-
ArtykułyHeather Morris pozdrawia polskich czytelnikówLubimyCzytać1
-
ArtykułyTajemnice Wenecji. Wokół „Kochanka bez stałego adresu” Carla Fruttera i Franca LucentiniegoLubimyCzytać2
-
ArtykułyA.J. Finn po 6 latach powraca z nową książką – rozmowa z autorem o „Końcu opowieści”Anna Sierant1
-
ArtykułyZawsze interesuje mnie najgorszy scenariusz: Steve Cavanagh opowiada o „Adwokacie diabła”Ewa Cieślik1
Biblioteczka
Hej🫀
Czego najczęściej szukacie w książkach? Angażujących treści? Emocjonalnego rollercoastera? Niejednoznacznych bohaterów? Ukrytych motywów i tajemnic? Trudnych tematów i niepowtarzalnego klimatu? Ostatnio przeczytałam powieść, która zapytana o powyższe rzeczy, na wszystko odpowiada „tak, znajdziesz to właśnie tutaj, u mnie”. Wstrząsająca, potworna do szpiku kości, niesamowita i trzymająca w napięciu historia, która porusza światem w posadach – „Fetor” od Catherine Reiss nie jest łatwą lekturą, ale zdecydowanie taką, która powinna znaleźć się na liście powieści miłośników thrillerów psychologicznych.
„Fetor” to bardzo mroczna powieść, która wywołuje sprzeczne uczucia. Na początku w głowie czytelnika, jak pożar, rozprzestrzenia się niepokój, lekki strach, zamęt i podenerwowanie. Zasady moralne? To coś obcego dla sióstr mieszkających w klasztorze. Zachowanie kobiet wzbudza podejrzliwość, a im dalej jest się w książce, tym więcej mroku można dostrzec. Oprócz mrożących krew w żyłach sytuacji i toksycznych więzi, pojawiały się też relacje podnoszące na duchu i momenty, w których robiło mi się ciepło na sercu.
Książka jest głęboko niepokojąca z uwagi na normalizację agresywnych/krzywdzących wobec dzieci zachowań i wszechobecną znieczulicę. Powieść ukazuje zło w czystej postaci, które kryje się w miejscu uważanym za jedno z najczystszych. W klasztorze panuje bardzo specyficzna atmosfera – surowa, ciężka, pełna wrogości. Można ją z łatwością poczuć – jest jak chłodna mgła wylewająca się z kartek.
Autorka w świetny sposób manewruje między wątkami – zasadniczo powieść koncentruje się na przeżyciach Aleksa, choć do głosu dochodzą też inne postacie. Przeszłość każdej z nich okazuje się kluczowa dla zrozumienia historii – nie ma jasnych odpowiedzi i łatwych rozwiązań. Ta historia jest jak pajęczyna – wszystkie nici są ze sobą połączone w jakimś punkcie. Im dłużej czytamy, tym większą część sieci możemy zobaczyć.
Zazwyczaj przy książkach miewam taki „acha” moment, gdy w końcu zaczynam rozumieć, o co chodzi z tytułem powieści. Niekiedy wyjaśnienie nasuwa się samo – tytuł nie ma większej głębi lub znaczenia. W przypadku „Fetoru” byłam przekonana, że chodzi po prostu o obłudę panującą w klasztorze, która "śmierdzi". Może coś związanego z satanistycznym kultem? Teraz już rozumiem, że chodziło o coś zdecydowanie bardziej mrocznego. Odkrycie znaczenia tytułu pod koniec książki było jak wisienka na torcie!
Autorka świetnie poradziła sobie ze stworzeniem autentycznej historii – z łatwością można wejść w buty bohaterów, poczuć ich emocje i zrozumieć motywy ich działań. Co prawda niekiedy skakanie z narracji trzecioosobowej do pierwszoosobowej lekko zbijało mnie z tropu i nieco mąciło obrazek, to koniec końców doceniam taki zabieg. Dzięki temu lepiej poznałam poszczególne postacie i dosłownie weszłam do ich głów, mogąc zrozumieć powody, dla których znalazły się w nieciekawej sytuacji.
W drugiej połowie książki autorka mocno zabrała się za budowanie backstory i pozwoliła na lepsze poznanie zakonnic. Każda historia jest tragiczna na swój sposób i łapie czytelnika za serce trochę inaczej. Przy „Fetorze” przechodzimy przez kilka rodzajów bólu. Ta książka to odcienie cierpienia przedstawione w fascynujący i angażujący sposób.
„Fetor” zaskakuje. Jest to zupełnie inny rodzaj książki, niż mam w zwyczaju czytać, ale równie dobry. Cieszę się, że sięgnęłam po tę powieść. Choć nie jest lekką lekturą, to spisze się świetnie dla osób poszukujących mocniejszych wrażeń.
Hej🫀
Czego najczęściej szukacie w książkach? Angażujących treści? Emocjonalnego rollercoastera? Niejednoznacznych bohaterów? Ukrytych motywów i tajemnic? Trudnych tematów i niepowtarzalnego klimatu? Ostatnio przeczytałam powieść, która zapytana o powyższe rzeczy, na wszystko odpowiada „tak, znajdziesz to właśnie tutaj, u mnie”. Wstrząsająca, potworna do szpiku kości,...
2022-08-30
Hej🐝
Czego najczęściej szukacie w romansach? Klimatu? Konkretnego typu bohatera? Skrajnych emocji? A może spokoju i wielu ocieplających serce sytuacji? Dla mnie przede wszystkim w dobrym romansie musi być sporo chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Szczegóły nie są tak istotne - interes miłosny może być rybakiem, gangsterem, bezrobotnym, prezesem wielkiej firmy; może być oschły lub wylewny. Klimat? Czy lepszy, czy gorszy - nie narzekam ani na trochę dramy, ani na głębokie i zmuszające do przemyśleń rozważania. Czasami lubię dużo cukru. Jednak to wszystko kwestie poboczne - co tak naprawdę się liczy, to silna więź między postaciami. Od nienawiści do miłości i w drugą stronę. Moje serce musi bić szybciej na myśl o interesie miłosnym. Akurat Joshua z The Hating Game był postacią, która nieźle zakręciła mi w głowie. Moje serce kręciło fikołki na samą wzmiankę o mężczyźnie. Powieść The Hating Game to emocjonująca historia o rosnącym uczuciu między Joshem i Lucy - książka okazała się świetną przygodą. Takie romanse czyta się z przyjemnością!🫧
Jestem zakochana w koncepcie tej powieści - gierki prowadzone między bohaterami są emocjonujące. Czytając tę książkę, wchodzimy do zupełnie innego świata. Technicznie rzecz biorąc nie różni się niczym od tego „naszego” - cała magia tkwi w interakcjach między bohaterami i ich gierkach. Fiksacja Lucy na ich punkcie jest zaskakująca - tak jak jej spostrzegawczość i upartość. Dla dziewczyny wszystko skonstruowane jest wkoło gier między nią i Joshem - napięcie między postaciami jest namacalne, a wszystko zostało ubrane w ciekawą narrację.
