Ula

Profil użytkownika: Ula

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 10 lata temu
26
Przeczytanych
książek
28
Książek
w biblioteczce
9
Opinii
63
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| 1 ksiązkę
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

Każde pokolenie charakteryzuje specyficzna subkultura młodzieżowa modna w danym okresie czasu. Niektórym lata młodzieńcze kojarzą się z gitowcami i punkami, innym ze skate'ami i metalowcami. Czasy najnowsze przyniosły nowy trend, któremu hołdują miliony nastolatków na całym świecie – ekscentryczna mieszanka mrocznej śmierci z pluszowym różem – kontrowersyjne emo. Muzyka, moda, filmy – za sprawą wolnego rynku młodzież jest ze wszystkich stron bombardowana emo-stylem. W trend ten wpisuje się również literatura; dzisiejsza "Ania z Zielonego Wzgórza" maluje się na czarno, nosi różowe tenisówki z motywem czaszek, a chcąc poderwać chłopaka kusząco odsłania szyję... I choć Kim Harrison, w swoim nowym cyklu o Madison Avery, o wampirach nic nie wspomina, już sama kolorystyka daje czytelnikowi do zrozumienia, że wpisuje się ona w Emo-trend. Bo cóż innego może skłonić miliony rąk o czarnych paznokciach do sięgnięcia po książkę, jeśli nie brudno różowa okładka ze smutną dziewczyną o fioletowych włosach i intensywnym makijażu?
Przyznam, że pełne zrozumienie wątku fabularnego wymaga nie lada koncentracji. Oczywiście stopniem abstrakcji zbliżony jest on bardziej do "Mody na sukces" niż do biologii molekularnej, lecz ogarnięcie rozumem losów rodziny Foresterów bywa chwilami trudniejsze niż zasada działania transpozonów. Podobnie jest w przypadku książki "Umarli czasu nie liczą". Fabułę rozpoczyna króciutki prolog będący pobieżnym streszczeniem opowiadania "Madison Avery i Żniwiarz Ciemności" zamieszczonego w antologii "Bale maturalne z piekła". I, przyznam szczerze, bez lektury tegoż opowiadania zrozumienie całości będzie jeszcze trudniejsze. Autorka z góry zakłada, że każdy potencjalny czytelnik się z nim zapoznał i bardzo skrótowo przedstawia okoliczności śmierci Madison. "Umarli czasu nie liczą" zaczyna się w chwili, gdy bohaterka jest już martwa od kilku miesięcy i próbuje uporządkować swoje nieżycie. Pomaga jej w tym, poznany w opowiadaniu, Barnaba – Żniwiarz Światła próbujący nauczyć ją komunikacji myślowej za pomocą amuletu, który ukradła swojemu zabójcy. Opanowanie mocy naszyjnika jest jedyną metodą na to, aby martwa Madison mogła dalej pozostać wśród żywych. Niestety ich wspólne wysiłki nie przynoszą żadnych rezultatów, a podczas pierwszej wspólnej akcji - której celem było uratowanie kolejnego nastolatka z rąk Żniwiarza Ciemności - okazuje się, że bohaterce grozi niebezpieczeństwo: jej niedawny oprawca nie zamierza tak łatwo odpuścić i nie spocznie, dopóki jej dusza nie zostanie ostatecznie zgładzona.
Zarówno główny wątek, jak i poboczne, są jedynie rozwinięciem tych zaczętych w opowiadaniu. Tak naprawdę jedyną nową rzeczą, jaką wprowadza książka jest wyjaśnienie sensu istnienia i metod działania Żniwiarzy. Stojący po stronie ciemności, wbrew obiegowej opinii, wcale nie hołdują złu, lecz przeznaczeniu. Ich zadaniem jest eliminować osoby, które zagrażają odgórnej wizji świata i ich przyszłe działania mogłyby zaburzyć jedyny słuszny porządek. Natomiast ich przeciwnicy – Żniwiarze Światła – są zwolennikami wolnej woli i ich zadaniem jest ocalić niewinne ofiary. Czytając to, miałam nieodparte wrażenie, że Harrison czerpała swoją inspirację wprost z "Terminatora", gdzie rolę "Żniwiarza Ciemności" odgrywał Arnold Schwarzeneger. Cały wątek związany z istotami nadprzyrodzonymi i amuletem jest jednak dużo bardziej skomplikowany niż kinowy hit lat '80. Autorka urozmaica fabułę i buduje napięcie poprzez komplikowanie hierarchii i metod działania tych quasi aniołów, co psuje odbiór książki i czyni ją mocno przesadzoną. Zupełnie, jakby na zaledwie kilkuset stronach powieści, próbowała zbudować fantastyczny, niebiański świat na miarę tolkienowskiego Śródziemia. Pomijając nawet fakt, że utrudnia to zrozumienie fabuły, chwilami najzwyczajniej nudzi, bo czytelnik zamiast wartkiej akcji otrzymuje suche fakty.
Główni bohaterowie są praktycznie pozbawieni osobowości i cech charakteru. Niczym marionetki wykonują polecenia autorki, nie wykazując przy tym nawet odrobiny wolnej woli – oczywiście tej metaforycznej – którą da się zauważyć w przypadku wyraźniej nakreślonych postaci. Madison, jako dobra bohaterka, ma wyjątkowo mało pozytywnych cech: jest marudna, samolubna i egzaltowana. Posiada jednak niesamowite szczęście, gdyż wszystko, co sobie założy spełnia się. Barnaba jest ponurakiem i pesymistą, a Josh lekko przygłupim i naiwnym przystojniakiem. Natomiast czarne charaktery mają mocno przerysowane osobowości, tak, że wydają się być pozbawionymi sumienia i nastawionymi na destrukcję psychopatami.
Niestety bardzo trudno jest mi znaleźć pozytywne aspekty tej pozycji. Zamiast być wciągająca i pełna wrażeń – jest skomplikowana i schematyczna. Zamiast ciekawych wątków i romantycznej miłości – jest rozwlekła narracja, mdli bohaterowie i pretensjonalne relacje damsko-męskie. Wątek fantastyczny jest mocno naciągany i ma bardzo wiele luk. Jedynym, co sprawia, że książkę da się przeczytać jest całkiem niezły styl Kim Harrison, jednak polecam go poznać przy okazji innych jej książek. "Umarłych…" polecam jedynie jej wiernym fanom i zagorzałym Emo, ponieważ protagonistka na każdym kroku próbuje dowieść tego, jak bardzo utożsamia się z tą subkulturą.
Przyznaję, że nie przepadam za literaturą z tego nowego, młodzieżowego nurtu, jednak zdecydowanie nie ze względów ideologicznych, a jedynie przez niski poziom literacki, jaki reprezentują te pozycje. Niestety, obecny rynek wydawniczy dla nastolatek idzie w ilość, a nie w jakość, stąd pozycji takich będzie przybywać, tak jak ich miłośniczek. Nie uważam jednak, że jest to do końca złe. Jeśli ktokolwiek by się zastanawiał, czy przeczytać "Umarli czasu nie liczą", czy spędzić ten czas w Internecie, odpowiadam: czytajcie! Rozwijanie wyobraźni jest dobre samo w sobie, nawet jeśli dzieje się poprzez Modę na sukces w twardej oprawie.

