W powieści z jednej strony jest dużo smutku, beznadziejności, pustki życia głównej bohaterki. Z drugiej dużo uczciwej i po prostu pięknej miłości do życia, do bliskich, którzy najczęściej przewijają się przez egzystencję Marie, a zatem i treść. Bardzo ciekawa jest sama struktura powieści, mianowicie podczas podróży pociągiem główna bohaterka przywołuje wspomnienia, a wątki z życia Marie oddzielają przystanki.
Mam dość historii o cierpieniu i śmierci, okraszone porwaną narracją, która nas zmusza do czytania wypocin w stylu "chciałabym być bejcą pana Rochestera" i w której, gdyby nie bawić się chronologią, nie było by nic ciekawego. Przez książkę trzeba przebrnąć - wydumane rozważania o chmurach, poprzetykane sugestiami, że zdarzy się coś strasznego. Więc czyta się do końca, żeby wiedzieć - co. Nużący nurt w prozie.