Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"Zburzcie mury.
W przeciwnym razie będziecie żyć ostrożnie, w lęku, będziecie budować barykady przeciwko nieznanemu, odmawiać modlitwy, by odegnać ciemność, i szeptać wersy pełne trwogi. (...) Nie dowiecie się, co to znaczy oddychać pełną piersią, ani nie zaznacie radości latania".

Zawsze kiedy czytam te słowa w myślach niekontrolowanie od razu nucę piosenkę, którą zapewne każdy z was zna. "A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!" - brzmi jej tekst, i co dziwne idealnie tutaj pasuje.

Lauren nie przestaje mnie zadziwiać, każda jej książka jest napisana w inny, niezwykły sposób, z innymi podziałami, w innym czasie i każda zachwyca każdą z osobna komórkę mojego ciała. Trzyma w napięciu, strachu i nie puszcza do samego końca, a nawet jeszcze później. Sięgając po jej książki właśnie tego oczekuje i jak do tej pora nigdy mnie nie zawodzi.

Kolejny zwrot akcji i nowe spojrzenie na świat. Tym razem historia jest również podzielona na dwie części, dwie perspektywy. Z jednej strony nasza buntownicza Lena, a z drugiej... Hana! W "Pandemonium" dostaliśmy jedynie skrawki wspomnień o Hanie, jej postać została wymazana i jedynie przywoływana w odpowiednich momentach. To potworny cios, ale na szczęście Lauren wiedziała jak zapełnić tą krwawiącą jeszcze lukę.

Bo właśnie o to tutaj chodzi. Książka posłużyła mi do leczenia ran, jakich nabawiłam się w poprzednich częściach cyklu. Nie doświadczyłam jeszcze nigdy tak wielkiego głodu, czytając kolejne rozdziały. "Więcej, więcej!"- powtarzało w jeden rytm moje serce, a rozum wyjątkowy się z nim zgadzał. Więc byliśmy już straceni. Przepadliśmy. Serce, rozum, ciało. Cała nasza trójka i mieliśmy już nigdy się nie odnaleźć. Nie po czymś takim, nie po tylu emocjach, stratach i powrotach i zawrotach głowy. Nic już nie miało być takie samo.

"Ale poczucie winy sięga dużo głębiej. Ono także jest jak kurz: jego również zgromadziły się już grube warstwy. (...)[Zrobiłam to] Z zazdrości. Boże, wybacz mi, bo zgrzeszyłam".

Hana wcale nie jest taka jak wydawało nam się na początku, ale nie jest też osobą, którą miała się stać po remedium. Skrywa sekrety o które nigdy byśmy jej nie podejrzewali, obraz silnej Hany właśnie w tym momencie się rozmywa i zastępuje go ktoś w pewnym sensie obcy. Poczucie winy, które nosi jest wysokie, a jej życie nie jest usłane różami tak jak miało być od zawsze. I taka zmiana jest spektakularna, rozwiązuje pewne pytania bez odpowiedzi i nasuwa nowe.

Prawdą jest, że te dwa odmienne światy są równie ciekawe - zarówno ten Hany, ale i Leny, Lauren odwaliła świetną pracę - jednak to Lena i ruch oporu poruszył mną doszczętnie.

"Musisz ranić, albo sam zostaniesz zraniony".

Nowa nadzieja, która gdzieś tam głęboko siedziała w Lenie, teraz od nowa zaczyna rozkwitać. Aż zostaje zgnieciona. Doszczętnie. Ale nie zostaje wypleniona tak do końca, pozostaje malutki zalążek, niewidoczny gołym okiem, ale wystarczająco silny, by podnosić na duchu i nas prowadzić. Gdzie? Jak daleko? Dotrwamy szczęśliwie do końca? Nie wiem, moja głowa jest pusta, wyprana i nie myśli jeszcze jasno. Ale jestem gotowa pójść tam dokąd mnie zaprowadzi. Razem z nimi. Gotowa porzucić wszystko i wszystkich, byle być z nimi. Niczego więcej nie pragnę i nie chcę. Tylko tyle. Nic więcej.

