-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2017-10-20
2015-01-04
2014-04-19
Po przeczytaniu książki "Urodzeni biegacze" Christophera McDougalla ultramaratończycy stali się dla mnie wzorem biegaczy, nosicielami tych wszystkich idei za które kocham ten sport. Sięgnąłem więc po autobiografię czołowego zawodnika biegów na dystansie 100 km lub więcej, Scotta Jurka.
Droga, którą opisuje Scott jest przede wszystkim drogą wewnętrzną. Naturalnie jest dużo mowy o technicznej stronie biegania i ultramaratonów ale przede wszystkim jest to książka o dojrzewaniu do tego ekstremalnego sportu. Scott powoli uczy się własnego ciała, jego potrzeb, możliwości oraz ograniczeń. Przechodzi na weganizm nie z powodów ideologicznych ale dlatego, że jego ciało, oraz co za tym dobre samopoczucie, zaczyna tego wymagać.
Z napisaniem tej recenzji wstrzymywałem się do momentu ukończenia swojego pierwszego maratonu. Teraz kiedy mam za sobą debiut na koronnym dystansie wiem jak ważna podczas takiego wysiłku jest psychika, oraz że to ona właśnie wymaga największego wytrenowania. To głowa a nie ciało ma za zadanie znosić wysiłek oraz ból. Scott napisał coś co mnie bardzo dotknęło: "Ale teraz kiedy poznałem satysfakcję, jaką daje ból, pragnąłem go czuć więcej. Zamierzałem go użyć jak narzędzia by wyważyć drzwi do własnego wnętrza." Żadne inne zdanie, w jakiejkolwiek książce nie trafiło do mnie jak to. Bo to ból pokazuje jacy jesteśmy naprawdę, w sytuacjach ekstremalnych pokazujemy nasze prawdziwe oblicze.
W obecnych czasach ludzie robimy się coraz bardziej rozpieszczeni. Oczekujemy, że życie będzie łatwe, lekkie i przyjemne. Obrażamy się kiedy takie nie jest. Od problemów wolimy uciekać zamiast je rozwiązywać. Za wszelką cenę staramy się uniknąć bólu. Scott wybrał przeciwny kierunek. Wybrał jeden z najbardziej ekstremalnych sportów. Zamiast uciekać od bólu biegł ku niemu. Wiedział, że bez zaakceptowania go nie rozwinie w sobie drzemiących w nim możliwości. Pomogło mu to znosić wysiłek nie tylko podczas ultramaratonów ale także ten znacznie trudniejszy, w osobistym życiu.
Nie wiem czy kiedyś będę biegał w ultramaratonach. Pomimo zawartych w książce obfitych rad oraz przepisów umieszczonych na końcu każdego rozdziału, nie mam zamiaru przechodzić na wegetarianizm, nie mówiąc już o weganizmie (nie mógł bym zrezygnować z ryb i serów). Nie mniej jednak do książki Jurkera zajrzę nieraz.
Po przeczytaniu książki "Urodzeni biegacze" Christophera McDougalla ultramaratończycy stali się dla mnie wzorem biegaczy, nosicielami tych wszystkich idei za które kocham ten sport. Sięgnąłem więc po autobiografię czołowego zawodnika biegów na dystansie 100 km lub więcej, Scotta Jurka.
Droga, którą opisuje Scott jest przede wszystkim drogą wewnętrzną. Naturalnie jest dużo...
2013-07-03
Jako, że jestem biegaczem nie było siły abym nie sięgnął po tę książkę. Potem jednak potrzebowałem trochę sił aby ją ukończyć. Ale po kolei.
Wbrew podtytułowi nie jest to książka głównie o ukrywającym sie na pustyni w Meksyku plemieniu Tarahumara, gdyż o tych skądinąd bardzo tajemniczych ludziach jest niewiele informacji. Pisząc o urodzonych biegaczach autor pokazuje piękny świat ultramaratończyków, biegaczy startujących w wyścigach na bardzo dalekie dystanse, często w trudnych rejonach: górach, lasach, pustyniach.
Ultramaratończycy stali się dla mnie niedoścignionym wzorem biegaczy. Pokazują oni najdobitniej prawdziwe piękno biegania: że nie liczą się rekordy i najlepsze czasy. Biega się dla samej przyjemności biegania oraz kontaktu z przyrodą (sam aby wzmocnić ten kontakt podczas moich treningów, zdjąłem słuchawki z uszu). W ultramaratonach nie chodzi o prędkość ale o pokazanie charakteru; siły, wytrwałości i przede wszystkim odporności na trud i ból. Możliwość podziwiania pięknego krajobrazu podczas pokonywanych kilometrów pomaga wzmocnić te wartości.
