Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka "Bannockburn 1314" jest w niewielkiej tylko części poświęcona tytułowej bitwie. Autor poświecił jej ostatni rozdział swej pracy, raptem 16 stron.
Tomasz Kapitaniak, autor pracy, zaczął swą opowieść od tzw. Adama i Ewy, a konkretnie od V wieku. Oczywiście w przypadku każdej bitwy tło historyczne wydaje się być niezbędne, ale tu autor cofnął się chyba zbyt głęboko.
Zresztą część tej pracy jest kalką wcześniejszej pracy autora pt. "Historia Szkocji", którą od już 19 strony powiela na zasadzie "kopiuj wklej", zmieniając jedynie pojedyncze słowa.
W pracy jest sporo błędów, wymieńmy kilka przykładów.
Bitwę pod Northallerton nazywa Bitwą Standardową (od ang. Battle of the Standard), jak już należałoby ją tłumaczyć jako Bitwę Sztandarową, bo tu angielski standard oznaczał sztandar.
Aleksander III zabił się wracając do Kinghorn, a nie do Dunfermline.
W bitwie pod Falkirk zginął nie tylko angielski wielki mistrz templariuszy, ale też wielki mistrz templariuszy Szkocji John de Sawtrey.
T. Kapitaniak powiela też średniowieczną plotkę, jakoby Wallace został pojmany w czasie nocy z kochanką. Z plotką tą rozprawia się Andrew Fisher w swojej biografii Wallace'a, która powinna być znana polskiemu autorowi.
Nie tak mało jest też literówek w tym jedynym wydaniu z 2002 r.
Trzeba jednak przyznać, że książka jest zwięzła i szybko się ją czyta. W języku polskim jest niewiele prac poświęconych historii Szkocji, więc ta niewielka pozycja zasługuje na uwagę każdego zainteresowanego średniowieczem. Niestety książka ta jest obecnie trudno dostępna. Warto byłoby ją wznowić dokonując niezbędnych poprawek.

Książka "Bannockburn 1314" jest w niewielkiej tylko części poświęcona tytułowej bitwie. Autor poświecił jej ostatni rozdział swej pracy, raptem 16 stron.
Tomasz Kapitaniak, autor pracy, zaczął swą opowieść od tzw. Adama i Ewy, a konkretnie od V wieku. Oczywiście w przypadku każdej bitwy tło historyczne wydaje się być niezbędne, ale tu autor cofnął się chyba zbyt...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdyby to był film to można by określić go dwoma słowami: kino akcji. Na każdej stronie coś się dzieje, przygoda goni przygodę. Jeśli tempo zwalnia to tylko po to, by autor mógł dać wykład z historii. I dobrze znać nieco filmów z epoki, bo można to sobie wtedy właściwie wyobrazić. W powieści pełnej zwrotów akcji trudno bowiem doszukać się jakichkolwiek opisów jak wyglądał w ogóle podbijany Cypr. O przepraszam, są opisy statków, fortyfikacji czy uzbrojenia. Niestety wszystkie te opisy „ociekają” specjalistyczną terminologią. Na próżno szukać jakichkolwiek przypisów, które wyjaśniałyby tysiące bardzo rzadkich, nieużywanych powszechnie słów. Jeśli ktoś nie jest specjalistą od militariów musi domyślać się jak wyglądał żołnierz czy forteca.
Wypada pozazdrościć autorowi wyobraźni, by stworzyć na ponad 300 stronach niekończącą się, wartką akcję. Wydaje się jednak, że w tym pędzie autor sam się trochę gubi. W środku akcji myli Caspra z Hectorem (s.139), to znów pisze, że Hector z Adarą i Francois uciekają z Nikozji w kierunku Famagusty „cały czas na zachód”, choć Famagusta jest na wschód (s.202). Zakończenie powieści pozostawia pewien niedosyt, tak jakby autor śpieszył się zakończyć pisanie lub uzmysłowił sobie, że przekracza limit słów uzgodnionych z wydawnictwem. W sumie książka ciekawa i wciągająca, ale spowolnienie akcji wyszłoby jej na dobre.

