Zew natury. Moja ucieczka na Alaskę Guy Grieve 7,7

ocenił(a) na 63 lata temu "Życie Guy Grieve'a zmierzało donikąd - znienawidzona praca za biurkiem, trzygodzinne dojazdy i przygniatający ciężar długów. Pewnego dnia zamarzył, by rzucić wszystko i zamieszkać samotnie w jednym z najdzikszych miejsc na ziemi - na Alasce."
"Guy Grieve zrobił - i opisał w książce - to, o czym tak wielu tylko marzy: rzucił wszystko w diabły i wyjechał na rok w dzicz."
Brzmi ciekawie, prawda? Zwłaszcza jeśli podobnie jak autora, nachodzą Was czasem tego typu myśli, pragnienia. Nawet jeśli na mniejszą nieco skalę, i niekoniecznie od razu na Alaskę...Któż z nas nie chciał, marzył czasem, by tak jak on rzucić wszystko w cholerę i "wsiąść do pociągu byle jakiego". A do tego jeszcze ta mityczna niemal Alaska... Odległa, miejscami dzika, pierwotna kraina, znana większości głównie i/lub jedynie z filmów, czy książek. Wyzwanie, pełne okrucieństwa piękno przyrody, przygody jak chociażby te znane z książek – któremu oddaje też hołd sam autor– Jacka Londona. A, że lubię tego typu klimaty, już od czasów kultowego serialu "Przystanek Alaska" oglądanego z pasją i upodobaniem w dzieciństwie, że o ksiązkach Jacka i podobnych myślach, nachodzących mnie i to dość często nie wspomnę... Po książkę sięgnąłem z wielkim apetytem i ciekawością. Co zapewne wpływa, wpłynęło w jakimś stopniu na moją jej ocenę... A zanim do tejże i swych wrażeń po jej lekturze przejdę, wpierwej należy myślę oddać sprawiedliwość autorowi. Mało kto, nawet mając taką możliwość, pewnie by się na podobny krok w praktyce, zwłaszcza w jego sytuacji (rodzina, dzieci) zdecydował. To, że nie tylko udało mu się ów "szalony" pomysł, marzenie wprowadzić w życie, ale jeszcze znalazłszy na miejscu wytrwać, przeżyć, w tak trudnym środowisku, warunkach itepe – zdecydowanie zasługuje na podziw i szacunek. O czym wypada wspomnieć i co podkreślić.
Jeśli zaś idzie o samą książkę... Cóż, mam dość mieszane uczucia, powiem szczerze. Nie jest zła, ciekawy temat i jak na amatora zwłaszcza, co najmniej przyzwoicie napisana i ogólnie przyjemna w odborze, lekturze...Do tego wzbogacona sporą ilością zdjęć i różnego rodzaju drobnych informacji dotyczących miejscowych zwyczajów, miar, pojęć itp...
ALE... Przy całym podziwie dla autora, choć sprawia on wrażenie sympatycznego i przyzwoitego gościa, człowieka... Mogło być, o wiele, wiele lepiej. Książka choć ogólnie niezgorsza, ciekawa, przyjemna... Jednak rozczarowuje, a momentami wręcz irytuje. Rozumiem i doceniam chęć by wszystko jak najbardziej rzetelnie czy dokładnie/ciekawie opisać. Będąc w jego sytuacji, też pewnie każdy, najdrobniejszy szczegół, czy zajście zapewne chciałbym zapamiętać, czy zapisać...
ALE... Wszystko ma swoje granice, plus zabrakło mam wrażenie pomocy ze strony edytora, wydawnictwa. W efekcie książka nie tylko jest – moim zdaniem – nieco ogólnie "przegadana", do tego wybór tematów i poświęconej im uwagi, miejsca w niej - pozostawia sporo do życzenia. Pan Grieve kluczowe wydawałoby się dla swego przetrwania wątki, jak chociażby związane z ekwipunkiem czy budową chaty, albo zbywa milczeniem, albo podsumowywuje dość enigmatycznie w kilku zdaniach. Z drugiej strony "marnując" kilka stron by opisać prozaiczną wędrówkę przez zarośla nad jezioro, zachowanie psa, czy swoją (zrozumiałą, ale czy wymagającą aż kilku stron?) tęsknotę za domem i rodziną. Poza sporadycznymi, krótkimi wzmiankami trudno tu znaleźć (co miałoby sens i było bardziej ciekawe niż jałowe dialogi w sumie o niczym, na początku książki) – szerszej wzmianki o tym co ze sobą, z myślą o roku spędzonym w dziczy zabrał. Dowiadujemy o tym, jeśli już, raczej przypadkiem, mimochodem. Zwłaszcza gdy chodzi o chodzi o rzecz podarowaną przez sponsora. Poza podstawowymi i w dużej mierze oczywistymi informacjami, niewiele się też można z niej dowiedzieć, jeśli idzie o praktykę. W porządku, nie miała to być zapewne (i nie jest) książka o "survivalu", nie oczekiwałem porad typu – jak z pomocą blaszanego kubka i kawałka sznurka zbudowac chatę, upolować łosia, czy wydrążyć z pnia drzewa "canoe"... Ale jeśli idzie o tego typu informacje, wydawałoby się ważne i ciekawe, zauważyć można spore niedostatki, braki. Jak już wspominałem, budowie owej "nieszczęsnej" chaty, mającej zapewnić jakby nie było możliwość przeżycia, będącej podstawą wszystkiego, autor poświęca mniej niż swoim utarczkom z psem, pozbawionym znaczenia dialogom czy rozmowom przez telefon satelitarny z żoną czy dziećmi i za nimi tesknotą. Gdyby ktoś doradził mu może lepiej/bardziej, które tematy, części książki nieco skrócić, a które podkreślić, rozwinąć, wyszłoby to o wiele, wiele lepiej. A tak, gdy niepotrzeba, nadmiernie się rozpisuje, a to co ważne, albo pomija, albo wspomina jakby z przymusu... Do tego, choć sprawia wrażenie – jak już wspominałem – człowieka sympatycznego i inteligentnego, miejscami albo "struga głupa" by wydać bardziej ludzki, ową sympatię u czytelnika wzbudzić, albo faktycznie jest tak nieobeznany z podstawowymi wydawałoby się kwestiami, faktami, że... Wręcz - i to nawet mnie, też mieszczucha i bynajmniej nie jakiegoś Ray'a Mears'a - mocno zwłaszcza z począku irytował. Nie wiem czy był to celowy zabieg, mający podkreślić fakt braku doświadczenia i związanego z tym większego jeszcze wyzwania, wyczynu... Ale w przypadku kogoś kto ma zamiar spędzić rok czasu w dziczy na Alasce zwłaszcza, w dobie internetu i powszechnego dostępu do informacji, pytania typu "Dużo macie tu niedźwiedzi?" wypadają mało poważnie. Ale może się czepiam. Możliwe też, że po prostu zbyt wysokie miałem oczekiwania.
Reasumując... Książka ogólnie ciekawa i warta uwagi, zwłaszcza dla osób lubiących tego typu klimaty, zainteresowanych tematem, lub mających podobne ciągoty czy marzenia. Raz jeszcze szacunek dla autora, że na takie coś się zdobył. Wspomniane wyżej minusy książki, nie wynikają raczej z braku chęci, bardziej wlaśnie może z jej nadmiaru. O braku pomocy, porady jeśli idzie o edycje, jej ostateczny kształt, nie wspominając. Jest nieźle, przyzwoicie, ale mogło być lepiej, więc...tylko 6/10.