cytaty z książki "Luna i pewne kłamstwo"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Miał ochotę na kawę? Sam mógł ją sobie zrobić. Chciał, żebym zostawiła go w spokoju? Proszę bardzo. Nie zamierzałam nikogo błagać ani o czas, ani o miłość, ani o uwagę. A już z całą pewnością nie o przyjaźń czy też towarzystwo.
Już nie.
- Zabijesz mnie, dziewczyno – wymamrotał najbardziej
ochrypłym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. – Przysięgam
na Boga, że przypominasz pieprzoną układankę… Myślałem, że
wszystkie elementy znajdują się w pudełku, ale każdego cholernego dnia odkrywam kawałek lub dwa, ukryte w jakimś kącie.
Ale powiedziałam mu całą prawdę. Po prostu… chciałam
kogoś mieć. Nie byle kogo, a kogoś wyjątkowego. Najlepszego
przyjaciela i ukochanego. Bratnią duszę. Partnera na całe życie. Dobrze mi było, gdy byłam sama, lecz nie chciałam być samotna – a to była wyraźna różnica.
Lecz wtedy, w tamtej chwili był dla mnie zwyczajnie sobą.
Mężczyzną, któremu ufałam, który troszczył się o mnie choć trochę i sprawiał, że czułam się lepiej. A przynajmniej dzięki
niemu czułam się mniej samotna.
– Przecież nie mogłam zadzwonić tylko dlatego, że miałam włamanie. To nie miało nic wspólnego ze sprawami zawodowymi…
– Luna – warknął przez zęby, robiąc kolejny krok do przodu.
Jego potężne ciało zdawało się ciągle rosnąć na moich oczach. –
To jest moja sprawa. Ty jesteś moją sprawą.
A moje serce zrobiło to, co zawsze, kiedy spotykałam kogoś, kto nie chciał mnie lubić. Sprawiło, że cała reszta mnie zapragnęła, by ta osoba, ten mój być może nowy szef mnie polubił.
Wiem, że dałaś mi od siebie coś, czego nie dałaś nikomu innemu, i to należy do mnie. Nie możesz mi tego odebrać. Potrzebuję tego bardziej niż ty, słyszysz.
– Słuchaj, bardzo doceniam to, że ze mną jedziesz. Naprawdę, Rip. Lubię twoje towarzystwo. Wiesz o tym.
Mojej uwadze nie umknął sposób, w jaki mężczyzna się odwrócił i na mnie spojrzał, choć tylko na sekundę… albo nawet na jej ułamek.
– Nie jestem aż tak honorowy, Luna. Nie przeceniaj mnie.
Przyglądałam mu się, widząc, że mówił poważnie.
– Myślę, że jednak taki właśnie jesteś. Większość ludzi machnęłaby ręką i udawała, że o wszystkim zapomniała, gdyby ktoś tysiąc razy im powtarzał, że niczego nie chce.
Czułam się, jakby zaraz miało mi pęknąć serce. A może zawsze było pęknięte, tylko samo pęknięcie stawało się coraz szersze i głębsze, sprawiając mi coraz większy ból. Nigdy nie przypuszczałam, że to możliwe.
Wciągnęłam powietrze przez nos i wcisnęłam twarz jeszcze mocniej w klatkę piersiową Ripa, czując pod nią kości i napięte mięśnie. Wtedy przypomniałam sobie, że ten mężczyzna był niezłomny. Twardy. Wytrzymały. Nawet gdy oparłam się o niego jeszcze mocniej niż kiedykolwiek wcześniej, bez problemu mnie utrzymał.
– Proszę, Rip – dodałam zachrypniętym głosem, nie pozwalając, by mnie to zawstydziło.
Cisza, która zapadła po tych słowach, mogłaby przepalić mnie na wylot, była do tego stopnia przytłaczająca.
- Jaki jest twój ulubiony kolor? – zapytał Rip.
Mój ulubiony kolor?
Hector odpowiedział za mnie.
– Biały, prawda?
Jedynie kiwnęłam głową, lecz miałam zamiar zwalić winę na lizaka, którego trzymałam w ustach. Przez lata odbyliśmy mnóstwo rozmów o kolorach. Naturalnie, że wiedział.
Rip powędrował wzrokiem z powrotem na mnie, po czym ze zmarszczonym czołem zapytał:
– Biały?
Ponownie skinęłam głową.
– Dlaczego? – dociekał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
Wzruszyłam ramionami i wyjęłam lizaka z ust, by powiedzieć:
– Bo to kolor z klasą. Wszystko wygląda świetnie w bieli.
Może wpakowałam się w kłopoty. Może ten dzień nie należał do najlepszych. Może wszystko mnie bolało. Ale byłam w domu. Dostałam buziaka od kogoś, kto mnie kochał. Miałam łóżko, w którym mogłam spać.
Tego ranka bardziej niż zwykle potrzebowałam zastrzyku kofeiny. Po raz pierwszy od miesięcy śnił mi się mój tata. Sen był tak prawdziwy, że obudziłam się cała we łzach. Ostatni raz tak mocno płakałam wiele lat temu… co z kolei sprawiło, że rozpłakałam się jeszcze bardziej mieszkała, jakbym wróciła do tych nocy, gdy ojciec upijał się i z nieznośnego zamieniał się w prawdziwy koszmar.