Każde pokolenie charakteryzuje specyficzna subkultura młodzieżowa modna w danym okresie czasu. Niektórym lata młodzieńcze kojarzą się z gitowcami i punkami, innym ze skate'ami i metalowcami. Czasy najnowsze przyniosły nowy trend, któremu hołdują miliony nastolatków na całym świecie – ekscentryczna mieszanka mrocznej śmierci z pluszowym różem – kontrowersyjne emo. Muzyka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ray Bradbury znany jest szerokiej publice głównie dzięki ekranizacji jego głośnej powieści 451 stopni Fahrenheita. Utwór Jakiś potwór tu nadchodzi został napisany w 1962 roku, na polskim rynku w formie książkowej pojawił się w roku 2009 i jest to, jak na razie, dopiero trzecia powieść tego autora wydana w naszym kraju. Zostało ich jeszcze sporo, bo Bradbury – pomimo tego, że w tym roku kończy 90 lat – nadal jest aktywnym pisarzem i mam nadzieję, że więcej jego książek ujrzy światło dzienne w Polsce.

Jakiś potwór tu nadchodzi jest opowieścią o dwóch przyjaciołach, Williamie Hallowayu i Jimmym Nightshadzie, którzy żyją w sennym miasteczku Green Town i z niecierpliwością oczekują mających niedługo nadejść czternastych urodzin. Bohaterowie są swoimi przeciwieństwami – Will jest spokojny i ułożony, a Jim żądny mocnych, niekoniecznie akceptowanych przez rodziców, wrażeń; może właśnie dlatego tak doskonale się uzupełniają. Pewnej nocy w ich rodzinnym mieście, zupełnie nieoczekiwanie o tej porze roku, pojawia się lunapark. Chłopcy jednak, pomimo swojej oczywistej ekscytacji, uważają to za podejrzane. Bo jakież normalne wesołe miasteczko otwiera swoje podwoje w październiku? Jak się jednak okazuje już podczas pierwszej wizyty, nie jest ono do końca takie zwyczajne: pełen przerażającej magii labirynt luster, udręczony karzeł, który kogoś bohaterom przypomina, skrywająca niezwykły sekret karuzela i wszechobecny zapach waty cukrowej, kuszący mieszkańców miasta niczym rosiczka owady. Obawy bohaterów zdaje się potwierdzać ojciec Willa i dlatego gotów jest podać im pomocną dłoń w rozszyfrowaniu tajemnic lunaparku.