Po przeczytaniu książki wydaje mi się, że z mojego egzemplarza zostało wyrwane kilkanaście końcowych kartek. To tyle, to koniec? A co dalej? Co było z innymi? Co stało się z Haną? Czy Fred zdołał uciec? Czy Raven żyję? Co zrobił Julian, odszedł, został? Czy Aleks odnalazł Lenę? Jak ma się Grace? Co z Coral? Z "Bee"? Czy ich świat ma się już dobrze? Czy powstańcy mogą już czuć się bezpieczni?

To nie może skończyć się tak po prostu, moje rany nadal nie zostały wyleczone, a głód znowu się odzywa. Pragnę dużo więcej i wiem, że więcej dostać nie mogę, ale to i tak boli, jak drzazga, która siedzi głęboko w skórze i pomału wędruję coraz głębiej. To koniec. Jak pisałam: przepadłam, zgubiłam się i w sumie nie chcę nawet się odnajdywać.

"Zburzcie mury.
W przeciwnym razie będziecie żyć ostrożnie, w lęku, będziecie budować barykady przeciwko nieznanemu, odmawiać modlitwy, by odegnać ciemność, i szeptać wersy pełne trwogi. (...) Nie dowiecie się, co to znaczy oddychać pełną piersią, ani nie zaznacie radości latania".

Zawsze kiedy czytam te słowa w myślach niekontrolowanie od razu nucę piosenkę, którą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ból. Strata. Poświęcenie.
Koniec i nowy początek.
Życie i śmierć.

"Przeszłość jest martwa (...) nie ma żadnego "przed", jest tylko teraz".

Po dwóch długich miesiącach przebolałam stratę jaką doświadczyłam w "Delirium" przez, którą druga część cyklu po pierwszych kartkach wylądowała w ciemnym kącie mojej biblioteczki, ukryta pomiędzy innymi książkami i zbierająca kurz. Za szybko chciałam wiedzieć co było potem, chciałam znać fakty, informacje, dalsze losy, jednak zostałam przygnieciona i nie zdołałam się podnieść.

Aż do teraz. Ucisk w sercu zmalał do tego stopnia, że stał się do wytrzymania, ale czy wystarczającą bym zatraciła się z powrotem z Leną?

Wtedy. Teraz.

Historia podzielona jest na dwa czasu. W pierwszym zostajemy zabrani w głąb Głuszy, do azylu i innych miejsc. Razem z Leną budzimy się w obcym miejscu,przystosowujemy do życia w ukryciu i nowych zasad jakie tam panują. Jesteśmy wolni i bezpieczni. Czy aby na pewno? Drugi czas to teraźniejszość, ruch oparu, AWD, Hieny i Julian Fineman.

Przyznam szczerze, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Lauren Oliver to genialna pisarka, przyznawałam to już nie raz, ale to co zrobiła ze mną tą częścią jest nie do opisania. Delikatnie mówiąc wydarła mi bezlitośnie serce i cisnęła nim o ziemie. A to był dopiero wstęp.

Lena Haloway nie jest już tą samą Leną, mieszkającą w Portland, słuchającą wuja i ciotki i gorliwie odliczającą dni do remedium. To zupełnie inna osoba, ale pod wieloma względami ta sama.
"Nie ma już dawnej Leny, pogrzebałam ją." - powtarza jak mantrę, usilnie nam to wpajając do głowy i może rzeczywiście jest w tym trochę prawdy. Nowi bohaterowie są wyraziści, pełni energii i przede wszystkim pełni gniewu. W końcu coś zaczyna się dziać. W "Delirium" nie było zbyt wielu osób, które moglibyśmy obdarzyć sympatią, natomiast tutaj jest ich cała masa. To zdecydowanie działa na korzyść książki.

