Skrzydła i kości Joanna Pawłusiów 6,5

Książka autorstwa Joanny Pawłusiów, miała wszystko to, co miało przyciągnąć do niej uwagę czytelnika – rzucającą się w oczy okładkę, której mroczny klimat zapowiadał równie mrożącą krew w żyłach opowieść, skrzętnie ujętą notę wydawniczą, która zapowiadała wartką akcję, pełną napięcia i zwrotów akcji, a wreszcie liczne patronaty literackie, które gwarantować miały kryminalną rozrywkę na wysokim poziomie.
Czy jednak oczekiwania w przypadku „Skrzydeł i kości” sprostały rzeczywistości? Przyznam szczerze, że po lekturze czuję się zawiedziona i odrobinę nabita w butelkę. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że idąc tropem ornitologiczny, Autorka chciała chwycić zbyt wiele srok za ogon, co sprawiło, że chyba nie do końca miała pomysł jak wybrnąć z zagmatwanej historii, w którą sama, na własne życzenie się wplątała.
Ilość wątków poruszonych w „Skrzydłach i kościach”, wielość opowieści i postaci, z których każda ma coś do powiedzenia sprawił, że trudno było się w tej książce odnaleźć, podobnie jak i zorientować się, która z postaci ma tu wieść prym.
Obok poszukującej swego miejsca na ziemi i liczącej na nowy start w Malumicach rodziny Bocheńskich – Janusza i Elżbiety oraz ich córek – małej Marysi oraz pełnoletniej już, lecz wciąż spędzającej rodzicom sen z powiek Kingi, są i liczni miejscowi jak stara Słaboniowa, Jadwiga i jej syn Michał, Krzysztof wraz z rodziną, w tym nastoletnią córką Oliwią, czy Urszula z mężem, którzy z mniejszym lub większym entuzjazmem, a czasem wręcz z wrogością podchodzą do nowych mieszkańców.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy po zabawie na wiejskim festynie w niewyjaśnionych okolicznościach znika Kinga, a kilka dni później w lesie odnalezione jest ciało jednego z miejscowych watażków.
Co stało się z dziewczyną? Czy stała jej się jakaś krzywda? Czy może znudziło jej się sielskie życie i postanowiła uciec do miasta? A może jej zniknięcie ma jakiś związek ze znalezionym ciałem? Czy te historie w jakiś sposób się wiążą?
Wracając do książkowych wrażeń. To co intrygowało w trakcie lektury to podskórnie wyczuwalna tajemniczość, taka aura mistycyzmu spowijająca całą wieś i wpływająca na zachowania bohaterów. Czasami miałam wrażenie, że ta atmosfera przypomina odrobinę klimat kultowego już miasteczka Twin Peaks, co z pewnością potęgował również motyw ptaków. Miałam wręcz czasem wrażenie, że Malumice to takie przeklęte przez Boga miejsce, które odciska piętno na losach swych mieszkańców.
W trakcie lektury jednak ten niepowtarzalny klimat stworzony przez Autorkę powoli rozpływał się niczym poranne mgły, a jego miejsce zajmowało znużenie, wreszcie rozczarowanie sposobem prowadzenia przez Autorkę fabuły, która z kryminalnej historii przerodziła się obyczajową opowieść o zwykłych ludziach i równie przyziemnych ich problemach, a wątek sensacyjny ustąpił miejsca prozie życia, gubiąc gdzieś ten niepokój, który odczuwalny był na początku powieści. Zabrakło mi emocji i budowania napięcia, które trzymałyby zainteresowanie prowadzoną przez Autorkę fabułą. Zbyt wiele wątków okazało się również, aż nadto oczywistych, co odbierało przyjemność czytania, gdyż trudno się było w tej książce zatracić.
Oddać trzeba jednak Autorce, że mimo pewnych mankamentów, które jako wytrawnego kryminalnego czytelnika jak na debiut to jest to dobry start, który przy kolejnych literackich odsłonach może jeszcze zaskoczyć czytelnika, przede wszystkim dlatego, że Autorka umiejętnie posługuje się słowem i budowaniem postaci. Liczę zatem na to, że Autorka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i w kolejnej swej powieści mile mnie zaskoczy. Na co liczę i czego życzę.