-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać1
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
Biblioteczka
Hmm… On i ona z dwóch zupełnie innych światów, oczywiście musiało połączyć ich przeznaczenie…
Tak! Dwa różne światy, przemiany psychiczne bohaterów, może zamiana stron - ta książka będzie moja!
Nie! To romans, nie bierz tego do ręki, bo nie takie twe przeznaczenie!
Ale jednak książkę wzięłam. Uwielbiam, kiedy sytuacja jest pokazana z dwóch różnych punktów widzenia, a pierwszy rozdział jakoś tak przykuł moją uwagę… i oto książka jest moja.
ŚWIAT PRZEDSTAWIONY
Zaciekawił mnie. Może udowodnię tym swoje nieobycie z science-fiction, ale spodobał mi się pomysł z wirtualnymi Sferami zastępującymi realne życie, dostępnymi tylko dla wybranych, kryjących się w kapsułach przed bezwzględnym życiem na zewnątrz, gdzie szaleją eterowe burze…
Trochę za dużo dla mnie było skrajności, widzieliśmy tylko luksusowe sfery i dziką umieralnię, nie wykształciły się żadne warianty pośrednie? Marron był miłą odmianą.
I miałam wrażenie, że autorka na siłę wciskała czytelnikowi, że świat poza kapsułami jest lepszy, co mnie, cyniczkę, irytowało, wolałabym zabawiać się w Sferach niż walczyć o przetrwanie.
Mam nadzieję, że w kolejnych częściach autorka ten świat jakoś rozwinie, bo ma on potencjał
FABUŁA
Mało tu zwrotów akcji, ale nie nuży, ja jakoś specjalnie nic do tej fabuły nie mam. Sceny bardzo ładne – ale to raczej zasługa bohaterów i świata przedstawionego, niż samych wydarzeń. Ale książka mnie wciągnęła, było ciekawie, tempo akcji też nie za słabe.
ARIA/PERRY
Tu mam mieszane uczucia.
Narracja jest o dziwo trzeciosobowa, co nieomal przyprawiło o łzy ;) taką wielbicielkę pierwszoosobowej jak ja. Ale skupia się na przemian to na Arii to na Perry`m, co mi to wynagradza.
A więc miało być tak: podróżują razem z musu, najpierw się nienawidzą, potem się kochają.
Od strony około 90 do około 170 Aria jest zagubiona w dzikim, realnym świecie, boi się Perry`ego i nie wie co robić. Perry wie, może Arię szantażować, zawsze stawia na swoim, jest bardziej aktywny, ratuję dziewczynę z niezliczonych obsesji, a ona jest od niego zależna. W tym momencie miałam ochotę zapytać autorki – ilu masz głównych bohaterów? Albo piszemy historię o Arii i o Perrym, albo o Perry`m który poznaję Arię i zakochuje się w niej, żeby ją sobie móc straszyć czy tam ratować.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie były złe sceny, gdzie tam, to były bardzo dobre sceny. Po prostu uważam, ze autorka powinna znaleźć w książce potem takie elementy, w których Aria góruję nad Perrym – znowu bite 80 stron.
Ale plus dla autorki za psychologię bohaterów.
PORÓWNANIE Z ,,REBELIANTEM” MARIE LU.
… samo się narzuca. Też dwa światy, bohaterowie po przeciwnych stronach barykady. Ale Rebeliant podobał mi się o wiele bardziej, bardziej w nim podobała mi się relacja Day/June. Tam była zachowana równowaga. Akcja też jakoś bardziej wciągała, chociaż punkt za świat przedstawiony należy do Veronici Roth. Ale należy uwzględnić że Rebelianta nie oceniam i nie zamierzam oceniać obiektywnie.
Hmm… On i ona z dwóch zupełnie innych światów, oczywiście musiało połączyć ich przeznaczenie…
Tak! Dwa różne światy, przemiany psychiczne bohaterów, może zamiana stron - ta książka będzie moja!
Nie! To romans, nie bierz tego do ręki, bo nie takie twe przeznaczenie!
Ale jednak książkę wzięłam. Uwielbiam, kiedy sytuacja jest pokazana z dwóch różnych punktów widzenia, a...
Przyznaję, moja opinia o „Wrogu” niejednokrotnie zmieniła się podczas lektury. Ale, żeby było zabawnie, jest to książka prezentująca dość wyrównany poziom, a to, że raz z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów a innym razem przerzucałam kolejne kartki, byle szybciej mieć ją z głowy i przejść do ciekawszej pozycji, wynikało raczej z tego, jak zmieniało się moje nastawienie do lektury i oczekiwania wobec niej, a nie z faktycznych wzlotów i upadków.
