cytaty z książek autora "László Krasznahorkai"
Kiedy dotarł do domu przy bulwarze i zamknął za sobą drzwi swojego pokoju, wiedział już, że dłużej nie wytrzyma, i postanowił, że musi odpocząć, że będzie odpoczywał i że już nigdy więcej nie wstanie, i że nie chce tracić ani chwili, bo już wtedy, w tym samym momencie, kiedy położył się do łóżka, wiedział, że nawet kolejne pięćdziesiąt lat nie wystarczy, by wypocząć po „ciążącym niczym głaz doświadczeniu głupoty, otumanienia, tępoty, niedojrzałości, niedorzeczności, bezguścia, chamstwa, durnoty, ciemnoty i powszechnego idiotyzmu”.
Miłość jest szalona. żawsze taka była. Nigdy się nie kończy. Nie kończy się nawet wtedy, gdy przechodzi próbę codziennego życia i niepogody. Boli. Czasami...
Bo wy nie mówicie, tylko szepczecie i wrzeszczycie, wy nie chodzicie ulicami, tylko gorączkowo biegacie, nie wchodzicie, tylko przekraczacie próg, nie marzniecie albo nie jest wam gorąco, tylko trzęsiecie się z zimna albo spływacie potem! Od kilku godzin nie słyszałem tu jednego normalnego słowa, bo wy potraficie tylko miauczeć i srać ze strachu przed Sądem Ostatecznym (...).
Ile razy sam jeden jechałem do Szikes, w takim żarze, że człowiek nie miał odwagi zaczerpnąć powietrza, bo się bał, że spali mu wnętrzności.
-"Nie rób w gacie. Lepiej popraw uszy. Znów ci odstają". I on na to, jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku, sięga wstydliwie do wielkich jak wachlarze, szerokich jak łopaty uszu i próbuje je przygładzić, szczerząc w uśmiechu bezzębne usta. "Los tak chciał". - powiada.
Ani jeden ptak nie przeszywa lotem zastygłego masywu nieba, ani jedno biegnące zwierzę nie rani szelestem ciszy, opadającej na ziemię niczym poranna mgła, tylko przerażona sarenka w oddali pojawia się nad horyzontem i ginie, gotowa do ucieczki.
Wiele lat spędziłem już na tym świecie i doświadczam z goryczą, że mimo najrozmaitszych obietnic, kłamliwych i złudnych słów, w rzeczywistości nic się tu nie zmieniło.
Przychodzimy na ten zamknięty dookoła świat jak do chlewa i niczym te świnie tarzające się w własnym gnoju nie wiemy, po co właściwie tak się rozpychamy przy tych mlekodajnych cyckach, czemu ma służyć wieczna przepychanka przy korycie, czy wieczorem przy legowisku.
Jednak nastąpiło to, czego się tak skrycie obawiali: marzenie, które jeszcze wczoraj napełniało ich energią i pchało naprzód, już się skończyło i nadszedł czas gorzkiego przebudzenia.
Jak mogli, oni, którzy wyrwawszy się z bezgranicznej beznadziei minionych lat, by wreszcie zaczerpnąć oszałamiającego powiewu wolności, zrozpaczeni latać dokoła bez sensu, niczym więźniowie w klatce, tracąc wszystko z oczu, bo czymże innym można wytłumaczyć, że w swoim nowym życiu dostrzegli jedynie zniszczenie, smród i pustkę.
- Co się tu dzieje? Ogłosili stan wyjątkowy?
- Nie, po prostu jest jesień.
Czuł, że już nie ma w nim pustki, tylko smutek.
Twierdził, że naturalnym stanem świata jest chaos, a końca, który nigdy nie nadejdzie, nie można przewidzieć.
Jeśli idzie o walkę, jaka toczy się pomiędzy sztuką niosącą człowiekowi wyzwolenie a niedojrzałą publicznością, nie żywi wielkich nadziei, by nie używać wielkich słów, na jej szczęśliwe zakończenie, bo publiczność skostniała w swojej niedojrzałości, „jak gdyby Stwórca przylepił ją na zawsze do miejsca, w którym utkwiła”, a ten, kto pokłada nadzieję w sile swego nadzwyczajnego dzieła, musi źle skończyć. Musi źle skończyć, powtórzył.
