„Czy kopiowanie ma sens ?”
Wyobraźmy sobie bardzo dobre opowiadanie. Zamieszczone na początku zbioru wgniata w fotel. Potem przechodzimy do mniej lub bardziej doskonałych kopii tego samego i zostajemy z nimi do końca antologii. Tak właśnie wygląda ten zbiór.
Z miłą chęcią przypomniałem sobie opowiadanie Lovecrafta. Mimo, że pływałem już w tej samej wodzie ze dwa razy, nadal odczuwam przyjemność. I tak będzie, za każdym razem kiedy będę chciał znów do niej wejść. Dalej już było gorzej…
Znałem szczegóły, znałem fundamenty i zakończenie. Pozostało bezuczuciowe czytanie i porównywanie do oryginału. Dwa, trzy jeszcze jakoś poszły, reszta zaczęła przypominać udrękę. Ile można żreć tego samego zanim człowiek zwymiotuje? To jedynie pytanie jakie mnie nurtowało.
Poziom wyższy niż w pierwszej części serii. Tu widać wyraźny postęp. Może redaktor się więcej starał? Jest kilka lepszych nazwisk w komplecie. I tu ciekawostka, wcale ich opowieści nie wyróżniają się na plus. Niestety, jest na odwrót.
Dla mnie to ostatnia antologia z tej serii, bo mi się już przejadło. Jedyną jest zaletą jest możliwość porównania Lovecrafta do reszty i wręczenia tej reszcie puszek pasty do butów i polerki. Bo mogą mu jedynie trzewiki polerować. Taka przepaść Panowie…
Kupujecie na własną odpowiedzialność, ale ja bym radził pozostać przy opowiadaniach „Samotnika z Providence”.
Bardzo ciekawa antologia, przede wszystkim różnorodna.
Tytuł i okładka, jak już zauważyli moi poprzednicy, zapowiadają horror par excellence. Tymczasem utwory łączy tylko temat mniej lub bardziej powiązany z lotnictwem, z pilotowaniem, z lataniem, spadaniem, czy choćby przebywaniem w tej, czy innej maszynie latającej. Może stąd te rozczarowania?
Szczególnie spodobały mi się utwory Tubbsa, Hilla i Varleya.