Przez długi czas nie wiadomo, czym tak naprawdę jest ten park rozrywki, skąd się wziął i czego chce od mieszkańców miasteczka. W poświacie kolorowych świateł lunaparku na światło dzienne wychodzą pragnienia i tęsknoty każdego z bohaterów. Ojciec Willa wyraźniej dostrzega ciążące na nim piętno starości, jednak zapał, z jakim angażuje się w tę sprawę, ukazuje, iż w głębi duszy pozostał chłopcem. Z kolei mali bohaterowie, wymykając się nocą z domu, aby oglądać cuda i tajemnice lunaparku, pragną zakosztować przyjemności bycia starszym; kojarzy im się to z życiem pełnym wrażeń. Z tego samego powodu dorośli ludzie pragną powrotu młodości – to dla nich czas rozrywek. Jednak powieść pokazuje, że każdy wiek na swoje prawa i nie można, mając lat 30, podchodzić do życia tak beztrosko, jak 15-latek.

Jakiś potwór tu nadchodzi to powieść silnie symboliczna. Wesołe miasteczko staje się w tym przypadku wcieleniem zła. Bradbury chce pokazać czytelnikom, że jest ono przyjemne, łatwe i pełne rozrywek, przez co tak bardzo kuszące. Trzymanie się reguł jest nudne, to zło wprowadza w życie urozmaicenie, przy nieistotnym z pozoru koszcie – wyrzutach sumienia. Jednak to zgubna transakcja, bo pomimo, że zło jest wygodniejsze i daje więcej przyjemności z życia, zżera człowieka od środka i sprawia, że gubi on sens istnienia. Niczym kontrakt z diabłem, który w zamian za duszę śmiertelnika oferuje mu wszystkie cuda świata.

"Jakiś potwór tu nadchodzi" – ten cytat z Szekspira doskonale oddaje nastrój powieści. Czająca się w zakamarkach niezdefiniowana groza, która sprawia, że czytelnik boi się, choć nie do końca wie dlaczego. Oddana jest tu atmosfera późnego letniego popołudnia – ciepłe słońce, leniwy śpiew ptaków – w które, skryte w cieniu drzew, wkrada się "coś". Cała opowieść posiada mocno surrealistyczny klimat: z początku przypomina przyjemną, popołudniową drzemkę, w którą wplata się element niepokoju. Spokojny sen z czasem przeradza się w prawdziwy koszmar, a czytelnik chce się z niego jak najszybciej obudzić. Podczas lektury towarzyszyło mi uczucie, że akcja jest tu tylko elementem wplecionym, bo rdzeniem powieści są emocje i odczucia bohaterów odzwierciedlone bardzo plastycznymi, poetyckimi wręcz opisami, które pojawiają się w książce w ogromnej ilości. To zadziwiające, że pośród tego morza opisów wyłania się, nie wyspa, lecz cały kontynent fabuły.

Najbardziej przyjemny aspekt powieści to humor, który raz po raz przyprawia czytającego chłopięce przygody o uśmiech na twarzy. Jest ciepły, serdeczny, zupełnie jak to październikowe popołudnie, którego klimat tak silnie da się odczuć w powieści. Jakiś potwór tu nadchodzi zawiera elementy młodzieżowej książki przygodowej – przyjaźń, przygodę zabarwioną niebezpieczeństwem i szczęśliwe zakończenie. Dodatkowo otrzymujemy niesamowity świat nasączony bogactwem opisów, choć chwilami ich nadmiar przytłacza i staje się męczący. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura powieści jest niezwykle przyjemną i relaksującą czynnością. W dodatku to historia z morałem: nigdy nie trać pogody ducha, bo szczerym uśmiechem można zdziałać więcej, niż całą artylerią zła.