Ponieważ jeden dowód mojej niekonsekwencji i subiektywności mógłby nie wystarczyć, by zachęcić Was do lektury dalszej części tej recenzji, czas najwyższy na przedstawienie kolejnego. Przyznam się, że z oceną wielu elementów „Wroga” mam niemały problem - czy jest to świat, czy postaci, czy też fabuła. A przecież, umówmy się, powieść Higsona nie jest kontrowersyjna, napisana jakoś wyjątkowo nietypowo, przepełniona mieszanką wad i zalet.
A więc, skoro już wytłumaczyłam, dlaczego „Wroga” zrecenzować nie potrafię, czas najwyższy na recenzję. Zacznę od pomysłu. Po pierwsze nie jest oryginalny - zarówno zombie jak i dzieci zmuszone do samodzielnego radzenia sobie z niebezpieczeństwem i walczące o władzę pojawiały się już w literaturze miliony razy. Co nie znaczy, że jest to pomysł pozbawiony potencjału. Na szczególną uwagę zasługuję w sposób wybitnie dosłowny potraktowanie konfliktu pokoleń - otóż nagle wszyscy dorośli stają się potworami, które za przysmak upodobały sobie młodocianych przedstawicieli swojego gatunku. I - tu bardzo miły detal językowy, zawsze zwracam uwagę na takie drobiazgi, subtelne i wyraziste zarazem - słowa „matka” czy „ojciec” stały się synonimami dla słowa „potwór”.
Nietrudno się domyślić, że wykreowany przez Higgsona świat jest bardzo brutalny. I z początku robi to wrażenie na czytelniku, bo okrucieństwo, choćby i przeciętnie napisane, angażuje czytelnika, lepiej chociażby, niż przeciętnie napisana scenka obyczajowa. Dla dzieci z „Wroga” walka na śmierć i życie z dorosłymi to szara codzienność, do której się przyzwyczaiły się tak bardzo, że bronią własnego życia z pewną rutyną, działając mechanicznie jak automaty. W ten sposób powieść ewoluuje w strony gry komputerowej - mniej ważne staje się kto walczy, dlaczego walczy, co myśli, jak to wpłynie na całą fabułę - natomiast bardziej jaki jest wynik walki i ile nasi stracili punktów życia. Poważnie. Walki w tak niewielkim stopniu wpływają na bohaterów, że nie mają szans wpłynąć na czytelnika.
Zatrzymajmy się tu na chwilę, bo problem jest ciekawszy i bardziej złożony, niż by się z początku wydawało. W literaturze pokazanie obojętnej reakcji na okrucieństwo jest nieraz o wiele ciekawsze niż pokazanie szoku, braku akceptacji; nierzadko zło jest tym straszniejsze, im bardziej normalne. Co więc nie wyszło we „Wrogu”?
Chociaż zgrywam tutaj mądralę, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu dobrzy autorzy potrafią pokazać bohaterów obojętnie reagujących na okrutny świat jednocześnie angażując emocjonalnie czytelnika. A na czym polega to magiczne słowo „potrafią”? Cóż, gdybym to wiedziała, byłabym już na etapie dzwonienia po wydawnictwach.
I tak oto, z rosnącym znudzeniem przebrnęłam przez połowę książki. Dopiero z chwilą, gdy akcja przeniosła się do pałacu i straciła na tempie, a zyskała na jakości, wróciło moje zainteresowanie lekturą. Tam też fabuła toczyła się dość przewidywalnie, ale przynajmniej opowiadała jakąś historię, układała się w sensowną całość, wprowadzała elementy niepewności, co jest słuszne, a co nie - nawet jeśli dotyczyło to tylko bohaterów, a nie czytelnika.
Teraz ciut o bohaterach, chociaż akurat o nich nie mam za wiele do powiedzenia, a kiedy ja nie rozgaduję się o bohaterach, to naprawdę coś to znaczy. Nie mogę nawet za bardzo ponarzekać na ich nijakość, bo oni nie są nawet na tyle jacyś, by być nijakimi. Są raczej przeźroczyści - nie przeszkadzają w lekturze, popychają fabułę do przodu, i na tym kończy się ich rola. Wielu z nich umiera, ale czytelnik odbiera to po prostu tak, że jakieś imię przestaje pojawiać się na kartkach.
Ale znajdzie się i jakiś pozytywny akcent. Naprawdę polubiłam Maxie. To trochę dziwne, zważywszy na to, że Maxie to osoba, która kieruje się kompasem moralnym, robi to, co uważa za słuszne, zamiast chłodno kalkulować, jak można by się spodziewać po przywódcy czy bohaterze, do którego zapałam sympatią. Jak się okazuje, to nie jest tak, że lubię tylko bohaterów egoistów, po prostu cenię altruizm tylko w tych uniwersach, gdzie przychodzi on z trudem, gdzie bohater może go w y b r a ć, a nie jest na niego z góry zaprogramowany..
