rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"Uczta dla wron" to czwarty tom z planowanych siedmiu sagi fantasy Pieśni Lodu i Ognia. W Polsce został podzielony na dwie części: "Cienie śmierci" oraz "Sieć spisków". Jest to swego rodzaju środek podróży, którą serwuje nam George R.R. Martin. Czy autorowi udało się utrzymać wysoki poziom z poprzednich części?

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy od początku czytania książki, jest styl autora. Martin nadal w sposób bardzo subtelny, ale zarazem i z wielkim rozmachem opisuje ogromny świat Westeros oraz Essos. Autor używa niezwykle bogatej palety słów podczas przedstawiania nam każdego zakątka tej fantastycznej krainy. I tak przewracając kartki, traktujące o żelaznych ludziach, możemy wręcz usłyszeć szum fal, który dobiega zza liter alfabetu. Podróżujemy również po Królewskiej Przystani, która pełna jest intryg, zdrad oraz knowań, toczących się w śmiertelnej grze o tron. Nie można także pominąć wspaniale scharakteryzowanego Dorne, gdzie gorące piaski wchłonęły już niejednego rycerza.

Warto tu wspomnieć o historii, jaką Martin buduje skrupulatnie już od pierwszej części. W "Cieniach śmierci" bohaterowie często odnoszą się do dawnych wydarzeń, mających miejsce setki lat przed ich pojawieniem. Poznajemy również losy rycerzy, których imiona obrosły legendą, a pamięć o nich przywracana jest w bohaterskich pieśniach minstreli. W czwartym tomie sagi dowiadujemy się wielu nowych rzeczy o rodzinie Targaryneów, których upadek doprowadził do władzy znanego z poprzednich części Roberta Baratheona.

Jak zawsze Martin poświęca dużo uwagi problemom wewnętrznym herosów powieści. Dzięki zgłębianiu psychiki bohaterów, czytelnik może lepiej zrozumieć podejmowane przez nich decyzje. Nasi ulubieńcy regularnie stają przed skomplikowanymi problemami, których wynik bardzo często nie jest jednoznaczny. Wydaje się, że protagonista u pisarza jest skazany na wewnętrzną udrękę i szereg zadań, mających na celu sprawdzenie jego siły woli. Chociaż bohaterów w książce jest naprawdę wielu, to ten schemat wydaje się być przez autora dość często powielany.

Sporym zaskoczeniem był dla mnie brak w "Cieniach śmierci" ulubionych postaci z poprzednich części cyklu. Przyznam szczerze, że byłem zawiedziony takim rozwiązaniem i wpłynęło ono negatywnie na postrzeganie całej powieści. Zamiast "weteranów", Martin postanowił nas bliżej zapoznać z Żelaznymi Wyspami, a także słonecznym Dorne. Nowi bohaterowie, którzy się tam pojawiają, poszerzają całą historię o kolejne miejsca i intrygi, dzięki czemu uniwersum staje się bardziej kompletne. Z jednej strony jest to interesujący zabieg, który dodaje powieści jeszcze większego rozmachu. Nie potrafiłem jednak zżyć się z nowymi postaciami tak, jak miało to miejsce z ich starszymi odpowiednikami, więc taki pomysł nie do końca przypadł mi do gustu.

Największym minusem "Cieni śmierci" jest jednak akcja. W czwartym tomie cyklu siadła ona całkowicie. Przez pięćset stron książki zmuszeni jesteśmy poznawać kolejne intrygi i spiski, jakie rządzą w królestwie. Brak tu nagłych zwrotów akcji i nieoczekiwanych wydarzeń, do których autor nas przyzwyczaił w poprzednich częściach. Uważam, że Martin, chcąc być niezwykle drobiazgowy, pragnie pokazać czytelnikom pewne zależności świata, których następstwem będą spektakularne wydarzenia w następnych tomach.

"Uczta dla wron: Cienie śmierci" jest z pewnością książką, której niczego nie można zarzucić pod względem językowym. Autor wypracował sobie styl, stawiający go w samym panteonie pisarzy fantasy. Jest to jednak powieść skierowana głównie do fanów całego cyklu. Jej największą wadą jest zdecydowane obniżenie akcji względem części poprzednich. Nagłe wprowadzenie nowych bohaterów również nie jest zabiegiem w pełni udanym. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie plusy i minusy powieści, jest to nadal silny reprezentant literatury fantasy, obok którego nie można przejść obojętnie.

"Uczta dla wron" to czwarty tom z planowanych siedmiu sagi fantasy Pieśni Lodu i Ognia. W Polsce został podzielony na dwie części: "Cienie śmierci" oraz "Sieć spisków". Jest to swego rodzaju środek podróży, którą serwuje nam George R.R. Martin. Czy autorowi udało się utrzymać wysoki poziom z poprzednich części?

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy od początku czytania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Front wschodni podczas pierwszej wojny światowej jest tematem rzadko podejmowanym przez współczesnych historyków. Dużo większym zainteresowaniem cieszy się front zachodni, głównie w literaturze anglosaskiej. Zdecydowanie brakuje rzetelnych prac na ówczesną sytuację militarną we wschodniej części Europy. ,,Przełom. Bitwa pod Gorlicami-Tarnowem 1915’’ próbuje zapełnić tą lukę. Czy autorowi Richardowi L. DiNardo udało się w pełni oddać przebieg tamtejszych działań ?

Pisarz na samym początku próbuje wpoić czytelnikowi jak duże znaczenie miała tytułowa bitwa dla teatru działań frontu wschodniego. Nie skupia się on jedynie na aspektach militarnych. Zwraca uwagę na napiętą sytuacją dyplomatyczną państw centralnych i ententy. Pokazuje nam również podejście wysokich rangą oficerów do bitwy i jej następstw w razie odniesienia zwycięstwa. Jesteśmy, więc zaznajomieni ze szczegółowymi planami działań i dalekosiężną strategią mającą na celu końcowe zwycięstwo. Niestety wszystko to widzimy jedynie oczami państw centralnych. W książce brakuje szczegółów opisujących działania ententy, głównie Rosji.

Autor odpowiednio przygotował tło strategiczne tworzące preludium do głównej bitwy. Czytelnik może poznać szczegółowe dane dotyczące liczebności wojsk, a także ilości sprzętu obu stron konfliktu. DiNardo dużo miejsca poświęcił również sporom sojuszniczym w obozie państw centralnych. Książka w doskonały sposób oddaje sferę wpływów mocarstw na którym im najbardziej zależy. Wszystkie te sytuacje obserwujemy za pomocą zgrzytów dowódców wojskowych, w postaci generała Ericha von Falkenhayna w obozie niemieckim i Conrada von Hotzendorffa reprezentującego Austro-Węgry.

Książka zawiera krótki aczkolwiek rzetelny zarys głównych bohaterów bitwy pod Gorlicami. Poznajemy sylwetki takich postaci jak : Falkenhayn, Hotzendorff, Mackensen czy Emmich. DiNardo w zwięzłej formie ukazuje nam historię dowódców, szczeble ich kariery oraz wewnętrzne przekonania. W późniejszej części książki, pisarz nakreśla również portrety psychologiczne oficerów. Dzięki temu lepiej możemy zrozumieć ich działania oraz pobudki jakimi kierowali się podczas swoich decyzji. Pisarz w zręczny sposób odsłania również tajemnice nominacji danych osób w sztabach dowodzenia przez rządzących mocarstwami.

Największe wrażenie zrobiła na mnie szczegółowość autora. Już bardzo dawno nie czytałem tak dokładniej pozycji, z dużym naciskiem na elementy drugorzędne. O ile dokładna liczebność wojsk, a także przebieg działań wojennych nie jest niczym wyjątkowym, to kwestia uzbrojenia, podawanie dokładnych godzin ataków, a także opisu morale może już budzić podziw czytelnika. Warto tu również wspomnieć o prowadzonych statystykach w ilości strat ludzkich przez cały okres wojenny. Pisarz pieczołowicie odmalowuje również teren na jakim odbywa się bitwa jak i później cała kampania wschodnia. W swojej książce DiNardo podszedł do pracy niezwykle profesjonalnie. Niech świadczy o tym fakt, że same przypisy zajmują aż czterdzieści dwie strony.

Zaskoczyła mnie natomiast analiza niektórych działań wojennych. Ciekawym przykładem może być tutaj odbicie Przemyśla. Początkowo DiNardo opisuje dokładny przebieg strategii, liczby wojsk, a także ufortyfikowania terenu. Następnie pokazuje własny wybór kierunku frontu, argumentując go wieloma słusznymi powodami. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który pokazuje alternatywy dla zakończenia pewnych etapów kampanii.

,,Przełom. Bitwa pod Gorlicami – Tarnowem 1915’’ to nie tylko opis tytułowej bitwy. Autor jak zawsze szczegółowo oprowadza nas również po innych kluczowych momentach na froncie wschodnim. I tak jesteśmy świadkami zdobycia Przemyśla, wyzwolenia Lwowa czy podboju terenów Królestwa Polskiego. Książka zawiera również siedem map, które pokazują nam ugrupowanie odpowiednich armii. Widzimy na nich linię frontu, stacjonowanie korpusów, zabezpieczenia w postaci oskrzydleń, a także sytuację geograficzną. W środku znajdziemy również archiwalne fotografie, których jest dokładnie osiemnaście. Widzimy na nich sylwetki głównych bohaterów, a także ciekawe sytuacje z frontu. Duże wrażenie budzi fotografia rosyjskich jeńców oraz atak na wzgórze Pustki w bitwie pod Gorlicami. Ostatni rozdział stanowi natomiast prywatną ocenę autora na temat znaczenie bitwy w jej okresie, a także latach następnych.

