresowań. Czy pani, jako osoba, która od lat kursuje między Belgią a Polską, wcześniej również Szwecją, zauważa protekcjonalne czasem podejście Zachodu Europy do jej wschodniej części?

Tak. Bierze się to z niewiedzy. Mur berliński naprawdę stanowił granicę i mało kto wiedział, co tam się za nim działo. Uważa się nas za wschodnioeuropejską magmę, gdzie najpewniej wszyscy mówimy po rosyjsku i piszemy cyrylicą. Niewielu rozróżnia cechy narodowe dawnych demoludów, nie rozumie specyfiki komunizmu w każdym z byłych komunistycznych krajów. Te 23 lata na Zachodzie uświadomiły mi, jak szczelna była ta żelazna kurtyna.

Właśnie z tego powodu razem z koleżankami z krajów byłego bloku wschodniego wydałyśmy tom opowiadań pt. „Dziewczyny ze Wschodu, kobiety z Zachodu” („Les filles de l’Est, femmes a l’Ouest” wyd. Intervalles). Mój tekst napisałam po polsku, bo w tym języku myślę – wyjechałam do kraju francuskojęzycznego najpóźniej z nich wszystkich, więc wolałam, by opowiadanie zostało przetłumaczone. Zdecydowałyśmy się na opublikowanie tych tekstów, ponieważ wszystkie jesteśmy zmuszane do konfrontacji ze stereotypem, że w krajach, z których pochodzimy, dominowały smutek, szarość, strach. W czasach komunizmu było i tak, ale istniało też normalne życie, ludzie się przyjaźnili, kochali, uprawiali seks, sport, śpiewali. Nie mogliśmy kupić w sklepie T-shirtu czy sportowego obuwia, ale w życiu były kolory. W PRL-u panowała też pewna forma odgórnego równouprawnienia – tak, kobiety pracowały na dwóch etatach, ale w tym samym czasie Francuzki były pełnoetatowymi gospodyniami domowymi. Mamy więc w Polsce mocną praktykę równościową, o co najmniej 70 lat dłuższą niż Francuzki.

Druga część tytułu tomu „Dziewczyny ze Wschodu, kobiety z Zachodu” ma podwójne znaczenie, bo we francuskim „kobieta z Zachodu” to idiom oznaczający osobę zdezorientowaną. Tak się czułyśmy po napaści Rosji na Ukrainę. Byłyśmy wstrząśnięte dużo bardziej niż nasza wydawczyni, Francuzka. Powiedziała więc: „Musicie napisać postscriptum, w którym opiszecie swoje doświadczenia, to, dlaczego jesteście tym bardziej straumatyzowane niż my, we Francji”. Tak też zrobiłyśmy. Tom cieszy się zainteresowaniem, bo pokazuje nie tylko perspektywę Europy Wschodniej, ale i tamten świat widziany oczami kobiet.

Nieraz angażowała się pani w ważne dla Polek sprawy, m.in. przy okazji protestów związanych z zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej. Czy patrząc właśnie trochę z boku, a trochę nie, jeśli chodzi nie tylko o prawa kobiet, ale i pozycję społeczną, więcej zmienia się na plus, czy na minus? Czy Mad żyjącej w Polsce teraz byłoby łatwiej niż jej matce w erze komunistycznej?

Jeśli chodzi o politykę – ewidentnie odebrano kobietom prawa, bo przecież w PRL-u można było iść do ginekologa i usunąć ciążę ze względu na trudną sytuację ekonomiczną. Po roku 1989 zabrano Polkom tę możliwość. Dziś sytuacja ekstremalnie się pogorszyła, wiele kobiet mówi wprost, że boi się zajść w ciążę z obawy o własne życie, o to, co stałoby się z ich rodzinami, gdyby ich zabrakło.

Polki są niesamowicie waleczne, skala czarnych marszów udowodniła, jak ogromna siła w nas drzemie, jak duża jest niezgoda na pomiatanie połową społeczeństwa. W rodzinach też bywa różnie – są te bardziej tradycyjne, ale i te bardziej równościowe. Niestety w równouprawnieniu przeszkadza kapitalizm. Nawet jeśli mężczyzna chce się podzielić z partnerką urlopem rodzicielskim, to jego szef czy szefowa często się na to nie godzą, grożąc wyrzuceniem. A i rodzinom zamiana się nie opłaca, bo nadal panowie zarabiają więcej od partnerek. Rzeczywistość ekonomiczna podkopuje walkę o równość.

Książka „Madmuazelka” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anka 12.06.2023 19:34
Czytelnik

To chyba mial byc wywiad z Yrsą Sigurðardóttir?  

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Anna Sierant 31.05.2023 13:00
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post