rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Pierwszy raz czytam czysty romans, a pisząc czysty mam na myśli taki, w którym poza kolejnymi spotkaniami głównych bohaterów nie dzieje się nic. I tu chyba można powiedzieć - zmarnowany potencjał.
Niby główny bohater pracuje na ranczu i ujeżdża byki, ale nigdy nie dostajemy porządnego rozdziału o jego pracy, zawsze to jest gdzieś tylko wspomniane w narracji, w dwóch zdaniach, że np. trzeba turlać dynie żeby były okrągłe, tak to wszystko sprowadza się do myślenia o miłości jego życia. Podobnie z główną bohaterką, studentką która nie ma życia studenckiego bo ciągle czytamy opisy ich kolejnych spotkań. I tak przez 300 stron od randki do randki, a kiedy główni bohaterowie akurat nie są ze sobą na randce, to myślą o sobie lub rozmawiają z innymi osobami o sobie nawzajem. Na ostatnie 100 stron wkrada się jakiś pokraczny plot twist - tu komuś grozi śmierć, tu ktoś spotyka się z kimś, z kim nie powinien i nagle czuję się jakby ktoś na siłę mi wciskał, że teraz ma mi zależeć na bohaterach, bo ich życie jest takie trudne.
Przez większość lektury odnosiłam też wrażenie, ze relacja głównych bohaterów jest ciut toksyczna. Rozumiem, że jak młodzi wchodzą w nowy związek to świata poza sobą nie widzą i chcą mieć tą drugą połówkę tylko dla siebie, ale tu dochodzi do jakiegoś zaniedbywania przyjaciół, odcinania się od innych, nagle są jakieś fochy i dramat i wszyscy się na siebie obrażają. Bohaterowie okazują się kompletnymi odludkami, niektórzy żądają od innych przeprosin za nie wiadomo co. I tak jak jeszcze na plus jest postać Luke'a, tak Sophia na koniec okazuje się bardzo niesympatyczną postacią, egocentryczką którą wszyscy mają przepraszać, ma zawsze pretensje jak coś idzie nie po jej myśli lub ktoś ją skrytykuje.
Wątki Iry były nawet fajne, bo w nich kryły się jakieś szczątki fabuły.

Pierwszy raz czytam czysty romans, a pisząc czysty mam na myśli taki, w którym poza kolejnymi spotkaniami głównych bohaterów nie dzieje się nic. I tu chyba można powiedzieć - zmarnowany potencjał.
Niby główny bohater pracuje na ranczu i ujeżdża byki, ale nigdy nie dostajemy porządnego rozdziału o jego pracy, zawsze to jest gdzieś tylko wspomniane w narracji, w dwóch...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zdecydowanie zauważalna tendencja spadkowa. O ile poprzednie części były kiepskie, lub po prostu złe, tak ta jest wybitnie zła. Bohaterowie podejmują szereg głupich decyzji, nie ponosząc przy tym żadnych sensownych konsekwencji. Fabuła, intrygi oraz pojedyncze wątki są tak naiwne, że kilka razy musiałam odłożyć książkę bo z niemocy opadały mi ręce. W tej książce rzeczy po prostu się dzieją, postaci pojawiają się znikąd bez żadnego wytłumaczenia. Jeśli w danym wątku jest potrzebny dany bohater to on się magicznie zjawi choćby miało to przeczyć zasadom wykreowanego świata. Męcząca jest również mnogość idiotycznych wątków wynikających jedynie z równie idiotycznych działań głównego bohatera. Takeshi przez trzy części rozstawia wszystkich po kątach, mówi co trzeba robić i gdzie iść, nikt się nawet nie śmie sprzeciwiać bo "warunkowanie emisariuszy", które jest odpowiedzią na wszystko, argumentem ostatecznym oraz maszyną pchającą akcję do przodu. Przy tym wszystkim bohaterowie poboczni stanowią tylko kiepskie tło - mężczyźni są po to by ich prać po mordach, kobiety po to żeby uprawiać z nimi seks - nie mają żadnej innej roli, bo autor zwyczajnie nie pozwala by mieli wpływ na fabułę. Tutaj tylko zabicie przeciwnika cokolwiek zmienia. Kreacja postaci też fatalna, wszyscy zachowują się jak napalone 13-latki, temat seksu wypływa za każdym razem kiedy bohaterowie płci przeciwnej zostają sami w jednym pomieszczeniu, a każdy jego opis to kolejna wariacja oparta na niezmiennym od pierwszej części schemacie - on ją palcami lub językiem, ona dochodzi, ona jego ręką lub ustami, on dochodzi, penetracja, oboje dochodzą.
Zmarnowany potencjał. Wątki marsjańskiej technologii zostały potraktowane na odwal się i mogłyby spokojnie zostać wycięte, bo nie dość, że nie wprowadzają nic ciekawego to jeszcze dają czytelnikowi złudną nadzieje, że zostaną rozwinięte w miarę satysfakcjonująco. Autor woli skupiać się na bezsensownych i naiwnych wątkach, klepać nieciekawe dialogi między papierowymi bohaterami oraz raczyć nas fatalnymi opisami, raz prostackimi raz na siłę poetyckimi, przez co często wychodzą gorzej niż te pierwsze. A zakończenie, przy tej całej beznamiętnej papce nazywanej fabułą, było niczym wyrywanie zęba.
Cała książka jest jak jakiś Hollywoodzki akcyjniak z masą wybuchów i pościgów oraz scenami napisanymi tylko pod CGI i efekty 3D w kinie. Prawdopodobnie super bym się bawiła gdyby to faktycznie był film, bo historia ma tzw. potencjał bekogenny, idealny na wieczorny seans ze znajomymi. Ale to książka. Książka całkowicie nie angażująca, z bohaterami, których nie da się polubić, z intrygą tak grubymi nićmi szytą, że boli.