Styl autora jest przejrzysty. Choć DiNardo nie przejawia jakiegoś szczególnego talentu literackiego to książkę czyta się dobrze. Bogate opisy działań wojennych są z pewnością dużą zaletą tej pracy. Fachowy język może odstraszyć niektórych czytelników, ale literatura tego gatunku właśnie takiej narracji wymaga.

Podsumowując ,,Przełom. Bitwa pod Gorlicami – Tarnowem 1915’’ to głębokie studium ówczesnej myśli wojennej. Autor w doskonały sposób obrazuje nam realia tamtego okresu i wiernie przelewa je na papier. Jest to książka napisana z myślą o pasjonatach tamtych lat. Osoby, które nie są związane z tematyką może przerazić sztywny, fachowy język, a także duża szczegółowość bitew. DiNardo napisał książkę ważną, ze względu na jej treść, a także wschodni kierunek działań, który na rynku literackim nadal kuleje.

Front wschodni podczas pierwszej wojny światowej jest tematem rzadko podejmowanym przez współczesnych historyków. Dużo większym zainteresowaniem cieszy się front zachodni, głównie w literaturze anglosaskiej. Zdecydowanie brakuje rzetelnych prac na ówczesną sytuację militarną we wschodniej części Europy. ,,Przełom. Bitwa pod Gorlicami-Tarnowem 1915’’ próbuje zapełnić tą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

,,Dzika Bestia’’ Josha Bazella to kontynuacja bestsellerowej powieści ,,Pokonać kostuchę’’, która została opublikowana w 32 językach. I tym razem śledzimy losy doktora Lionela Azimutha, który uciekając przed mafią wpada w kolejne tarapaty. Tym razem zostaje wplątany w międzynarodowy spisek, którego zwieńczeniem ma być odnalezienie tytułowej dzikiej bestii. Seksowna, brutalna i obłędnie zabawna, taki napis widnieje na okładce. Czy w środku jest tak samo ?

Fabuła książki kręci się wokół tajemniczego potwora z głębin, który nawiedził Jezioro Białe w Minnesocie. Główny bohater, doktor Azimuth zostaje wynajęty przez ekscentrycznego milionera jako obstawa dla ślicznej pani paleontolog Violet Hurst. Tempo powieści utrzymuje się na wysokim poziomie. Nie ma tu długich przestojów, gdzie akcja całkowicie siada, a my musimy zadowolić się kolejnymi stronami, które nijak mają się do głównych wydarzeń. Wokół bohaterów wciąż dużo się dzieje, a czytelnik nie ma czasu na nudę. Bazell nie wyjawia jednak wszystkiego już na pierwszych stronach. Autor stopniowo odkrywa kolejne części zagadki, które układają się w logiczną całość.

Powieść pisana jest w formie narracji głównego bohatera. To właśnie z jego perspektywy śledzimy całą przygodę. Jest to forma przystępna, która w tego typu powieściach doskonale się sprawdza. Autor czasem jednak opowiada nam wydarzenia w których Lionel nie uczestniczy. W takich wypadkach przebieg akcji śledzimy oczami jednego z bohaterów drugoplanowych. Bazell zastosował również ciekawe rozwiązanie jeśli chodzi o przypisy. Fachowe opisy zostały tutaj połączone z wewnętrznymi przemyśleniami doktora Azimutha. Często mają one charakter prześmiewczy, gdzie autor za pomocą głównego bohatera kpi z ludzkich słabości oraz pokazuje przewrotność człowieka. W przypisach są również odniesienia do polityki, medycyny czy najnowszej biologii.
Dialogi w powieści zachowują przeważnie po kilka zdań. Autor postawił na duży i szybki przekaz informacji. Mocny i wyrazisty język postaci w jeszcze bardziej dosadny sposób przedstawia nam ich racje.

Książka ma pewnie formy pamiętnika. Pisarz przy każdym rozdziale informuje nas o tym jaki jest dzień, miesiąc, a także w jakim miejscu toczy się akcja. Gdy cofa się do wydarzeń poprzedzających główną fabułę, informuje nas również o tym jaki mamy rok.

Moim zdaniem powieść skierowana jest głównie do osób dorosłych. Bardzo często język pisarza jest agresywny, nacechowany przekleństwami. Autor regularnie zahacza również o seks, sięgając po prymitywne określenia współżycia dwójki ludzi. Sądzę, że taki zabieg był celowy i miał za zadanie pokazać nam degradacje ludności w pewnych sektorach społecznych. W książce występuje również dużo brutalizmu i nieuzasadnionej przemocy.

Josh Bazell w ciekawy sposób ukazuje specyfikę życia w małych miasteczkach USA. Pokazuje ich mentalność, a także to w jaki sposób się oni zachowują. Interesującym przykładem jest tutaj miasteczko Ford, które nie wytrzymało próby czasu z procesem urbanizacyjnym wielkich metropolii. Poznajemy też tutaj ludzi, którzy zostali w mieście i ich podejście do otaczającego świata. Taka wizja jest nieco przerysowana ale stanowi dobry punkt odniesienia jako satyry amerykańskiego społeczeństwa.

Bohaterowie zostali skonstruowani w sposób ciekawy i prawdziwy. Nie brak im wielu słabości czy podejmowania błędnych decyzji. Dr. Lionel Azimuth ma również za sobą ciekawą przeszłość, która dość często o sobie przypomina. Postać pani paleontolog jest z kolei zmysłowa i tajemnicza. Violet Hurst łączy w sobie najniebezpieczniejsze cechy kobiety. Jest piękna i inteligentna. Bazell świetnie ułożył relacje wcześniej omawianej dwójki. Reakcje jakie między nimi zachodzą dodają wielu smaczków książce i często były motorem napędowym głównej akcji.

,,Dzika Bestia’’ to dobra lektura dla osób pragnących się odstresować, szukających lektury lekkiej i łatwej w odbiorze. Lekarz ukrywający się przed mafią oraz seksowna Violet Hurst to gwarancja mocnych wrażeń. Szybka akcja, strzelaniny, aura tajemniczego potwora i romans w tle jest mieszanką wybuchową, która zadowoli wielu czytelników. Bazell stworzył seksowną Violet, brutalnego potwora i obłędnie zabawnego Lionela Azimutha.

,,Dzika Bestia’’ Josha Bazella to kontynuacja bestsellerowej powieści ,,Pokonać kostuchę’’, która została opublikowana w 32 językach. I tym razem śledzimy losy doktora Lionela Azimutha, który uciekając przed mafią wpada w kolejne tarapaty. Tym razem zostaje wplątany w międzynarodowy spisek, którego zwieńczeniem ma być odnalezienie tytułowej dzikiej bestii. Seksowna,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemnice Zwyczajnej Farmy Deborah Beale, Tad Williams
Ocena 7,2
Tajemnice Zwyc... Deborah Beale, Tad ...

Na półkach: , ,

"Tajemnice zwyczajnej farmy" to druga część planowanego pięciotomowego cyklu. Tad Williams oraz Deborah Beale i tym razem pragną nas wciągnąć do zaczarowanego świata, pełnego magii i tajemnic. Jest pewna mądrość życiowa, którą warto tu przytoczyć: "To, co raz zdarzyło się w życiu, może się już nigdy więcej nie powtórzyć. Jeśli coś jednak zdarzyło się dwa razy, z pewnością stanie się i po raz trzeci". Pierwsza część odniosła ogromny sukces. Czy "Tajemnice zwyczajnej farmy" pójdą jej śladami?

Główna fabuła jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z części pierwszej. Tyler i Lucinda Jenkins mają spędzić kolejne wakacje na farmie swojego wuja Gideona. Już na samym początku zobaczą, jak wiele się zmieniło. Farma zaczęła przypominać niezdobytą twierdzę, a do starych wrogów dołączyli nowi, być może jeszcze bardziej niebezpieczni.

Pierwszą rzeczą, o jakiej warto wspomnieć, jest pewna uniwersalność tej powieści. Książkę mogą z powodzeniem czytać osoby, które nie miały do czynienia z poprzednim tomem. Autorzy umiejętnie wpletli najważniejsze fakty "Smoków ze zwyczajnej farmy" tak, by nowi czytelnicy w lepszy sposób rozumieli reakcje zachodzące pomiędzy bohaterami.

Akcja powieści rozkręca się dosyć wolno. Dopiero w połowie książki gwałtownie przyśpiesza, często przy tym zaskakując wątkami fabularnymi. Myślę jednak, że był to zamierzony efekt autorów. W początkowej fazie jesteśmy świadkami wielu tajemnic, które intrygują i zarazem trzymają w napięciu. Bohaterowie z czasem oczywiście je rozwiązują. Robią to jednak w sposób niekonwencjonalny i zaskakujący. Dzięki temu, nie ma nawet krótkich przestojów akcji, a dynamika powieści jest utrzymywana na odpowiednim poziomie.

Głównych bohaterów w powieści jest trzech. O ile Tyler i jego siostra Lucinda niczym szczególnym mnie nie zaskoczyli, to postać Colina Needle'a jest już o wiele bardziej intrygująca. Rodzeństwo Jenkinsów zostało stworzone w dość schematyczny sposób. Tyler jest typem łobuziaka, który na każdym kroku wpada w poważne tarapaty. Jego siostra, jak łatwo się domyśleć, jest jego całkowitym przeciwieństwem. Spokojna i ułożona, za wszelką cenę stara się być dla wszystkich miła i nie podejmować decyzji pod wpływem emocji. Autorzy obdarzyli dwójkę rodzeństwa również pewnymi nadprzyrodzonymi zdolnościami, które w świecie magicznej farmy czynią z nich bardzo ważne osoby.