Bardzo polubiłam Josha - jest twardy, surowy i niemal wyprany z emocji, niedostępny. Choć jest czasami wredny i złośliwy, to pod spodem kryje się mężczyzna pełen pasji. Joshua nie tylko wygląda dobrze, ale jest też inteligentny i zaskakujący. Wiele razy zaskoczyłam się jego zachowaniem - nie da się przewidzieć jego kolejnego ruchu. Jest nieprzenikniony, a przez to intrygujący.
Lucy to urocza dziewczyna - jest zdecydowana, momentami ostra, zdeterminowana i sympatyczna. Od razu ją polubiłam - łatwo się z nią dogadać. Jej decyzje są dość przemyślane - nie wykonuje żadnych pochopnych ruchów w kwestii jej znajomości z Joshem. To prawda, że Lucy jest troszkę roztrzepana, ale jest w tym szaleństwie jakiś ład. Poza tym dziewczyna rozświetla każde pomieszczenie, do którego wejdzie. Jest jak promień słońca - wesoła i słodka. I właśnie. Momentami jest aż zbyt słodka - niesamowicie cieszyłam się, że Josh zdecydował się pomóc jej w odnalezieniu swoich pazurków i ustanowieniu pewnych granic (zwłaszcza w pracy). Zasadniczo interakcja między Joshem i Lucy to coś wspaniałego - można się nieźle ubawić, nieco posmucić, trochę zestresować. Nie wyobrażam sobie podobnych klimacików w swojej pracy lub na uczelni. Jest to zakręcona i abstrakcyjna historia, która zdumiewa pod wieloma względami.
Poza dwójką głównych bohaterów nikt nie zapadł mi w pamięć.
Jeśli chodzi o polskie wydanie… to można tylko usiąść i płakać. Zacznijmy od okładki - nie wygląda zachęcająco i moim zdaniem nie pasuje do klimatu książki. Jest zbyt ciężka i poważna. Zwolennicy tłumaczenia angielskich tytułów pewnie się cieszą, ja natomiast ubolewam nad „Wrednymi Igraszkami”. Zupełnie nie podszedł mi ten tytuł - „The Hating Game” to jednak co innego. Zupełnie. Co. Innego.
Z ciekawości spróbowałam przeczytać po polsku kilka rozdziałów, by przekonać się sama, czy tłumaczenie jest tak złe, jak niektórzy recenzenci twierdzą. Niestety muszę się z nimi zgodzić - tłumacz nie wykonał najlepszej roboty. Z drugiej strony niesamowicie ciężko oddać ten sam klimat historii, tylko w innym języku.
The Hating Game to genialna powieść miłosna - powiew świeżości przy innych romansach. Bohaterowie przypadli mi do gustu - zakochałam się w Joshu i jego niedostępności. Lucy zaintrygowała mnie swoim dziwacznym spojrzeniem na świat i relacje z mężczyzną. Świetnie bawiłam się przy czytaniu tej książki - polecam!
Moja ocena: 9/10.
Hej🐝
Czego najczęściej szukacie w romansach? Klimatu? Konkretnego typu bohatera? Skrajnych emocji? A może spokoju i wielu ocieplających serce sytuacji? Dla mnie przede wszystkim w dobrym romansie musi być sporo chemii pomiędzy głównymi bohaterami. Szczegóły nie są tak istotne - interes miłosny może być rybakiem, gangsterem, bezrobotnym, prezesem wielkiej firmy; może być...
2022-07-10
Hej📝
Z romansami ciężko trafić naprawdę źle – romantyczna historia przemawia do różnych osób w rożny sposób, ale zasadniczo każdy może znaleźć coś dla siebie. Akurat rynek jest ostatnio przepełniony właśnie takimi powieściami – są rożnej maści i koloru. Do „The Fine Print” przekonał mnie całkiem niezły opis. Miałam nadzieję, że spędzę z tą książką kilka przyjemnych wieczorów i dokładnie tak się stało.🌼 Było miło i niezobowiązująco.
„The Fine Print” to dobrze napisany romans – bohaterowie są ciekawi, historia nie stoi w miejscu, a opisy oddziaływują na wyobraźnię. Do tego bardzo łatwo jest wejść w buty zarówno Zahry, jak i Rowana – autorka stworzyła autentyczne postacie, których emocje przelewają się na czytelnika.
Pierwszy raz w życiu zakochałam się w historii napisanej z punktu widzenia mężczyzny. W książce podział rozdziałów wynosi 50/50 – dostajemy wgląd w przemyślenia Rowana oraz Zahry. Przyznaję się, że jestem winna małego oszustwa – przeskakiwałam zdania w rozdziałach z POV Zahry, ponieważ nie mogłam się doczekać tych pisanych z POV Rowana.
Cieszę się, że autorka się z niczym nie spieszyła – przez ponad połowę książki mamy stopniowy rozwój znajomości między Rowanem i Zharą, a dopiero gdzieś około 250 strony zaczynają się mocno erotyczne sceny. Jest czas, by oswoić się z bohaterami i dobrze rozeznać w sytuacji. Nie dostajemy od razu mocnego zastrzyku intymnych sytuacji, co mnie cieszy. Gdy sceny seksu już się pojawiają, są niezłe – nie świetne, ale na pewno czerwienią policzki.
