cytaty z książek autora "Małgorzata Chaładus"
Na plaży
W piaskowym zamku mieszka
Król i królewna Śnieżka.
Zielony smok wytrwale
Wysyła na zwiady fale
A mewy spod obłoków
Mnie znoszą wieści o smoku.
Już fala mury podmywa.
Z łopatką do boju się zrywam.
Smok rozzłoszczony się pieni,
Chce zamek w ruiny zmienić
I marzy skrycie na pewno
By się ożenić z królewną.
Wyliczanka
Deszczyk pada, słońce świeci,
Po podwórku skaczą dzieci.
Liczą: ele, mele, dudki,
Deszczyk ten jest dość cieplutki
I bez przeszkód wobec tego
Bawimy się w chowanego.
Kuku ryku na patyku,
Fiku miku na druciku,
Jak się schowam w ciemnym kątku
Nie znajdziecie mnie do piątku.
Raz, dwa, trzy!
Kryjesz ty!
Na dworze
Jeszcze spać się nie położę.
Jeszcze pobyć chcę na dworze.
Jeszcze słonko ładnie świeci.
Jeszcze wokół tyle dzieci.
Jeszcze oczka bystro patrzą.
Jeszcze nóżki chyżo skaczą.
Jeszcze mnie nie woła mama.
Jeszcze nie jest śpiąca sama.
Och, jak się tatuś ucieszy, mówiła pani Mysz z zadowoleniem. Szukajmy dalej. Święta są długie i przyda się więcej lektury. Małym myszkom znudziło się jednak przeglądanie gazet. Wspięły się na stół. Stały tam oparte o świecznik kolorowe świąteczne kartki. W koszyczku leżały orzechy a na talerzyku okrągłe ciasteczka z rodzynkami.
Wcale nie, potrząsnął głową Mikołaj, saniami nie zdążyłbym rozwieźć wszystkich prezentów, tyle dostaję zamówień. Sprawiłem sobie błyskawiczną rakietę. Ale nikomu o tym nie opowiadaj. Niech wszyscy myślą, że nadal jeżdżę saniami. To wygląda lepiej na kartkach świątecznych. A teraz ubierz się ciepło, bo będziemy pędzić szybciej niż wiatr i zmarzłbyś w samej piżamce.
Mikołaj pomógł Tymusiowi zapiąć kurteczkę na zamek błyskawiczny i wygramolić się przez okno.
Piraci czują się dobrze tylko na morzu, powiedział dziadek. Rozwinął piracką flagę z frotowego ręcznika i razem z Danielkiem popłynął na pływającym dywanie na poszukiwanie skarbów. Dopłynęli do bezludnej wyspy. Znaleźli tam mnóstwo różnych orzechów, pierniczków i południowych owoców. Naładowali cały wór i wrócili w rodzinne strony. Mama dostała pomarańczę, babcia dwie mandarynki a tato garść orzechów. Wszyscy bardzo się ucieszyli. Mama i babcia obierały ze skórki owoce, a tato łupał orzechy. Piraci nic nie musieli robić. Dosyć się napracowali na morzu. A potem wszyscy zajadali ze smakiem. Jeszcze potem oglądali w telewizji bajkę o dziadku do orzechów, który walczył z paskudnymi szczurami. Wygrał kiedy piraci ruszyli mu na odsiecz.
Chciała, żeby przyszła mama i pocałowała ja na dobranoc. Ciepła łezka spłynęła jej po policzku na poduszkę. W końcu jakoś zasnęła. Śniła jej się nowa siostrzyczka. Była duża i wyglądała zupełnie jak Martynka. Była tylko grzeczniejsza. Dzieliła się chętnie wszystkimi zabawkami i bez przerwy mówiła „tak”. Nigdy nie trzeba było się z nią o nic kłócić. W ten sposób można się z nią było bawić dzień i noc. Martynka czasem obrażała się jak nie mogła postawić na swoim i szła do swojego domu.
Sorry, sorry! Głupio wyszło. Miałem cholerną tremę przed naszym spotkaniem. Działam odruchowo. Jak ludzie najczęściej ode mnie oczekują. Sorry. Zacznijmy od nowa. Jak się masz?
Nie pamiętam czy mówiłem mu, że jestem z niego dumny. Angielski ma w małym palcu. Teraz myśli zabrać się za chiński. Spryciarz. Chce studiować za granicą. Politechnika, jasne. Jeszcze tylko wybrać kierunek. Kiedy myśmy ostatni raz tak naprawdę rozmawiali? Kieszonkowe, szkoła, wypad na mecz... intymność czy sztampa...