Tymczasem Colin to chłopiec niezbyt lubiany przez mieszkańców Standard Valley. Nie posiada również żadnych magicznych mocy, które uczyniłyby go człowiekiem wyjątkowym. Skomplikowane relacje z zaborczą matką odbijają się głęboko na jego zachowaniu. Mimo kreślenia przez pisarzy negatywnego obrazu chłopca, jest w nim coś szczególnego, co przyciąga uwagę i zawiązuje cienką nić sympatii. Być może, jak na ironię, jego przeciętność czyni go kimś niezwykle ciekawym na farmie Gideona Goldringa.

Wielkie brawa i słowa uznania należą się pisarzom za wykreowany świat. Uniwersum, w jakim rozgrywa się akcja, zostało stworzone z niezwykłym rozmachem. Duże wrażenie zrobiła na mnie różnorodność zwierząt, które zamieszkują farmę. Nie brakuje tam niebezpiecznych potworów, takich jak mantykory czy bunyipy. Występują tam również mityczne jednorożce, tajemnicze bonakony czy potężne smoki. Miłym dopełnieniem tego szczególnego zoo jest latająca małpa o imieniu Zaza.

Na farmie schronienie znaleźli również ludzie, którzy pochodzą z odległych epok. I tak poznajemy sympatycznego Greka, Simosa Dobrochodzkiego, dawnego króla Wikingów Ragnara, czy dziewczynkę pochodzącą z epoki lodowcowej - Ooolę. Również Colin i jego złowieszcza matka Patience pochodzą z odległych czasów. Większość tych osób od jawnej śmierci uratował sam Gideon, dzięki tzw. Linii Uskoku.

I tu pojawia się kolejny znakomity pomysł autorów. Dzięki wyżej wspominanej Linii, nasi bohaterowie mogą przedostawać się do innych epok, podróżując w czasie. Choć książka pisana jest głównie dla dzieci, to zaskoczyło mnie fachowe podejście do pewnych zagadnień. Pisarze w bardzo dokładny i rzetelny sposób opisują skutki takich podróży. Zwracają uwagę, jak decyzje podejmowane w przeszłości mogą zmieniać przyszłość. Jest tu sporo terminów z zakresu fizyki czy grawitacji, które doskonale łączą powieść fantastyczną z żelaznymi prawami nauki.

"Tajemnice zwyczajnej farmy" to doskonała kontynuacja części pierwszej. Bogaty język i wspaniałe opisy są z pewnością ogromną zaletą książki. Powieść pisana jest głównie z myślą o ludziach młodych i dialogi prowadzone są właśnie w takim klimacie. Mimo przewidywalnego zakończenia oraz wygładzania pewnych kwestii, jest to silna pozycja na rynku powieści fantasy dla młodzieży.

Grube skarpety, gorąca czekolada, bujany fotel i "Tajemnice zwyczajnej farmy" to mój wybór na zimny, sobotni wieczór.

"Tajemnice zwyczajnej farmy" to druga część planowanego pięciotomowego cyklu. Tad Williams oraz Deborah Beale i tym razem pragną nas wciągnąć do zaczarowanego świata, pełnego magii i tajemnic. Jest pewna mądrość życiowa, którą warto tu przytoczyć: "To, co raz zdarzyło się w życiu, może się już nigdy więcej nie powtórzyć. Jeśli coś jednak zdarzyło się dwa razy, z pewnością...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Równoumagicznienie" Terry'ego Pratchetta to jego trzecia powieść osadzona w Świecie Dysku. Jest to pierwsza część cyklu o czarownicach z Lancre i zarazem druga książka tego autora, jaką przyszło mi czytać. Tyle tytułem statystyk. Angielski pisarz ma miliony fanów na całym świecie, ale jak to w życiu bywa, nie brakuje również głosów krytyki. W niniejszej recenzji postaram się rozłożyć na czynniki pierwsze trudne zagadnienie, jakim jest magia, a także określić, do którego z dwóch obozów należę.

Akcja powieści rozwija się bardzo powoli. Autor nie śpieszy się z nagłymi zwrotami wydarzeń i pozwala, by jego bohaterowie przez pewien czas wiedli spokojne życie. Z upływem czasu wszystko nabiera jednak tempa i pozwala sądzić czytelnikowi, że teraz nadszedł czas na wielką przygodę. Nic bardziej mylnego. Pratchett co kilkadziesiąt stron zaciąga ręczny hamulec, serwując nam opowieść o czynnikach wpływających na magię wokół Świata Dysku, jej budowie, aspektach filozoficznych oraz fizycznych. Uważam, że angielski pisarz zbyt dosadnie próbuje nam wytłumaczyć, co jest istotą czarów, a zapomina o tym, że jego bohaterowie już od dawna nie pamiętają, jak rzuca się kulą ognia.

Warto poświęcić kilka zdań na temat stylu kawalera Orderu Imperium Brytyjskiego. Cyniczny język Pratchetta jest niepowtarzalny i w doskonały sposób wyśmiewa ludzką głupotę oraz stereotypy rodem z średniowiecza. Specyficzne poczucie humoru często budziło radosny uśmiech na mojej twarzy. Książkę czyta się niezwykle szybko i płynnie. Autor zachował odpowiednią równowagę pomiędzy opisem a dialogami. Czasem mogą jednak irytować zbyt długie opisy działań magii, a także jej następstw. Myślę, że wielu osobom nie spodoba się również zbyt krótkie udialogizowanie pewnych wypowiedzi. Niekiedy postacie używają zdań, które składają się z dwóch czy trzech wyrazów. Na dłuższą metę taki styl może razić w oczy.

W trzeciej powieści Pratchetta występuje dwóch głównych bohaterów. Pierwszą postacią jest Eskarina Kowal, jak na ironię córka kowala w wiosce. Właśnie wokół tej młodej dziewczynki kręci się cała fabuła. Przez niefortunny przypadek Esk poznaje swoją ukrytą moc, a czas ją nagli, by podjęła odpowiednią decyzję. Pierwszą rzeczą, jakiej mi brakuje w portrecie psychologicznym córki kowala, jest brak jakiejkolwiek wewnętrznej przemiany. Odnoszę wrażenie, że wszystkie przygody, jakie przeżyła mała bohaterka, w żaden sposób nie wpływają na zmianę w jej podejściu do życia. Brak tu fundamentalnej zasady fizyki, że każda akcja powoduje reakcję. Tutaj wszystko dzieje się jakby trochę z boku.

Drugą aktorką, która gra pierwszoplanową rolę, jest zacna czarownica, zwana po prostu babcią Weatherwax. Tutaj autor postarał się zdecydowanie bardziej. W miarę upływu czasu postać czarownicy odkrywa nam coraz większy wachlarz swoich umiejętności, a my naiwnie sądzimy, że już nas niczym nie zaskoczy. Wokół babci wciąż panuje jakiś nimb tajemniczości i nigdy nie wiadomo, co za chwilę może się wydarzyć. Moją uwagę przykuł również sposób, w jaki babcia czaruje. Weatherwax zamiast skomplikowanych zaklęć używa prostej głowologii oraz zwykłego ludzkiego cwaniactwa, które jak mało co przydaje się w życiu. Na wielkie brawa zasługują również wypowiedzi starszej pani, które aż ociekają cynizmem i brutalnym angielskim humorem.

Bohaterów pobocznych nie ma zbyt wielu. Jeśli już jacyś się pojawią, to na krótką chwilę i w żaden sposób nie zapadają w pamięci. Warto tu jedynie wspomnieć o sepleniącym uczniu Simonie, dyrektorze Cutangle czy bardzo zabawniej postaci bibliotekarza, będącego orangutanem.

Pisarz po raz kolejny podszedł fachowo do opisu otaczającego nas Świata Dysku. Przez dużą część powieści poznajemy wpływ magii na ukształtowanie terenu, a także jej oddziaływań na rzeczywistość, zahaczając nawet o inne wszechświaty. W tym pełnym magii świecie nie brakuje również fantastycznych ras. O ile krasnoludy nikogo nie dziwią, to rasa Zonnów jest już czymś zupełnie nowatorskim. Dla osób, które nie są fanami tak drobiazgowych opisów, taka lektura może okazać się bardzo męcząca. Jeśli jednak ktoś lubi szczegóły i musi wiedzieć, dlaczego dwa plus dwa równa się cztery, to tu znajdzie wszystko, czego mu potrzeba.

Myślę, że autor napisał tę książkę głównie z myślą o dzieciach i młodzieży. Moją teorię poprę kilkoma sztywnymi faktami. Powieść jest skonstruowana w taki sposób, że jeśli dzieje się jakaś brutalna akcja, to pisarz stara się ją opisać jak najbardziej zdawkowo. Za przykład może się tu świetnie nadawać zabicie wartownika karawany. Brak tu szczegółów opisów walki oraz sposobu, w jaki zginął mężczyzna pełniąc straż. Taki zabieg miał z pewnością uchronić młodszych czytelników przed niepotrzebnymi makabrycznymi scenami, które szybko mogłyby się przeistoczyć w nieprzespane noce.

Sama fabuła powieści jest w miarę spójna, choć mnie niczym szczególnym nie zaskoczyła. Brak tu wydarzeń, których czytelnik w żaden sposób by się nie spodziewał. "Równoumagicznienie" jest raczej przewidywalne. Niemniej jednak autor trzyma solidny poziom, dzięki czemu konstrukcja opowieści jest logiczna i w rzetelny sposób przedstawia nam historię panny Kowal.

