Sylvie Simmons urodzona w Londynie, muzyczna dziennikarka, została nazwana „głównym graczem” w historii prasy rockowej opisanej w książce Paula Gormana In Their Own Write (wydawnictwo Sanctuary 2001). Rozpoznawana na całym świecie pisarka i historyk muzyki rockowej, jest jedną z niewielu kobiet należących do zdominowanej przez mężczyzn elity tego gatunku. Jest również autorką kilku książek biograficznych o ikonach światowej sceny muzycznej.http://sylviesimmons.com/
Pół-biografia, a pół-portret psychologiczny legendarnego muzyka i poety. Sylvie Simmons bazując na rozmowach przeprowadzonych z samym Cohenem i ludźmi którymi się otaczał, płynnie odtworzyła historię, zaczynającą się już kiedy Leonard jako dziecko zaczyna interesować się poezją. Dla mnie największą wartość ma nie opis przebiegu kariery lub szczegóły z życia prywatnego, a to, że książka odsłania duszę artysty, bardzo wrażliwą duszę: nie gwiazdy, lub kobieciarza, a człowieka świadomego kruchości życia i otaczającego świata.
Biografie to trudny kawałek chleba. Wszak duża część czytelników zna opowiadaną historię, więc trudno o zaskoczenia „fabularne”. Najlepiej wypadają więc te, które frapują formą, nieoczekiwane syntezy lub punkty widzenia albo pisane przez osoby z zacięciem śledczego, potrafiące dotrzeć do nieoczywistych faktów i świadków. Najgorsze są natomiast te, w których biografia zamienia się w hagiografię.
Niestety Sylvie Simmons poszła właśnie tą ostatnią drogą. Szkoda tym większa, że zarówno życie, jak i twórczość Leonarda Cohena są fascynujące. W książce kanadyjski bard przedstawiony jest prawie jak święty, a narkotyczne ekscesy, kompulsywne i dość chaotyczne poszukiwanie sensu istnienia, zdrady i nielojalności pozostają nieskomentowane na zasadzie „jak się tak stało, to znaczy, że musiało się stać”. Podobnie z twórczością. Każdy, kto miał okazję przeżywać premiery jego płyt wie, jak skrajne oceny nawet wśród miłośników potrafiły zbierać. Również tło, które mogłoby dać odpowiedź na wiele pytań, pozostaje praktycznie puste. Dostajemy wprawdzie potężną dawkę encyklopedycznych faktów (listy muzyków sesyjnych i koncertowych, lokalizacje studiów nagrań),trochę dykteryjek i opowieści świadków kariery Cohena, jednak niewiele wnoszą do rozwiązania zagadki jego geniuszu.
Jedyną mocną stroną tej pozycji są zamieszczone w niej zdjęcia. Jak na 600 stron to zdecydowanie za mało. Lepiej ten czas spożytkować na przesłuchanie dyskografii Mistrza. Choćby miałby to być setny raz.