Gdyby to był film to można by określić go dwoma słowami: kino akcji. Na każdej stronie coś się dzieje, przygoda goni przygodę. Jeśli tempo zwalnia to tylko po to, by autor mógł dać wykład z historii. I dobrze znać nieco filmów z epoki, bo można to sobie wtedy właściwie wyobrazić. W powieści pełnej zwrotów akcji trudno bowiem doszukać się jakichkolwiek opisów jak wyglądał w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jean Raspail, znany francuski pisarz (1925- 2020), słynny na cały świat dzięki powieści „Obóz świętych” był też podróżnikiem. Podróżował po całym świecie.
W 1949 roku Jean Raspail miał 23 lata i nie bardzo wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Wraz z trzema towarzyszami wyruszył w dwóch kanu, by przeprawić się przez dużą część Ameryki Północnej. Trasa wiodła od Trois-Rivières (ok. 150 km od Montrealu) do Nowego Orleanu śladami francuskiego jezuity o. Marquette (1637-1675). Podróż trwała prawie siedem miesięcy, od 25 maja do 10 grudnia 1949 r.
55 lat później, podczas przeprowadzki, Jean Raspail znalazł w zapomnianym pudełku dziennik, który wtedy prowadził. Stworzyło to okazję do opisania tej młodzieńczej przygody, którą wzbogacił o szereg ciekawych wtrętów historycznych z indiańskimi wątkami. Książka została wydana w 2005 roku, a w Polsce ukazała się w zeszłym roku pod tytułem „Na królewskim szlaku. W kanu od Rzeki świętego Wawrzyńca do Missisipi”.
Był to wielki wyczyn sportowy, jakiego dokonali ci czterej młodzi ludzie, podejmując wielkie ryzyko (przebyli całą trasę bez kamizelek ratunkowych). W kilku przypadkach mogło się to skończyć bardzo źle, raz rozbili kanu o podwodną skałę, raz przeżyli tornado w czasie którego stracili wszystko. Podróż rozpoczęli płynąc pod prąd, w górę rzeki św. Wawrzyńca i Ottawy. Raspail opisuje wielogodzinne wiosłowanie, holowania, ataki komarów, obozowiska na łachach piachu, przenoski nad kataraktami tak sugestywnie, że czytając to można się poczuć jakbyśmy byli tam z nimi. Podróżnicy odkrywają dziką przyrodę (rewelacyjna przygoda z niedźwiedziem), która bardzo często już dziś nie istnieje. Już wtedy Raspail opisywał zmiany, które przeobraziły Amerykę tak bardzo, że ich wyczyn jest już nie do powtórzenia na całości tej trasy (regulacje biegów rzek, tamy, elektrownie wodne, nowe miasta i wykarczowane puszcze). Kiedy opisuje przekraczanie Wielkich Jezior wręcz czujemy ich morską potęgę.
Książka J. Raspaila zawiera też wiele cennych refleksji, jak na przykład: „Czy dzisiejsi ekolodzy widzą w przyrodzie dzieło Boże? Jeśli nie, to do kogo i do czego się odwołują? Jaki inny duch ożywi ich egzystencjonalną apatię, skoro zgubili jedyny właściwy klucz?” (s. 154)
Ogromna część książki poświęcona jest pierwszej połowie wyprawy, aż do momentu osiągnięcia Missisipi. Mimo, że odcinek do Nowego Orleanu to drugie tyle to Raspail poświęca mu tylko ostatni, jeden rozdział. Teraz płynęli z prądem, o wiele szybciej, ale wyprawa też nabrała innego charakteru i niosła inne zagrożenia. Missisipi jest potężną, szeroką i nieprzewidywalną rzeką.
Wieści o ich przygodzie krążyły wówczas w prasie i radio, co powodowało, że gdy przepływali w pobliżu zamieszkałych miejsc, byli regularnie zaskakiwani entuzjastycznym przyjęciem przez lokalne społeczności i ich władze.
Ale ta wyprawa jest także okazją dla Jeana Raspaila do przedstawienia nam kawałka historii Ameryki Północnej. Historii Indian (pojawia się Pontiac), ale przede wszystkim historii kolonizacji Francuzów, aż do traktatu paryskiego, który w 1763 r. przekazywał Anglikom dużą część terytoriów Ameryki Północnej, ale de facto pozostających na tych terenach aż do słynnego zakupu Luizjany w 1803 r.
Raspail z towarzyszami płynął odtwarzając z zapisków i pamiętników o. Jacquesa Marquette trasę wyprawy z 1673 r. Na czele ekspedycji badawczej stanął wtedy Louis Joliet, który poprosił znającego języki Indian jezuitę Marquette'a o współudział w wyprawie. Byli oni pierwszymi Europejczykami, którzy zimowali w miejscu dzisiejszego Chicago jako goście plemion Konfederacji Illinois.
Nie tylko wyprawę Marquetta poznajemu dzięki książce J. Raspaila. Co jakiś czas przywołuje on różne historie związane z innymi słynnymi francuskimi odkrywcami. Przykładem niech będzie René-Robert Cavelier de La Salle, który również przemierzył Missisipi i odkrył jej deltę w 1682 r. Jego życiorys i przygody zasługiwałyby na odrębną książkę.
Raspail na trasie swej wyprawy spotykał też Indian, i chyba był nimi rozczarowany. Ciekawe są jego spostrzeżenia na temat i tego przemijającego świata, upływu czasu, wpływu cywilizacji na życie tubylczych ludów.
Lektura obowiązkowa przede wszystkim dla kajakarzy, ale też dla harcerzy (dużo odniesień do ówczesnego ruchu skautowego) oraz pasjonatów historii Ameryki Północnej i Indian.