Myślę, że największą zaletą "Równoumagicznienia" jest jego ukryty przekaz. Cała historia skupia się na tym, że młoda Esk pragnie zostać pierwszą w historii kobietą magiem. Oczywiście konserwatywni mężczyźni ani myślą się na to godzić i argumentują swoją decyzję wieloletnią tradycją. Nie i już! Autor w bardzo przebiegły sposób ukazuje nam stereotypy, jakie rządzą w naszym świecie, które bardzo często ranią płeć piękną. Walka Esk o przetarcie szlaków dla potomnych jest doskonałym odnośnikiem do feministek czy po prostu zwykłych kobiet walczących o swoje prawa. Jest to powieść o marginalizowaniu człowieka ze względu na jego płeć. I choć Świat Dysku znajduje się bardzo daleko od Ziemi, to reguły gry wydają się być bardzo podobne.

"Równoumagicznienie" to kawał solidnej literatury fantasy. Choć powieść niczym szczególnym mnie nie zaskoczyła, to zostawiła po sobie miłe wrażenie. Każdy, kto choć trochę interesuje się tematem fantastyki i jej pochodnych, znajdzie dużą radość z czytania tej książki. Jeśli dodamy do tego przystępny styl i świetne poczucie humoru, rośnie nam silna pozycja. Chociaż powieść ma sporo wad, to tak jak w życiu wolę się skupiać na zaletach. W ostatnich zdaniach wywiążę się z obietnicy, którą dałem na początku. Dzisiejszej nocy będę spał w obozie zwolenników Terry'ego Pratchetta.

"Równoumagicznienie" Terry'ego Pratchetta to jego trzecia powieść osadzona w Świecie Dysku. Jest to pierwsza część cyklu o czarownicach z Lancre i zarazem druga książka tego autora, jaką przyszło mi czytać. Tyle tytułem statystyk. Angielski pisarz ma miliony fanów na całym świecie, ale jak to w życiu bywa, nie brakuje również głosów krytyki. W niniejszej recenzji postaram...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Sztuka wojny Sun Pin, Sun Tzu
Ocena 7,0
Sztuka wojny Sun Pin, Sun Tzu

Na półkach: ,

"Sztuka wojny" to uznana książka, będąca zbiorem zasad wybitnych chińskich myślicieli wojskowych. O traktatach słyszałem wiele dobrego. Sięgnąłem po tę pozycję głównie dlatego, że odnosi się do wielu aspektów życia codziennego. Czy traktaty, które uczą zwyciężać, mogą być przydatne w naszych czasach?

Początek książki to przybliżenie nam dwóch czołowych postaci, które będą się pojawiały w obu traktatach. Poznajemy kolejno życiorysy Sun Tzu, a także Sun Pina. W pewnych momentach lektura jest udialogizowana, przez co nabiera pewnych cech powieści. Myślę, że taka formuła jest bardzo trafna i dzięki temu czytelnik jest w stanie lepiej poznać dwóch wybitnych strategów. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj opowieść o audiencji u króla Wu, gdzie Sun Tzu w interesujący sposób przedstawia zarys swojej strategii.

Dalsza część książki skupia się już na zagadnieniach czysto wojskowych i pozwala zagłębić się czytelnikowi w tajniki prowadzenia wojny. Sun Tzu skrupulatnie opisuje najważniejsze czynniki, które mogą zamienić bitwę w okazałe zwycięstwo lub sromotną klęskę. Chiński strateg zwraca uwagę na szereg pomniejszych czynników, które, uzupełniając się, tworzą solidny łańcuch najważniejszych zasad wojskowych. Poza dziedzinami czysto taktycznymi, autor zwraca również uwagę, jak istotne jest ukształtowanie terenu, psychika żołnierzy czy odpowiednie planowanie w walce z wrogiem. Dość ciekawe jest podejście traktujące wroga jako łamigłówkę, której poprawne rozwiązanie zapewni nam sukces. Sun Tzu w swoich traktatach porzuca całkowicie gniew i opiewaną w europejskiej literaturze batalistycznej odwagę. Strateg ponad wszystko ceni sobie założenia taktyczne i zimne planowanie wobec swojego przeciwnika. Mnie osobiście takie podejście przypadło do gustu i rzuca nowe światło na system wartości w prowadzeniu działań militarnych.

Metody wojskowe Sun Pina są uzupełnieniem teorii słynnego poprzednika. Początkowo jego założenie jest przedstawione w formie opowiadań, gdzie strateg odpowiada możnym ówczesnego świata na zagadnienia dotyczące działań wojennych. Dalsza część metod to luźny zbiór zebranych myśli, często niestety niekompletnych, które starają się poszerzyć teorie prowadzenia działań wojennych.

Każdy rozdział został również zakończonym komentarzem autora, który podjął się zredagowania tego trudnego tekstu. Uważam, iż jest to bardzo pomocne rozwiązanie. Myśli chińskich strategów są często przedstawiane w chaotyczny sposób, a także archaicznym językiem, przez co czytelnik może mieć problemy z głównymi założeniami. Dzięki komentarzom jesteśmy w stanie zrozumieć dokładny sens strategii, w wyniku czego książka zyskuje na atrakcyjności.

Dużym minusem obu traktatów jest ich niekompletność, a także duża chaotyczność materiału. W wielu rozdziałach są tylko luźno rzucone myśli, które współcześni badacze starali się uchwycić w sensowną całość. Bardzo często teoria dwóch słynnych myślicieli nie jest ze sobą spójna, przez co potencjalny czytelnik może poczuć się zagubiony. Biorąc jednak pod uwagę, iż oba traktaty powstały w starożytności, a także całkowicie innej kulturze, można te niedopatrzenia autorom wybaczyć.

Sądzę, że największym plusem książki jest jej wieloznaczność. Sztuka wojny nie odnosi się tylko do działań wojennych. Traktaty pozwalają się nam odnieść do wielu aspektów współczesnego życia. Żołnierze są tutaj przedstawieni jako skonsolidowana grupa, która pod zdolnym dowódcą może odnieść sukces. Taki sposób myślenia możemy na przykład odnieść do szefa firmy, którego zmotywowani pracownicy mogą być liderami na rynku świadczonych usług.

Przeciwnik jest tutaj natomiast bardzo uogólniony i możemy go przedstawić jako każdego, kto stoi nam na przeszkodzie w odniesieniu sukcesu. Autor stara się rozłożyć wroga na czynniki pierwsze, dzięki czemu łatwo przenieść pewien model zachowań do naszej rzeczywistości.

Podsumowując, "Sztuka wojny" to zbiór cennych myśli, które rozwijają nasze postrzeganie otaczającego świata. Dzięki książce możemy poznać wiele cennych rad, w jaki sposób zarządzać masami ludzkimi, a także walczyć z przeciwnikami. Mimo licznych niedociągnięć i braków jest to pozycja, która powinna być wykładana na uczelniach wojskowych, a także firmach nastawionych na pozyskiwanie klientów. Najlepsze w traktatach jest jednak to, że każdy człowiek może w nich znaleźć coś dla siebie i wykorzystać to we własnym życiu.

"Sztuka wojny" to uznana książka, będąca zbiorem zasad wybitnych chińskich myślicieli wojskowych. O traktatach słyszałem wiele dobrego. Sięgnąłem po tę pozycję głównie dlatego, że odnosi się do wielu aspektów życia codziennego. Czy traktaty, które uczą zwyciężać, mogą być przydatne w naszych czasach?

Początek książki to przybliżenie nam dwóch czołowych postaci, które będą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"2586 kroków" to pierwszy zbiór niepowiązanych ze sobą opowiadań, jaki przyszło mi zrecenzować. Andrzeja Pilipiuka cenię głównie za postać Jakuba Wędrowycza, ale staram się być otwarty na wszelką twórczość, jaka mnie otacza. Książka trafiła do mnie za sprawą ulubionej ciotuni, z której zasobów domowej biblioteczki często korzystam. Z racji tego, że jest to zbiór różnych opowiadań, postanowiłem przybliżyć i ocenić każdą historię oddzielnie.
"2586 kroków"

W mroźnej Norwegii panuje tajemnicza zaraza, która systematycznie wykańcza mieszkańców miasteczka Bergen. Polski lekarz, Paweł Skórzewski, przybywa do północnej części Europy, by pomóc kolegom po fachu w rozwikłaniu tajemniczej choroby. W opowiadaniu bardzo obrazowo opisano przyrodę Norwegii, pokazując piękno tego zimnego kraju. Autor używa również często fachowych, lekarskich zwrotów, przez co historia nabiera autentyczności. Pilipiuk poświęcił sporo miejsca opisywaniu skutków choroby, a także jej interakcji z ludzkim organizmem. Również pomysł z liczeniem kroków uważam za trafiony i bardzo oryginalny. Rozczarowało mnie natomiast zbyt przewidywalne zakończenie.
"Samolot do dalekiego kraju"

Drugie opowiadanie dotyczy pewnego młodego mężczyzny, pracującego na lotnisku w sklepie z pamiątkami. Jestem pełen podziwu dla Pilipiuka, że potrafił zaciekawić mnie historią, w której praktycznie nie ma żadnej akcji. Autor doskonale jednak opisuje swoją historię i powoli odkrywa przed czytelnikiem kolejne fakty w celu zidentyfikowania pewnego samolotu. Dopiero pod koniec tempo powieści wzrasta, a samo zakończenie wywołało uśmiech zaskoczenia na mojej twarzy.
"Wieczorne Dzwony"

