cytaty z książek autora "Adam Boniecki"
(...) drzemie w nas wciąż nadmiar lęku, słabości, poczucia niższości. Człowiek pewny swojej ojczyzny, nie będzie szalał na jej punkcie. Człowiek pewny swojej wiary nie będzie wszędzie węszył jej prześladowań. I odwrotnie. To niepewność własnych przekonań budzi agresję obronną u wszystkich stworzeń, które atakują, nie widząc innego ratunku.
Nad kim płaczesz? Nad tymi, co umarli, czy nad sobą? Nad sobą. Opłakując ich śmierć, opłakujesz własne osamotnienie, własną dolę tego, który został.
(...) Nieodwracalność. Niczego już się nie da naprawić, niczego odwołać, nie da się powiedzieć tego, z powiedzeniem czego się zwlekało. Za późno na skąpioną - nie wiedzieć czemu - czułość. Teraz niewykonane, niepowiedziane, nienaprawione trzeba nieść w sobie. "Śpieszmy się kochać ludzi...". Kochać? Śpieszmy się, żeby zdążyć powiedzieć o miłości.
Taktyka diabła polega na tym, żebyśmy tracili czas. - Marie-Domeniqe Philippe OP
Człowiek bez wiary nie istnieje. Jakiś rodzaj wiary, czyli nadawanie sprawom sensu, jest niezbędne. I myślę, że jednak wpisana jest ona w naturę człowieka.
Jeżeli chcesz ocenić jakąś sprawę, nie podchodź do niej z gotową odpowiedzią.
Rzeczywistość czasem przerasta najśmielsze oczekiwania. A my tak bywamy przywiązani do swoich idei, że przegapiamy rzeczywistość.
Jeśli bardzo chcesz się podobać wszystkim, zapisz się do orkiestry dętej (Jacek Kuroń).
Oczywiście złość w naszym życiu codziennym przede wszystkim jest objawem słabości, ujawnieniem bezradności. Człowiek pewny swojej racji i siły się nie złości. Kiedy widzę, że atak na mnie jest słuszny, a nie chce się do tego przyznać, wpadam w złość. Wtedy lecą epitety, które w gruncie rzeczy nic nie znaczą. Używam ich, bo nie mam argumentów merytorycznych. To są symptomy słabości.
Nie obrażaj się. Nigdy się nie obrażaj (chyba że taktycznie).
Wiem, że nie jest w dobrym stylu wmawiać ludziom niewierzącym, że są wierzący, to jest zabieg nieciekawy. Jednak upieram się, że jakiś rodzaj zawierzenia w sens jest
w każdym z nas.
- Nie ma jednak sprawdzonej drogi do odkrycia sposobu na życie w przyjaźni ze śmiercią?
- Techniki nie znam. Myślę, że trzeba, w miarę systematycznie, po prostu brać ją pod uwagę. Liczyć się z nią...
Dawać życie to nie znaczy natychmiast umrzeć, ale znaczy też dawać siebie w zwykłych, codziennych i nadzwyczajnych sytuacjach. Dawać swój czas, sen, zdrowie, poświęcać swój komfort, swoje nawyki, karierę, pieniądze, i to nie tylko te, które zbywają.
Różnice mogą irytować i budzić sprzeciw, ale nie muszą prowadzić do podziałów.
Czasem dobry Bóg daje ludziom przejść przez czyściec już za życia.
Sens życiu na pewno nadaje miłość. Świadomość, że potrafimy kochać, że jesteśmy dla innych ważni. Jeśli to się zawala, mamy poczucie utraty sensu. Nie tylko z powodu spodziewanej samotności, bo ona nie musi być straszna, tylko dlatego, że przepadło coś najważniejszego. Podobne uczucie pojawia się, gdy umiera ktoś bliski. Chyba najmocniej odczuwamy śmierć rodziców. Świat potem już nigdy nie jest taki sam.