Powinieneś wybrać bank a nie kawiarenkę na rogu. Też mieszkałeś w pobliżu? Nie przypominam sobie, żebym cię kiedykolwiek spotkała. Chcesz mi wmówić, że to był przypadek? Nieszczęśliwy zbieg okoliczności? A pistolet? Skąd?
Nie zastanawiałam się nad tym. Są przydatne. Prowadzę kursy dla starszych ludzi. Jak mejlować? Jak zapłacić rachunki? Jak znaleźć informację? Czasem jak grać w gry komputerowe. Są babcie i dziadkowie, którzy chcą dotrzymać kroku wnukom. Lubię ich. Niewiarygodne, że wciąż spodziewają się czegoś od życia.
Matka
Ile przestrzeni! Cieszę się, że zdecydowałam się w końcu na większy telewizor. Nie będę cię musiała denerwować pytaniami o tekst. Za kilka miesięcy uskładamy na nową kanapę. I dywan. Nie za duży. Szkoda przykrywać taki ładny parkiet. Fotel dokupi się. Może nawet dwa. Takie, żeby pasowały do wszystkiego i jednocześnie nie były do kompletu. Dom nie może stać na baczność. Mieszkanie tak, ale nie dom. Jakie ładne zasłony! Ich nie będziemy wymieniać. Dobierzemy do nich kanapę i dywan. Świetnie nas przeprowadzili. Solidna firma. Wierzę, że zasłony lekko chodzą. A nie mówiłam? Ala! Zapal światło! Alicja! Gdzie się podziewasz?
Kleopatra
No wiesz? Za kogo ty mnie bierzesz? Ja chcę tylko dostać jeden jedyny kwiatuszek z twojego bukietu.
(Grzebie w kwiatach, wyciąga coś na długiej łodydze.)
O, ten farbowany oset będzie w sam raz. Jak można coś takiego wepchać między kwiaty? Teraz masz o wiele lepsze szanse u Grażynki. Chyba się nie mylę? Przyszedłeś do niej w podobnej sprawie jak do mnie? Usiądź sobie. Ona niedługo wstanie. Wybacz, że cię zostawiam samego, ale muszę lecieć do budy. Ten cudny kwiat wręczę mojej ukochanej pani. Pa!
Dorota
Zrobiłam to tylko dla Jurka! Ale muszę przyznać, że serce mi trochę stopniało jak Tadeusz pochwalił się swoim maluchem. Takie słodkie stworzonko, te piąsteczki, ten puszek na głowince... O rany! Przepraszam! Nie powinnam opowiadać ci takich rzeczy! Za to Tadeusz wygląda jak z krzyża zdjęty. Oczy podkrążone, schudł... Taki niemowlak potrafi dać w kość.
Każda panna młoda promienieje radością, ale ilu z nich udaje się zachować tę radość na dłużej, kiedy romantyczne marzenia stykają się z codziennością?
Też myślałem o samobójstwie. Potem. Jak mnie zgwałcili. Było ich kilku. Straciłem rachubę. Ból fizyczny, tak... najgorsze uczucie poniżenia, splugawienia... nie widziałem nawet ich twarzy. Mogłem ich spotkać... gdziekolwiek... spacer... stołówka... korytarz... wszystkie oczy szydziły ze mnie... nie wiesz... nie poznajesz... tylko my... kiedy nam się zachce... chodziłem z opuszczoną głową. A jednak chciałem żyć! Wbrew wszystkiemu! Zacisnąć zęby! Kiedyś to się skończy! Nie czuć! To zły sen! To przytrafia się komuś innemu! To nie ja! Nie ja! Nie ja!
Annę obudziło natrętne brzęczenie muchy. Obijała się o nagrzaną słońcem szybę upojona ciepłem. Anna zerwała się przerażona i rozejrzała dookoła. Uspokojona opadła z powrotem na poduszkę. To tylko dźwięk. Jest w domu, u siebie. Zatkała uszy rękami/rękoma. Nienawidziła tego dźwięku, ale jeszcze bardziej nienawidziła zabijania. Choćby tylko much.