Bardzo spodobało mi się to, jak autorka ułożyła tę historię i jak wykreowała bohaterów. Zasadniczą różnicą między „The Fine Print” i wieloma romansami/erotykami jest to, że Rowan i Zahra ze sobą rozmawiają. Tak prawdziwie i szczerze – na różne tematy, ale przede wszystkim o uczuciach. Oczywiście jest kilka nieporozumień, jednak istotność rozmowy jest podkreślana w kilku ważnych momentach. Między innymi dzięki temu tak dobrze można zrozumieć się z postaciami – dokładnie wiemy, co się dzieje w ich głowach. Poza tym autorka stworzyła przemyślanych bohaterów – w tym sensie, iż kierują nimi nieco głębsze motywy, a pewne rzeczy nie dzieją się „bo tak”. Doświadczenia tworzą człowieka – w historii wielokrotnie wspominana jest przeszłość Rowana oraz Zahry, co pomaga nadać znaczenie ich zachowaniom. Po prostu jest głębszy sens w tym, jak się zachowują.
Rowan to mój nowy książkowy chłopak – dodaję go do kolekcji innych ulubionych bohaterów. Świetnie mi się o nim czytało – doskonale odnajdywałam się w jego świecie. Nie napotkałam jakichkolwiek barier, które zazwyczaj stoją między dwoma różnymi ludźmi. Zabrzmi to zapewnie dziwnie, ale przyznam, że z Rowanem czułam się niemal jednością. Naprawdę rzadko zdarza mi się coś podobnego.
Autorka napisała dobrą książkę – historia jest angażująca, a z bohaterami nietrudno przychodzi się zrozumieć. Choć momentami nieco mi się dłużyło (niektóre konwersacje między Rowanem i Zahrą mogłyby być trochę krótsze), to wciąż dobrze się bawiłam. Moja ocena: 9/10
Hej📝
Z romansami ciężko trafić naprawdę źle – romantyczna historia przemawia do różnych osób w rożny sposób, ale zasadniczo każdy może znaleźć coś dla siebie. Akurat rynek jest ostatnio przepełniony właśnie takimi powieściami – są rożnej maści i koloru. Do „The Fine Print” przekonał mnie całkiem niezły opis. Miałam nadzieję, że spędzę z tą książką kilka przyjemnych...
2022-05-13
Hej🗝
Czasami trafia się na książki, w których można się zakochać już po kilku stronach. Nie zdarza się to często, ale gdy już się znajdzie taki tytuł, to przyjemność z czytania jest nieporównywalna do niczego innego. U mnie zazwyczaj oznacza to też, że historia zostaje ze mną na LATA. Lubię często do takich powieści wracać – najlepsze jest to, że dla mnie nigdy się nie starzeją. Jednym z takich tytułów okazała się książka „The Inheritance Games” autorstwa Jennifer Lynn Barnes. Uwielbiam w niej praktycznie wszystko – od stylu autorki, przez bohaterów, do fabuły. Jestem pewna, że jeszcze nie raz po nią sięgnę.
Przede wszystkim spodobał mi się pomysł na książkę. Zwyczajna dziewczyna, rodzina skrywająca tajemnice, smutna przeszłość, wskazówki pozostawione przez zmarłego bogacza, czterech braci i gigantyczny spadek. Historia jest na pewno oryginalna – nie przypominam sobie drugiej takiej książki. Między innymi dlatego tak wspaniale mi się ją czytało – nie wpadała w schematy, nie mieliła milion razy tych samych wydarzeń i sytuacji. „The Inheritance Games” jest jak powiew świeżego powietrza na rynku wydawniczym.
Moje serce podbił delikatnie zarysowany wątek miłosny. Polubiłam Graysona i Jamesona w tym samym stopniu – każda z męskich postaci została porządnie wykreowana. Choć może i nie są tak wielopoziomowi jak Bel z „Hotel Magnifique”, to wciąż widać, że na ich zachowania i charaktery składają się różne wydarzenia. Nie kieruje nimi jedna „zachcianka”, nikt nagle nie doznaje „olśnienia” i zaczyna wręcz szaleć za główną bohaterką, nic nie przychodzi „samo”. Grayson musi nauczyć się ufać, a Jameson dorosnąć. Następuje rozwój postaci – nie zawsze w takich kierunkach, w jakich by można było oczekiwać.
Niektóre zwroty akcji szczerze zaskakują, inne można do pewnego stopnia wyczuć. W każdym wypadku obserwuje się wydarzenia z zapartym tchem. Tajemnice na tajemnicach gonione tajemnicami. Wskazówki zostawione przez Tobiasa są czasami naprawdę trudne do rozgryzienia. Z przyjemnością śledziłam poczynania bohaterów i nie mogłam nacieszyć się ich obecnością. Szukanie i interpretowanie kolejnych elementów układanki to zdecydowana większość książki – stopniowo odkrywamy kolejne rodzinne tajemnice. W powieści jest całkiem sporo akcji, dzięki czemu nie ma szansy na nudę.
Ta powieść to odkrywanie kolejnych kart rozłożonych przez Tobiasa. Dla bohaterów problem jest w tym, że nieustannie pojawiają się coraz to nowe poszlaki – wydawać by się mogło, że nie ma końca. Jedni się poddają, inni dopiero nabierają chęci do gry – jestem niezmiernie ciekawa, gdzie zaprowadzi bohaterów ta cała sytuacja.
Avery to spokojna i cicha dziewczyna. Ma ostry umysł i twardo stąpa po ziemi. Zazwyczaj świetnie rozumiałam jej wybory i dobrze się z nią dogadywałam. Łatwo wejść w buty bohaterki. Poza tym dziewczyna wydaje się autentyczna – z krwi i kości, niewyidealizowana, zwyczajna (choć jednak wcale nie do końca tak zwykła).
Grayson podbił moje serce. Cóż mogę powiedzieć? Faceci w garniturach, o zimnym spojrzeniu i niewymuszonej gracji są potwornie pociągający. Doceniam to, jak Grayson się ziemia pod wpływem znajomości z Avery i jak potrafi przyznać się do błędów.
W grę wchodzi również Jameson. Jameson jest do pewnego stopnia przeciwnością Graysona – ma zdecydowanie bardziej wyluzowany charakter. Jest to równie intrygująca postać – bohater, z którym równie przyjemnie spędza się czas.
Waśń między braćmi i ich natura nie wzięły się znikąd – cieszę się, że autorka zainwestowała czas i zajęła się też tłem dla różnych relacji. Wątek Emily był interesujący i dzięki niemu wiele rzeczy zaczęło mieć głębszy sens.
Przy tej książce nie mam do czego się przyczepić. Zakochałam się w bohaterach, uwielbiam tę historię, a fabuła jest po prostu świetna. Polecam czytelnikom rożnej maści – każdy znajdzie coś dla siebie.