Jednak to co zapamiętałam najbardziej czytając tą książkę było rozdrażnienie, złość na nich wszystkich: Na Lauren, bo zniszczyła moje wyobrażenia, na Lenę, bo za często zapominała, na Juliana, bo chciałam ze wszystkich sił go nienawidzić, ale nie mogłam, na ruch oporu, bo do tego dopuścił, na porządkowych, bo nic nie rozumieli, na Raven, bo była do tego zdolna, na Tacka, bo nie zaprzeczył, na Aleksa, bo był Aleksem. Mogłabym tak bez końca, ale to nie o to tu chodzi.

Rozdrażnienie mijało i wracało, aż przestałam je czuć. I nagle, doszłam do tego -Pyk. Krzyk. Pyk. Uśmiech. Pyk. Radość. Pyk. Ulga. Pyk. To jest to! Tego oczekiwałam!

Kto nie czytał, jestem pewna, że zapewne nie ma pojęcia o czym mówię. Tak samo jak jestem pewna, że znajdą się ci, którzy doskonale wiedzą co przeżyliśmy czytając to. Moje serce wróciło na miejsce, rana się zagoiła, znowu mogę normalnie oddychać, wszystko w porządku, jest normalnie. W porządku. Normalnie. Lepiej.
Nie jestem bezstronna, bo przepełniają mnie te wszystkie dobre uczucia, ale może tak samo jak ja nie mogłeś sięgnąć po "Pandemonium" bo przepełniał cię ból i strach. Więc posłuchaj: Warto dać tej książce szanse, warto ją przeczytać i dotrzeć do ostatnich stron. A zakończenie, cóż, większej zachęty na trzecią część nie można było dostać.

Ból. Strata. Poświęcenie.
Koniec i nowy początek.
Życie i śmierć.

"Przeszłość jest martwa (...) nie ma żadnego "przed", jest tylko teraz".

Po dwóch długich miesiącach przebolałam stratę jaką doświadczyłam w "Delirium" przez, którą druga część cyklu po pierwszych kartkach wylądowała w ciemnym kącie mojej biblioteczki, ukryta pomiędzy innymi książkami i zbierająca kurz....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gdzie się podziewałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś? Przepraszam? Dlaczego mnie zostawiłeś?"

Pixie i Levi to dawniej dwójka oddanych sobie przyjaciół, których niekoniecznie łączyła tylko przyjaźń. Przyjaciół, którzy byli gotowi zrobić dla siebie wszystko. Ale to było dawno temu, dokładniej prawie rok temu. Teraz sprawy między nimi nie wydają się już takie kolorowe. Co takiego wstrząsnęło ich życiem, że teraz unikają siebie jak ognia?
Na szczęście ciota Pixie ma plan, który wciela w życie. Całe lato muszą spędzić razem mieszkając w tym samym skrzydle i dzieląc wspólną łazienkę. Trzej muszkieterowie prawie znowu razem. Trzej? Ach, tak trzej. W miejscu gdzie wszystko się zaczęło i może zakończyć.

" -Dlaczego ty nie będziesz brał prysznica w nocy?
-Bo lubię cię wkurzać! -podnoszę głos.(...)
-Dlaczego?
-Ponieważ walka nie boli!"

Główni bohaterowie to osoby, które dorównują sobie silnym charakterem, poczuciem winy i umiejętnościami aktorskimi, kiedy udają, że zdarzenia sprzed roku nie miały miejsca. Zamiast tego spędzają czas na uprzykrzaniu sobie nawzajem życia. Dlaczego? Bo tak jest łatwiej.

Rozdziały są zasadniczo krótkie, dlatego całą książkę czyta się dość łatwo, ale to nie znaczy, że jest ona zła. To nie bestseller pełny iskier i fajerwerków, ale świetna książka na nudniejsze popołudnia. Język jest prosty i nie wymaga zbyt wiele od czytelnika, ale taka właśnie jest powieść Chelsea Fine. Motyw z blizną (o której nie zdradzę nic więcej) przypomniał mi trochę historie Jaxa i Calli z "Zostań ze mną", ale na całe szczęście tutaj zostało pokazane to w zupełnym innym świetne niż tam. Wielki za to plus.

