cytaty z książek autora "Maciej Liziniewicz"
- Dziwny z was naród. Kiedy trzeba z głową, to wam szlachetność oczy przesłania. A jak trzeba by wielkość okazywać, to małostkowi jesteście jak nikt inny. Dwadzieścia lat tu żyję, ale zrozumieć trudno!
Przełknął ślinę, a w ustach poczuł nieznośną, dławiącą słodkość, znaną tym, co na śmierć nagłą, brutalną mogli patrzeć. Objawiającą się wraz z dojmującą świadomością nicości i kruchości ludzkiego życia. Żegota westchnął i dłonią po twarzy przejechał. Przegnał myśl smętną, gasząc ją w duchu słowami, że tak być musiało i jeden dla wszystkich jest koniec. Śmierć nieuchronna.
I zrozumiał, że nie takie to łatwe, jak się kto sercem zwiąże. Nietrudno o kimś sądzić, że prościej by mu było. Błędnie każdy mniema o wyjątkowości swojego żywota.
Bo na ziemi nie masz większego zła niż to, co z ludzkiej przyczyny się dzieje.
Bo nie masz większej złości na świecie jak ta, co z zazdrości idzie.
To, czego łatwo nie bać się w dzień, zupełnie inne kształty i iluzje przywołuje w nocy.
Podniósł dłoń i położył na ręce wiedźmy. Ta jej nie odsunęła. Czuł chłód szczupłej ręki, pulsowanie krwi w drobnych błękitnych żyłach. Zamarli w milczeniu. Jak ludzie, których połączyła wspólna boleść, nawzajem rozumiejący ogień płonący w ich duszach płomieniem nienasyconej zemsty.
Żegota zacisnął pięści. Gniew w nim wezbrał. Gdyby nie wiek i doświadczenie, pewnie od razu pobiegłby zdrajcę pokarać. Ale poznał, na wojnie bywając, że złość bezmyślna tylko szkodę przynosi. Gdy wróg nie zna, że jego zamiary przejrzałeś, łatwiej pokonać go idzie. Odetchnął głęboko kilka razy dla uspokojenia.
Chwila to była, w której wszystko, co przeżył, snem mu się zdało. Jak idący znad Sanu opar ulotny, co go nijak ręką nie dało się dotknąć, choć przecież widać było i czuć mokry powiew. Opuścił głowę, pomyślawszy, iż takie właśnie jest ludzkie życie. Mgnienie, którego żadną miarą w dłonie pochwycić się nie da. Przenika między palcami, mami, kusi, by potem zakpić z człowieka, odmieniwszy kształty jak nadrzeczna mgła. Przełknął gorzką myśl, że i jego los jest taki. Choćby zdało mu się, iż sam go wykuwa, to przecie naprawdę był jak pióro na wietrze. Miotany we wszelkie strony, uwikłany w przeszłość i nierealne pragnienia. Między rozpaczą i marzeniem, zawieszony w połowie drogi od piekła do nieba.
Każdy człowiek sam pisze księgę swojego żywota. Nikt inny za niego tego nie czyni. Nie ma więc takiej beznadziei, której nie można pokonać, a ten, kto się przedwcześnie poddał, już przegrał.
Tak to bowiem bywa, że wiele zmienić można, lecz ludzkie sądy najmniej są na takie zmiany podatne.
Przyjemny był ów odgłos zwyczajnej codzienności, który ten docenić potrafi, kogo życie wystarczająco już dotknęło.
Bo też wstyd przed odkryciem przez innych prawdy o sobie najczęstszą bywa przyczyną złych życzeń wobec drugich.
Każdy ma taką tajemnicę, której wyjawienia by nie chciał.
Pierwiastek żeński nie miał wystarczająco silnej woli, by okiełznać swe żądze. To mężczyzna - ojciec, a później mąż - musiał zapanować nad nim, nadając życiu kobiety właściwy rytm i wpajając zasady moralne. Dopiero kiedy zamieniała się w matkę, pierwotny instynkt opiekuńczy brał górę nad zmysłami i pozwalał osiągnąć równowagę, prawie równając ją z mężczyzną.
Nic tak bowiem nie cieszy złapanego na nieprawości jak świadomość, że inni nie są lepsi od niego. Usprawiedliwiali się w ten sposób.
W starości najgorsza jest cisza. Dręcząca w swej jednostajności monotonna zapowiedź śmierci. Nic nie może jej złamać. Zawsze powraca, kpiąc z ulotnych chwil, w których coś pozornie wypełnia pustkę samotności.
W chwili krępującej ciszy, która zawisła w gabinecie niczym ciężka mgła, najbardziej irytujące było monotonne, równomierne tykanie ściennego zegara.
Niby kształcony, bogaty, a jak mu się narzeczona otruła, to całkiem zgłupiał! A przecież wiadomo, że jak nie jedna, to drugą znajdzie! W końcu człowiek o wszystkim zapomni.
Wiktora zadziwiała ta chłopska potrzeba szukania sensacji tam, gdzie jej nie było, i oglądania rozkładającego się ciała.
Czasem śmierć jest wybawieniem, a życie karą. Pokutą za jeden błąd.
Brnąc przez zimną, wilgotną ciemność, miał wrażenie, że otacza ona nie tylko jego ciało, ale i duszę. Pochłania go powoli, lecz nieubłaganie.
Rozbuchane późną wiosną wiekowe drzewa dumnie rysowały się na tle błękitnego nieba. Swą wyniosłością podkreślały bogactwo majątku i jego długą historię.
Pochwały z jego ust przez pierwsze dni nie usłyszał nikt, Wiktor bowiem wyznawał prostą zasadę, że dobra robota jest czymś zwyczajnym, niewymagającym aplauzu czy aprobaty.
Chmurny młodzieniec rozgrzewał myśli młodych kobiet, wzbudzając w nich marzenia o rzeczach, które gotowe byłyby z nim robić niekoniecznie po ślubie.
Gładki był, to i chętne mu różne takie latawice kroku popuszczały.
W istocie nikt nie wiedział, kiedy przyjdzie Kostucha, sprowadzając cierpienie i smutek na tych, co zostaną.