Świadomość tego, co miałam, i przypominanie sobie o tym nie pomogły zbytnio, lecz musiały wystarczyć.
Wszystko to było moje. A miałam to dzięki temu, że ktoś dał mi szansę i odrobinę miłości oraz pozwolił mi ciężko pracować, bym mogła dojść do tego, co mam.
– O co miałabym być wkurzona?
– O wizytę u lekarza.
Byłam na sto procent pewna, że to czaszka i płomienie. Nieco
artystycznie ozdobne płomienie, ale zawsze płomienie.
– Nie. Nigdy nie mogłabym być zła dlatego, że ktoś się o mnie
troszczy.
Nie jesteś sama, Luna, i nie musisz nikomu pozwalać na to, by tobą pomiatał albo chciał, by jakiś syf uszedł mu na sucho…
– Nie pozwalam – przerwałam mu.
Tylko dzięki temu, że spoglądał na mnie łagodnie, a zazwyczaj szorstkie rysy jego twarzy nie były napięte, nie dałam się wyprowadzić z równowagi jego słowom i temu, co chciał przez nie powiedzieć.
– Staram się powiedzieć, że nie musisz pozwalać, żeby ktoś cię wykorzystywał, a za to powinnaś przestać myśleć, że tak właśnie musi być. Przemyśl to, dobrze? Baw się dobrze ze swoją siostrą, ale zastanów się nad tym, co ci powiedziałem.
Nie żebym była w nim zakochana, ale w tym mężczyźnie podobało mi się wiele rzeczy. Szczerze mówiąc, najbardziej to, że nie kupował kitu, który ludzie próbowali mu wciskać, nawet jeśli czasami był dość obcesowy. Lucas Ripley mi imponował.
Musiałam zabrać się do pracy i zapomnieć o tym wszystkim. Zamierzałam te myśli zwinąć jak kulkę papieru i… wyrzucić je z głowy. Przez te wszystkie lata nabrałam całkiem niezłej wprawy. Kolejny raz mnie przecież nie zabije.
Myślałam, że byłam ponad to. Myślałam, że mi przeszło albo że jestem bardziej dojrzała. Że stałam się silniejsza.
– Ktoś jeszcze przyjdzie? – zapytałam, gdy Ripley, odstawiwszy szklankę na stół, nie odezwał się ani słowem.
[...]
- Wątpię – odparł. Musiałam chyba się skrzywić, bo od niechcenia dodał: – Nie należę do grona ulubieńców, Luna.
[...]
- Jestem pewna, że… – zaczęłam, lecz przerwał mi w pół słowa.
– Nie należę – oznajmił, stukając krótkimi paznokciami
o szklankę.
Wydawało się, jakby w jego ciele kryło się milion różnych emocji gotowych lada chwila eksplodować i rozerwać go na strzępy.
Wszystko w życiu było kwestią wyboru.
Człowiek wybiera, w jaki sposób poradzi sobie z tym czy z tamtym. Wybieramy też, jak załatwimy daną sprawę. Można wybierać między tym, czy róża jest piękna, czy też jej kolce są tak ostre, że pokaleczymy sobie nimi palce.
W tamtym momencie uznałam, że nie pozwolę, by Rip zepsuł mi dzień. Postanowiłam, że nie wścieknę się z tego powodu ani nie poczuję się zraniona.
– Nie żebym się nie cieszyła na twój widok, ale co tu robisz? -
wyrzuciłam z siebie, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Byłam pewna, że obdarzam go szalonym uśmiechem.
– Przyjechałem po ciebie – odpowiedział, jakby było to coś zupełnie oczywistego.
- Chyba że pytasz, dlaczego w ogóle próbuję umówić się na
randkę?
Spojrzenie, które mi rzucił, potwierdziło, że to właśnie miał
na myśli.
Cóż.
– Bo tak – brzmiała moja arcybłyskotliwa odpowiedź.
To sprawiło, że uniósł brew.
– Bo tak?
Dlaczego nagle poczułam się tak nieswojo? Wzruszyłam lekko ramieniem.
– Bo tak. Dlaczego ty chodzisz na randki?
Zamrugał.
– Nie chodzę.
Tym razem to ja zamrugałam.
– Dlaczego?
Jego turkusowe oczy pozostawały całkowicie skupione na mnie.
– Bo nie wiem. Bo nigdy nie chciałem. Bo nie miałem ochoty
się wiązać. Bo nikogo tak bardzo nie lubiłem. Sama wybierz –
odparł spokojnie, jakby przedstawiał suche fakty.
– Jestem szczęśliwa, ale znam ludzi, którzy są jeszcze szczęśliwsi z powodu innych ludzi w ich życiu, wiesz?
– W każdym razie chyba powinnam się zbierać.
Ten ogromny, piękny mężczyzna pochylił się na swoim krześle do przodu, podczas kiedy jego wzrok omiatał moją twarz i włosy, które zaczęły się lekko kręcić z powodu wilgoci. Prawie zapomniałam, że tego ranka podpięłam kosmyki brokatową
spinką, żeby nie wpadały mi do oczu.
– I zostawisz mnie tu samego?
– Naprawdę chcesz, żebym dotrzymała ci towarzystwa?
Jego odpowiedzią było długie, wręcz przeciągłe spojrzenie.