Akcja zasadniczo toczy się dość powoli i skupia się głównie na relacji Pixie - Levi. Potrzeba przeczytania kilku sporych rozdziałów, żeby dojść o co rzeczywiście chodzi w książce, co zamiast zachęcać trochę zniechęca. Zabrakło mi tego porywającego "czegoś", którego zwykle oczekuje w książkach i nie sądzę, żeby ciągnęło mnie do tego aby do niej wrócić. Ale nie było źle. Mimo niedociągnięć, lektura "Best Kind of Broken" nie była dla mnie aż taką potworną udręką.

"Gdzie się podziewałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś? Przepraszam? Dlaczego mnie zostawiłeś?"

Pixie i Levi to dawniej dwójka oddanych sobie przyjaciół, których niekoniecznie łączyła tylko przyjaźń. Przyjaciół, którzy byli gotowi zrobić dla siebie wszystko. Ale to było dawno temu, dokładniej prawie rok temu. Teraz sprawy między nimi nie wydają się już takie kolorowe. Co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Miłości się przeniknęły. Obietnice pękły. Zasady rozbiły. A miłość stała się brzydka".

Czy istnieje osoba, która nie słyszała o debiutanckich książkach Colleen Hoover? O jej wielkim sukcesie? Czy jest nastolatka, która choć przez chwilę nie zainteresowała się "Królową New Adults"? Po przeczytaniu tej powieści muszę mieć nadzieje, że takowa się nie znajdzie. Z bólem serca przyznaje, że "Ugly Love" jest moją pierwszą przygodą z Hoover. Pierwszą, ale na pewno nie ostatnią.

Tate to młoda, początkująca pielęgniarka, która postanawia zmienić coś w swoim codziennym życiu, dlatego pewnego dnia pakuje górę walizek, wsiada w samochód i przeprowadza się do San Francisco. Nagła decyzja sprawia, że na pewien czas musi zamieszkać wraz z jej starszym bratem w jego mieszkaniu. Parę kroków od mieszkania Milesa...

Kim jest przystojny, zdystansowany i małomówny pilot? Ten o którym mówi się jako ideał mężczyzny? Miles Archer skrywa wiele bolesnych tajemnic przeszłości, ma ścisłe zasady którymi kieruje się od lat i nigdy ich nie łamie. Aż do feralnego spotkania Tate w zły dzień, o złej porze i w złym czasie. "Chwila słabości" jest początkiem serii zdarzeń i uczuć, które wstrząsną i wywrócą ich świat do góry nogami i to niekoniecznie w dobry sposób.

"Wiem, że myśl o skonfrontowaniu się z twoją przeszłością cię przeraża. Przeraża każdego człowieka. Ale czasami nie robimy tego dla siebie. Robimy to dla ludzi, których kochamy bardziej..."

To nie jest zwykły romans do którego się przyzwyczailiście, to nie jest historia o której łatwo zapomnieć. To coś zupełnie nowego, chwytającego za serce i trzymającego do ostatniego słowa. Poruszającego kwestie życia z poczuciem winny i paraliżującego strachu przed stratą drugiej osoby. Strachu, który nie pozwala ci się ruszyć i okrywa cię grubą warstwą lodu, aż do momentu kiedy znajduję się osoba, której może uda się jej go stopić. Zwykła osoba, która pragnie czegoś równie bardzo mocno jak ty. Bo w życiu ważne jest aby zaakceptować swoją sytuacje i pozwolić sobie na szczęście. Bo czasami problem tkwi w nas, a świat wcale nie jest taki zły jak mogłoby się wydawać.

Książka, którą powinniście przeczytać. Gorąco polecam i z zapartym tchem czekam na ekranizację!

"Miłości się przeniknęły. Obietnice pękły. Zasady rozbiły. A miłość stała się brzydka".

Czy istnieje osoba, która nie słyszała o debiutanckich książkach Colleen Hoover? O jej wielkim sukcesie? Czy jest nastolatka, która choć przez chwilę nie zainteresowała się "Królową New Adults"? Po przeczytaniu tej powieści muszę mieć nadzieje, że takowa się nie znajdzie. Z bólem serca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jackson Godspeed jest najgorętszym młodym aniołem...