Moja ocena: 10/10
Hej🗝
Czasami trafia się na książki, w których można się zakochać już po kilku stronach. Nie zdarza się to często, ale gdy już się znajdzie taki tytuł, to przyjemność z czytania jest nieporównywalna do niczego innego. U mnie zazwyczaj oznacza to też, że historia zostaje ze mną na LATA. Lubię często do takich powieści wracać – najlepsze jest to, że dla mnie nigdy się nie...
2022-05-06
Hej🔮
Magiczne historie zajmują specjalne miejsce w moim sercu. Zwłaszcza, gdy są świetnie napisane, a bohaterowie autentyczni i krwiści. Nie mówiąc też o wątku romantycznym, który oczywiście musi się dla mnie znaleźć w powieści – tutaj dostałam coś nieco innego, niż mam w zwyczaju czytywać, ale równie emocjonującego. „Hotel Magnifique” to wspaniała historia zamknięta w ładnie wydanej książce. Porywa, angażuje i zaskakuje.
Bel to świetnie wykreowana męska postać – podobała mi się jego niejednoznaczność. Choć wydaje się być troskliwy, całkiem zaangażowany i dość opiekuńczy, to skrywa bardzo wiele sekretów. Od samego początku maskuje pewne rzeczy i nigdy nie mówi całej prawdy. Jego intencje są szczere, jednak czasami trzymanie sekretów dla siebie powoduje sporo komplikacji. Dodatkowo uczucie do Jani przybiera stopniowo na intensywności – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mimo tego, że Bel darzy miłością dziewczynę, to nie jest to w żadnym razie cukierkowa wersja romansu. Bohaterem kierują różne motywy – miłość nie zawsze jest najważniejsza. Bardzo przypadło mi do gustu to, że autorka stworzyła tak wielopoziomowe postacie, na których akcje składa się wiele rzeczy. Nie dotyczy się to tylko chłopka, ale też innych (Jani przede wszystkim). Bel jest piękny, pociągający, mroczny i pełen uroku – z zaangażowaniem śledziłam kolejne etapy „związku” bohaterów. Mężczyznę wyróżnia nie tylko wygląd, ale też ujmujący charakter – Bel jest ciekawski, momentami buntowniczy, niekiedy uległy, twardy i potężny. Spotykanie się z nim na kartach książki było czystą przyjemnością – myślę, że czasami będę wracać do „Hotel Magnifique” tylko po to, aby znów się z nim zobaczyć.
Jani to mocna bohaterka – twarda, waleczna, nieustępliwa. Doceniam to, iż autorka stworzyła tak autentyczną kreację. Postacią targają przeróżne emocje, gdy jej siostra, Zosa, zostaje zatrudniona w hotelu, a ona sama odprawiona z kwitkiem. Jest mowa o zazdrości – nikt nie idealizuje Jani, tylko przedstawia ją jako zwykłą dziewczynę, która musiała odnaleźć się w niezwykłej sytuacji. Bohaterka nie zirytowała mnie nawet jeden raz – łatwo się z nią porozumieć. Jeszcze prościej wejść w jej buty właśnie z uwagi na to, iż autorka oddała szczere emocje na kartach książki. Jani odkrywa swoją niesamowitość dopiero z czasem – z fascynacją podąża się wraz z nią przez różne sytuacje. Na szacunek zasługuje jej determinacja i siła ducha. Przyjemnie spędza się z nią czas.
Nie będę ukrywać – uwielbiam tę książkę. Ma świetny klimat. Wykreowany świat zapiera dech w piersi, jest niepowtarzalny i pełen uroku. Po przeczytaniu zaledwie kilku stron teraźniejszość rozmazuje się przed oczami, a na jej miejscu pojawia się cuchnące rybami Durc i Hotel Magnifique pełen przyjemnych kwiecistych woni. Łatwo zapomnieć o rzeczywistości i zniknąć w realiach inspirowanych Belle Epoque.
Używanie francuskich słówek w tekście jest częste, ale wcale mnie nie irytowało – jeśli już, to tylko dodawało do klimatu.
Ilość wątków, które zostały zwinnie wplecione w powieść jest spora. Cały czas coś się dzieje, przez co nie ma chwili na nudę. Nie znaczy to też, że autorka nie daje czytelnikowi odpocząć – silnie oddziaływujące opisy miejsc i ciekawe przemyślenia bohaterki pozwalają na odpoczynek pomiędzy wartką akcją.
Na pochwały zasługuje to, że autorka świetnie radzi sobie z łączeniem wielu sytuacji, postaci, miejsc, pragnień, powodów i pobudek w jedną spójną całość. Historia jest logiczna – pewne rzeczy wynikają z siebie, a zachowania bohaterów nabierają sensu z czasem. Motywy działań odkrywane są stopniowo – autorka cały czas daje wskazówki, jednak połączenie ze sobą pewnych wydarzeń nie jest takie proste. Im dalej się jest w historii, tym więcej widać. Zwroty akcji pojawiają się nagle i są naprawdę zaskakujące – zupełnie nie można się spodziewać tego, gdzie historia poprowadzi dalej. Zaliczam to na spory plus – czuć świeżość (a wręcz chrupkość).
Oryginalność to mocny atut tej powieści. Czy ktoś kiedyś słyszał o posiadającej magiczne zdolności istocie z kubkiem na herbatę, w którym trzymany jest roztwór biały jak mleko; jednak to nie mleko, a mieszanka zamieniająca palce lub oczy innych magów w porcelanę? Z takimi przemienionymi częściami ciała można zrobić wiele rzeczy – przede wszystkim zabić, zbijając porcelanę. Sama koncepcja jest bardzo ciekawa – hotel, który pojawia się w alejkach, by znów zniknąć na dłuższy czas. Goście, którzy nie pamiętają nic po dwutygodniowym pobycie. Sekrety na sekretach goniące sekretami…
Wątek romantyczny jest świetnie wyważony – obecny, jednak niegrający głównych skrzypiec. Uroczy, choć nieoczywisty. Emocjonujący, ale nie wulgarny.
Język i styl autorki jest przyjemny i obrazowy. Niemniej dla osób zaczynających przygodę z czytaniem po angielsku ta książka może się nie sprawdzić – przez dużą ilość specyficznych słówek i zwrotów tę lekturę sugeruję poziomowi C1.
Polecam tę książkę miłośnikom fantastyki i lekkich romansów. Tym lubiącym tajemnice, klimat XIX wieku i magię. „Hotel Magnifique” to świetna pozycja, którą można połknąć w dwa dni. Intryguje i fascynuje, a do tego do samego końca trzyma w napięciu.
