Pozycja ciekawa. Trzeba jednak mieć na uwadze, że napisała ja dziennikarka i popularyzatorska, a nie archeolożka bądź antropolożka. Nie jest to zatem pozycja naukowa. Przedstawione treści to jedynie sugestie, zresztą cała archeologia na nich się opiera. Jest to ciekawa podróż w czasie, pokazującą życie miejskie nie od strony warstw najbogatszych i najwyżej uplasowanych społecznie, lecz średniaków i pospólstwa. Słusznie, bo przecież nie tylko patrycjat zamieszkuje w miastach. Autorkę interesuje przede wszystkim upadek miast, rzecz wg niej równie mozolna jak ich zakładanie i budową, ponieważ ludzie odchodzą z miasta pomału i nawet po katastrofach naturalnych próbują wracać, odbudowywać, żyć nadal, chyba, że rzeczywiście już się nie da. Autorka stawia tezę iż ludzie w taki sam sposób opuszczają miasta jsk je budują: jest to proces społeczno polityczny, rozciągnięty na stulecia. I to jest jeszcze dla mnie w tej książce jasne. Natomiast próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie z nich odchodzą jest dość infantylna. Autorka pisze tak, jakby nie umiała pojąć procesu miasto i państwotwórczego. Ona po prostu tego nie czuje, albo czegoś się nie douczyła. Odniosłam wrażenie, że książka została napisana przez kogoś, kto nie bardzo rozumie, o czym pisze, ale gruntownie odrobił zadanie domowe, starannie wszystko opisał, tyle, że niczego donie nie poukładał w głowie. Autorka w analizie upadku Ankor Wat nie pisze o bardzo prostej możliwej przyczynie jego upadku. Jeżeli król przenosi stolicę do innego miasta, bo np. Nie pochodzi z rodziny królewskiej i nie czuje się bezpiecznie wśród lokalnej arystokracji, w której żyłach płynie więcej królewskiej krwi niż w nim samym, to oczywiste jest, że natychmiast zacznie się upadek miasta i to zauważalny. Bo za deorem podążą do nowej siedziby bankierzy, rzemieślnicy prezentyjacy najwyższy kunszt, najbogatsi kupcy, najlepsi prawnicy i lekarze, artyści, aktorzy, medycyna i filozofowie, krawcy, fryzjerzy, modystki oraz lichwarze i złotnicy, ptostytutki z najwyższej półki, muzycy, zespoły aktorskie, ponieważ im wszystkim dawał utrzymanie dwór. Klasie średniej, czy będącej w niełasce arystokracji artystyczne rzemiosło i sztuka nie jest aż tak potrzebna do celów reprezentacyjnych, oni nie muszą olśniewać ani prezentować się u dworu. Naciskanie na demokratyzację upadku jest bezsensowne, bo wraz z upadkiem splendoru, spada znaczenie polityczne i finansowe, a z biedniejacego miasta ludzie się wyniosą. Oczywiście ktoś zawsze zostanie, ale to już nie będzie to. Duże znaczenie mają także rozrywki, religia i sport, ale jeśli nie ma w mieście władzy, która na ren cel loży, nie ma również rozrywek, a przynajmniej nie ta pewnym poziomie. Jak było naprawdę, nie dowiemy się nigdy. Jedno jest pewne: ludzie mieszkają tam, gdzie mogą zarobić i zabawić się, bo miasta nie są ani bezpieczne, ani najzdrowsze do zamieszkania. Prawdopodobnie jeśli sami sobie nie odpowiemy na pytanie, co nas trzyma w mieście, dlaczego że swoich miast jesteśmy dumni lub opłakujemy ich stratę, nie dowiemy się nigdy, dlaczego nasi przodkowie je porzucali.
Książka zostawia czytelnika z dużo większym zbiorem pytań niż odpowiedzi i to jest moim zdaniem w niej najlepsze. Przyczyn jest mnóstwo i prawdopodobnie wciąż funkcjonują wśród nas. Najczestrze to te, że nie ma pracy, a w ogóle to jest nudno. I ten ostatni banał nawet najeieksza gwiazda współczesnej archeologii musi się liczyć. Nuta potrafi opróżnić miasto nie gorzej niż najstraszliwszą epidemią.
Pozycja ciekawa. Trzeba jednak mieć na uwadze, że napisała ja dziennikarka i popularyzatorska, a nie archeolożka bądź antropolożka. Nie jest to zatem pozycja naukowa. Przedstawione treści to jedynie sugestie, zresztą cała archeologia na nich się opiera. Jest to ciekawa podróż w czasie, pok...
Rozwiń
Zwiń