Jean Raspail, znany francuski pisarz (1925- 2020), słynny na cały świat dzięki powieści „Obóz świętych” był też podróżnikiem. Podróżował po całym świecie.
W 1949 roku Jean Raspail miał 23 lata i nie bardzo wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Wraz z trzema towarzyszami wyruszył w dwóch kanu, by przeprawić się przez dużą część Ameryki Północnej. Trasa wiodła od...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka o której długo nie można zapomnieć... Tu tylko chcę przestrzec przed wznowieniem z 2010 r. Wydawnictwa Antyk - Marcin Dybowski. Znajduje się w tym wydaniu wprost niewyobrażalna ilość literówek i błędów ortograficznych, co bardzo rozprasza w lekturze. Brak jest nazwiska tłumacza, więc nie wiem czy to nowe tłumaczenie czy przerobione na potrzeby Wydawnictwa Antyk. Względem oryginału także w kwestii tłumaczenia jest sporo przeinaczeń.

Książka o której długo nie można zapomnieć... Tu tylko chcę przestrzec przed wznowieniem z 2010 r. Wydawnictwa Antyk - Marcin Dybowski. Znajduje się w tym wydaniu wprost niewyobrażalna ilość literówek i błędów ortograficznych, co bardzo rozprasza w lekturze. Brak jest nazwiska tłumacza, więc nie wiem czy to nowe tłumaczenie czy przerobione na potrzeby Wydawnictwa Antyk....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele lat temu szukałem jakichkolwiek książek, które mówią o współczesnym życiu Indian Ameryki Północnej. Znajomy polecił mi właśnie „Słyszałem wołanie sowy”, powieść której akcja osadzona jest w latach 60-tych XX wieku.
Powieść tę przeczytałem na przestrzeni lat kilka razy, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Czyni to ją niezwykle cenną dla mnie i należy ona do jednych z moich najbardziej ulubionych książek.
Powieść ta została wydana w 1967 r. w Kanadzie, w 1973 r. w USA gdzie stała się bestsellerem, a w 1977 r. jej tłumaczenie na język polski wydał Instytut Wydawniczy Pax. Opowiada ona losy anglikańskiego duchownego Marka Briana, który obejmuje indiańską parafię wśród Indian Kwakiutl, w Kingcome (Kanada). Główny bohater jest nieuleczalnie chory i ta placówka będzie jego ostatnią.
Autorka Margaret Craven spędziła sporo czasu wśród Kwakiutlów i dzięki temu mogła uchronić od zapomnienia pewien etap w historii tego plemienia.
To niezwkle mądra i ciepła opowieść o tym jak młody pastor powoli uczy się języka i kultury Indian, i tak bardzo wsiąka w tę społeczność, że zostaje uznany w końcu za jednego z nich. Nigdy się nie wywyższał, zawsze się śmiał z nimi, uczestniczył w ich obrzędach np. potlaczu, ale też cierpiał i płakał razem z nimi. Widział, że świat w którym przyszło mu żyć odchodzi w zapomnienie, że powoli następuje zderzenie między starymi ludźmi w wiosce reprezentującymi