Zdecydowanie zauważalna tendencja spadkowa. O ile poprzednie części były kiepskie, lub po prostu złe, tak ta jest wybitnie zła. Bohaterowie podejmują szereg głupich decyzji, nie ponosząc przy tym żadnych sensownych konsekwencji. Fabuła, intrygi oraz pojedyncze wątki są tak naiwne, że kilka razy musiałam odłożyć książkę bo z niemocy opadały mi ręce. W tej książce rzeczy po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Był czas na kwieciste opisy super-ultra burdeli, był czas na pisanie drętwych dialogów, w których każdy przerzuca się wyzwiskami i groźbami, był czas na grubymi nićmi szytą intrygę, był czas na ciągłe roztrząsanie stosunku seksualnego z początku książki, był nawet czas na bzdury, gdzie kolejni bohaterowie pojawiają się znikąd, bez żadnych wyjaśnień w miejscach, w których akurat pojawić się mieli.
Nie starczyło go niestety na inne - ciekawsze - aspekty książki.

Był czas na kwieciste opisy super-ultra burdeli, był czas na pisanie drętwych dialogów, w których każdy przerzuca się wyzwiskami i groźbami, był czas na grubymi nićmi szytą intrygę, był czas na ciągłe roztrząsanie stosunku seksualnego z początku książki, był nawet czas na bzdury, gdzie kolejni bohaterowie pojawiają się znikąd, bez żadnych wyjaśnień w miejscach, w których...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Absolutnie mi się nie podobała, była o niczym a autor ciągle lał wodę. Widać forma esejów całkowicie mi nie odpowiada. Zbyt osobiste podejście, próby podejmowania dialogu z czytelnikiem. Bruno pisał tyle, że w moim odczuciu nic, a przynajmniej nic na temat. No ale z czystym sercem nie mogę powiedzieć, że jest zła, bo patrząc obiektywnie jest dobra, subiektywnie zaś szkoda gadać. Nie wystawiam oceny, gdyż nie chcę jej niepotrzebne zaniżać ani też dawać zbyt wysokiej, krzywdzić książki jakąś tam gwiazdką.

Absolutnie mi się nie podobała, była o niczym a autor ciągle lał wodę. Widać forma esejów całkowicie mi nie odpowiada. Zbyt osobiste podejście, próby podejmowania dialogu z czytelnikiem. Bruno pisał tyle, że w moim odczuciu nic, a przynajmniej nic na temat. No ale z czystym sercem nie mogę powiedzieć, że jest zła, bo patrząc obiektywnie jest dobra, subiektywnie zaś szkoda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powiedział, że mi się nie spodoba. Jak zwykle go nie posłuchałam.

