cytaty z książek autora "Michaił Lermontow"
Z burzy życiowej wyniosłem tylko kilka pojęć... i ani jednego uczucia. Dawno już żyję nie sercem, lecz głową. Ważę i analizuję swoje własne namiętności i postępki z surową ciekawością, ale bez przejęcia. Jest we mnie dwóch ludzi: jeden żyje w całym znaczeniu tego słowa, drugi myśli i sądzi tamtego
Całej przeszłości się wyrzekłem:
Tyś rajem moim, moim piekłem.
Nieziemską kocham cię miłością -
Nie wiesz, co miłość taka znaczy -
Ja kocham cię nieśmiertelnością
Zachwytu, marzeń i rozpaczy.
Stałem się moralnym kaleką: jedna połowa mojej duszy przestała istnieć, wyschła, wyparowała, umarła, odciąłem ją i wyrzuciłem - podczas gdy druga drgała i żyła otwarta dla każdego, a nikt tego nie zauważył, ponieważ nikt nie wiedział o istnieniu tej połowy, która zginęła, ale pani wzbudziła teraz we mnie wspomnienie o niej i przeczytałem pani epitafium na jej nagrobku.
Przebiegłem w pamięci całą swoją przeszłość i mimo woli zadaję sobie pytania: po co żyłem? w jakim celu przyszedłem na świat? A jakiś cel istniał na pewno i na pewno byłem przeznaczony do wyższego celu, bo czuję w mojej duszy bezgraniczne siły... Ale nie odgadłem tego przeznaczenia, zwabiły mnie przynęty namiętności czczych i jałowych; z ich płomieni wyszedłem twardy i zimny jak żelazo, lecz utraciłem na zawsze żar szlachetnych dążeń – najlepszy kwiat życia. I od tej pory ile już razy grałem rolę topora w rękach losu! Spadałem, często bez gniewu, zawsze bez współczucia, jako narzędzie kaźni na głowę skazanych ofiar... Moja miłość nikomu nie przyniosła szczęścia, gdyż nic nigdy nie poświęciłem dla tych, których kochałem: kochałem dla siebie, dla własnej przyjemności, zaspokajałem tylko dziwną potrzebę serca, chciwie pochłaniając ich uczucia, ich tkliwość, ich radości i cierpienia – i nigdy nie mogłem się nasycić
Czasami gardzę sobą... czy nie dlatego właśnie gardzę także innymi?... Stałem się niezdolny do szlachetnych porywów; boję się wydać śmiesznym samemu sobie
Kobiety kochają tylko tych, których nie znają.
We wczesnej młodości byłem marzycielem; lubiłem pieścić na przemian to ponure, to tęczowe obrazy, które malowała mi moja niespokojna i chciwa wyobraźnia. Ale co mi z tego pozostało? Tylko znużenie jak po nocnej walce ze zmorą i mętne wspomnienia, pełne żalu. W tej bezpłodnej walce wyczerpałem i żar duszy, i hart woli, niezbędne dla prawdziwego życia; wkroczyłem w to życie, przeżywszy je już w myśli, i ogarnęła mnie nuda i obrzydzenie, jak tego, kto czyta liche naśladownictwo dawno mu znanej książki
Dzieje duszy ludzkiej, choćby najpłytszej, bodaj czy nie są ciekawsze i pożyteczniejsze od dziejów całego narodu...