Moja ocena: 10/10
Hej🔮
Magiczne historie zajmują specjalne miejsce w moim sercu. Zwłaszcza, gdy są świetnie napisane, a bohaterowie autentyczni i krwiści. Nie mówiąc też o wątku romantycznym, który oczywiście musi się dla mnie znaleźć w powieści – tutaj dostałam coś nieco innego, niż mam w zwyczaju czytywać, ale równie emocjonującego. „Hotel Magnifique” to wspaniała historia zamknięta w...
2022-04-26
Hej🌷
Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czytałam gazetę. Jasne, zdarzało mi się podebrać dziadkowi z szafki Angorę, gdy byłam jeszcze w gimnazjum, ale nie po to, żeby poznać bliżej rozważania polityków ówcześnie piszących na łamach tej gazety, tylko w celu oglądania satyrycznych rysunków. Jakoś nie ciągnęło mnie do czytania felietonów. W połowie przez to, że wcześniej nic nie rozumiałam z ich przekazu, a w drugiej połowie dlatego, iż moje doświadczenia z podobnymi utworami były…różne. Jednak gdy dostałam propozycję przeczytania „Savoir-vivre XXI wieku”, zgodziłam się bez wahania – trzeba poszerzać horyzonty. Dziś z przyjemnością stwierdzam, że to była bardzo dobra decyzja. Michał Heppner ma ostry umysł, bystre oko i świetny język.
Na dobrą sprawę mam same pozytywne rzeczy do powiedzenia o recenzowanej książce, co bardzo mnie cieszy. „Savoir-vivre XXI wieku” jest jak rzeka. Czytasz, ale na dobrą sprawę w ogóle nie czujesz tego, że właśnie to robisz – nurt utworów porywa. W głowie pojawiają się obrazy, emocje dają o sobie znać, widzisz przed oczami osobę, która opowiada o swoich odczuciach, jednak zupełnie zapominasz, że właśnie trzymasz w rękach książkę. Przez krótkie teksty po prostu się płynie i z każdym następnym chce się więcej – można wciągnąć się jak w dobrą powieść. Co ciekawego autor poruszy tym razem? Co przykuło jego uwagę? Czym zechce się podzielić?
Cieszę się niezmiernie, że felietony zostały zebrane i zamknięte w jednej książce. Ja akurat nie mam we krwi czytania gazet – od mojego ostatniego zakupu Bravo minęło już sporo czasu.
Osoby o różnych poglądach religijnych i politycznych zapewne mogłyby kłócić się o to, na ile „mądre” są przedstawiane „mądrości”. Dla mnie akurat na każdym polu odnotowywałam kolejne zielone haczyki. Nie przeczę, że to na pewno jeden z powodów, przez które tak gładko szło mi czytanie – miałam wrażenie, że autor ubrał moje frustracje w swoje słowa i zrobił to w świetny sposób. Można się zgadzać ze stanowiskiem autora lub nie, jednak nie można odmówić mu tego, że ma wiele trafnych spostrzeżeń.
Podoba mi się konstrukcja książki – felietony są krótkie, ale zostają w głowie na długo. Fascynuje mnie to, że można otworzyć zbiór na dowolnej stronie i po prostu zacząć jeden z utworów, aby zobaczyć, co przyniesie przeczytanie felietonu w danym dniu i jak będzie się na niego spoglądać za tydzień czy miesiąc.
Miałam wrażenie, że pomimo mocno zaznaczonych przekonań autora, teksty zapraszały do dyskusji. Zbiór felietonów Michała Heppnera to angażująca i przyjemna lektura – jest to pokarm dla umysłu podany w lekkim (a jednocześnie treściwym) wydaniu.
Ubranie w słowa swoich odczuć jest bardzo trudne – szczerze podziwiam osoby, które mogą to zrobić w tak gładki i ciekawy sposób jak Michał Heppner. Trafne spostrzeżenia mieszają się z komentarzami odnoszącymi się do wydarzeń politycznych z danego okresu (od 2013 do 2020) i genialną prozą. Niekiedy książka przybierała nieco autobiograficzny wydźwięk – może nawet bardziej stawała się czymś w rodzaju pamiętnika, gdy autor wspominał wydarzenia ze swojego życia. Michał Heppner ma świetną znajomość języka polskiego i niejednokrotnie wskazuje na swego rodzaju „idiotyzmy” – te nowo generowane przez polityków i te istniejące od dawna.
Jeśli chodzi o sam savoir-vivre… temat przewija się przez felietony – w jednych jest bardziej zaznaczony, a w innych widać go nieco mniej. Autor zwraca uwagę na błędy popełniane przez zwykłych ludzi i tych będących u władzy. Ci drudzy z wymienionych teoretycznie powinni świecić przykładem – choćby tylko dlatego, że są reprezentantami pewnej części społeczeństwa, dla niektórych są autorytetem, a jak to zostało ujęte w pewnym artykule mówiącym o powodach, dla których warto mówić poprawnie „między kulturą języka człowieka a jego kulturą duchową można postawić znak równości”.
Nie będę rozprawiać o kulturze polityków, bo chyba nie ma już rzeczy, która nie byłaby powiedziana wcześniej – czy też umiejętnie przedstawiona w felietonach. Stwierdzę natomiast, że warto sięgnąć po „Savoir-vivre XXI wieku” – książka zwraca uwagę na ważne aspekty związane z kulturą, językiem, wychowaniem i manierami. Unaocznia pewne kwestie, ale przy tym jest lekka i wciągająca.
„Sztuka życia” to coś, co w mniejszym/większym stopniu dotyka każdego z nas. Nikt nie jest święty, toteż każdemu zdarzy się popełnić błąd. Sama nieustannie nad sobą pracuję, ale język polski wciąż zaskakuje mnie na nowo. Nie idzie z nim wygrać. Pogodziłam się ze swoją porażką. Czasami ważna jest świadomość i starania – to już naprawdę coś.
Pierwsze co, gdy zobaczyłam okładkę, to pomyślałam o słowach Mikołaja Reja „iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Okładka przyciąga wzrok – jest zwyczajnie ładna i ciekawa.
