-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
Absurdem w konsumpcjonizm, czyli "Podpalę wasze serca!" Marcina Brzostowskiego
Absurd jest doskonałym narzędziem na radzenie sobie z otaczającą rzeczywistością i dlatego za książkę Brzostowskiego, o której słyszałem wiele pozytywnych opinii, zabrałem się z ochotą. Jest to krótka, wielowarstwowa pozycja z humorem, który nagle wyskakuje z pobliskich krzewów i silnie kopie czytelnika w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Zaczepny powiew świeżości
Głównym bohaterem, a zarazem narratorem powieści, jest Karol Szrama, na karku ma lat czterdzieści, kredyt, swą ślubną i syna Belzebuba (który naprawdę ma na imię Arkadiusz). Lubi się on zwracać do czytelników "moi mili", oj, lubi! Do tego zaczepnie, mocnym językiem atakuje wypaczoną rzeczywistość wokół siebie, nieraz tworząc długie listy, które przedstawia czytelnikom albo swojemu domowemu karpiowi, z którym trzyma sztamę, choć nieraz zdarzyło mu się z nim poróżnić.
Zwierzęcy absurd
Humor i absurd jest oparty na zezwierzęceniu - oto pracownik banku, biczujący niewypłacalnych dłużników, którym pracodawca nie uznał zwolnienia lekarskiego, ponieważ przeżyli (nowe prawo pracy). Autor lubi paradoksy i postanawia pokazać nasze zezwierzęcenie poprzez antropomorfizację karpia, wiewiórki i innych stworzeń, pokazując tym samym, że zwierzęta mogą być bardziej ludzkie niż ludzie. Scena przesłuchania karpia wariografem, w której biedna ryba, pełniąca rolę psa w domu głównego bohatera zostaje zmuszona do przyznania się, że jest agentem czeskiego oddziału Al-Kaidy pozostanie na długo w mojej pamięci, podobnie jak język, którym posługuje się narrator.
Ciężki język, zwinny język
Liczne przekleństwa z reguły przeszkadzają w odbiorze lektury, jednak nie w tym przypadku; powieść jest napisana językiem niskim, ulicznym, a jednak przyjemnym - bo śmiesznym. Autor śmiało tworzy nowe metafory i często bawi się słowami, zupełnie odrzucając zwyczajową siłę napędową absurdu, którą są rozbudowane porównania, tworząc zupełnie nową jakość.
To czytać, nie czytać?
W imieniu nosorożca, który powinien od teraz być jedyną słuszną maskotką psychiatrów, wzywam do czytania. Polecam miłośnikom ruchu absurdystycznego, wielbicielom lekkiego humoru i menedżerom wielkich korporacji. Czy może wolicie bronić system?
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Piaskospania" i "Księgi studenckiej".
http://marcinorlik.com
Absurdem w konsumpcjonizm, czyli "Podpalę wasze serca!" Marcina Brzostowskiego
Absurd jest doskonałym narzędziem na radzenie sobie z otaczającą rzeczywistością i dlatego za książkę Brzostowskiego, o której słyszałem wiele pozytywnych opinii, zabrałem się z ochotą. Jest to krótka, wielowarstwowa pozycja z humorem, który nagle wyskakuje z pobliskich krzewów i silnie kopie...
Pielgrzymując w szkatułce z Science Fiction w tle, czyli "Hyperion" Dana Simmonsa
Zabijanie czasu (z wzajemnością)
"Hyperion" opowiada o losach siedmiu pątników pielgrzymujących do Grobowców Czasu. Każdy z nich ma swój cel; pielgrzymi idą poprosić mitycznego Chyżwara, istotę zamieszkującą Grobowce, o spełnienie swoich życzeń. Nie wiedzą, czy Władca Bólu zechce to zrobić; ci, których życzeniom nie stanie się zadość, zostaną nanizani przez Chyżwara na Drzewo Bólu i tkwić na nim całą wieczność. Wiedząc, że mają przed sobą jeszcze długą drogę, pątnicy postanawiają podzielić się ze sobą swoimi historiami, aby dowiedzieć się, co zmusiło ich do samobójczej pielgrzymki na planetę Hyperion.