Była pewna, że wróci kiedyś z matką na właściwe dla nich miejsce. Dzierżoniów to beznadziejna dziura, niemądra pomyłka matki, żart losu. Matka na pewno to zrozumie. Przecież płakała w kinie podczas kroniki na widok zrujnowanego miasta. Z drugiej strony wydawała się coraz bardziej zadomowiona w nowym otoczeniu. Anna skrzywiła się. Wiedziała, że Antoni też byłby przeszkodą na drodze do Warszawy. Chciałby na pewno zostać na miejscu. Jego rodzina osiedliła się w Piławie, o rzut kamieniem, jak mawiał. Lubił bardzo swoją rodzinę, chociaż kłócili się ciągle o byle co. Postronnym trudno było zrozumieć, o co im właściwie chodzi, bo posługiwali się rodzinnym językiem, pełnym zawiłych aluzji niezrozumiałych dla niewtajemniczonych. Annę nudziły śmiertelnie ich zagrywki i nie dawała się wciągać w słowne szermierki. Tymczasem matkę wyraźnie to wszystko bawiło. Odcinała się i sama przycinała, nic sobie nie robiła z niemądrych żartów, zbywała je śmiechem. Anna nie była pewna czy w grę wchodziło tu dziwaczne poczucie humoru, czy wzgląd na Antoniego. Zmarszczyła się.
Otworzyła szufladę komody i sięgnęła po album z fotografiami. Na jasnym, marmurowym blacie walały się w nieładzie grzebienie, szczotka do włosów i zapomniana widocznie w pośpiechu szminka. Anna umalowała sobie usta, wzięła w dwa palce długi, miękki włos i z albumem pod pachą poczłapała do kuchni. Ostrożnie upuściła album na stół.
Przypomniała sobie jak lubiła zaglądać do łazienki, kiedy ojciec się golił. Taki był zabawny z brodą i wąsami z białej piany. Kiedyś maznął ją pędzlem po nosie i podniósł do lustra. Zaśmiewali się oboje. Był zawsze wesoły. Dlatego nie mogła zrozumieć, co stało się tamtego dnia. Podniósł ją do góry i tak mocno przycisnął do siebie, że guziki munduru wpiły się boleśnie przez cienką sukienkę w jej brzuch. I patrzył na nią tak dziwnie, z natężeniem i powagą. Obejrzała się na matkę. Przestraszył ją wyraz napięcia na jej twarzy, łza spływająca wolno po policzku. Czuła, że matka nie zwraca na nią uwagi, że wcale jej nie widzi. Anna nie mogła sobie przypomnieć, żeby zrobiła coś złego. Dlaczego są tacy? Rozpłakała się głośno.
Miłość powinna wznieść się ponad trywialność. Nie miała wątpliwości, że go kocha. Nawet w chwilach rozdrażnienia. To powinno wystarczyć. Tak, to wystarczy. Miłość niejedno ma imię.
Czy miłość można włączyć i wyłączyć jak komputer? Kiedy przyjdzie ochota? Raz kochać a raz nie?
Dlaczego miłość tak często natyka się na obojętność? A nienawiść?
- Przekonałam się, że miłość nie istnieje. I w ogóle, faceci się z czasem skurczą. Dorosną nam najwyżej do kolan. Tak jest u wielu owadów. Będziemy ich pożerać jak modliszki. Czas wracać. Nie słyszysz?
Wszyscy jesteśmy nieutuleni w żalu - westchnął, gasząc uśmiech - ale życie musi toczyć się dalej. Żywi nadal marzną, są głodni i spragnieni.
Każdy czasem potrzebuje być sam, żeby poustawiać uczucia na właściwych miejscach.
Układać go cierpliwie od nowa? Ile razy? Słowa nic tu nie pomogą. Rozpływają się w przestrzeni nieuchwytne jak powietrze. Czasem tylko potrafią nabrać prędkości pocisku i zranić śmiertelnie. A milczenie... też zabija. Trzeba powiedzieć Jenny, co czuję. Znaleźć właściwe słowa. Własne. Przeklęty mechanizm powtarzający wyłącznie cudze!”.
Tam, na wyspie, zdałam sobie nagle sprawę, jak szybko upływa czas. Nie ten codzienny, który daje złudzenie, że nad nim panujemy, ale ten, jakby to powiedzieć, który jest jak rzeka, coraz bardziej rwąca w drodze do wodospadu. Nie chcę tkwić w przeszłości. To strata czasu. Z drugiej strony nie sposób zerwać z nią całkowicie. Przypomina o sobie nawet drobiazgami.
Rzeczywistość odziera nas ze złudzeń. Łatwo się o nią potknąć.