Napisana niezwykle barwnym językiem, wspaniała powieść o dorastaniu i dojrzewaniu w "mieście kresowym" (tak we wstępie zdefiniował miejsce akcji sam autor). Chodzi o kresy zachodnie, dlatego miasto jest trochę niemieckie, trochę polskie i jeszcze na dokładkę trochę żydowskie. Sami Polacy nie są tu monolitem. Miejscowi modlą się po polsku, bo tak nauczyli się w polskich kościołach ale liczą po niemiecku, bo tak nauczyli się w niemieckich szkołach. Napływowi to "bose antki", wg miejscowych łasi na stanowiska i przywileje. Akcja rozciągnięta jest na dwie dekady, od połowy lat 30-tych aż do "odwilży gomułkowskiej". Od czasów sanacji, poprzez niemiecką okupację aż po zarazem straszne ale i trochę groteskowe czasy stalinizmu. Tryby wielkiej historii kręcą się a bohater i jego rodzina żyją swoimi małymi wielkimi problemami. Powieść momentami rozśmiesza do łez, momentami zasmuca i zmusza do zastanowienia się nad różnymi sprawami. Mnie zostawiła z takim przemyśleniem, że cała ta martyrologia jaką przypisuje się naszemu narodowi, cała ta rzekomo wspólna heroiczna historia to tak naprawdę doświadczenie tylko części z Polaków. Nie znajdziecie niczego "heroicznego" w tej powieści. Ta książka to hołd dla zwykłych ludzi, "tutejszych", którzy chcieli godnie przetrwać ciężkie czasy i zwyczajnie przeżyć. Naprawdę piękna i mądra powieść. Mocno osadzona w konkretnym miejscu (Bydgoszcz) ale nie myślcie, że na moją ocenę wpływa jakiś lokalny sentyment. Ja jestem tylko potomkiem biednych, napływowych "galicyjoków" :)
Druga część "Mostu..." jest smutną opowieścią o codziennym życiu w czasie wojny. Jest o tyle ciekawie napisana, że wojnę ukazuje w tle. Te zmagania z brakiem jedzenia, godziną policyjną, dokwaterowywaniem obcych ludzi do mieszkań czy przymusowe prace opisywane są mimochodem.
Książka jest trudna. Gwara i germanizmy w dialogach utrudniają jej zrozumienie, przez to też czytanie idzie powoli. Trzeba poświęcić jej dużo czasu, a napradę warto.
Ta część podobała mi się bardziej niż pierwsza.