Mozaika opowieści
Kompozycja szkatułkowa, którą autor postanowił wykorzystać, pozwala czytelnikowi zapoznać się z losami ludzkości poprzez kolejne "okna na świat" - opowieści pielgrzymów. Czytelnik pozna sześć historii, które wspólnie składają się na jedną całość, skutecznie budując napięcie, tworząc jeden obraz zagrożenia, z którym muszą się zmierzyć wszyscy pielgrzymi. Tło tych opowieści, niczym kamienie mozaiki, skutecznie tworzy jeden świat, a w zasadzie kilkaset światów połączonych transmiterami materii w jeden - Hegemonię Człowieka.
Przebijający język
Warto wspomnieć o tym, że autor postarał się, by każdy z pielgrzymów posiadał wiarygodny charakter, a co za tym idzie, ich historie różnią się od siebie doborem słów, tempem i sposobem opowiadania. I choć czasem czytelnik może się odbić od rozbudowanych, poetyckich opisów poety czy zniechęcić się liczbą detali podawanych przez żołnierza, dzięki temu zabiegowi stworzone zostały prawdziwie pełnokrwiste postacie. Całkiem skutecznie zostały też oddane animozje między pielgrzymującymi do Władcy Bólu; w końcu nie jest to zgrana grupa, lecz zbiórka przypadkowych osób, które poznają się w drodze na planetę Hyperion dopiero na drzewostatku Heta Masteena - tajemniczego templariusza podróżującego z wielką szkatułą, który jako jedyny nie ma okazji opowiedzieć swojej historii.
To czytać, nie czytać?
"Hyperion" to zaledwie wstęp do tetralogii, która została napisana z prawdziwym rozmachem; biorąc książkę do ręki, miejcie świadomość, że fabuła wciągnie was jak ruchome piaski. Polecam; naprawdę warto udać się na pielgrzymkę na Hyperiona.
Tylko uważajcie na Chyżwara...
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Piaskospania" i "Księgi studenckiej".
http://marcinorlik.com
Pielgrzymując w szkatułce z Science Fiction w tle, czyli "Hyperion" Dana Simmonsa
Zabijanie czasu (z wzajemnością)
"Hyperion" opowiada o losach siedmiu pątników pielgrzymujących do Grobowców Czasu. Każdy z nich ma swój cel; pielgrzymi idą poprosić mitycznego Chyżwara, istotę zamieszkującą Grobowce, o spełnienie swoich życzeń. Nie wiedzą, czy Władca Bólu zechce to zrobić;...
Tysiącletnia wariacja amazonkowa, czyli "Pomnik cesarzowej Achai. Tom 1" Andrzeja Ziemiańskiego.
Płyniemy z nurtem
Jeśli chodzi o książki, to z reguły lubię przywdziać hipsterskie okulary i zachwycać się takimi typowo spoza głównego nurtu kulturowego (Ha, widzicie? Nie trzeba używać wszędzie anglicyzmów typu "offstream"!), ale w tym wypadku złożyłem broń, znaczy, okulary i postanowiłem oddać się lekturze. Muszę przyznać, że Ziemiański po raz kolejny mnie nie zawiódł.
Pierwszy-nie-pierwszy
Dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem: solidną porcję dobrej literatury rozrywkowej. Czyta się łatwo i przyjemnie, książka w sam raz na upalne letnie popołudnie przy delikatnie zacienionej antresoli. Pierwszy tom "Pomnika cesarzowej Achai" jest niejaką kontynuacją samej "Achai", jednak sam nie nawiązuje zbyt dużo do wydarzeń z pierwszej trylogii (a jest smaczna, polecam!) i można ze spokojem potraktować to jako kompletnie osobną, nową trylogię. Nie trzeba więc czytać wcześniejszych tomów, by orientować się w wydarzeniach z kolejnej części. Jak na mnie to duży ukłon w stronę czytelnika, choć fani pierwszych trzech książek również znajdą w tym tomie kilka smacznych kąsków dla siebie.
W zawieszeniu
Sam świat stworzony przez Ziemiańskiego nie może oczywiście istnieć, ale chwilami zastanawia mnie na ile autor jest w stanie utrzymać coś, co w angielskiej literaturze zwie się "suspension of disbelief", czyli proces polegający na utrzymaniu czytelnika w przekonaniu, że istnieje hipotetyczna możliwość, że takie wydarzenia mogłyby mieć miejsce w utworzonym przez autora świecie. Chwilami (ale tylko chwilami) fabuła wydaje się nieco naciągana, a ja mimo wszystko jednak trochę zatęskniłem za charakterem pierwszych części. Mam nadzieję, że powróci w którymś momencie. Może już w następnym tomie.
