Życie jest bardzo kruche. Ulotne. Przeważnie jak sito, przepuszczające jedno i zostawiające drugie: jak liście letnich, lub jak iglaste gałę...
Życie jest bardzo kruche. Ulotne. Przeważnie jak sito, przepuszczające jedno i zostawiające drugie: jak liście letnich, lub jak iglaste gałęzie zimowych drzew ze Żmiącej - kołysane i rzucane przez wiatr, często nieświadomie i często zbyt mocno; czasami przepuszczające promienie słoneczne, z których tylko część dojdzie naszych twarzy. Muskający je wiatr oraz metaforyczne promienie, tak samo jak kwitnące i opadające w końcu liście, są w swej nieuchronności - poza nami - całkowicie bez znaczenia. Szukamy sensu na siłę - na siłę bowiem próbujemy zatrzymać przebijające się późnymi popołudniami metafory. Często to właśnie my jesteśmy pędami liści. Upadamy i próbujemy rodzić się na nowo, po czasie uświadamiając sobie, że przecież część nas już przeminęła w przeszłości. W naszych wiosennych odrodzeniach upatrujemy znaczeń; w tym czasie ja topię się jak opadłe igliwie - chociaż w teorii nie musiałem upaść - w śniegu łagodnego zbocza, tęskniąc za tym, jak wyrastałem właśnie z wypuszczanych pędów. Wiedziałem jednak, że znowu będę musiał spaść w otchłań pozbawioną świadomości znaczeń i późniejszej, na nowo powracającej walki o znaczenie tych już utrwalonych - w kontekście całego wszechświata nieistniejących - ułamków sekund.