Pisząc o urodzonych biegaczach autor nie myśli jednak tylko o biegaczach z ultramaratonów. Zastanawia się czy każdy z nas tak naprawdę nie jest urodzonym biegaczem. Czy człowiek jako gatunek nie został stworzony do biegania, i to na długie dystanse. Odpowiedzi na to pytanie szuka w naszej anatomii, u naszych przodków, którzy polowali na zwierzęta. Poddaje też w wątpliwość czy "profesjonalne" buty do biegania są rzeczywiście potrzebne czy może raczej szkodzą ingerując w to co nam dała natura.
Dlaczego jednak potrzebowałem sił aby dokończyć tę książkę? Ponieważ czasami denerwuje ona ze względu na formę. Przede wszystkim męcząca jest momentami jej szkatułkowa konstrukcja i bardzo szybkie przeskakiwanie autora z wątku na wątek. Autor ma też pewną manierę w przedstawianiu swoich bohaterów. Pomimo, ukazania piękna ultramaratonów pokazuje samych zawodników jako bandę lekkich pomyleńców. Jedna z nich Jenn Shelton, mówiła potem, że nie podoba jej się, że została przedstawiona jako "imprezowa dziewczyna". Zarzucała też autorowi, że opisał plemię Tarahumara ze zbytnim romantyzmem, nie ukazując straszliwej biedy, która panuje w tym rejonie.
Czytając tą ksiązkę wielokrotnie myślałem: "Niech ona już się wreszcze skończy." Jednak pozycja ta dostarczyła mi wielu wrażeń i refleksji. Była jak męczący bieg na długim dystansie, po którym masz ochotę na kolejny.
Jako, że jestem biegaczem nie było siły abym nie sięgnął po tę książkę. Potem jednak potrzebowałem trochę sił aby ją ukończyć. Ale po kolei.
Wbrew podtytułowi nie jest to książka głównie o ukrywającym sie na pustyni w Meksyku plemieniu Tarahumara, gdyż o tych skądinąd bardzo tajemniczych ludziach jest niewiele informacji. Pisząc o urodzonych biegaczach autor pokazuje...
Wśród znanych osób, które namiętnie biegają nazwisko dziennikarki Beaty Sadowskiej wielokrotnie przewijało mi się przed oczami więc niespecjalnie mnie zdziwiło, że napisała ona w końcu książkę o swojej pasji.
Niby jest to standardowa książka o bieganiu. Autorka wspomina swoje początki, starty w maratonach w różnych częściach świata oraz okresy kontuzji. Przy okazji samemu (albo za pośrednictwem trenera Kuby Wiśniewskiego z którym przeprowadza zamieszczone w książce wywiady) udzielając porad dotyczących treningów, zawodów oraz diety. Jednak tym co czyni tą książkę wyjątkową jest sposób jaki Beata Sadowska traktuje swoją pasję. Dla niej bieganie jest przede wszystkim przygodą, środkiem do czerpania radości. Swoje maratony autorka opisuje tak jakby w ogóle nie obchodziły ją osiągane na mecie czasy, łamanie jakiś tam rekordów. Liczy się sama frajda, atmosfera, poznawanie nowych ludzi i kolekcjonowanie wspomnień (bardziej niż kolekcjonowanie medali).
Beata Sadowska wyraża swoja radość z pasji poprzez niesamowite ciepło jakim emanuje jej książka. Autorka dzieli się swoim wewnętrznym ciepłem zarówno poprzez swoje wspomnienia jak i liczne zdjęcia na których pokazuje swój szczery i sympatyczny uśmiech. Zdaje się traktować swojego czytelnika jak najlepszego kumpla czy dobra koleżankę zupełnie jak traktuje swojego narzeczonego oraz swoich przyjaciół, z którymi biega i których opisuje w książce. Nawet wobec trenera Kuby Wiśniewskiego z którym przeprowadza wywiady nie szczędzi ciepłych uczuć i miłych słów.
Właśnie to pogodne nastawienie jest największą siłą tej książki i każdy biegacz (i nie tylko, naturalnie) powinien po nią sięgnąć by dać się uwieść tej atmosferze i odłożyć na później chęć łamania rekordów.
Wśród znanych osób, które namiętnie biegają nazwisko dziennikarki Beaty Sadowskiej wielokrotnie przewijało mi się przed oczami więc niespecjalnie mnie zdziwiło, że napisała ona w końcu książkę o swojej pasji.
więcej Pokaż mimo toNiby jest to standardowa książka o bieganiu. Autorka wspomina swoje początki, starty w maratonach w różnych częściach świata oraz okresy kontuzji. Przy okazji samemu...