Druga przygoda doktora Skórzewskiego rozgrywa się po kilkunastu latach od wydarzeń w Norwegii. Tym razem tajemnicza zaraza szerzy się w małej wiosce na Ukrainie. Pan Paweł, mając doświadczenie z poprzednich lat, wyrusza w głąb miasteczka, by po raz kolejny stawić czoła zarazie. W "Wieczornych dzwonach" realistycznie opisano chłopów oraz ich nieufność do tego co nowe i nieznane. Skórzewski powoli odkrywa kolejne tajemnice, pomaga mu w tym ostatni szlachcic z rodu, a także ponad wszystko miłujący pieniądze chłop Iwan. Choć choroba jest bardzo podobna do tej z pierwszego opowiadania, autor nie używa już lekarskich zwrotów tak często jak wcześniej. Pisarz stopniowo buduje napięcie w tym pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji opowiadaniu.
"Parszywe Czasy"

Najkrótsze opowiadanie w książce. Liczy zaledwie cztery strony. Mimo to historia bardzo ciekawa z przewrotnym zakończeniem. "Parszywe Czasy" opowiadają o biurze, które zajmuje się skupywaniem ludzkich dusz. Ateista-komunista postanawia zaznajomić się z takową ofertą. Mnie do gustu przypadły szczególnie argumenty sprzedającego, który w obrazowy sposób tłumaczy, dlaczego to właśnie jemu komunista powinien sprzedać duszę. Jedyny minus to zbyt krótka historia - wydaje mi się, że Pilipiuk mógł śmiało pociągnąć wątek dalej.
"Szansa"

Doskonałe opowiadanie o podróżach w czasie. Autor w rewelacyjny sposób zdołał poplątać główne wątki fabuły, dzięki czemu początek opowiadania jest tak naprawdę jego końcem. Sądzę, że sam zamysł był próbą stworzenia analogii do opowiadania. Na uwagę zasługuje też doskonale nakreślona i, co najważniejsze, żywa postać starego Mitrofanowa oraz cofanie się do jego przeżyć.
"Mars 1899"

Opowiadanie nominowane do nagrody im. Janusza A. Zajdla. Akcja powieści dzieje się w Rosji. Całość zagadnienia dotyczy próby skontaktowania się z tajemniczą cywilizacją pochodzącą z Marsa. Jest to przygodowa historia, gdzie naukowiec profesor Siergiej Filipow powoli odkrywa tajemnice związanie z odległą cywilizacją. Pilipiuk po raz kolejny pokazał swój niewyczerpany zapas pomysłów i serwuje nam walkę z rosyjskim wywiadem w imię nauki.
"W moim bloku straszy"

Kolejne kilkustronicowe opowiadanie. Historia pewnego komunisty, który pisze list do premiera, prezydenta i służb specjalnych w celu poinformowania o obcej cywilizacji, która - jak sądzi - zamieszkuje jego blok. Całość przesycona jest humorem, a zakończenie mocno mnie rozbawiło. To z pozoru krótkie opowiadanie ma jednak również drugie dno. Uważam, że autor chciał w nim pokazać wścibskość naszego społeczeństwa i próby szukania taniej sensacji za wszelką cenę.
"Atomowa ruletka"

Polska jest światowym mocarstwem, które okupuje Niemcy, a także spory kawałek Ukrainy. Głowice naszych bomb nuklearnych rozmieszczone są na Kubie. Mamy własne szyby naftowe w Iraku, zaś nasz korpus ekspedycyjny walczy po całym świecie. Słynny poeta Kamil Baczyński zdobył właśnie drugą nagrodę Nobla. Muszę przyznać, że życie w takich realiach byłoby z pewnością ciekawe, być może nawet lepsze niż w obecnej rzeczywistości. Całkowicie dałem się pochłonąć alternatywnej historii naszego kraju. Z przyjemnością czytałem o nowych czołgach typu "Huzar" oraz "Kmicic". Pilipiuk w sposób niesłychanie ciekawy ukazał inną rzeczywistość, która mimo wszystko w opowiadaniu wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Postać młodego terrorysty Pawła nacechowana jest negatywnymi odczuciami do Polaków. Myślę, że pisarz chciał w ten sposób zawrzeć napięcia, jakie od wieków panowały na linii Polska-Ukraina. Choć jest to najdłuższe opowiadanie w książce, to bardzo żałowałem, że tak szybko się skończyło.
"Wiedźma Monika"

Tym razem pióro pisarza zabiera nas do mrocznych czasów średniowiecza. W małej wiosce miejscowa gawiedź postanowiła spalić na stosie czarownicę Monikę. W ostatniej chwili w mieścinie pojawia się jednak wysłannik Świętego Oficjum, który sam postanawia przeprowadzić śledztwo. Tutaj autor nawiązał do postaci Mordimera Madderdina, co dla osób zaznajomionych z tematem będzie miłą niespodzianką. Nie spodobało mi się jednak zbyt lekkie i humanitarne podejście do kwestii przesłuchania. W tamtych czasach ból stanowił wszak główny wyznacznik szczerości. Zakończenie natomiast było całkiem inne niż się spodziewałem i uważam, że było najlepsze ze wszystkich opowiadań w "2856 krokach."
"Griszka"

Postać Grigorija Rasputina od wieków budziła kontrowersje wśród historyków i miłośników carskiej Rosji za panowania Mikołaja II. Autor przedstawił go jako zagubionego mężczyznę, który jest targany wewnętrznymi sprzecznościami. Pilipiuk uchwycił jednak również pewną tajemniczą aurę Rasputina, która towarzyszyła mu tak za życia, jak i po śmierci. Ubolewam jedynie, że losy Grigorija nie zostały przedstawione na tle realiów historycznych, a historii całkowicie zmyślonej. Niemniej opowiadanie czytałem z dużym zaciekawieniem.
"Bardzo obcy kapitał"

Trzecie i ostatnie z krótkich opowiadań. Komunista, pan Tomasz Etter, tym razem zajmuje sferę rządzącą kwestią ilości cyfr na kontach bankowych. Niestrudzony w wykrywaniu spisków mężczyzna i tym razem widzi rękę obcej cywilizacji w swoim problemie. Samo opowiadanie, choć bardzo krótkie, nie ma praktycznie żadnego zakończenia i ze wszystkich, które czytałem, wypadło najsłabiej.
"Vlana"

W tym opowiadaniu w głównej roli występują wampiry. Nie jest to jednak historia podobna do "Zmierzchu" czy jemu podobnych. Na uwagę zasługuje przede wszystkim pomysł z wykreowaniem dwóch różnych światów, gdzie oddzielnie żyją ludzie i wampiry. Tym razem potomkowie Draculi zostali przedstawieni z innej strony aniżeli w powieściach o podobnej tematyce. Wampiry boją się ludzi tak samo jak my ich i za żadne skarby nie chcą konfrontacji z naszym światem. Wszystko zostało świetnie przedstawione za pomocą młodej wampirzycy Vlany. Postać Rychnowskiego jest natomiast dla mnie całkowicie niezrozumiała, a jej wybory nielogiczne i infantylne. Opowiadanie jako całość stoi jednak na bardzo wysokim poziomie i jest miłą alternatywą od wszechmocnych wampirów, którymi jesteśmy karmieni w kulturze masowej.
"Szambo"

Akcja Szamba dzieje się w Moskiewskich kanałach. Stiepan, weteran wojny w Afganistanie, zostaje wysłany z tajną misją do zapomnianych poziomów rosyjskiej metropolii. Pomysłowość autora nie ma chyba żadnych granic i Pilipiuk serwuje nam kolejną ciekawą opowieść. Kanały w opowiadaniu są ukazane jako margines, miejsce do życia przeznaczone dla złodziei, prostytutek i morderców. Azyl znalazły tutaj wszelkiej maści sekty, w tym także chłyści. To rosyjska sekta religijna, powstała w XVII wieku. Jej założycielem był Daniła Filipowicz, który ogłosił się nowym wcieleniem Boga i zaczął nauczać według własnych przykazań. Wielkie brawa dla Pilipiuka, że potrafił połączyć wątki historyczne z fantastyką. Akcja w opowiadaniu nie zwalnia tempa, trup ściele się gęsto. Chyba niczego więcej nie potrzeba fanom mocnych wrażeń i wartkiej akcji.
"Strefa"

Ihor Biłyj jest inspektorem, przemierzającym tereny skażone wokół Czarnobyla. W strefie mieszkają ludzie, którzy woleli się osiedlić na terenie promieniotwórczym niż w zdrowym świecie. Wizja Ziemi sprzyja ponuremu obrazowi, jaki nakręcił George Miller w kultowym już filmie "Mad Max". Skażone owoce i warzywa, zmutowane zwierzęta oraz dziwne krzyżówki są pewnego rodzaju przestrogą, którą wysunął autor do ludzi, jeśli ci nadal nie będą szanować naszej planety.



Okładka książki jest intrygująca i budzi zaciekawienie czytelnika. Również w środku wydawca postarał się o kilka rysunków. Dzięki temu odbiorca może w dokładniejszy sposób wizualizować sobie daną historię. Czarno-białe obrazy oddają klimat opowiadań. Grafik stanął na wysokości zadania i świetnie uzupełnił losy bohaterów, wplatając w nie swoje ilustracje. Wszystko zostało nakreślone grubą, czarną kreską, która jak ulał pasuje do tego typu opowiadań.

"2586 kroków" to zacny zbiór opowieści, które choć nie są połączone ze sobą wspólną fabułą, to pozwalają się świetnie bawić podczas przekładania kolejnych kartek. Szczególną pochwałę autor powinien zebrać za swoją niewyczerpaną fantazję, którą w sposób bardzo przystępny przelewa na papier.