odchodzący świat i wierzenia, a młodymi, udającymi się po naukę do miast białych ludzi. A ci którzy spróbują życia w świecie białych nie będą szczęśliwi ani tu, ani tam. To w końcu smutna opowieść o indiańskim alkoholiźmie odpowiedzialnym za wiele tragedii, których był świadkiem Mark, a także o perfidii wielu białych, którzy wykorzystywali naiwność i niewiedzę Kwakiutlów do swych celów. To opowieść o łososiach i ich zwyczajach, by zawsze wracać do miejsca swego pochodzenia. To też mądra opowieść o tym, że chrześcijaństwo (które zresztą wyznawane jest tu przez większość plemienia) nie stoi w opozycji do kultury indiańskiej, ale ją uzupełnia.
Tytułowe wołanie sowy to zew śmierci. Śmierci w tej książce jest sporo, ale „śmierć tutaj należy do porządku przyrody, tak samo jak góry, orły i małe zwinne wiewiórki” (s.78). W końcu sowa woła po imieniu Marka. I tak kończy się pewna historia...

Wiele lat temu szukałem jakichkolwiek książek, które mówią o współczesnym życiu Indian Ameryki Północnej. Znajomy polecił mi właśnie „Słyszałem wołanie sowy”, powieść której akcja osadzona jest w latach 60-tych XX wieku.
Powieść tę przeczytałem na przestrzeni lat kilka razy, co zdarza mi się niezwykle rzadko. Czyni to ją niezwykle cenną dla mnie i należy ona do jednych z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytalem, a wlasciwie powinienem napisac - polknalem jednym tchem - ksiazke "Polska - Twoja ziemia obiecana" autorstwa protestanckiego pastora.

Bardzo ciekawa ksiazka, w ktorej jest naprawde kupe dobrych mysli, wartych przemyslenia i zastosowania.

Ale ja chcialem poruszyc tylko jedna kwestie, ktora mnie zbulwersowala i dlatego pisze.
Najpierw to co wyczytalem :

str. 26 Ludzie porzucaja swoja narodowa tozsamosc i staja sie tulaczami - opuscili ojczyzne niejako w chorobie
str. 29 Jestem tutaj, bo Bog tak chcial, abym byl - mowa o Polsce
str. 31 Kiedy przyjda trudnosci, decyzja o wyjezdzie bedzie prosta i oczywista.
Wystarczy. Uwazam, ze przeslanie tej ksiazki jest bardzo krzywdzace i niesprawiedliwe i dotyczy ok. 20 mln Polakow rozsypanych po swiecie, z ktorych spora czesc robi duzo aby zachowac jezyk i kulture polska.

Po pierwsze : Decyzja o wyjezdzie nigdy nie jest prosta i latwa. Zostawia sie wszystko i zaczyna wszystko od zera. Zostawia sie przyjaciol, zbor, znajome katy, wspomnienia i bierze sie dwie walizki i swoich najblizszych. Sa rozne powody dla takiego kroku. Moglbym sypnac wieloma linkami z artykulami z polskiego internetu, aby pokazac jak ludziom zyje sie w Polsce w dniu dzisiejszym. Mysle, ze sa one znane, choc autor wolal o tym nie myslec piszac powyzsze slowa. Ale nie tylko wzgledy ekonomiczne decyduja o wyjezdzie, kazdy przypadek jest indywidualny.