Tak, taki był mój los od samego dzieciństwa! Wszyscy czytali na mej twarzy oznaki złych skłonności, których nie było, ale przypuszczano, że są, i one się we mnie zrodziły. Byłem skromny, oskarżano mnie o obłudę: stałem się skryty. Odczuwałem głęboko dobro i zło; nikt mnie nie pieścił, wszyscy dokuczali: stałem się zawzięty; byłem pochmurny – inne dzieci były wesołe i gadatliwe, czułem się wyższy od nich – a uważano mnie za coś niższego. Stałem się zawistny. Byłem gotów kochać cały świat – nikt mnie nie zrozumiał: i nauczyłem się nienawidzić. Moja bezbarwna młodość upłynęła na walce z sobą i światem; lękając się szyderstwa. najlepsze uczucia chowałem w głębi serca i tam umarły. Mówiłem prawdę – nie wierzono mi: zacząłem oszukiwać; dobrze poznawszy świat i sprężyny kierujące społeczeństwem, stałem się biegły w nauce życia i widziałem, jak inni bez tej biegłości są szczęśliwi czerpiąc darmo te korzyści, o które tak niestrudzenie walczyłem. I wówczas w mojej piersi zrodziła się rozpacz – nie ta rozpacz, którą leczy się lufa pistoletu, lecz rozpacz zimna, bezsilna, ukryta pod maską uprzejmości i dobrodusznego uśmiechu. Stałem się moralnym kaleką: jedna połowa mej duszy przestała istnieć, wyschła, wyparowała, umarła, odciąłem ją i odrzuciłem – podczas gdy druga drgała i żyła otwarta dla każdego, a nikt tego nie zauważył, ponieważ nikt nie wiedział o istnieniu tej połowy, która zginęła; ale pani wzbudziła teraz we mnie wspomnienie o niej i przeczytałem epitafium na jej nagrobku. Wielu ludziom wszystkie w ogóle napisy na grobach wydają się śmieszne, ale mnie nie, zwłaszcza kiedy wspomnę o tym, co pod nimi spoczywa. Zresztą, nie proszę pani, byś podzielała moje zdanie; jeżeli mój wybryk wydaje się pani śmieszny – proszę, niech się pani śmieje: uprzedzam panią, że to nie zmartwi mnie ani trochę.
Czyż warto żyć? a jednak żyje się - z ciekawości: oczekuje się czegoś nowego... Śmieszne i złość bierze!
Czyż, myślałem sobie, moim jedynym przeznaczeniem na ziemi jest burzenie cudzych nadziei?
Lubię wątpić o wszystkim: ta skłonność umysłu nie przeszkadza stanowczości charakteru; przeciwnie, jeśli chodzi o mnie, to zawsze idę śmielej naprzód, gdy nie wiem, co mnie czeka. Przecie nic gorszego od śmierci się nie zdarzy — a śmierci uniknąć nie można.
Jest we mnie dwóch ludzi: jeden żyje w całym znaczeniu tego słowa, drugi myśli i sądzi tamtego; pierwszy, być może, za godzinę pożegna się z panem i ze światem na wieki, a drugi... drugi?...
Odkąd poeci piszą, a kobiety ich czytają, tyle razy nazywano je aniołami, że istotnie w prostocie ducha uwierzyły w ten komplement zapominając, że tacy sami poeci za pieniądze wysławiali Nerona jako półboga...
Mam w sobie wrodzoną pasję przekory; całe moje życie było tylko łańcuchem smutnych i niefortunnych aktów sprzeciwiania się sercu lub rozsądkowi
- Finita la comedia! - powiedziałem do doktora.
Namiętności to nic innego jak idee w pierwszej fazie ich rozwoju; znamionują młodość serca i głupcem jest ten, kto zamierza przez całe życie przejmować się nimi: wiele spokojnych rzek bierze początek w burzliwych wodospadach, a żadna nie burzy się i pieni do samego morza. Lecz ten spokój jest często oznaką wielkiej, choć utajonej siły; pełnia i głębia uczuć i myśli nie dopuszcza szaleńczych zrywów: dusza, cierpiąc i rozkoszując się, zdaje przed samą sobą surowy obrachunek ze wszystkiego i przekonywa się, że tak być powinno; wie ona, że gdyby nie było burz, ciągły żar słońca by ją wysuszył; zagłębia się we własne życie – pieści i karze siebie jak ukochane dziecko.