Fatalny styl autora - to po pierwsze. Nagromadzenie wielokropków, wykrzykników, pytajników. Kwiatki typu "duuuużoooo", "wieeeeleeee" upchane po kilka na każdej stronie były wręcz odrzucające. I o ile jeszcze uszły w dialogu tak w narracji zakrawało to na zbrodnię. Zaanowskie "yaeh" na koniec, rozwleczone na ponad 30 znaków, jakby żywcem wyrwane z intro CSI - serio?! Brakło mi tylko Horatio i jego okularów. Przecinki w jakichś dzikich miejscach oraz nadużywanie tych samych słów jakby słownik synonimów był jakoś wybitnie trudno dostępny.
Świat stworzony w książce. Nie, zaraz. Napisany na kolanie raczej podczas posiedzenia w toalecie był rozbudowany, że łohoho. Coś tam wspomniane o geografii, coś tam o polityce, system monetarny pominięty całkiem, w dodatku nie przemyślany, zero zróżnicowania językowego [poważnie - ludność stanowiąca tło dla bohaterów, gdzie by się akcja nie toczyła, tak samo dukała i używała tych samych zwrotów jakby wszyscy mieli jeden mózg na spółę]. Ogólnie czas i miejsce akcji można by rzec nieznane. Jakaś północ, może południe. Jakaś pustynia. Nagromadzenie bezimiennych postaci, długie i pokrętne monologi, werbalna sraczka. Brak opisów przyrody oraz architektury, cóż, zasmucał.
Fabuła taka ni w pięć ni w dziesięć. Jakieś trzy wątki. Dwa wybitnie kiepskie. Na szczęście przy Zaanie i Siriuszu szło się pośmiać.
Główni bohaterowie też jakby stworzeni naprędce. Charakterami to się nie wiele od siebie różnili. Tak samo zawodzili, tak samo bełkotali, mieli takie same chwile słabości i tendencje do przydługich wywodów, zwłaszcza na temat śmierci. Oni również, podobnie jak tło, bez względu na pochodzenie czy środowisko używali tych samych zwrotów, wzywali tych samych bogów itepe itede.
Największymi grzechami autora są jednak: brak konsekwencji i brak logiki.
Brak konsekwencji wynika z tego iż najpierw Ziemiański coś tam sobie pisze by następnie, pięć stron dalej, temu całkowicie zaprzeczyć. Takich bubli jest od groma, wymieniać nie będę.
Brak logiki to już cięższa sprawa. Przede wszystkim błędem Ziemiańskiego było niezaznajomienie się z tematem oraz wypowiadanie się o rzeczach, o których pojęcia nie ma. Mamy tak więc damską jazdę na koniu, na nieprzystosowanym siodle, niezabezpieczony przez możliwym zakażeniem tatuaż, kute żeliwo, strzepywane z rąk pojedyncze ziarna mąki czy aluzje, że mgła występująca tu u nas, w przyrodzie, nie jest w 3D.
Ręce dosłownie mi opadły przy niżej wymienionych momentach:
Zapotrzebowanie orlego mózgu na taką ilość tlenu jaka dostarczana jest mózgowi człowieka... tylko dlatego, że czarodziej w zwierzęcej formie dalej jak człowiek myśli.
Niemożność przemiany w mrówkę, gdyż ta nie ma płuc co się równa uduszeniu.
Główna bohaterka podczas pracy w kamieniołomach, o jednym posiłku dziennie i paru larwach, wyrabia sobie mięśnie niczym 'spiżowe sploty'. Nie przeszkadza jej przy tym brak przyrostu masy. Jakby tego było mało, w stanie bliskim odwodnienia i udaru słonecznego, łapie konia za nogę i zwyczajnie ją łamie. Gołymi rękami. Jak suchą gałąź. Z całym szacunkiem ale idź pan w uj z takim pisaniem.
Nie wypowiem się krytycznie na temat dywagacji o żonach, kobietach lekkich obyczajów i prawie do głosowania, które wywołało wojnę. Autor widać ma jakiś swój pokraczny powód by pisać o kobietach tak jak pisze. A niech pisze. Kimże ja jestem żeby mu bronić.
Na koniec dodam, ze cała książka z fantastyką ma tyle wspólnego co nic. Ot ktoś tam rzucił kilka czarów. Żadnych typowych dla tego gatunku stworzeń, zjawisk czy tym podobnych.

Bardzo ładnie Andrzejku. Niedostateczny, a teraz siadaj.

Powiedział, że mi się nie spodoba. Jak zwykle go nie posłuchałam.

Fatalny styl autora - to po pierwsze. Nagromadzenie wielokropków, wykrzykników, pytajników. Kwiatki typu "duuuużoooo", "wieeeeleeee" upchane po kilka na każdej stronie były wręcz odrzucające. I o ile jeszcze uszły w dialogu tak w narracji zakrawało to na zbrodnię. Zaanowskie "yaeh" na koniec, rozwleczone na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zgroza, zbrodnia na literaturze, lewatywa dla głowy z perspektywą wydalenia mózgu...

Nie myślałam, że z książką tak małych gabarytów, bo format a5 i raptem dwieście stron z hakiem, będę się męczyć ponad tydzień no ale patrząc na jej treść to bardziej wyczyn... wstydem za to jest przyznanie się, że w ogóle miałam to coś w rękach.
Masa zbędnych wulgaryzmów, kloacznych żartów oraz czarnego humoru na bardzo niskim poziomie. Beznadziejne dialogi, jeszcze gorsi i kiepsko poprowadzeni bohaterowie, wszelkie opisy wręcz tragiczne. Miała być parodia a wyszedł syf. Z każdą stroną, z każdym słowem plułam sobie w brodę, że wydałam na to 'dzieło' cudze pieniądze. Z ledwością dotarłam do końca.
Gerber zdecydowanie powinien zostać zlinczowany za popełnienie tego! Przesadziłam? To chociaż dożywotni zakaz płodzenia czegokolwiek nie tylko w dziedzinie literatury. Poziom wyjątkowo niedojrzałego gimnazjalisty albo i gorzej.

Kupiłam, przeczytałam, spaliłam.
Polecam ją nikomu a jeszcze mniej swoim wrogom.

Zgroza, zbrodnia na literaturze, lewatywa dla głowy z perspektywą wydalenia mózgu...

Nie myślałam, że z książką tak małych gabarytów, bo format a5 i raptem dwieście stron z hakiem, będę się męczyć ponad tydzień no ale patrząc na jej treść to bardziej wyczyn... wstydem za to jest przyznanie się, że w ogóle miałam to coś w rękach.
Masa zbędnych wulgaryzmów, kloacznych żartów...

więcej Pokaż mimo to