Jak zawsze u Pilipiuka, doskonale zachowana jest równowaga pomiędzy opisem a dialogami dzięki czemu książkę czyta się lekko i przyjemnie. Autor potrafi również w zgrabny sposób dodawać elementy historyczne do swoich fantastycznych przemyśleń. Za przykład możemy tutaj podać wcześniej opisywaną sektę chłystów oraz postać Rasputina. Jedyna rzecz, która mi się nie podobała, to zbyt duża różnorodność tematów. Osobiście wolę, jeśli historie są ze sobą powiązane bohaterami i okresem, w jakim toczy się akcja. Tutaj trochę tego brakuje, ale mimo wszystko jest to naprawdę kawał dobrej literatury.

Na koniec dodam pewną ciekawostkę. Jeśli ktokolwiek czuje się na siłach, może choć na chwilę wcielić się w postać doktora Skórzewskiego. Równo o północy trzeba odliczyć 2586 kroków w kierunku północnym i wyjść naprzeciw własnemu strachowi…

"2586 kroków" to pierwszy zbiór niepowiązanych ze sobą opowiadań, jaki przyszło mi zrecenzować. Andrzeja Pilipiuka cenię głównie za postać Jakuba Wędrowycza, ale staram się być otwarty na wszelką twórczość, jaka mnie otacza. Książka trafiła do mnie za sprawą ulubionej ciotuni, z której zasobów domowej biblioteczki często korzystam. Z racji tego, że jest to zbiór różnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zawsze zastanawiało mnie w jaki sposób doszedł do władzy jeden z największych zbrodniarzy w historii ludzkości. Czy magnetyzm Adolfa Hitlera był rzeczywiście na tyle silny by pociągnąć za sobą miliony Niemców ? Skąd brała się owa tajemna siła, która znalazła poparcie wśród tak wielu różnych grupach społecznych? Powieść Rogera Moorhouse’a dotyczy co prawda całkiem innego zagadnienia ale pozwala nam lepiej zrozumieć wnętrze Fuhrera. Może właśnie tam powinniśmy szukać siły, która unicestwiła miliony ludzkich istnień.

,,Polowanie na Hitlera’’ to książka napisana niezwykle szczegółowo. Autor mając dostęp do ogromnej liczby archiwalnych materiałów świetnie oddał panujące realia ówczesnej Europy. Poczynając od British Libary przez archiwa niemieckie, studium polski podziemnej, kończąc wreszcie na materiałach Związku Sowieckiego zdołał zdobyć najważniejsze informacje dotyczące planów unicestwienia wodza III Rzeszy. Wszelkie próby zamachów są wiernie odtworzone, a bardzo często towarzyszą im wcześniejsze przygotowania. Historyk uwzględnił również pobudki emocjonalne spiskowców dzięki czemu czytelnik może lepiej zrozumieć działania zamachowca.

Sam byłem zaskoczony jak wiele zaawansowanych planów było tworzonych by Hitler przeniósł się do lepszego świata. Poczynając od amatorskiego zamachu Maurice Bavauda do profesjonalnie przygotowanej bomby przez Georga Elsnera, po jak to sam autor nazywa gniazdo żmij polskiego podziemia. Wodzem III Rzeszy interesowały się również służby specjalne brytyjskiego rządu, a także odwieczny wróg Związek Sowiecki. Hitler był brany również jak główny cel we własnym obozie, a także wewnętrznych szeregach Abwehry.

Mnie osobiście zaskoczył fakt jak Hitlerowi udało się wyjść obronną ręką z tak wielu niebezpieczeństw. Większość zamachów nie doszła do skutku, inne zostały wykryte, a ten najsłynniejszy z 1944 roku nie zrobił Adolfowi zbyt wielkiej krzywdy. Spiskowcy przez cały okres wojny mieli wielkiego pecha, a Hitler ogromne szczęście. Złośliwi twierdzili, że sam diabeł nad nim czuwał. Pisarz ukazuje nam również wewnętrzne przekonanie wodza o własnej sile i świadomości, że musi wypełnić świętą misję. Tu przytoczę jeden z cytatów, który świetnie odzwierciedla stosunek Fuhrera do własnej osoby :
,,Jestem niezniszczalny. Jestem nieśmiertelny’’

Myślę, że bardzo ważnym atutem książki jest dokładny opis wewnętrznych przeżyć osób chcących zlikwidować Fuhrera. Czytelnik często zostaje zaznajomiony z historią zamachowca, a także poznaje główne powody, które kierowały nim podczas planowania zamachu. Historyk poszedł krok dalej i opisał również losy bohaterów po zamachach, które często kończyło się w katowniach Gestapo.

,,Polowanie na Hitlera’’ to nie tylko opis zamachów na głównodowodzącego nazistów. Moorhouse opisuje również działania polskiego podziemia, które zlikwidowało wielu oficerów III Rzeszy działających na terenie kraju nad Wisłą. Pod lupę został również wzięty zamach na Reinharda Heydricha, a także próby zlikwidowania innych czołowych postaci nazistowskiego państwa. Autor pokusił się również o przybliżenie nam akcji sabotażowych, które miały bardzo częste miejsce. Głównie za pomocą Abwehry i pod koniec wojny kierowane przez Alberta Speera.

Powieść opisuje również szeroko pojęty aparat bezpieczeństwa Adolfa Hitlera. Dowiadujemy się w jaki sposób działały ówczesne służby, a także jak zmieniały się pod wpływem aktualnych wydarzeń. Poznajemy również wiele ciekawostek, a także tematów nie związanych bezpośrednio z zamachami przez co powieść zyskuje na atrakcyjności. Dowiadujemy się na przykład o depresji Stalina po pierwszej fali uderzeń operacji ..Barbarossa’’ czy podwójnej grze Canarisa.

Okładka w książce nie zrobiła na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Hitler z uniesioną prawą ręką ku górze nie wydaje się być przekonywujący. Również blade tło nie pasuje mi do tak straszliwej postaci. W środku książki możemy się za to natknąć na archiwalne fotografie z różnych okresów wojny. Poznajemy również twarze spiskowców, miejsca zamachów czy po prostu fotografie Hitlera. Jak dla mnie świetny pomysł, który ułatwia czytelnikom wizualizację wydarzeń.

Mimo ogromnej liczby nazwisk, miejsc i dat powieść czyta się przystępnie. Główną zaletą jest tu z pewnością talent literacki Pana Rogera, który umiejętnie połączył sztywne fakty historyczne z żywym obrazem hitlerowskich Niemiec. Książka spodoba się przede wszystkim fanom drugiej wojny światowej, a także pasjonatom tamtego okresu. Dla osób nie zainteresowanych tematem książka może momentami wydawać się nudna i monotonna. Ogólnie rzecz biorąc to kawał dobrze napisanej literatury faktu, która w sposób prawdziwy bez zbędnych ozdobników opisuje szereg zamachów na postać Adolfa Hitlera.

Zawsze zastanawiało mnie w jaki sposób doszedł do władzy jeden z największych zbrodniarzy w historii ludzkości. Czy magnetyzm Adolfa Hitlera był rzeczywiście na tyle silny by pociągnąć za sobą miliony Niemców ? Skąd brała się owa tajemna siła, która znalazła poparcie wśród tak wielu różnych grupach społecznych? Powieść Rogera Moorhouse’a dotyczy co prawda całkiem innego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ze Sparksem miałem do czynienia ładnych parę lat temu, gdy w moje ręce trafiła ,,Jesienna Miłość’’. Książka nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia, więc miałem spore obawy co do obecnej powieści. Z racji tego, że przeczytałem jednak wszystkie książki na swojej półce postanowiłem sięgnąć po ,,I wciąż ją kocham’’, którą nota bene dostałem w prezencie.
Książka opowiada losy Johna Tyree, który jako młody mężczyzna zaciągnął się do armii Stanów Zjednoczonych, gdzie stacjonował w jednej z Niemieckich baz. Podczas urlopu chłopak odwiedza rodzinne strony, a także swojego ojca. W czasie wakacji poznaje na plaży pewną dziewczynę o imieniu Savannah, która okaże się być największą miłością jego życia. Początkowo myślałem, że trafiłem na kolejny ckliwy romans. Czy miałem rację ? Niekoniecznie.
Akcja powieści dzieje się bardzo wolno. Nie mamy tutaj co liczyć na szybką akcję i nieoczekiwane zwroty wydarzeń. Autor powoli prowadzi nas w głąb duszy bohatera i stopniowo ukazuje nam jego emocje. Narratorem w powieści jest sam John i to właśnie o jego odczuciach dowiadujemy się najwięcej. Losy Savannah, a także jego ojca są nam pokazane z jego perspektywy, przez co nie możemy poznać innych od podszewki.
Samo przedstawienie miłości trochę się ściera z moją wizją tego pięknego uczucia. Odniosłem wrażenie, że u Sparksa jest ona nieskazitelnie czysta, bez żadnych wad i ślepo wierząca w drugą połówkę. Zbyt to wszystko cukierkowate i słodkie by mogło być prawdziwe. Zastanawiały mnie też często dialogi pomiędzy dwójką zakochanych. Co kilka zdań o coś się przepraszają i są dla siebie szalenie mili. Czytając ,,I wciąż ją kocham’’ miałem uczucie, że śledzę losy dwójki doskonałych ludzi, którzy nie mają żadnych wad, a miłość dodaje im siły o jakiej ludzie samotni mogą tylko pomarzyć. O ile Savannah, która wychowana w duchu chrześcijańskim mogłaby się tak jeszcze zachowywać to taki obraz w ogóle nie pasuje do żołnierza Stanów Zjednoczonych.
Dużym plusem powieści jest przedstawienie problemu związku na odległość. Autor doskonale pokazuje jak trudną sztuką jest utrzymać uczucie, nawet to najsilniejsze jeśli dzielą nas tysiące kilometrów. Ciekawie pokazuje wątpliwości bohaterów, a także ich niezachwianą wiarę w to, że prawdziwa miłość jest w stanie pokonać wszelkie przeszkody. John, który odlicza dni do urlopu czy wciąż śląca listy Savannah to piękny widok i taki motywacyjny kopniak, który pozwala wierzyć, że są w naszym życiu rzeczy o, które warto walczyć do samego końca.
Podobał mi się również wątek z ojcem głównego bohatera. Bardzo trudna w tym przypadku linia ojciec-syn pokazuje nam jak trudno jest się czasem dogadać z wydawałoby się najbliższymi osobami w naszym życiu. John jeszcze jako nastolatek opowiada o tym, jak trudno jest mu zrozumieć swojego ojca oraz skarży się na słaby kontakt ze swoim opiekunem. Dopiero z czasem zaczyna dostrzegać jak wspaniałym człowiekiem jest jego tata i bardzo brakuje mu chwil, które kiedyś uważał za bezwartościowe.
Myślę, że głównym przekazem książki miała być miłość, która jest obecna we wszystkich aspektach naszego życia. Nicholas Sparks w piękny sposób przelał na papier uczucia dwójki młodych ludzi, którzy z całych sił walczą o swoje szczęście. Wydaje mi się, że u Nicholasa miłość to nie jest nasze szczęście ale tej drugiej osoby. Autor chciał pokazać, że dopiero wtedy, gdy interes drugiego człowieka jest nam bliższy niż własny to jesteśmy prawdziwie zakochani.
Ogólnie rzecz biorąc książka mi się podobała. Choć liczyłem na trochę więcej akcji to nie jestem zawiedziony, że po nią sięgnąłem. Mimo sporej przewidywalności jest to kawał dobrej lektury, która uczy o ważnych rzeczach w życiu. Myślę, że książka spodoba się głównie kobietom, choć faceci również mogą tu znaleźć coś ciekawego. Kończąc zacytuję słowa Matki Teresy :
,,Prawdziwa miłość boli’’