Po drugie : Tak naprawde nie wiemy do konca czego Bog chce, oczekuje. Jedni to czuja bardziej wyraznie, inni mniej. Bog chcial bysmy byli jego uczniami, bysmy nasladowali Jezusa, bysmy zostali zbawieni. To na pewno. Byc moze chce, by jedni zyli i pracowali w Polsce, a inni w innym miejscu. Pracy na niwie Panskiej jest zawsze i wszedzie duzo. Niektorzy emigranci duzo mowia o Jezusie spotykanym Polakom na emigracji i nie tylko Polakom. Idac tym tokiem rozumowania - "Bog chce bym byl tu, gdzie sie urodzilem" - zaden misjonarz nie opuscilby swego kraju, bo przeciez na miejscu tez mozna zwiastowac Ewangelie! A moze Bog wysyla kogos za granice, by poznal Go? Znam kilkanascie przypadkow Polakow nawroconych na emigracji! Niektorzy mowili, ze w Polsce nigdy by nie weszli do protestanckiego zboru, inni ze zadnego takiego nie bylo w ich miejscowosci. Moze Bog kieruje niektorymi tak, by znalezli Go z dala od Polski?

Po trzecie : nasza ojczyzna jest w niebie, nie jest nia zadne ziemskie panstwo. Mamy obowiazki wobec Boga, rodziny, kosciola Jezusa Chrystusa. Powinnismy byc dobrymi obywatelami i placic podatki. Jakikolwiek kraj nie jest nasza matka czy ojcem, ktorego opuszczamy lub nie gdy jest chory. To manipulacja emocjonalna. Wyjazd zreszta nie oznacza utraty tozsamosci (przynajmniej nie wszystkich) i stania sie Niemcami, Francuzami, Amerykanami. Malo tego wyjazd poglebia wielokrotnie poczucie tesknoty i zaangazowanie w sprawy polskie, polonijne, udzial w wielu przedsiewzieciach kulturalnych, stowarzyszeniach etc. Trzeba zobaczyc frekwencje na koncertach artystow z Polski, na pokazach filmow polskich etc. Czasem nie ma takiej w Polsce.

Wielokrotnie spotykalem sie z taka argumentacja, wyjechales znaczy porzuciles ojczyzne w potrzebie. Po raz pierwszy zetknalem sie z nia w kregu ewangelicznym. I pewnie pastor Krzywodajc, autor tej ksiazki nie jest jedynym, ktory ma takie poglady. Rezulat?

Czytam sobie forum internetowe, a tam mlody chrzescijanin pisze cos takiego : Pochodze ze zboru w Gorzowie, wyjechalem do Holandii, zakladamy tu polski zbor, pomagamy Polakom, prosze o modlitwe.
I jedna z odpowiedzi: A dlaczego mamy modlic sie za twoj zbor w Holandii, czemu nie prosisz o modlitwe za zbor w Gorzowie, ktory opusciles?
Czyzby odpowiedzi udzielil czytelnik ksiazki Arkadiusza Krzywodajcia?

Jak widac propagowanie takich pogladow to tylko wyzwalanie niecheci do tych co wyjechali, do emigrantow. Czesto tu chodzi o zazdrosc : ja sie tu musze meczyc, a oni tam juz nie maja takich podstawowych problemow.

To nie buduje mostow miedzy Polakami z Polski a Polonia. Jest duzo wzajemnej zawisci.
Warto by bylo, zeby wsrod chrzescijan nie powielac dalej takiego myslenia i glosic, ze kazdy, w kazdych warunkach ma swoja misje do spelnienia. Jest wiele polonijnych zborow, kolejne powstaja w wielu miejscach swiata. Jezus nakazal isc na caly swiat i glosic Ewangelie. Jedni robia to w Wodzislawiu, inni w Chicago.

Przeczytalem, a wlasciwie powinienem napisac - polknalem jednym tchem - ksiazke "Polska - Twoja ziemia obiecana" autorstwa protestanckiego pastora.

Bardzo ciekawa ksiazka, w ktorej jest naprawde kupe dobrych mysli, wartych przemyslenia i zastosowania.

Ale ja chcialem poruszyc tylko jedna kwestie, ktora mnie zbulwersowala i dlatego pisze.
Najpierw to co wyczytalem :...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to