Antologia wierszy o Lublinie, wydana w latach 60. z okazji jednej z okrągłych rocznic lokacji miasta, nie powaliła mnie na kolana, ale znalazło się w niej wiele wierszy godnych uwagi. Były to przede wszystkim 3 kategorie: liryki Józefa Czechowicza, wiersze o tematyce obozowej (Majdanek) i poezja socrealistyczna. W zbiorze pojawiły się też nieliczne wiersze dawniejsze (np. Klonowic),ale też słaba Konopnicka czy nawet jeden wiersz Hartwig. Bohaterem całego zbioru jest miasto Lublin, dlatego mamy taki duży rozstrzał w tematyce i sporą ilość autorów. Było to mimo wszystko spotkanie, którego nie żałuję.
Tomik jest smutny. Bije z niego ból i niepewność, mimo niekiedy mocnych słów. Rozwiązania szukane są w gwiazdach, w niebie, w kosmosie, bo rzeczywistość wydaje się niewystarczająca.
Autor inspirował się podróżami, zatem inspiracje mitologiczne akcentowane są w wierszach greckich, a klimat Paryża w tych powstałych w stolicy Francji.
No i miasto - miasto jako pułapka i więzienie, ucieczka jest daremna. Gdzieś tam między wersami czai się śmierć, świadomość nieuchronnego przemijania i kilka nut pesymizmu.
Tomik czytałam w chwilach w tak zwanym międzyczasie, który nie istnieje. Czyli na przystanku, czasem w autobusie, gdy akurat żaden pan w brudnej kurtce nie kaszlał z flegmą, gdy żadne dziecko nie dawało głosu i żaden nastolatek nie słuchał muzyki na głośniku. Czyli czytałam w pośpiechu, lekko nerwowo. Może niesprawiedliwie.