Jełgawa ʼ94 Jānis Joņevs 6,2
Janis Jonevs autobiograficzną „Jełgawą`94” udowadnia, że młodzieńcze fascynacje nie znają granic, wszędzie są podobne, czy to Jełgawa na Łotwie, czy Los Angeles w Stanach Zjednoczonych, czy też polskie Kutno. To książka, która budzi uśmiech, ale też nostalgię za czupurną młodością.
Tym co bezwzględnie łączy, ale też dzieli młodzież, jest muzyka, jakiej słucha. To strategiczny element kultury, który wyodrębnia konkretne subkultury, młodzi ludzie do nich należący podobnie się ubierają, czeszą, wyznają tę samą filozofię życia i mają zbieżne upodobania. Muzyka nas kształtuje, choć nie ukrywajmy, że z biegiem czasu nasz gust się zmienia, bo i my przecież nie stoimy w miejscu. Jednak zauroczenia z okresu dojrzewania, gdy wszystkie emocje jawią się tak świeże i silne, na zawsze w nas pozostają.
„Jełgawa`94” to takie sentymentalne wspomnienie, portret młodego chłopaka, w tym przypadku samego autora, przed którym rozpościera się całe życie i nowe wybory, do których prowadzi go bunt, zmiana światopoglądu przychodząca doń w rytm Nirvany i Pearl Jam. Czas, gdy jeden z najlepszych uczniów w klasie i dotychczas posłuszny chłopiec wpada na myśl, że przecież „Człowiek musi mieć prawo do bycia złym” i pragnie przekraczać granice.
To czas, gdy pije „Wino Zagadkę” i nie odrywa ucha od kaseciaka, a kasety przewija do tyłu ręcznie za pomocą ołówka, by szczędzić napęd. Muzyka wydaje mu się wtedy całym życiem, wydaje się wręcz nim samym, wyraża go.
Opowieść jest skonstruowana niczym wspomnienie, jednak choć pisze je człowiek już dojrzały, to językiem młodzieżowym, z użyciem charakterystycznych zwrotów, gwary z czasów swojej szkolnej młodości, a także licznych kolokwializmów, jakimi się wówczas posługiwał. Ma się wrażenie, ze całym sobą przeniósł się w przeszłość i czuje się w niej znakomicie. Brzmi to bardzo udanie, pasuje do opisywanej treści i ją uwiarygadnia, a nadto nadaje specyficzny klimat, który genialnie współbrzmi ze wspominaną muzyką.
Janis i koledzy wchodzą w etap eksperymentowania z życiem i z sobą, z poszukiwaniem nowych, mocnych wrażeń i substancji, które im je zapewnią. Robią użytek z tego, co najbliżej, więc nie tylko papierosy, alkohol, ale nawet czyste powietrze, które wdychane w specyficzny sposób w połączeniu z uciśnięciem przepony może wywołać wrażenie „odlotu”.
Grunge, death metal, doom metal, nazwy zespołów zachodnich i łotewskich, to w sumie dla czytelnika nie za bardzo obytego z tego rodzaju muzyką nie ma wielkiego znaczenia, choć ci, którzy podzielają bądź podzielali miłość Janisa do tych gatunków będą z pewnością zachwyceni. Jednak tutaj najważniejsza jest atmosfera i prawda, jaką się czuje każdą komórką. To utożsamienie się z brzmieniem, poszukiwanie siebie w dźwiękach, próbowanie samemu grać, by wyrazić własne myśli i emocje. Owo dążenie do bycia w grupie takich samych maniaków, by móc wymieniać poglądy i zawierać przyjaźnie. W przypadku Janisa był to akurat metal, inni wcześniej szaleli za Beatlesami czy rock`and`rollem, a później za rapem. Liczy się tutaj grupowa identyfikacja ludzi podobnych roczników, tworzących odrębną społeczność. Można mówić o generacji, o pokoleniu, ta wspólnota zainteresowań, przeżyć, a co za tym idzie często i poglądów, warunków, w jakich wzrastali, daje poczucie bezpieczeństwa, sytuuje w określonym miejscu i czasie.
Janis doskonale potrafi oddać te wszystkie niuanse, również brzmienie i słownictwo, jakim się posługuje, tempo wydarzeń, rozłożenie akcentów, doskonale się w tę narrację wpisują i wtapiają. Nonszalancja, szpan, swoista bezczelność, pokrywająca poczucie niepewności. To pragnienie zaistnienia, bycia zauważonym i docenionym.
Tak więc jest to powieść dla każdego, kto miałby ochotę przypomnieć sobie siebie, owego poszukiwacza po omacku dotykającego nowości drżącą dłonią, by wiele po drodze odrzucić zanim wreszcie poczuje tę ekscytację, że oto jest wreszcie jego Ameryka, że na swoją własną miarę może poczuć się Kolumbem.
Jak wielkie znaczenie miała długość włosów, wygląd spodni, najlepiej z rozdarciami, no i koszulka z odpowiednim napisem. To wszystko było wówczas na wagę złota, nie mogło się równać z niczym innym.
Wielu z nas również pamięta ulubioną muzykę nagrywaną na kasety magnetofonowe i odtwarzaną do całkowitego ich zniszczenia, gdy nie dało się już rozpoznać dźwięków. I te giełdy wymiany płyt, kaset, myśli i informacji, a przy okazji zawierania przyjaźni pod egidą Slayera czy INXS. Później nigdy już nie było aż tak pięknie i kolorowo. Ale to powie wam przecież każdy, kto wspomina swoją młodość, na jakie lata by ona nie przypadła.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/