Skrzydła i kości Joanna Pawłusiów 6,5
Pełna snującej się grozy, pełna napięcia powieść obyczajowa z motywami kryminalnymi. Historia zbrodni cichych i niespiesznych, takich, które często przechodzą niezauważone.
Lektura „Skrzydeł i kości” to trochę jak snucie się po sennym koszmarze, w którym wszystko wokół może być czymś innym, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Joanna Pawłusiów zadbała o to, by wisiało tu widmo niedopowiedzeń i nieskończonej tajemnicy. Zagadka śmierci, zagadka zaginięcia – jest ich więcej, to jedynie czubek góry lodowej, która w Malumicach ma korzenie długie i szerokie jak drzewa w okolicznych lasach. Nie sposób rozwiązać każdą z nich, można jedynie podejrzeć, rozeznać się w tej dziwnej mgle…
Można w tej historii przepaść bez reszty, upalna aura za oknem jedynie służy tego typu historiom. Joanna Pawłusiów donikąd się nie spieszy, nie rozpędza się, wciąga nas natomiast w wędrówkę między domami, między drzewami, głębiej w cudzą rozpacz, zagubienie, ból. Pojawia się poczucie niepokoju, czasami rodzi się przerażenie, wokół wszystko zasnuwa cień. Z Malumic nie ma ucieczki – można jedynie udawać, że kiedyś się wyjedzie, ucieknie, znajdzie nowe życie.
Podoba mi się, że „Skrzydła i kości” to taki kryminał bez kryminału, powieść obyczajowa z dreszczykiem, coś więcej niż prosty schemat. A zakończenie przynosi dziwne poczucie niepokoju. Po tak intensywnym w emocje debiucie jestem ciekawa, co Joanna Pawłusiów zaserwuje czytelnikom następnym razem.