Jest jeszcze Ollie, którego darzę sympatią, chociaż w zasadzie nie działo się z nim nic ciekawego, a jedno niby zaskoczenie pod koniec można było łatwo przewidzieć - ale polubiłam go, bo autor napisał, że jest rozsądny, nie siląc się w sumie na podkreślanie tego rozsądku. Wspominałam już, że jestem niekonsekwentna?
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o Davidzie. Znowu - żaden z niego dobrze napisany schwarzcharakter, chociaż kilka scen z nim było naprawdę ładnych. Ale chciałam go polubić, nie chciałam dokopać autorowi, z sadystyczną przyjemnością stwierdzając, że nie umie on pisać, wolałam raczej dokonać pewnej nadinterpretacji i postarałam się, by uznać Davida za dobrze napisaną istotę. Sama siebie nie poznaję.
Właśnie coś sobie uświadomiłam. Chociaż żaden z bohaterów nie jest wyraźnie wykreowany, chociaż o żadnym nie będę pamiętała dłużej niż tydzień, to jednocześnie są wykreowani z wystarczającą dozą prawdopodobieństwa, wydają się być ludzcy, o czym świadczy fakt, że lubię ich, nie za cokolwiek konkretnego, tylko ot, tak, za całokształt. Owszem - nie liczą się dla czytelnika jako osoby, indywidualności, są raczej przeciętni - ale przynajmniej żywi.
Na deser poplotkuję sobie o okładce. Bo - jakkolwiek może to dziwnie zabrzmieć - okładka to kwintesencja tej książki. W zasadzie, zamiast męczyć się tutaj i rozwałkowywać tą powieść kawałek po kawałku, mogłabym po prostu wkleić zdjęcie okładki, by to ono odwaliło za mnie cała robotę.
Więc, po pierwsze, jest czarno, jest mroczno, jest nieprzyjaźnie - i taka jest ta książka. Wiele można jej zarzucić, autor może i nie dość umiejętnie tworzy atmosferę, rozlewając krew obficie, podczas gdy inni potrafią wzbudzić w czytelniku większy strach, nie sięgając po tak bezpośrednie środki. Ale też autor nie waha się okrutnie potraktować swoich postaci, nie oszczędza czytelnika, i, co najważniejsze, nie posypuje swojej książki cukrem. A po drugie, są karykaturalne postaci dorosłych-zombie, które mówią nam, że te strachy są trochę groteskowe, nie bardzo serio, owszem straszne, ale mało z tego wynika, słowem - ze zmarnowanym potencjałem, bo to książka w gruncie rzeczy skierowana do młodszej młodzieży - zawiniła tu prosta fabuła i marne wykorzystanie realiów świata.
Ta historia ostatecznie zawisła gdzieś pomiędzy dwoma ścieżkami. Mogłaby stać się brutalniejsza (ale rozsądnie brutalniejsza, zamiast zabijać bohaterów na prawo i lewo autor mógłby narobić większego spustoszenia w ich mentalności, więcej wyciągnąć z małych strat), dobitniejsza, wgłębiającą się w psychikę bohaterów. Wtedy wystarczyłaby nawet akcja prosta jak drut, złożona z kolejnych walk, bo byłyby to walki literackie, a nie komputerowe. Dokonał tego chociażby Bacigalupi w „Zatopionych miastach” - prostą historię opartą na motywie drogi opisał z takim przytupem, że bije to na głowę wszystkie pozakręcane, lecz w gruncie rzeczy pozbawione smaku fabuły. Mogłaby też pójść w stronę porządnej młodzieżówki, skomplikować nieco świat, bohaterów, dorzucić intrygi, ciekawą genezę obecnego kryzysu - cokolwiek, byle nie serwować akcji w czystej postaci, odejść od konwencji filmu sensacyjnego na rzecz - ja wiem - thrillera?
Nie chcę przesądzać, które z tych wyjść jest lepsze, prawdopodobnie ideałem byłoby połączenie zalet jednego i drugiego, chociaż myślę, że wymagałoby to od autora ogromnych umiejętności. Zresztą, nie byłoby to nawet konieczne - wystarczyłoby wyraźne pchniecie w którąkolwiek stronę, by powieść zyskała wyraz i stała się ponadprzeciętną pozycją.
Przyznaję, moja opinia o „Wrogu” niejednokrotnie zmieniła się podczas lektury. Ale, żeby było zabawnie, jest to książka prezentująca dość wyrównany poziom, a to, że raz z zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów a innym razem przerzucałam kolejne kartki, byle szybciej mieć ją z głowy i przejść do ciekawszej pozycji, wynikało raczej z tego, jak zmieniało się moje...
więcej Pokaż mimo to