Cóż rzec? Polecam sięgnąć po „Savoir-vivre XXI wieku” – Michał Heppner jest naprawdę dobrym felietonistą. Pozwolę sobie powtórzyć: ma ostry umysł, bystre oko i świetny język. Felietony połyka się jeden po drugim – krótka, a jednak wnikliwa analiza pewnych wydarzeń, genialna proza i nuta satyry. Cieszę się, że dzieła autora zostały wydane w formie książki – na pewno będę do nich wracać.
Moja ocena 10/10
Hej🌷
Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czytałam gazetę. Jasne, zdarzało mi się podebrać dziadkowi z szafki Angorę, gdy byłam jeszcze w gimnazjum, ale nie po to, żeby poznać bliżej rozważania polityków ówcześnie piszących na łamach tej gazety, tylko w celu oglądania satyrycznych rysunków. Jakoś nie ciągnęło mnie do czytania felietonów. W połowie przez to, że wcześniej nic...
2020-11-18
Hej🦋
Nieczęsto spotyka się książki, które faktycznie potrafią wzbudzić uśmiech na twarzy. W zasadzie jeszcze rzadziej zdarza się, aby przy jakiejś zanosić się śmiechem – tak szczerze. Akurat „Debeściara” nie tylko rozbawia do łez, ale też rozkochuje w sobie. Urocza historia, dobrze napisana powieść i wystrzałowa główna bohaterka – cudo!
Monika jest osobą dość głupiutką, żyjącą w zupełnie innym świecie, pełną sprzecznych sygnałów i dziwnych zachowań – w skrócie: nie można się przy niej nudzić! Ilość wpadek zaliczonych przez główną bohaterkę już w kilku pierwszych rozdziałach powieści jest… imponująca. Później robi się tylko lepiej! Więcej wpadek, więcej cringe’u, więcej facepalm’a i zażenowania, choć właśnie przez to ta książka jest taka dobra. Śmiechu, chichotu i uśmieszków nie ma końca. Pech chodzi za Mon wszędzie, a my… chodzimy za nią. Uwielbiam w tej powieści to, że podchodzi do wszystkiego z przymrużeniem oka – w życiu po prostu dzieją się różne głupie rzeczy i to wcale nie oznacza, że od razu trzeba zapadać się pod ziemię. Można przyjmować to wszystko na klatę – dokładnie jak Monika.
Wątek miłosny jest dobry – trochę zabrakło do wspaniałości, ale nie będę też za bardzo narzekać. Ogółem jestem wielką fanką Juliana – przyjazny gość, który rozbraja swoim zachowaniem względem troszkę głupiutkiej Moniki. Wyrozumiały, cierpliwy, spokojny, zamożny i hej, mówiłam już, że do tego wszystkiego niebiańsko przystojny? Bez problemu można się w nim zauroczyć. Może nie zakochać, ale na pewno zadurzyć. Chętnie poczytałabym o nim nieco więcej! Główny plan przez większość książki zabiera Monika – Julian to w zasadzie taki dodatek do niej. Ona jest gwiazdą, a on cieniem wkoło jej światła.
Z bohaterów drugoplanowych w pamięć na pewno zapada babcia Moniki – ta kobieta to dopiero bomba! Szkoda, że spędzamy z nią tylko zaledwie kilka stron! Warto zapoznać się z tak odjazdową babcią. Z teściową Mon również – jak można się domyślić, relacja tych dwóch pań przypomina płomienną ścieżkę przez piekło (tutaj płomiennie zabawną).
Książka jest świetna! Monika to królowa wpadek – królowa pecha, ale też śmiechu. Nie ma szans na utrzymanie kamiennego wyrazu twarzy. Ta powieść rozbawia do łez i potrafi poprawić humor. Gdy ma się doła lub jest się zdenerwowanym, to „Debeściara” sprawdzi się świetnie. Przyjemna, lekka, dobrze napisana i odprężająca.
Moja ocena: 10/10.
Zapraszam na mój bookstagram ---> Instagram/Facebook
Hej🦋
Nieczęsto spotyka się książki, które faktycznie potrafią wzbudzić uśmiech na twarzy. W zasadzie jeszcze rzadziej zdarza się, aby przy jakiejś zanosić się śmiechem – tak szczerze. Akurat „Debeściara” nie tylko rozbawia do łez, ale też rozkochuje w sobie. Urocza historia, dobrze napisana powieść i wystrzałowa główna bohaterka – cudo!
Monika jest osobą dość głupiutką,...
2020-11-18
Hej❤️
Czytaliście kiedyś książkę, która spełniałaby wszystkie Wasze oczekiwania? Albo taką, która po prostu śpiewa wprost do duszy? Ja miałam okazję doświadczyć tego anielskiego uczucia, gdy czytałam „Pana Romantycznego”.
Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć!🙈
Co najbardziej mnie urzekło w tej książce? Chyba będzie to chemia między Eden i Maxem. Ten mężczyzna… nawet nie mam słów, aby wyrazić swój zachwyt jego postacią. Był idealny – miękki tam gdzie potrzeba i równie twardy w innych kwestiach. Fakt, że miał tyle różnych wcieleń był tak pociągający i niesamowity, że na długo zapamiętam tę powieść. Z każdym rozdziałem odkrywamy inną część Maxa – trudno też jest się domyślić, gdzie są granice jego gry, a gdzie zaczyna się jego prawdziwe „ja”. Rozgryzienie go wcale nie przychodzi łatwo, co uważam za spory plus – nie jest to nawet w najmniejszym stopniu jednowymiarowy charakter, a raczej gigantyczne puzzle, nad którymi trzeba się sporo nagłowić. Eden akurat świetnie wpasowywała się w ten klimat tajemniczości ze swoją podejrzliwością i toną (czasami drażliwych) pytań.
Bez najmniejszego problemu przychodzi zakochanie się w Maxie, jego sposobie bycia oraz charakterze.
Czy istnieje bohater idealny? Tak! I jest nim Max Riley. Ani razu nie był irytujący i ani razu się nim nie rozczarowałam. Każde jego wcielenie przyciągało do siebie czymś innym, a wszystko złożyło się na niesamowitą całość.