Ray Bradbury znany jest szerokiej publice głównie dzięki ekranizacji jego głośnej powieści 451 stopni Fahrenheita. Utwór Jakiś potwór tu nadchodzi został napisany w 1962 roku, na polskim rynku w formie książkowej pojawił się w roku 2009 i jest to, jak na razie, dopiero trzecia powieść tego autora wydana w naszym kraju. Zostało ich jeszcze sporo, bo Bradbury – pomimo tego,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Święte blizny są drugą częścią cyklu Wskrzeszenie magii autorstwa Kathleen Duey. Choć w książkach tych nie ma słowa o wampirach, przeznaczony jest dla grupy wiekowej tak zwanych young adult, czyli dorastającej młodzieży. W ostatnich latach rynek zalały masy wypełniających tę niszę pozycji fantastycznych, jednak niewiele z nich można zaliczyć do literatury ambitnej. Tym większe gratulacje należą się autorce niniejszej powieści, za stworzenie serii stojącej na wysokim poziomie. Pierwszy tom, Głód dotyku, nie był jedynie literacką alternatywą dla seriali emitowanych przez MTV i przyjemnym wypełniaczem czasu. Urzekł mnie sposobem przekazywania emocji i wyrazistymi bohaterami, których losy chciałam dalej śledzić. Miałam duże oczekiwania wobec drugiego tomu i nie zawiodłam się.

Akcja powieści rozpoczyna się w kilka miesięcy po zakończeniu wydarzeń ukazanych w poprzedniej części. Sadima powoli układa swoje życie na nowo, przyzwyczajając się do przebywania w zamknięciu i niedogodności związanych z zimnem oraz brakiem jedzenia. Staje się nauczycielką i opiekunką więzionych przez Somisa chłopców; stara się choć trochę pomóc im w niedoli, choć samej jest jej bardzo ciężko. Nie pomaga nawet Franklin, który bez zająknięcia wypełnia wszystkie polecenia Somisa − a stają się one z każdą chwilą coraz bardziej niedorzeczne i ryzykowne. Sadimie udaje się przetrwać tylko dlatego, że żyje nadzieją ucieczki. Jednak z każdym kolejnym dniem zaczyna ją tracić. Kroplą przelewającą czarę są kłamstwa Somisa i skrywane przez niego sekrety. Decydując się na drastyczny krok, jakim jest ucieczka, wpada – jak się później okazuje – z deszczu pod rynnę. Sytuacja Hahpa wcale nie jest lepsza. Po spędzeniu, jak mu się wydaje, roku w szkole czarodziejów, początkowy okres swojego pobytu wspomina jako przyjemną sielankę w porównaniu do tego, z czym musi borykać się na co dzień. Głód, wcześniej największy wróg, stał się jego sprzymierzeńcem – doskwierające pragnienie jest w końcu oznaką życia. Tyrania Somisa z każdym dniem staje się dla niego i pozostałych chłopców coraz bardziej uciążliwa. Jedynym co trzyma ich przy życiu jest chęć zemsty, dla której – pomimo grożących im za to kar – postanawiają się zjednoczyć.