Tysiącletnia nostalgia
Nie chcę opisywać fabuły, żeby nie psuć radości tym, którzy jeszcze książki nie czytali, więc spróbuję skomentować ją w nieco inny sposób. Mimo sporej dawki rozrywki, którą książka mi dostarczyła, odczuwalny jest pewien niedosyt. I już nie chodzi o to, wybacznie parszywy anglicyzm, suspension of disbelief, ale o sam charakter książki. Biorąc ją do ręki myślałem, że spotkam się z tymi samymi bohaterami, których polubiłem kilka lat temu czytając "Achaję". Wiedziałem oczywiście, że to może być raczej trudne (tysiąc lat przerwy w fabule), ale jakiś cień nadziei nadal kołatał się we mnie, gdy pierwszy raz chwyciłem książkę w dłoń. Może w następnym tomie.
To czytać, nie czytać?
Warto spróbować, nawet, jeśli fantastyka nie jest Twoją broszką, opończą czy co tam się mówi. Książka dostarcza solidnej porcji rozrywki i naprawdę warto zabrać ją choć na plażę, by poczytać coś dobrego w upale. Polecam fanom Achai, dobrej fantastyki, Ziemiańskiego i drzwi z plecionki.
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Piaskospania" i "Księgi studenckiej".
http://marcinorlik.com
Tysiącletnia wariacja amazonkowa, czyli "Pomnik cesarzowej Achai. Tom 1" Andrzeja Ziemiańskiego.
Płyniemy z nurtem
Jeśli chodzi o książki, to z reguły lubię przywdziać hipsterskie okulary i zachwycać się takimi typowo spoza głównego nurtu kulturowego (Ha, widzicie? Nie trzeba używać wszędzie anglicyzmów typu "offstream"!), ale w tym wypadku złożyłem broń, znaczy,...
Lobotomia osobowości, czyli “Upiorny Jaś i biblia snów” Sylvii Plath
Przynieście mi głowę Sylvii Plath!
Tak można by krzyknąć w dowolnej bibliotece i właśnie tę książkę powinno się wtedy otrzymać do rąk własnych. Ten zbiorek opowiadań, po raz pierwszy wydany w oryginale w 1977 roku umożliwia czytelnikowi chirurgiczne rozkrojenie osobowości autorki i wybrania sobie co smaczniejszych kąsków. Można grzebać do woli, tekstu jest sporo i można grzebać autorce po mózgu ile dusza zapragnie.
A zapragnie.
Każde opowiadanie dotyka innej sfery osobowości, więc treść jest bardzo zróżnicowana, przy czym - to trzeba powiedzieć koniecznie - mimo tego, że bohaterka każdego opowiadania mówi jest jednocześnie narratorką, w żadnym wypadku nie mamy do czynienia z przypadkiem bezczelnej autotematyczności. Przed nami przejdzie parada składająca się z lęku, niezgody na konwenanse, pustki, depresji, nieuchronności, fascynacji, strachu przed zmianą, marzeń... Długo by wymieniać. Mimo pozornie depresyjnej tematyki sama książka nie sprowadza czytelnika gdzieś do ciemnych lochów depresji (tam i tak znajduje się już z reguły dział księgowości). Autorka rozsądnie dawkuje absurd, mistrzowsko miesza go z oniryzmem, dodaje szczyptę zaskakujących opisów, a wszystko przepuszcza przez filtr samej siebie, unikając nachalnej autotematyczności. Osobiście podszedłem do tego tomiku jak do wielkiej bombonierki pełnej czekoladek z rumem. Krótko mówiąc, powolutku, bo się natrzaskasz.
Trzaski i zgrzyty w tłumaczeniu
Jestem ciekawy, na ile treść książki została zmieniona przez tłumaczenie na język polski (ale jestem leniwy, więc nie będę teraz czytał oryginału). Za to na tytuł samego zbiorku chciałbym nieco popsioczyć. Proszę bardzo: Johnny Panic and the Bible of Dreams staje się nagle Upiornym Jasiem i Biblią snów. Traci na tym głównie pierwsze - tytułowe zresztą - opowiadanie, wolałbym poznać Jasia Panikę lub Jasia Lęk, mimo wszystko.