Codzienny porządek stał pod znakiem zapytania, rosnący w niepohamowanym tempie chaos niszczył utrwalone przyzwyczajenia, przyszłość okazała się pełna podstępów, przeszłość pogrążona w niepamięci, a funkcjonowanie codziennego życia tak nieprzewidywalne, że ludzie godzili się na wszystko, nic nie było niemożliwe do wyobrażenia.
Ona bowiem, dla której całymi latami radości i kłopoty sprowadzały się do robienia jesiennych przetworów, wiosennych porządków, popołudniowego szydełkowania i sumiennej opieki nad kwiatami, przywykła, że chroniona zbawiennym dystansem, może obserwować szaleńczy pęd, w jakim wiruje zewnętrzny świat.
Żyjemy w beznadziejnym piekle nieodgadnionej przeszłości i pełnej podstępów przyszłości.
Ludziom takim jak ona tylko mróz pozwala trzeźwo patrzeć na świat, studzi ich rozchwiane emocje, porządkuje zagubione w letnich upałach myśli.
Wiedziała, że tu, właśnie tu, w dusznej atmosferze przesłodzonych kompotów, dusznych kołder, wyczesanych frędzli dywanów i foteli ukrytych pod pokrowcami ginie każdy pełen siły zamiar, że w śmiertelnym bagnie pożeraczy operetek, grzejących nogi w kapciach, którzy uważając się za śmietankę miejscowej społeczności, z butną wyższością traktują zwyczajnych, zdrowych ludzi, grzęźnie entuzjazm działania.
Na chwilę zakiełkował w nim niejasny plan, że może lepiej będzie, jeśli zrezygnuje z dalszych prób, a odzyskane dzięki temu siły spożytkuje na stopniową rezygnację z jedzenia, alkoholu i papierosów, i wybierze milczenie zamiast udręki ciągłego nazywania rzeczy, by tą drogą po kilku tygodniach czy miesiącach osiągnąć życie doskonale wolne od wszystkiego, co zbędne, i zamiast pozostawiać za sobą ślady, niewidocznie wtopić się w i tak już ponaglającą go, przywołującą do siebie ostateczną ciszę
I niech się pan zbyt ciepło nie ubiera, kiedy pan poczuje, że wybiła ostatnia godzina.
Wbij sobie do tego tępego łba, że żarty są takie jak życie. Źle się zaczynają i źle się kończą. A pomiędzy jest dobrze.
Sam porzucę wolne i jasne myślenie, niczym śmiertelną głupotę, odmówię dalszego posługiwania się umysłem i od tej chwili ograniczę się do trudnej do opisania radości, jaką niesie rezygnacja z myślenia.
Był żywym przykładem, że podobnie jak głupi i zadufani ludzie, pragnący w imię aktualnych ideologii zmienić społeczny ład, obracają w ruinę miasto i kraj niechybnie zasługujący na swój los, on zniszczyłby samego siebie własnymi fobiami.
Jak wzrokiem sięgnąć, wszystkie ulice i chodniki pokrywał gruby, gęsty pancerz śmieci, a rozdeptany i skamieniały na ostrym mrozie potok brudu wił się, lśniąc kosmicznym blaskiem w poświacie zapadającego zmierzchu. (…) Czy to właśnie, zadał sobie pytanie, jest Sąd Ostateczny? Żadnych trąb, rycerzy, bez najmniejszego hałasu, w spokoju i w ciszy po prostu pochłoną nas śmieci? Wcale niezaskakujący to koniec.
- Czy braliście udział w zabijaniu ludzi?
- Brałem. Za mały.
- Słucham?
- Mówię: za mały.
Wyglądał na zmęczonego, wyczerpanego, jednak to nie codzienne kłopoty nadszarpnęły jego siły, lecz jedna, jedyna myśl – od dziesiątek lat męcząca, wyczerpująca czujność, że w każdej chwili może go zabić gigantyczna tusza.
Poczuł w głowie pustkę, bezradność i chaos i choć niczego nie rozumiał, czuł coraz większą presję, by nie dopuszczać do siebie myśli o tym, jak bardzo jest bezradny i zagubiony.
Czuł dreszcze na myśl, że to, co dla niego nie może iść w parze, dwoje małych dzieci i zimna pasja okrucieństwa, jest jednak możliwe.
On jest istotą z krwi i kości, tylko że z innej krwi i innej kości.