Czytając książkę trudno nie odnieść wrażenia, że głównym przesłaniem jest cyniczne zdanie: "Nie przejmuj się, zawsze może być gorzej!" Sadima i Hahp, pomimo licznych różnic, mają jedną cechę wspólną: obydwoje pragną w życiu stabilności i nie mają przy tym zbyt dużych wymagań. Jej przyszło urodzić się w biednej, chłopskiej rodzinie, gdzie, mimo bycia najmłodszą, musiała przejąć rolę matki. I choć było trudno, doskonale podołała tej roli. Wtedy los skrzyżował jej życie z Franklinem i Somisem, z którymi wcale nie było jej lepiej. Jednak i w tej sytuacji potrafiła się odnaleźć, a kiedy zaczęło jej się układać, nastąpiła kolejna zmiana na gorsze i potem kolejna, i kolejna… Z kolei on, od czasu przyjęcia do szkoły magii, z każdym dniem stacza się po równi pochyłej, pomimo że radzi sobie coraz lepiej, wciąż jest na samym dnie, tylko o włos od śmierci. Żadnemu z nich nie było dane zaznać uroków stabilnego i szczęśliwego życia. Dlatego tym bardziej dziwi fakt, skąd biorą się te ciepłe emocje, wyzierające z kart powieści. Być może pochodzą one od czytelnika, który widząc upór bohaterów w obliczu niesprzyjającego losu, stara się ich ze wszystkich sił dopingować. Emocjonalny klimat książki podkreśla również miara czasu, jaką nie są minuty czy pory dnia – gdyż o te trudno będąc zamkniętym w podziemiach – ale uderzenia serca. Nie jest to jednak książka opisująca tylko wewnętrzne przeżycia bohaterów. Równie wiele dzieje się wokół nich, a dzięki zastosowaniu przekładanej narracji, gdzie czytelnik co rozdział zmienia perspektywę, z której przygląda się wydarzeniom, akcja nigdy nie zwalnia. Nawet jeśli aktualnie nic nie dzieje się u Hahpa albo Sadimy, krótkie rozdziały powodują, że są to jedynie przerywniki, stopniujące napięcie akcji u drugiego z bohaterów. Dzięki temu opowieść wciąga, będąc jednocześnie doskonałą lekturą zarówno do autobusu, jak i na zimowe wieczory. Drobne detale łączą oba światy w najmniej spodziewanych miejscach, a przez to, że oba dzielą setki lat, czytelnik niejako wie, jak zakończy się historia. Przykładem są chociażby postacie głównych bohaterów – Franklina i Somisa – którzy w świecie Sadimy walczą, aby uwolnić magię, zaś w "strefie czasowej" Hahpa są czarodziejami w akademii magii. Czytelnik jednak, wiedząc jak zakończy się ich wątek, nadal jest ciekawy tego, co dokładnie się wydarzyło. Najbardziej interesującym motywem jest podejście do magii, które krystalizuje się w tej części cyklu. Wcześniej było to niedoścignione pragnienie, które miało stanowić lek na całe trawiące świat zło, jednak im dłużej czytelnik ma z nią do czynienia, tym częściej stawia sobie pytanie, czy jest ona rzeczywiście potrzebna. Magia równa się władzy, nieograniczonej władzy, co rodzi nienawiść i pożądanie. Bardzo obrazowym przykładem jest scena z magiem i chorym dzieckiem, w której pojawienie się czarownika powoduje więcej szkód, niż korzyści. Książka porusza kwestię tego, czy ktoś może taką moc posiadać i czy jakikolwiek człowiek jest zdolny do tego, żeby nią uczciwie zarządzać.

Zagłębiając się w powieść, chwilami drażnić może naiwność protagonistów i niektóre irytujące cechy ich charakterów. U Sadimy jest to wyidealizowane spojrzenie na świat, nieadekwatne do sytuacji, w której się znajduje. Pragnie ona za wszelką cenę być pomocna, pracowita i pełna altruizmu – to oczywiście pozytywne cechy, ale chciałoby się, aby główny bohater potrafił w niektórych sytuacjach pokazać, że "nie da sobie w kaszę dmuchać". Ona tego nie potrafi. Podobnie jest z Hahpem, który również nie jest w stanie postawić na swoim i woli usunąć się w cień, pozwalając działać innym, niż sam wziąć sprawy we własne ręce. Brak silnych osobowości głównych bohaterów jest dużym mankamentem tej pozycji.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne, nie zauważyłam literówek, a jedynie nieliczne błędy edycyjne. Zdarza się, że stylistyka zdań szwankuje, lecz mimo tego całość czyta się niezwykle przyjemnie. I najważniejsze: zrezygnowano z przesadnie powiększonej czcionki, co najbardziej mnie denerwowało, kiedy czytałam Głód dotyku.

Święte blizny kładą nacisk na podstawowe wartości. Miłość i przyjaźń stają, ramię w ramię, w szranki z samotnością i cierpieniem; nadzieja pomaga przetrwać w najcięższych chwilach, a pomoc potrzebującemu wróci do nas z nawiązką. Na szczęście dla powieści, autorce udało się te przesłania ukryć między wierszami emocjonującej powieści tak, że nie zniechęcają czytelnika szukającego w książkach rozrywki. Dzięki temu kolejny tom Wskrzeszenia magii utrzymuje dobry poziom poprzedniej części i pozostawia niedosyt w oczekiwaniu na kontynuację.

Święte blizny są drugą częścią cyklu Wskrzeszenie magii autorstwa Kathleen Duey. Choć w książkach tych nie ma słowa o wampirach, przeznaczony jest dla grupy wiekowej tak zwanych young adult, czyli dorastającej młodzieży. W ostatnich latach rynek zalały masy wypełniających tę niszę pozycji fantastycznych, jednak niewiele z nich można zaliczyć do literatury ambitnej. Tym...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Ula

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
26
książek
Średnio w roku
przeczytane
2
książki
Opinie były
pomocne
63
razy
W sumie
wystawione
25
ocen ze średnią 5,7

Spędzone
na czytaniu
193
godziny
Dziennie poświęcane
na czytanie
2
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]