Mając głowę, sprawdzam język
Nie byłbym sobą, gdybym nie poświęcił przynajmniej jednej sekcji językowi w książce. Co tu dużo mówić, panie, bogactwo! Opisy bazują na rozbudowanych metaforach, zaskakujących porównaniach i składaniu słów w sposób, z którym nie miałem jeszcze okazji się zetknąć. Przykłady:
Metafory:
bezbrzeżny rezerwuar nocy
mistyczny, podczerwony żar wygniecionych tabliczek mnożenia
Porównania:
Jej twarz, masywna jak u wołu
Pusty jak kościół w poniedziałek
Inne:
Zarodkowy buntownik
Gotyckie melanże żwiru
Odbywa się wiersz
Jej babciowata twarz promieniowała ku nam
Słowa, słowa, słowa
Natknąłem się na kilka naprawdę ciekawych słów w tekście:
frymuśny
organdyna
szwoleżerka
pytlować
melanż (nie w znaczeniu gwarowym)
Nieco słowotwórstwa, które przykuło moją uwagę:
śniarz
uśmierzacz
przestrzenić się
To czytać, nie czytać?
Dziękuję, poproszę jeszcze kawałek z płata czołowego. Nie polecam, będzie dzięki temu więcej dla mnie. Kelner, zdejmijcie tę pozycję z menu, biorę wszystko. Czytać. Upiorny Jaś jest mimo wszystko bardzo przyzwoity i warto go poznać.
A może już go znacie?
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Piaskospania" i "Księgi studenckiej".
http://marcinorlik.com
Lobotomia osobowości, czyli “Upiorny Jaś i biblia snów” Sylvii Plath
Przynieście mi głowę Sylvii Plath!
Tak można by krzyknąć w dowolnej bibliotece i właśnie tę książkę powinno się wtedy otrzymać do rąk własnych. Ten zbiorek opowiadań, po raz pierwszy wydany w oryginale w 1977 roku umożliwia czytelnikowi chirurgiczne rozkrojenie osobowości autorki i wybrania sobie co...
2013-11-04
Kicz w (bardzo) dobrym guście, czyli "Lubelska masakra kotem podwórkowym" Piotra Mroka.
Nagły atak dobrej grafomanii
Muszę przyznać, że jestem zaskoczony sposobem, w jaki Mrok potrafi przemienić pomysł na książkę, której nie dałoby się w żadnym wypadku czytać w tekst, który czyta się z prawdziwą przyjemnością, raz po raz uśmiechając się pod nosem. Autor w swojej najnowszej powieści obrał za cel pisarzy-grafomanów. Trzeba przyznać, że jest to naprawdę dobry temat do eksploatacji, zwłaszcza, jeśli chodzi o pozycję humorystyczną. A Mrok doskonale czuje się w tym klimacie, raz po raz serwując nam coraz to dziwaczniejsze grafomańskie pomysły, które stanowią świetne tło dla głównej osi wydarzeń.
No dobra, ale o co tu biega?
Główny bohater, pisząc i tworząc, balansuje na krawędzi grafomanii. Nie zdaje sobie z tego sprawy do czasu, gdy porywają go jego własne postacie literackie, domagając się poprawy jakości tekstów, aby dało się je w ogóle czytać. Od tego momentu główny bohater zyskuje nowe idée fixe; jest nim stanie się prawdziwym, uznanym pisarzem. Problem polega na tym, że zupełnie nie wie, jak się za to zabrać. Szczęśliwie (albo i nie) jego własne, karykaturalne postacie literackie przyjdą mu z pomocą, najlepszą, na jaką stać zakonnicę-karła, hitlerowskiego zbrodniarza, psychopatycznego mordercę i mechanicznego kota obronnego. Ta wybuchowa mieszanka jest podlana słodko-kwaśnym sosem sarkazmu, który nierzadko zyskuje dodatkowy smaczek pisarskiej autoironii.
I jak to rozumieć?
Osoby, które twórczość Mroka znają i doceniają, z pewnością dostrzegą kilka żartów dla wtajemniczonych, które autorowi udało się przemycić do swojego tekstu. Są nimi nawiązania do poprzednich książek autora, stąd moje stwierdzenie, że nierzadko zdarza się mu uciekać w pisarską autoironię. Co więcej, moim zdaniem przy okazji nieźle obnaża mechanizmy rządzące procesami myślowymi odpowiedzialnymi za ucieczkę w grafomianię; moim ulubionym fragmentem całej powieści jest epizod mający miejsce w szkole grafomanów, kiedy to garść pisarzy in spe zaczyna bronić pomysłu swojej nauczycielki przed uczennicą mającą odwagę wyrazić swoje wątpliwości co do literackiej jakości jej tekstu.
To czytać, nie czytać?