Nie ma jednak sprawdzonej drogi do odkrycia sposobu na życie w przyjaźni ze śmiercią? Techniki nie znam. Myślę, że trzeba, w miarę systematycznie, po prostu brać ją pod uwagę. Liczyć się z nią...
Pułapka bycia dla kogoś opoką zawiera się w fakcie, że w pewnym momencie zaczyna się przeżywać życie za kogoś. Będąc opoką, łatwo tego nadużyć, na przykład podejmując za kogoś decyzje. Pamiętajmy jednak, że jej konsekwencji już się nie da wziąć na siebie.
A co mówi przykazanie miłości? Kochaj bliźniego jak siebie samego. Od siebie trzeba zacząć, bo inaczej to ja nie wiem, jak mam kochać bliźniego. Jeśli siebie traktuję bez miłości, z niedowierzaniem, z pogardą, to chyba jednak nie o to chodzi w tym przykazaniu, prawda?
Wierzę w dialog. Wierzę, że dialog się ziści, kiedy bać się przestaniemy i na prawdę uwierzymy w to, co wierzymy.
W sytuacjach, które dziś wydają ci się absolutnie bez wyjścia, jutro odkryjesz wyjście. Dlatego nie podejmuj pospiesznych, desperackich decyzji.
Nad kim płaczesz? Nad tymi, co umarli, czy nad sobą? Nad sobą. Opłakując ich śmierć, opłakujesz własne osamotnienie, własną dolę tego, który został. Własną śmierć. Bo ich odejście to trochę (un peu) twoja własna śmierć".
Ze smutkiem słucham tych, którzy twierdzą, że do tego, aby żyć wiarą, nie potrzebują Kościoła. (...) Właśnie Kościół: sakramenty, słowo Boże i wspólnota zgromadzona w imię Jezusa, jest miejscem, gdzie zawsze i na pewno mogę się z Nim spotkać. Oczywiście, Bóg "tchnie, kędy chce", więc spotkać Go można wszędzie, lecz w Kościele mam pewność, że to On, a nie siła autosugestii, projekcji własnych o oczekiwań czy po prostu własnej lub cudzej mało obiektywnej wyobraźni.
Śmierć tych, których kochamy, nas przemienia. Naukę Jezusa o zmartwychwstaniu są zdolni przyjąć dopiero ci, którzy przeszli przez doświadczenie śmierci tych, których kochali, własnej śmierci: un peu mourir".
Wielką jest sztuką dostrzec ułomność w drugim człowieku, a jednocześnie nie traktować go tak, jakby tylko był ułomnością.
Zanim rzucisz kamieniem w bliźniego, najpierw stuknij się tym kamieniem w głowę.
Jak się bez końca mieli własną rację, choćby najsłuszniejszą, nie poddając jej krytycznemu osądowi, to w końcu zdycha w nas ciekawoś świata.
Nasze życie religijne przybladło, niekiedy zostało sprowadzone niemal wyłącznie do rytuału.
Dziś samo życie doprowadza do takiej rewizji. Ze zbudowanej przez Jezusa i apostołów budowli Kościoła obsypują się dobudówki i sztukaterie, którymi starali się ją "ubogacić" ludzie różnych epok i kultur. Trwający - przynajmniej od Soboru Watykańskiego II - nieodwracalny proces oczyszczania i powrotu do źródeł powoli i nie bez trudności wciąż się dokonuje.
Niezależnie od tego, ilu z nas żyje dziś w stadium negowania, ilu w gniewie, ilu się targuje, a ilu jest w depresji - i tak wszyscy będziemy musieli wejść w stadium akceptacji faktu występowania nowych globalnych klęsk, zdrowotnych, klimatycznych, innych. Wszyscy, bo jak ponad pół wieku temu powiedział Martin Luther King: "może i przypłynęliśmy tu różnymi statkami, ale teraz jedziemy na tym samym wózku".