Zestaw dla ludu Krzysztof (Joachim) Biernacki 6,0
ocenił(a) na 65 lata temu Jan Strękowski w Kwartalniku literackim OW SPP Podgląd nr. 13
Jan Strękowski
W poczekalni salonu prób
„Zestaw dla ludu” Krzysztof Biernacki, „Czas bogaty” Sławomir Stalmach, obie wydane w 2017 r.
W przypadku młodszego Sławomira Stalmacha, to druga książka. Pierwszą „Myśl prosta” wydał w 2008 r. Biernacki czekał z debiutem do 2017 r. A zatytułował go w charakterystyczny dla siebie, prowokacyjny sposób „Zestaw dla ludu”. Oba tytuły brzmią banalnie, jeden prosty jak natura cepa, drugi przypomina przyrządzone w innej epoce odgrzewane danie. Jednak są jeszcze wiersze, które warto przeczytać. A także biografie autorów, które, tak się koleje życia ułożyły, krzyżowały się z moimi.
Krzysztof Biernacki (znany wśród przyjaciół jako Joachim) - poeta, prozaik, filozof, eseista, krytyk sztuki, muzyk. Takie profesje wymieniono w notce towarzyszącej tomikowi. Napisano tam też: „badacz historii najnowszej”, co mogę przełożyć na konkrety, bowiem od kilkunastu lat współpracowaliśmy przy pracach nad kilkoma regionalnymi, a także krajowym, leksykonami opozycji, głównie tej „bibułowej”, czyli osób zamieszanych w wydawanie druków bezdebitowych w schyłkowych latach PRL. Nota mówi także: „Związany z polskimi ruchami kontestacyjnymi i opozycją demokratyczną w latach 80.” Co też mogę poświadczyć, był bowiem Biernacki m.in. redaktorem pierwszego w naszej historii podziemnego pisma osiedlowego, wychodzącego na warszawskim Bródnie „O.B.I”, czyli „Osiedlowego Biuletynu Informacyjnego”. Co do udziału w ruchach kontestacyjnych, to tę drogę życiową poświadcza zamieszczone przez wydawcę zdjęcie autora tomiku z okresu „burzy i naporu”.
Sławomir Stalmach, młodszy, ale z równie długim stażem w podziemiu. Pamiętam go, jeszcze wtedy ucznia liceum, podczas dyskusji na ul. Sandomierskiej w Warszawie, 50 metrów od siedziby Kiszczaka, w mieszkaniu wynajmowanym przez jego nauczyciela fizyki Włodka Cichomskiego (wkrótce sekretarza redakcji i skarbnika),podczas dyskusji nad uruchomieniem pierwszego ogólnopolskiego pisma podziemnego o nazwie „Tygodnik Wojenny”, a potem naszego współpracownika, spełniającego jak kilkoro innych najmłodszych współpracowników „Tygodnika” wszelkie konieczne funkcje („przynieś, wynieś, pozamiataj”). Dziś jest dziennikarzem telewizyjnym, zajmuje się wspomaganiem Białorusinów i Polaków na Białorusi, pisze, także prozę, drukując ją tu i ówdzie, co przy obecnym rozdrobnionym obiegu literatury jest wrzucaniem tekstu w czarną dziurę. Biernackiego żywiołem jest ruch, bunt - on chciałby wciąż coś zmieniać. Wiersze Stalmacha to statyka, króluje tu namysł oraz inne uczucia człowieka, który widzi i czuje. I opisuje. Bo kokieterią jest to, co pisze w jednym z wierszy: „Nie ja stworzyłem świat,/ nie ja go opiszę,” (Lektor). To deklaracja, bo jeśli nawet nie świat, to z pewnością stara się narysować siebie w tym nieopisanym czy nawet nieopisywalnym świecie.
Wydawać by się mogło, że niewiele łączy tych autorów. A jednak jest taki związek. Jeśli nie poetycki (choć taki też da się znaleźć),to na pewno biograficzny. Chodzi o ich zaangażowanie w podziemie w schyłkowych latach PRL. A raczej skutki owego zaangażowania. Za Biernackim możemy nazwać go „poczekalnią salonu prób”, o której tak sugestywnie pisze w wierszu „Młodość”, poczekalni, w której wielu z tych, którzy niegdyś zaangażowali się w podziemne działania, czyli słynne knucie, pozostało do dziś. Była to cena za poświęcenie się owej niezbyt legalnej działalności, którą zapłaciło wielu młodych, wchodzących dopiero w życie zawodowe czy artystyczne ludzi. Pamiętam dyskusje na temat prowadzonego na początku stanu wojennego przez aktorów bojkotu środków tzw. masowego przekazu, głównie państwowej telewizji (innej w PRL nie było). Cena, jaką zapłacili młodzi, dopiero startujący do zawodu aktorzy, była straszliwa. Z wieloma z nich współpracowałem, bywali lektorami radia „Solidarność”, reporterami, autorami, ale też wozili bibułę, drukowali, występując od czasu do czasu w podziemnych lub w półpodziemnych teatrach.
Na początku lat 90. ub. wieku mówiono i pisano wiele o luce pokoleniowej w literaturze. Trwała chyba z 10 lat. Chodziło o tych pisarzy, którzy wystartowali tuż przed stanem wojennym, wydali jedną, dwie książki i wsiąkli w podziemie. Niektórzy próbowali zaistnieć w wolnej już Polsce, z różnym skutkiem. Często spotykając się z wściekłymi atakami nie tylko następców, co jest naturalną koleją rzeczy. Najbardziej głośny z nich, a z pewnością najbardziej przykry i niesprawiedliwy przytrafił się memu koledze redakcyjnemu z „Biuletynu Informacyjnego” Komitetu Obrony Robotników, Jankowi Walcowi, którego jeden z prominentnych (choć też zasłużonych dla wolnego słowa) autorów by nie powiedzieć „koryfeuszy” nauki odesłał, po opublikowaniu przez niego napisanej przed laty ciekawej książki o Mickiewiczu, do przysłowiowego kąta w jakiejś zagraconej piwnicy, w której tenże, drukując podziemne wydawnictwa, spędził kilkanaście lat życia.
Nie jestem krytykiem poezji, czuję się więc zwolniony od obowiązku śledzenia „dykcji poetyckiej” obu autorów, z którym to wyrażeniem-wytrychem konkurować może tylko „aparat pianistyczny” używany przez krytyków muzycznych, kiedy nic sensowniejszego nie są w stanie o odsłuchanym wykonaniu muzyki napisać. Zamiast tego dwa cytaty. Być może zachęcą kogoś do zajrzenia do tomików ich autorów.
„Przed nowym domem pliszka/siwa budowała gniazdo./Śpieszyła się, rywalizowała z majstrami./Ona chciała zdążyć przed wiosną,/oni przed fajrantem.”
Sławomir Stalmach, to cały wiersz „Przodownicy pracy” .
„Przypomniało mi się świetliste wrześniowe popołudnie./Bóg siedział za szybą autobusu./Widział dwie dziewczyny śmiejące się, tańczące na ulicy,/jedna z nich zachorowała wkrótce na białaczkę,/ a druga została z dzieckiem bez grosza./Szły w świetle, zachwycone, szczęśliwe.”
Krzysztof Biernacki, druga zwrotka wiersza, którego tytuł stanowi data „4.07.89”.