"Lubelska masakra kotem podwórkowym" to tekst, który polecam szczególnie początkującym pisarzom. Można się pośmiać i jednocześnie zastanowić nad własną twórczością. Myślę, że to książka dla każdego - przyjemna, humorystyczna konwencja i szalone pomysły autora sprawiają, że czyta się naprawdę przyjemnie. Polecam.
Kicz w (bardzo) dobrym guście, czyli "Lubelska masakra kotem podwórkowym" Piotra Mroka.
Nagły atak dobrej grafomanii
Muszę przyznać, że jestem zaskoczony sposobem, w jaki Mrok potrafi przemienić pomysł na książkę, której nie dałoby się w żadnym wypadku czytać w tekst, który czyta się z prawdziwą przyjemnością, raz po raz uśmiechając się pod nosem. Autor w swojej najnowszej...
2013
Za chwałę i orzeszki ziemne, czyli "Słodka bomba Silly" Marcina Brzostowskiego
Ciężki orzeszek do zgryzienia
Co ma bombardowanie do orzeszków ziemnych? Tego można się dowiedzieć z najnowszej książki Marcina Brzostowskiego, której główną bohaterką jest bomba lotnicza o bardzo przyjaznym imieniu Silly. Jej życiowym celem jest jedna rzecz - wybuchnąć w chwale, za pokój, za życie i za orzeszki ziemne.
Wojsko na celowniku
Muszę przyznać, że byłem zaskoczony tematyką "Słodkiej bomby Silly", ponieważ autor tym razem osadził fabułę w wojskowych realiach. Choć o wiele bliższe mojemu sercu było antykorporacyjne "Podpalę wasze serca!", muszę przyznać, że Silly również daje radę. Fabuła jest zakręcona jak ruski termos na sterydach wypełniony gorącym, gęstym absurdem (na śmietanie). Czytać ostrożnie, bo próba otwarcia może skończyć się... wybuchem.
Język w odwrocie
Muszę jednak przyznać, że pewnych rzeczy mi zwyczajnie brakowało. Brzostowski świetnie potrafi operować językiem ulicy, a przy tym robi to z gracją i humorem, jednak w przypadku "Słodkiej bomby Silly" postanowił z tego zrezygnować. A szkoda, bo książka z pewnością zyskałaby na sile rażenia, gdyby tylko dodać do tej mieszanki wybuchowej nieco agresywnego, zaczepnego języka.
Nalot humoru
Brzostowski stosuje humor delikatny jak młot kowalski, którym uderza celnie i znienacka. Nie ma żadnych tematów zakazanych i wszystko jest dozwolone; ta humorystyczna wolna amerykanka prowadzi do opisów sytuacji tak dziwacznych, jak rozmowa sapera z bombą, która domaga się koncertu Madonny. Nie wspomnę już o ekscesach pewnego generała, które łamią wszelkie tabu na małe kawałeczki, po czym używają je w toalecie w celach wiadomych.
To czytać, nie czytać?
Przeczytałem i nie żałuję. Zdecydowanie polecam koneserom absurdu maści wszelakiej, pacyfistom i miłośnikom teorii spiskowych. Nie polecam wojskowym, chyba, że mają do siebie dystans. Książka jest dość łatwa w odbiorze i da się ją przeczytać w jedno popołudnie. Z pewną dozą ostrożności i po krótkim wahaniu - polecam. W końcu kiedy w grę wchodzą bomby, trzeba być ostrożnym...
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Księgi studenckiej" i "Piaskospania".
http://marcinorlik.com
Za chwałę i orzeszki ziemne, czyli "Słodka bomba Silly" Marcina Brzostowskiego
Ciężki orzeszek do zgryzienia
Co ma bombardowanie do orzeszków ziemnych? Tego można się dowiedzieć z najnowszej książki Marcina Brzostowskiego, której główną bohaterką jest bomba lotnicza o bardzo przyjaznym imieniu Silly. Jej życiowym celem jest jedna rzecz - wybuchnąć w chwale, za pokój, za...
Staronowopolska fantastyka naukowa, czyli "Trzecie stadium ewolucji" Janusza Szablickiego
Bez przywiązania
Książkę zakupiłem w antykwariacie za zawrotną sumę trzech złotych groszy dziewięćdziesiąt. Nie porwała mnie fabuła opowiadań. Nie przywiązałem się do żadnego z bohaterów stworzonych przez autora. Okładka, jak na wydanie peerelowskie, całkiem, całkiem, ale bez ciepłych emocji. Więc po co ja piszę o takiej książce?