„Pan Romantyczny” to w zasadzie podróż Eden, w której na nowo odkrywa miłość. Wcześniejsze doświadczenia dziewczyny zrobiły z niej dość zgorzkniałą osobę – Max na nowo pokazuje jej to, czym może być romantyczne uczucie. Bez seksu, a wciąż powodujące szybsze bicie serca. Uwodzenie i rozkochiwanie w sobie Eden to arcytrudne zadanie – rozgrywka między romantycznym uczuciem i zimną kalkulacją też jest składową cudowności tej książki. Zasadniczo ta walka tworzy tę powieść – nie można się oderwać! Bohaterka jest interesująca, inna, z pazurem – oryginalna. Już dawno przestała wierzyć w jeźdźca na białym koniu i ideę księżniczki w opałach – twardo stąpa po ziemi i wie czego chce od życia. A przynajmniej tak jej się wydaje. Obserwowanie zmian zachodzących w Eden było świetnym doświadczeniem – powoli, krok po kroku otwierała oczy nie tylko na miłość, ale też zwyczajnie na inność.
„Pan Romantyczny” to przyjemnie napisana książka, w której cały czas coś się dzieje – nie można się nudzić. O randkach Maxa z Eden mogę czytać w kółko i na okrągło – urocze, niesamowite, osadzone w rzeczywistości, a jednak tak magiczne. Cudowność tej powieści też leży właśnie w tym, że wszystko dzieje się w realiach dzisiejszych czasów, przy czym przypomina historię wprost z bajki. Jest to inna wersja księżniczki w opałach i jeźdźca na białym koniu. Tutaj księżniczka mówi miłości jedno wielkie NIE, a rycerz ma tysiąc różnych wcieleń, choć tylko jedno prawdziwe. Ona jest krytycznie nastawiona do wszystkiego, a On pragnie zabezpieczyć przed ujawnieniem swoje klientki. Cudo!
„Pan Romantyczny” to przyjemnie napisana, trzymająca w napięciu, interesująca i oryginalna powieść, którą mogę polecić każdemu. Idealny główny bohater, idealnie wyważona pikantność i słodycz oraz niecodzienna główna bohaterka.
Moja ocena: 10/10.
Zapraszam na mój bookstagram (na Instagramie oraz na Facebooku) :)
Hej❤️
Czytaliście kiedyś książkę, która spełniałaby wszystkie Wasze oczekiwania? Albo taką, która po prostu śpiewa wprost do duszy? Ja miałam okazję doświadczyć tego anielskiego uczucia, gdy czytałam „Pana Romantycznego”.
Nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć!🙈
Co najbardziej mnie urzekło w tej książce? Chyba będzie to chemia między Eden i Maxem. Ten mężczyzna… nawet...
2021-04-28
Laurę Thalassę znam już z kilku książek i mniej więcej wiem, na co się przygotować przy spotkaniu z nią.
Dużo emocji✅
Gorący romans✅
Wątek hate-love✅
Lekkość stylu pisania✅
Oryginalność➕/➖
Od “Wojny” nie można się oderwać – choć zasadniczo wiemy, co nas czeka w książce (gorący Jeździec Apokalipsy i dziewczyna, która będzie utrudniać mu życie, jak tylko można), to i tak czyta się z rosnącą ekscytacją i ciekawością.
Uwielbiam niejednoznacznych bohaterów – kocham, czczę, pożądam i chcę każdego dnia. Wojna to dokładnie tego typu charakter – z jednej strony delikatny i opanowany przy Miriam, a z drugiej dziki jak niedźwiedź i lampart razem wzięci. Wojna jest okrutnym mężczyzną, który zabija, torturuje, nasyła na siebie ludzi i nie ma praktycznie żadnej litości. Hm, a może jednak ma? Miriam porusza w jego sercu głęboko zakopane emocje, o których sam zainteresowany chyba nie miał pojęcia. Proces wydobywania na wierzch współczucia i dobroci jest bardzo trudny i niesamowicie długi, ale z czasem Wojna ulega… ale czy na pewno? Jeździec Apokalipsy został stworzony do spopielenia ziemi i wyrżnięcia w pień ludzkości. Nie spodziewał się, że na jego drodze stanie młoda dziewczyna i będzie otwarcie mu się przeciwstawiać – robić wszystko, by nie wygrał tej bitwy. Choć Wojna to postać, która mogłaby bez problemu nagiąć do swojej woli Miriam, jeździec nie tłamsi kobiety, tylko pozwala jej na opór. W końcu to coś, co go w niej tak interesuje.
Uwielbiałam czytać o istnej wojnie między Miriam i Wojną – to, jak ona się zachowuje i jak on podejmuje grę…
Ostrości dodaje powieści wszechobecna smierć, walka i tragedia, która rozgrywa się zarówno na pierwszym planie, jak i w tle. Wojna oczywiście używa wszystkiego przeciw Miriam, co ma, aby ta się poddała, a w to wchodzi zabijanie ludzi. Dużo przemocy. Wiele ofiar i przelanej krwi.
Miriam przypadła mi do gustu, ponieważ doskonale znała swoje granice i nie była typem bohatera, który cechuje się słomianym zapałem. Jeśli kobieta coś sobie postanowiła, to tak miało być i kropka. Oczywiście Wojna przedziera się przez jej pancerz, czy tego chce, czy też nie, jednak ten proces trwa długo – bohaterka w żadnym razie nie rzuca się przed Wojną na kolana i choć jego aparycja jest prześliczna, a on sam władczy, potężny i ociekający seksapilem, to Miriam nie rozkłada przed nim nóg. Doceniam bój, który dziewczyna toczyła ze samą sobą – wydawał się tak… autentyczny. Ekscytowała mnie jej walka z Wojną – chwyty, które stosowała i zaparcie w boju. Bohaterka nie jest irytująca, a jej działania są w większości logiczne. Nie można się przyczepić do kreacji jej charakteru, ani poddawać w wątpienie zachowań. To trudne zadanie, by stworzyć autentyczną postać przy takiej tematyce – Laurze się to udało i to tak na 6+ w skali do 6.
Tak, Laura Thalassa jest powtarzalna i to czasami aż do bólu. Znów dziewczyna, która poluje na Jeźdźca Apokalipsy? Znów mu się nie chce oddać, ale jednak się oddaje? Ponownie mężczyzna z wyznaczonym celem, który nie chce się poddać i będzie dążył do zabicia (prawie) każdego człowieka na ziemi? Kolejny raz ludzie umierają tonami? Tak, kolejny raz, znów, ponownie mamy odczynienia z takimi tematami, ale za każdym razem autorka pisze te historie tak, iż mimo powtarzalności i schematyczności pragnie się czytać dalej. Po tygodniu nadal myśli się o książce i wraca się do niej fragmentami, a nawet i całością. Dlaczego? To po prostu magia pisania autorki. Nie wiem, jak Laura to robi – serio, też tak bym chciała! – ale wychodzi magicznie, niesamowicie, żywo i autentycznie. Nie ma żadnej bariery pomiędzy bohaterami i czytelnikiem – emocje wybijają się z kart książki i zalewają każdego, kto sięgnie po powieść.