Ze Sparksem miałem do czynienia ładnych parę lat temu, gdy w moje ręce trafiła ,,Jesienna Miłość’’. Książka nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia, więc miałem spore obawy co do obecnej powieści. Z racji tego, że przeczytałem jednak wszystkie książki na swojej półce postanowiłem sięgnąć po ,,I wciąż ją kocham’’, którą nota bene dostałem w prezencie.
Książka opowiada losy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miecz Aniołów to moje pierwsze spotkanie z licencjonowanym inkwizytorem Mordimerem Madderdinem. Słyszałem o książce dużo dobrego, a że akurat wpadła mi w ręce postanowiłem bliżej zapoznać się z przygodami Sługi Bożego.
Książka składa się z pięciu różnych historii, które opowiadają o przygodach dzielnego Mordimera w walce ze złem. Już od pierwszych stron przypadł mi do gustu język autora. Piekara potrafi świetnie zrównoważyć dialogi z opisem otaczającego świata. Dzięki temu powieść nie nudzi czytelnika i z przyjemnością pozwala śledzić losy niestrudzonego w odkrywaniu prawdy inkwizytora Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu.
Mnie osobiście wielce zaintrygowała postać głównego bohatera. Filozofia życia Madderdina jest bardzo oryginalna i często zaskakiwały mnie jego wybory . Z jednej strony Mordimer jest inkwizytorem, który w pełni jest oddany Bogu i z pieśnią na ustach wykonuje należące do niego obowiązki. Z drugiej natomiast życie drugiego człowieka nic dla niego nie znaczy i nie widzi niczego złego w torturach bliźnich. Samo przedstawienie alternatywnego świata( Jezus Chrystus zstąpił z krzyża i zabił swoich wrogów) jest intrygujące i z pewnością nie spodoba osobom bardzo poważnie podchodzącym do kwestii wiary. Nasz inkwizytor jest również ogromnym cynikiem i już po pierwszym opowiadaniu zyskał moją sympatię. Skromny sługa Boży niezachwianie wierzy w słuszność swoich działań i prawdy głoszone przez Święte Officjum. Potrafi jednak dostrzec ułomność ludzi, którzy zasiadają w jego szeregach. Równie często jak głęboką wiarą posługuje się zdrowym rozumem, który pomaga mu wyjść cało z opresji i rozwiązać najtrudniejsze zagadki. Inkwizytor posiada również dwie umiejętności, które opanowało niewielu spośród śmiertelników. Nasz bohater potrafi widzieć zmarłych, a także podróżować do nie-świata. Obie czynności skutkują jednak wymiotami oraz ogólnym wyczerpaniem organizmu.
Polubiłem również towarzyszy naszego dzielnego inkwizytora. Szczególnie Kostucha, który choć pogniewał się z mydłem :
,,Mnie osobiście bardziej przeszkadzał smród bijący z niemal nigdy niemytego ciała mego towarzysza, a także jego nigdy nie pranej odzieży’’.
to był przydatnym kompanem, gdy miało dojść do walki. Mniej do gustu przypadli mi bliźniacy, których zamiłowanie do nad wyraz spokojnych kobiet budzi we mnie odrazę.
Bez wątpienia plusem powieści są świetnie opisane sceny tortur, które mogą być zbyt brutalne dla czytelników o słabszych nerwach. Mordimer opisuje również szczegółowo jak wygląda przesłuchanie z drugiej strony, a także pozwala nam poznać urzędowe tajniki przesłuchań.
,,Jednocześnie szorstką rękawicą przejechał mu z całej siły po poparzonej i złażącej już z ciała skórze ud’’.
W świecie Piekary nie ma litości dla heretyków oraz odstępców od jedynej słusznej wiary. Dlatego ich cierpienie w żaden sposób nie porusza serca Mordimera. Mało tego główny bohater uważa, że właśnie dzięki zbawiennemu cierpieniu dusze grzeszników mogą wreszcie wstąpić na jedyną słuszną drogę, która prowadzi do pełnego oczyszczenia. Sami przyznacie, że jest to dość intrygujące podejście.
W ciekawy sposób rozwiązano również walkę z demonami. W powieści ,,Miecz Aniołów’’ nie są one jedynie bezmyślnymi istotami, które chcą zabijać śmiertelników. Tutaj gra toczy się o coś więcej. Mianowicie o ludzkie dusze i dzielny inkwizytor robi co tylko w jego mocy by szala zwycięstwa była wciąż po jasnej stronie mocy.
Okładka średnio przypadła mi do gustu. Anioł z mieczem w ręku i srebrnej zbroi nie robi na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Podobają mi się natomiast ilustracje wewnątrz książki, które stoją na bardzo wysokim poziomie. Cena 27,99 zł za 446 stron wspaniałej przygody to jak najbardziej uczciwa kwota do zapłaty.
Podsumowując książka przypadła mi do gustu. Myślę, że z pewnością sięgnę po inne tomy opowiadające o przygodach Mordimera Madderdina. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z polską fantastyką jednak mam nadzieje, że wkrótce się to zmieni.

Miecz Aniołów to moje pierwsze spotkanie z licencjonowanym inkwizytorem Mordimerem Madderdinem. Słyszałem o książce dużo dobrego, a że akurat wpadła mi w ręce postanowiłem bliżej zapoznać się z przygodami Sługi Bożego.
Książka składa się z pięciu różnych historii, które opowiadają o przygodach dzielnego Mordimera w walce ze złem. Już od pierwszych stron przypadł mi do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy sięgałem po "Starcie Królów", miałem ogromne oczekiwania. Chciałem przeczytać powieść, która w pełni mnie pochłonie i pozwoli raz jeszcze rzucić się w ten wspaniały, zaczarowany świat. Ta książka miała za zadanie wzbudzić we mnie śmiech, łzy, a także pozwolić rwać kartki ze wściekłości, gdy losy ulubionego bohatera nie będą szły po mojej myśli. Nie, nie jestem marzycielem ani człowiekiem, który żyje w utopijnym świecie. Mam takie wymagania, a nie inne, bo przeczytałem świetną "Grę o Tron", a jak mawiała moja babcia, apetyt rośnie w miarę jedzenia.

"Starcie Królów" to drugi tom wspaniałego cyklu "Pieśni Lodu i Ognia" autorstwa Georga R.R. Martina. Amerykański pisarz zabiera nas do Siedmiu Królestw, które ogarnięte wojną wyczekują końca najdłuższego w historii lata. Fabuła i tym razem pełna jest zawiłości oraz niecnych intryg, które towarzyszą naszym ulubieńcom. Bohaterowie, którzy w "Grze o Tron" byli opisywani zdawkowo, tym razem dostają pierwszoplanowe role. Dzięki temu powieść zyskała dużo na autentyczności. Bardzo często decyzje małych mają wpływ na losy dużych. Na uwagę zasługuje również fakt, iż w "Starciu Królów" poznamy o wiele więcej historii ze świata Westeros i Essos, niż miało to miejsce w poprzedniej części.

