Szkoła na granicy Géza Ottlik 6,7
ocenił(a) na 97 lata temu (...) Ottlik urodził się w 1912 roku, jeszcze w monarchii austro-węgierskiej, ale dzieciństwo i młodość upłynęły mu na Węgrzech niepodległych. Gdy miał jedenaście lat, trafił do szkoły wojskowej, później studiował (matematykę i fizykę),pisał (głównie nowele) i tłumaczył światową literaturę na węgierski (z angielskiego, niemieckiego i francuskiego). „Szkołę na granicy” napisał tuż po II wojnie światowej, wydał w 1957. Kilkanaście lat później poświęcił się kartom i jest znany na świecie jako autor podręcznika o brydżu. Zmarł w 1990.
Do pewnego stopnia „Szkoła…” jest na pewno powieścią autobiograficzną, a główny bohater – to Ottlik pod pseudonimem. Właśnie, czy na pewno? Przyjrzyjmy się tej kwestii uważnie. Po pierwsze, główny bohater: Benedek Both (Bebe) trafia do szkoły w wieku lat dziesięciu i, podobnie jak autor, jest wychowywany tylko przez matkę. Po drugie, najwyraźniej nie czuje się w szkole dobrze. Po trzecie, po ukończeniu szkoły nie wstępuje do wojska, lecz stara się od niego oddalić i zajmuje się literaturą i teatrem. Pozornie wszystko się zgadza.
W powieści mamy trzy plany czasowe: w 1959 roku Bebe spotyka Daniego Szeredyego, przyjaciela ze szkoły, z którym rozmawia głównie o minionej wojnie i jej konsekwencjach, ale dzięki temu spotkaniu Bebe zaczyna wspominać najdawniejsze łączące ich przeżycia; a jest coś wspominać, tym bardziej, że właśnie zmarł Medve, kolejny uczeń szkoły. Medve zostawił w spadku wspomnienia – i to Bebe je czyta. Medve przemienił historię szkolnych lat w powieść (czy kogoś to Wam przypomina?),w której swoje nazwisko ukrył, zredukował do literki M; to jest właśnie drugi czas w powieści. Ale te dwa czasy są stopniowo wypierane przez trzeci – wspomnienia Bebe, który dostrzega nieścisłości w opowieści Medvego i, starając się je naprostować, sam wsiąka w historię i ją przejmuje. Genialna koncepcja. I wskazówka ze strony autora: nie jestem Bebe, nie jestem Medve, nie jestem Szeredy.
O strukturze szkoły: podstawowe kształcenie wojskowe trwało w latach dwudziestych na Węgrzech osiem lat, w tej konkretnej powieści autor skupia się na pierwszych czterech (starsze klasy uczą się i żyją kompletnie gdzie indziej). Panuje dyscyplina, wychowawcy są surowi, a niektórzy wręcz okrutni – jak powszechnie znienawidzony Schulze. Ale chłopcom pozostawia się swobodę we wzajemnych relacjach. Wydawałoby się, że będą potrafili stworzyć wspólny front przeciw zwierzchnikom, albo że będą sobie chociaż skrycie pomagać? Otóż nie. Jest jak we „Władcy much”, tylko bez Ralpha.
Chłopcy gnębią się nawzajem, ale ani słowo skargi nie może przedostać się do wychowawców (a jeśli tak się dzieje, kara spada na skarżącego – bo szkoła ma zbudować obłędną, irracjonalną solidarność). Na porządku dziennym jest przemoc i upokarzanie słabszych, którzy godzą się na swój los. Już na wstępie chłopcy są upokarzani przez najstarszych, czwartoklasistów, lecz godzą się na to, bo – jak mówi jeden z nich – kiedyś i my będziemy w czwartej klasie.
Czytałam tę książkę nie jako opis dorastania – bo typowych udręk dorastania tu nie ma, są za to komentarze czterdziestopięcioletniego mężczyzny, który jest „na wolności od dwudziestu siedmiu lat” i wciąż się tą wolnością zachłystuje. Czytałam ją jako opis totalitaryzmu. Chłopcom nie trzeba było niczego tłumaczyć. Nie pokazano im żadnych reguł, żadnych zasad. Wszystkie rozkazy, z którymi się zetknęli, miały być wykonywane, a chłopcy nie musieli znać ich celu. Czy te dzieci podporządkowały się okrutnym regułom, bo były wychowane w posłuszeństwie? A może chęć podporządkowania się jest wrodzona?
To świetna książka, naładowana po brzegi emocjami, które nabrzmiewały w narratorze (narratorach) przez lata. Ottlikowi udało się stworzyć dzieło uniwersalne, nie tracące nic na aktualności. I chwała mu za to.
https://pannazu.wordpress.com/2016/09/18/dlugie-lekcje-dyscypliny-czyli-szkola-na-granicy-gezy-ottlika/