Czuję w sobie tę nienasyconą chciwość pochłaniającą wszystko, co spotyka na drodze: patrzę na cierpienia i radości innych jedynie w odniesieniu do siebie, jak na pokarm podtrzymujący moje siły duchowe. Sam nie jestem w stanie szaleć pod wpływem namiętnych uczuć; okoliczności zdławiły we mnie ambicję, ale ujawniła się ona w innym kształcie, gdyż ambicja to nic innego jak żądza władzy, a największą przyjemnością dla mnie jest podporządkowanie mojej woli wszystkiego, co mnie otacza; wzbudzać w kimś uczucie miłości, oddania, lęku - czyż to nie jest pierwsza oznaka i największy triumf władzy?
Wracałem do domu pustymi uliczkami stanicy: czerwona pełnia księżyca, niby łuna pożaru, zaczynała ukazywać się spoza zębatego horyzontu domów; gwiazdy jaśniały spokojnie na ciemnoniebieskim stropie i śmiesznym mi się wydało, gdy sobie przypomniałem, że byli ongiś ludzie głęboko mądrzy, którzy myśleli, iż ciała niebieskie biorą udział w naszych mizernych sporach o kawałek ziemi lub o jakieś wymyślone prawa. No i cóż? Te pochodnie zapalone, w ich mniemaniu, tylko po to, żeby oświecać ich bitwy i triumfy, płoną z tym samym blaskiem, a ich żądze i nadzieje dawno zgasły wraz z nimi niczym ogienek wzniecony na skraju lasu przez beztroskiego wędrowca. Ale za to jaką siłę woli dawała im pewność, że całe niebo ze swoimi niezliczonymi mieszkańcami patrzy na nich ze współczuciem, wprawdzie niemym, lecz niezmiennym!
Namiętności - to nic innego, jak tylko idee w najniższym stopniu rozwoju; stanowią one właściwość serc młodzieńczych i głupi jest ten, kto mniema, że będą nim miotały przez całe życie.
Lecz ów nieznany nie był Aniołem,
To nie stróż, święty co strzeże nas.
Nie było nimbu nad jego czołem,
Ogień świętości w oku mu zgasł,
Lecz nie odstępca to, nie przeklęty,
Na jego czole tęsknoty cień.—
Nie duch przekory — lecz i nie święty
Nie noc, nie zmrok, nie świt, nie dzień.
Dziś rano był u mnie doktor; nazywa się Werner, ale to Rosjanin. Co w tym dziwnego? Znałem kiedyś pewnego Iwanowa, który był Niemcem.
Przyznam się, istotnie nie lubię kobiet z charakterem: czyż to ich rzecz!...
Litość - uczucie, któremu tak łatwo ulegają wszystkie kobiety, zapuściło swe szpony w jej niedoświadczone serce.
Nadejdzie rok, rok czarny krwi i pożarów, Gdy padnie w proch korona z głowy carów, Zapomni tłumacz o dawnej czci dla Pana I krwią wielu będzie krew przelana.
Ilu ja widziałem świetnych młodych ludzi, godnych lepszego losu, a wyjeżdżających stąd wprost do ołtarza...
Nie ma nic bardziej paradoksalnego od kobiecego umysłu: kobiety trudno przekonać o czymkolwiek, trzeba je doprowadzić do tego, żeby same siebie przekonały; kolejność argumentów, którymi obalają swoje uprzedzenia, jest bardzo oryginalna: żeby nauczyć się ich dialektyki, trzeba wywrócić na opak w umyśle wszystkie szkolne reguły logiki. Na przykład zwykły sposób rozumowania:
"Ten człowiek mnie kocha; ale jestem mężatką; a więc nie powinnam go kochać."
Sposób kobiecy:
"Nie powinnam go kochać, ponieważ jestem mężatką: ale on mnie kocha - a więc"...
Nasza publiczność przypomina prowincjusza, który podsłuchawszy rozmowę dwóch dyplomatów, przedstawicieli wrogich sobie państw, był przekonany, że każdy z nich oszukuje swój rząd na rzecz łączącej ich osobistej serdecznej przyjaźni.
Miłość dzikuski niewiele jest lepsza od miłości światowej damy; nieuctwo i prostota jednej tak samo sprzykrzy się jak kokieteria drugiej.