...i najbardziej przewidywalnym.

Ciekawy pomysł na fabułę w której to anioły-stróżę porzucają swoje bezinteresowne wykonywanie obowiązków i wzbogacają się na kolosalnych opłatach za ich usługi, którymi są między innymi chronienie i ratowanie ludzkiego życia. Szkoda tylko, że wykonanie, wcale nie jest już takie najlepsze.

Dziwna. Gdybym chciała opisać tą książkę jednym słowem wybrałabym właśnie to. Nadal nie jestem w stanie zdecydować czy chodzi mi o pozytywne znaczenie tego słowa czy też nie. Szala chyba jednak przechyla się na tą złą stronę. Muszę z bólem przyznać, że bohaterowie są nijacy, całkiem zimni w stosunku do czytelnika i nie wzbudzają większej sympatii. Tak bardzo jak zaczniemy z nimi naszą przygodę tak bardzo szybko chcemy ją zakończyć i więcej do niej nie wracać.

Kim właściwie jest Jackson i Maddy? Cóż, trudno to dokładnie wyjaśnić. Dwa przeciwieństwa, dwa inne światy, nie możność bycia razem. Kiedy wszyscy szaleją za aniołami Maddy pozostaje obojętną, Jackson po raz pierwszy spotyka się z odmową i jest nią zaintrygowany. Brzmi znajomo, co? To historia stara jak świat, bez żadnych fajerwerków.

"Nikt nigdy nie widział mnie we mnie, Maddy, nie Vivian, nikt".

Tak, wszyscy to znamy. Cała akcja toczy się irytująco powoli w przeciwieństwie do uczuć głównych bohaterów. Nie mamy wiele szans żeby ich poznać tak jakbyśmy chcieli, oni sami nie mają wiele momentów sam na sam. Uczucia między nimi nabierają takiego obrotu, że przegapiamy kluczowy moment w którym się w sobie zakochują, jeśli takowy był. W kilka dni nie widzą świata poza sobą, dosłownie. Są w stanie poświęcić dotychczasowe życie i bliskich byle tylko być razem. Miłość od pierwszego spojrzenia w ogóle niestety tutaj nie pasuje. I sprawia wrażenia kiczowatej i mocno podkoloryzowanej. Zostało nam pokazane C (czyli miłość) z małym zalążkiem A (pierwszymi spotkaniami i uczuciami) bez żadnego B (zauroczenia i zakochiwania). Totalna klapa.

Jackson nie ma żadnych tajemnic, sekretów, które nami wstrząsną, albo chociaż zaintrygują. Jest tak przejrzysty jak lustro czy tafla wody. Ironią losu Maddy nadrabia to pokazując nam, że wcale nie jest tak zwyczajną dziewczyną jak mogłoby się wydawać.

Motyw zagadki i morderstw powinien rozbujać choć trochę tą historię jak starą łajbę. I rzeczywiście coś zaczyna drgać, dziać się, szkoda tylko, że pod koniec książki. Jedynym plusem jest niespodziewany koniec, przez który korci mnie sięgnięcie po kontynuację. Chociaż nie wiem czy jestem wstanie po raz kolejny wystawiać moje nerwy na próbę.

Przyznaje, że całość mnie nie porwała. Może to przez zbyt wysokie wymagania, albo przeczytałam zupełnie inną książki niż mi doradzono (mam nadzieje, że tak było), ale nie jestem w stanie jej polecić. Chyba, że masz masę cierpliwości i stoickiego spokoju. Wtedy jest ona stworzona dla ciebie. Jeśli jednak nie, obawiam się, że spiszesz ją na straty.

Jackson Godspeed jest najgorętszym młodym aniołem...

...i najbardziej przewidywalnym.

Ciekawy pomysł na fabułę w której to anioły-stróżę porzucają swoje bezinteresowne wykonywanie obowiązków i wzbogacają się na kolosalnych opłatach za ich usługi, którymi są między innymi chronienie i ratowanie ludzkiego życia. Szkoda tylko, że wykonanie, wcale nie jest już takie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po mojej burzliwej przygodzie z trylogią "Delirium" Lauren O. przyszedł w końcu czas na kolejną książkę jej autorstwa tym razem -"7 razy dziś".