Fantastyka naukowa po staronowopolsku
Odpowiedź jest prosta - moją uwagę przykuł język, jakim posługuje się autor. Otóż trzymałem w ręce jedyny znany mi przykład fantastyki naukowej napisany językiem wyjętym z lat dwudziestych poprzedniego wieku. Książka, w której "magnetorygle" występują obok "rozchełstanej kurty piżamy" zasługuje na uwagę za sam język, którym była napisana. Mało tego - sam język używany przez autora jest językiem wysokim, sam pisarz nie bał się ani terminów technicznych, jak "czasze kondensatorów elektrycznych", ani słownictwa z tzw. "wyższej półki", jak np. frenetyczne. Cóż mogę więcej powiedzieć?
Neologizmy, neologizmy, starologizmy
Lata siedemdziesiąte to czas, gdy język angielski nie miał jeszcze tak silnego wpływu na polszczyznę jak w dniu dzisiejszym. Brak terminów, luka, którą obecnie wypełniły w języku polskim zapożyczenia, wymuszała użycie neologizmów. Oczywiście, w latach siedemdziesiątych mieliśmy już przecież telefony, ale co powiecie na audyfon? Mieliśmy też helikoptery, a jak podoba się wam autopter? A może coś w rodzaju unowocześnionego motoroweru, zwanego biopedem? Co myślicie o zastąpieniu słowa "dyktafon" "mnemotronem"? Ale widać już wpływ języka angielskiego, chociażby w słowach "holoman" i "superścisły". Książka zmusiła mnie do zastanowienia się, jak nazywalibyśmy rzeczy codziennego użytku, takie jak chociażby mikser, gdybyśmy spróbowali słowotwórstwa. Może poszlibyśmy za przykładem Chorwatów, którzy za odpowiednik naszego "samolotu" (mimo, że to akurat polski neologizm, coś, co samo lata) mają "zrakoplov" (zrak-powietrze, ploviti - żeglować, pływać) i wyszedł im "powietrzopław"?
Słowa, słowa, słowa
Autor uznaje słowa dziś uznawane za anachronizmy za jak najbardziej normalne i aktualne. Fakt, książka była wydana w 1979 roku, ale naprawdę nie wydaje mi się, by język literacki mógł się tak zmienić w tak krótkim czasie. Notoryczne (choć urocze) używanie słowa "żywo" zamiast "bardzo", "zydla" w miejscu dzisiejszego "taboretu, krzesła", wyrażenia jak "znakomita większość" i "takie indywiduum" dopełniają obrazu języka użytego w książce. Zagadka na koniec, sam muszę sprawdzić znaczenie tego słowa. Czym jest "stadło"? Kontekst: "W stadle Melindy i Jana od dawna nie działo się najlepiej".
Wielki miks (mieszanka)
Co więc powstanie, gdy wymieszamy te wszystkie trzy aspekty języka, neologizmy, anachronizmy, dosypiemy język literacki i doprawimy naukowymi terminami? Mniej więcej coś takiego:
Obydwa biopedy sczepione ze sobą jakby w śmiertelnych zapasach chyżo przesuwały się w poprzek magistrali, po coraz to odleglejszych pasmach, zagarniając za sobą coraz to nowe pojazdy. (...) Poprawiłem (...) opaskę nawigacyjną (...). Nadal jednak byłem lekko oszołomiony, jazda ma była nad wyraz niepewna(...)
To czytać, nie czytać?
Polecam - koneserom niestandardowego stylu w książkach. Polecam ciekawym. Polecam lingwistom. Zaiste, twa matrona czytałaby książkę tą, gdyby akurat czajnika nie obgryzała. Dziękuję, dobranoc. Tfu. Podzięki składam, nocy dobrej życzę.
--
Marcin Orlik - autor "Szarego Lnu", "Piaskospania" i "Księgi studenckiej".
http://marcinorlik.com
Staronowopolska fantastyka naukowa, czyli "Trzecie stadium ewolucji" Janusza Szablickiego
więcej Pokaż mimo toBez przywiązania
Książkę zakupiłem w antykwariacie za zawrotną sumę trzech złotych groszy dziewięćdziesiąt. Nie porwała mnie fabuła opowiadań. Nie przywiązałem się do żadnego z bohaterów stworzonych przez autora. Okładka, jak na wydanie peerelowskie, całkiem, całkiem, ale bez...