Dziennikarka, od 2003 roku kieruje miesięcznikiem „Narcomafie”. Od wielu lat bada rozprzestrzenianie się mafijnych klanów na północy Włoch oraz rolę kobiet wewnątrz organizacji kryminalnych.
Nie warto.
Jak pisze wydawca: "W swoich osobistych i poruszających wspomnieniach Maria Stefanelli ujawnia tajniki i zasady działania ‘ndranghety, nawołując jednocześnie do walki wszystkie kobiety podległe organizacji"
Ani jedno, ani drugie.
Być może dla Włochów jest zrozumiała, bo to ich podwórko (oraz oczywiście dla córki autorki - to dla niej jest ta książka). Chaotyczna - gdyby zachowano chronologię zdarzeń pewnie byłaby bardziej strawna dla laika. Bez tego jest tylko zlepkiem nazwisk, miejsc i zdarzeń, w których łatwo się pogubić.
To moje pierwsze poważniejsze spotkanie z literaturą faktu, muszę przyznać, iż było lepsze, niż się spodziewałam.
Emocjonująca, momentami chwytająca za serce. Największe wrażenie wywarło na mnie dzieciństwo Marii - te fragmenty czytało mi się najtrudniej. Mimo to, liczyłam na więcej - więcej szoku, niedowierzania, na chociaż jedną łzę - no cóż, nie tym razem.
Książka, mimo poważnego tematu, napisana lekkim piórem - czytając, miałam wrażenie, jakbym siedziała z dawno niewidzianą przyjaciółką przy wieczornej lampce (w porządku, butelce) wina słuchając opowieści, co się działo w jej życiu od momentu naszego poprzedniego spotkania. Myślę, że moje odczucia to zasługa tego, iż książka była opowieścią matki dla swojej córki.
Po zakończonej lekturze czuję lekki niedosyt. Narracja była prowadzona w sposób, jakoby miały zostać tam ujawnione piorunujące sekrety na temat wewnętrznego działania 'ndranghety. Ku mojemu zdziwieniu książka się skończyła, a ja zostałam z rozbrzmiewającym w głowie pytaniem "to tyle?".
Podsumowując, nie była to podróż w nieznane zakątki Włoch, na którą liczyłam. Książkę czytało się przyjemnie, lekko, chętnie sięgałam po nią w każdej wolnej chwili mijającego dnia.