Tak bardzo jak wiele osób było oczarowanych historią Leny Haloway w świecie na pierwszy rzut oka pozbawionego miłości, tak wiele złych opinii uzyskała opowieść Sam Kingston. Zacznijmy jednak może od początku:

Książka opowiada o jednym z licealnych dni jednej z czterech najpopularniejszych uczennic w szkole - Sam Kingston. Przeżywamy z nią cały dzień, pomału ją poznając i dowiadując się, że jej życie wcale nie jest takie kolorowe jakby się wydawało. Sam w wielu momentach się gubi, zastanawia czy postępuję dobrze i czy przypadkiem jej osoba nie jest otoczoną zwykłą cieniutką bańką mydlaną, która w każdym momencie może pęknąć. Boi się wrócić do przeszłości i znowu być niewidzialną, więc robi to co najlepiej potrafi: odrzuca wyrzuty sumienia i głośno się śmieje. Aż do jednego feralnego wydarzenia...

"Naprawdę, aż tak nabroiłam? Tak bardzo, że zasłużyłam na śmierć? (...)Naprawdę postępowałam gorzej niż inni? Naprawdę postępowałam gorzej niż ty?"

Oklepana wersja deja vu? Utknięcia w kontinuum czasoprzestrzennym? A gdzie tam. Siedem różnych wersji tego samego dnia. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nic ciekawego. Lauren Olivier jednak tak operuje piórem, dodaje pełno niespodziewanych czynników, że odstąpienie od lektury wydaje się wręcz niemożliwe. Jedynym minusem są niektóre postacie, które na początku aż za nadto irytują, dajmy Lindsay. Kto by się spodziewał, że oni również zaliczają się do pojęcia "pozory mylą" i "nie oceniaj książki po okładce".

Każda z dziewczyn jest inna, każda ma swoje problemy i tajemnice, o których nie rozmawiają. Uwierzcie mi, te bohaterki nie mogą być bardziej bliższe nastoletniej czytelniczce. Zawsze znajdzie się w naszym świecie jakaś szalona i bezpośrednia Elody, zaborcza Lindsay, rozwiązująca konflikty Ally i niepewna Sam.

"Po to właśnie są najlepsi przyjaciele. Tak właśnie postępują. Pilnują, żebyś nie wpadł w przepaść".

Wzięłam się za tą książkę bijąc się z myślami i odczuwając masę sprzecznych uczuć. Przepraszam cię Lauren, że kiedykolwiek w ciebie zwątpiłam, nie popełnię nigdy więcej tego błędu. Jestem rozłożona na łopatki i zostanę otoczona łzami na długi czas w świecie Samanthy. Tak racja, to bardziej gorzka niż słodka opowieść, do której chętnie kiedyś wrócę. Przeznaczona dla młodzieży, dająca w kość i zmuszająca do rozpamiętywania, co ważniejsza pozwalając zjednoczyć się z bohaterką i postawić sobie pytanie "Co zrobiłabym ja na jej miejscu"?

Polecam wszystkim na nudne wieczory, popołudnia, poranki czy bezsenne noce. Kurcze, w każdym momencie. Lauren O. wcale nie rozczarowuje, ale zachwyca. Co do osób, które postanowiły na "7 razy dziś" kreskę, mogę tylko wytłumaczyć to tylko tym, że o gustach się nie dyskutuję.

Po mojej burzliwej przygodzie z trylogią "Delirium" Lauren O. przyszedł w końcu czas na kolejną książkę jej autorstwa tym razem -"7 razy dziś".

Tak bardzo jak wiele osób było oczarowanych historią Leny Haloway w świecie na pierwszy rzut oka pozbawionego miłości, tak wiele złych opinii uzyskała opowieść Sam Kingston. Zacznijmy jednak może od początku:

Książka opowiada o...

więcej Pokaż mimo to