Autor po raz kolejny pokazał wszystkim wokół, jak powinno się tworzyć postacie. Bohaterowie w książce są niesamowicie prawdziwi. Martin w doskonały sposób ukazuje ich słabości oraz silne strony. Wszystkie ich poczynania są sensowne, logiczne i wpływają na nie czynniki, którymi kierujemy się także my sami w naszym prawdziwym świecie. Tytuł lorda i piękny zamek nieopodal morza to kuszący kąsek, by zapomnieć o honorze i dawnych przysięgach. Brzdęk ciężkiej sakwy otworzy przed nami zamknięte drzwi, a także rozchyli uda pięknej kobiety. Matczyna miłość nie zna strachu i jest gotowa na wszystko, by ochronić własne pociechy. Niby wszystko dzieje się w innym świecie, ale jakże bliskie są nam decyzje mieszkańców Siedmiu Królestw.

Kolejnym dużym plusem książki jest podejście bohaterów do sprawy religii. I w tym aspekcie widzę wielkie podobieństwo do naszych realiów. Niektórzy rycerze mają głęboko w czterech literach wszystkich bogów i wierzą jedynie w siłę swego ostrza. Inni z kolei pokładają wielkie nadzieje w modlitwach i oddają się im każdego dnia. O co się modlą? O miłość, siłę, o swoich bliskich i zwycięstwo jednej ze stron. Z drugiej strony zawsze pozostaje tylko cisza. Jest też jedno uniwersalne bóstwo, które występuje chyba we wszystkich powieściach fantasy. Mowa nie o kim innym jak małej złotej monecie.

Mnie osobiście ujęły krainy, które występują w powieści. Lodowaty mur, na którym wiernie służą bracia z Nocnej Straży, kryje w sobie coś magicznego, a zarazem strasznego. Jest w tej krainie jakaś wielka siła, która aż emanuje podczas przerzucania stronic książki. Czerwone Pustkowia, które przemierza Daenerys Targaryen, nasuwają mi na myśl wizję apokaliptycznego świata, mającego czekać nas w przyszłości. Królewska przystań żyje z kolei własnym życiem, pełnym intryg, zdrad, a także sieci spisków. Zawsze, gdy autor opisuje Winterfell, czuję się tak, jakbym wrócił we własne strony po długiej podróży. Nie wiem dlaczego, ale siedziba rodu Starków zawsze kojarzy mi się z rodzinnym domem.

W drugim tomie cyklu "Pieśni Lodu i Ognia" jest również dużo więcej magii, która cały czas ustępuje jednak miejsca dobrze naostrzonemu mieczowi. W innych powieściach fantasy często jest przesyt czarodziejów, smoków i innych magicznych istot. Tutaj wszystko jest odpowiednio wyważone i magiczna zupa nadal smakuje wybornie.

Tak samo jak w "Grze o Tron", tak i w "Starciu królów" doskonale według mnie został rozwiązany sposób pisania rozdziałów. W wielu książkach do każdego rozdziału przypisana jest jakaś nazwa i odpowiedni numer. Tutaj sprawy mają się całkiem inaczej. Autor pogrubia po prostu imię jednego z bohaterów, informując nas, że ta część będzie właśnie o nim. Jak dla mnie świetny pomysł. Niby mała rzecz, a jednak cieszy.

Podsumowując, "Starcie królów" to jedna z najlepszych powieści fantasy, jaka miała zaszczyt przemknąć przez moje skromne ręce. 869-stronnicowego kolosa przeczytałem w kilka dni, co tylko potwierdza z jak wciągającym obiektem mamy do czynienia. Książka zawiera również dodatek "Królowie i ich dwory", gdzie możemy bliżej zapoznać się z frakcjami występującymi w powieści. Cena 49 zł, choć wysoka, jest w pełni odpowiednia za tak wybitne dzieło. Życzę wam, byście tak jak i ja dali się ponieść własnej fantazji i wsłuchali w najpiękniejszą pieśń. W Pieśń Lodu i Ognia…

Gdy sięgałem po "Starcie Królów", miałem ogromne oczekiwania. Chciałem przeczytać powieść, która w pełni mnie pochłonie i pozwoli raz jeszcze rzucić się w ten wspaniały, zaczarowany świat. Ta książka miała za zadanie wzbudzić we mnie śmiech, łzy, a także pozwolić rwać kartki ze wściekłości, gdy losy ulubionego bohatera nie będą szły po mojej myśli. Nie, nie jestem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ogromna armia Malazańczyków pod dowództwem Wielkiej Pięści Dujeka Jednorękiego zdobywa jedno wolne miasto po drugim. Niesie śmierć i zniszczenie przy pomocy stalowych ostrzy oraz potężnej starożytnej magii. Oczy cesarzowej Lassen są zwrócone na południe gdzie znajduje się ostatnie wolne miasto Darudżystan. Klejnot południa zdobywa silnego sojusznika ,jakim jest tajemniczy władca Odprysku Księżyca. Od północy Karmazynowa Gwardia pod dowództwem Caladana Brooda stawia zaciekły opór Malazańczykom. Szpiedzy cesarzowej infiltrują wrogów cesarstwa ,a skrytobójcy eliminują niewygodnych konkurentów oraz niepotrzebnych świadków. Do gry włączają się po cichu Ascendenty, i wykorzystują śmiertelników do własnych planów.
Początkowo powieść Eriksona wydawała mi się bardzo zawiła i trudna do zrozumienia.Bardzo duża ilość bohaterów,sieć intryg i wyłaniające się nowe frakcje potęgowały to wrażenie. Nie raz korzystałem z pomocy Dramatis Personae , który na początku książki zdawkowo przybliża nam każdą postać.
Jeśli jestem już przy naszych bohaterach to kanadyjski pisarz stworzył niewiarygodnie żywe postacie. Każda z nich ma własne wartości i dąży do swoich celów.Trudno jest tu wskazać kto jest dobry a kto zły i muszę Wam przyznać , że często się wahałem po kogo jestem stronie. Niektóre przemyślenia bohaterów pozwalają spojrzeć na ich dotychczasowe decyzje całkowicie inaczej i przez to zmienia się nasze zdanie na temat danej postaci co jest bardzo rzadkie w literaturze fantasy.Nie! W literaturze w ogóle!
Erikson nakreślił bardzo intrygujących bohaterów. Podział na dobrych i złych całkowicie tutaj nie pasuje.Dlaczego?
Ogromny świat, a w nim szereg intryg i spisków , autor powoli wdraża nas w polityczne niuanse imperium, a także życie zwykłych obywateli państwa malazańskiego czy krajów dopiero podbitych.Z każdą przeczytaną stroną coraz lepiej rozumiemy jak wygląda świat opisywany przez łysawego geniusza w okularach.
Bardzo fajny jest też pomysł z czarami, a dokładniej z tajemniczymi grotami z których potężni magowie czerpią swą moc. Przez owe groty można również podróżować w błyskawicznym tempie z czego czarodzieje często korzystają. Jak widać podejście do magii całkiem oryginalne i z pewnością jest dobrą odskocznią od standardowej kuli ognia wyłaniającej się nagle z rąk brodatego staruszka.Kolejną że tak to ujmę nowością jest talia smoków fatid (i związane z nią Ascendenty) czyli coś na wzór naszego tarota tyle że fatid jest dużo bardziej dokładniejszy w przewidywaniu przyszłości.
Świetnie opisywane są tutaj walki , które trzymają czytelnika w ciągłym napięciu a na szczególną pochwałę zasługują tutaj pojedynki skrytobójców nocą na dachach Darudżystanu. Ja pochłaniałem wprost litery na kartkach by dowiedzieć się kto dziś przekroczy bramy Kaptura (Król wielkiego domu śmierci).A na dokładkę mamy wspaniałą sieć intryg, gdzie każdy próbuje przechylić szale zwycięstwa w swoją stronę, a środki jakie zostaną użyte by osiągnąć cel są bardzo zróżnicowane zaczynając od popularnego worka złota poprzez łóżko kończąc na sztylecie wbitym w serce.
Klimat jest niewiarygodnie zróżnicowany czuje się tą zimną lodowatość agentów Szponu działających na usługach równie lodowatej cesarzowej Lassen, a także pewne ciepło z Darudżystanu , który mi kojarzy się z miastami arabskimi i tymi zimnymi nocami, gdzie przy świetle gwiazd ktoś kogoś znowu zabije, a złodziej użyje kolejnego wytrychu.
Nie żałuje żadnej złotówki wydanej na to dzieło(cena 35zł) było warto podczas czytania byłem jak w transie i nie byłem zbytnio zadowolony gdy doszedłem do napisu ,,Tu kończy się pierwsza opowieść z malazńskiej księgi poległych’’ .Notabene nazwa została zapożyczona z napoleońskiej księgi poległych a inspiracją była Iliada.
Ogrody Księżyca to dzieło w którym nie ma prostych decyzji czy oczywistych czynów co jest dobre a co złe ocenisz Ty sam drogi czytelniku i jestem pewien że jest to temat do dyskusji. To co dla Ciebie jest białe dla mnie może być czarne. Gdy zobaczysz napis ,,Tu kończy się pierwsza opowieść z malazańskiej księgi poległych’’ nie smuć się bo,, Bramy domu umarłych’’ są gotowe na nasze przyjście.

Ogromna armia Malazańczyków pod dowództwem Wielkiej Pięści Dujeka Jednorękiego zdobywa jedno wolne miasto po drugim. Niesie śmierć i zniszczenie przy pomocy stalowych ostrzy oraz potężnej starożytnej magii. Oczy cesarzowej Lassen są zwrócone na południe gdzie znajduje się ostatnie wolne miasto Darudżystan. Klejnot południa zdobywa silnego sojusznika ,jakim jest tajemniczy...

więcej Pokaż mimo to