Książkę się wchłania i to w zastraszającym tempie. Nie można się oderwać i nie można przestać myśleć o Wojnie w chwilach, gdy się nie czyta. Mężczyzna został wykreowany w taki sposób, że… wow. No po prostu wow. Obraz jest tak żywy, że czasami wydawało mi się, iż jeździec stoi zaraz obok mnie.
Seks w wydaniu Laury Thalassy przypadł mi do gustu – jest coś w jej opisach, co pozwala wyobraźni na prawdziwą ucztę. Stosunki nie są brutalne, ale też nie słodkie – ekscytują, zaskakują i porywają.
Trzeba docenić plastyczność świata, który rysuje przed nami autorka. Żywe opisy z nutą grozy łatwo malują się w wyobraźni. Do tego trzeba docenić pomysłowość i kreację – Laura zwraca uwagę na otoczenie, ale nie ciągnie opisów nie wiadomo jak długo i pozwala czytelnikowi na wypełnienie reszty obrazu.
Książka jest fantastyczna – oczywiście powtarzające się elementy (których jest więcej, niż wymieniłam w recenzji) bywają irytujące i chciałoby się powiedzieć: hej, stać cię na wymyślenie czegoś innego! Z drugiej strony Jeźdźcy Apokalipsy mają swój urok i ciężko byłoby coś w tym zmieniać – ta surowość, zawzięcie i ostrość to coś, na co się po prostu czeka. Oczywiście Zaraza i Wojna to dwójka zupełnie różnych mężczyzn, jeśli chodzi o seks i miłość – polecam zapoznać się i z jednym i z drugim! Powieść na pewno nie jest nudna – czyta się gładko i szybko, a serce podczas czytania wali młotem.
Moja ocena 9/10
Laurę Thalassę znam już z kilku książek i mniej więcej wiem, na co się przygotować przy spotkaniu z nią.
Dużo emocji✅
Gorący romans✅
Wątek hate-love✅
Lekkość stylu pisania✅
Oryginalność➕/➖
Od “Wojny” nie można się oderwać – choć zasadniczo wiemy, co nas czeka w książce (gorący Jeździec Apokalipsy i dziewczyna, która będzie utrudniać mu życie, jak tylko można), to i...
2021-06-04
Hej🖤
Bardzo chciałabym wiedzieć, jak Laura Thalassa to robi? Że chce się czytać i czytać jej książki i nigdy nie kończyć? Że bohaterowie, choć tak podobni do poprzednich części serii, pochłaniają bez pamięci? Że mimo powtarzających się wątków, chce się dostać w ręce kolejną taką powieść? Że nawet małe nielogiczności nie przeszkadzają? “Famine” to kolejna świetna książka amerykańskiej pisarki, od której nie można się oderwać (i od pisarki i od książki!😂🙈)
Uwielbiam w tej książce to, iż Głód stroni od seksu na wszystkie możliwie sposoby – tym razem to dziewczyna jest tą postacią, w której głowie krążą różne nieczyste myśli. Ana była prostytutką – bezsprzecznie ma doświadczenie z mężczyznami. Obsługiwała wielu klientów za resztki jedzenia, którego stopniowo było coraz mniej – Głód działał nieustannie, skutecznie wybijając ludzkość, zabierając pożywienie i wyniszczając populację. Po sobie nie pozostawiał nic innego, jak morze krwi i ścieżkę jałowej ziemi, niezdolnej do wydania plonów. Głód i Ana spotkali się już raz. Teraz ich ścieżki ponownie się przecięły, po pięciu latach od ostatniego spotkania… w tym czasie dziewczyna zmieniła się diametralnie – z niewinnej dziewicy w kogoś wyszkolonego w zadowalaniu mężczyzn i kobiet. Zawód Any dał jej postaci charakteru – stała się kimś zupełnie innym od wielu podobnych bohaterek.
Gdy Głód zawitał do kolejnego miasta, Ana oraz jej zwierzchniczka uknuły plan i zabrały się za jego realizację. Wszystko opierało się na jednym: czy Jeździec Apokalipsy pamięta Anę? Działania kobiet szybko przemieniły się w katastrofę, z której mimo wszystko dziewczyna się otrząsnęła – i zapragnęła zemsty. Tutaj znów pojawia się ten sam motyw, który nieustannie widzimy w książkach L.T – Ana atakuje Głód, choć jej szanse na zwycięstwo są zerowe. Potężny mężczyzna postanawia przytrzymać wojowniczkę, ponieważ ta… nieco go bawi.
Z każdym kolejnym rozdziałem Ana zaczyna pielęgnować w sobie trochę inne odczucia względem Głodu, niż kiedykolwiek chciałaby przyznać. Jeździec rownież stopniowo się zmienia. Co z tego wyniknie? Zapewne wielu czytelnikom nasuwa się odpowiedź – to samo co w ”Zarazie” i ”Wojnie”. Poniekąd tak, ale i też nie.
Jak już wspomniałam na początku – Głodu nie interesuje seks (a przynajmniej stara się nie złamać swojej żelaznej woli), co czyni go zupełnie innym mężczyzną od Wojny i Zarazy. Nie znaczy to jednak, iż powieść nie ocieka napięciem seksualnym i że nie ma w niej scen seksu.😏😋
Głód jest bardzo zamknięty w sobie, ale z drugiej strony o wiele bardziej otwarty na sugestie Any, niż którykolwiek z poprzednich Jeźdźców był na argumenty swoich kobiet. Oczywiście widzimy w nim silną chęć dopełnienia swojej misji, jednak donosiłam wrażenie, że podchodzi do tego bardziej… w pewien sposób filozoficznie? Na pewno zastanawia się nad słowami Any, zwłaszcza po pewnym wydarzeniu z głową kartelu narkotykowego…
Głód jest bardzo specyficznym, niekiedy wrednym, innymi razy dość czułym meżczyzną – na pewno niełatwo się z nim dogadać, ale warto sięgnąć do jego wnętrza, ponieważ gdzieś tam, daleko, daleko, bardzo głęboko, za siedmioma górami i siedmioma lasami, to wrażliwy kochanek. Głód jest straszny, bezwzględny, okrutny, trochę dziki i jednocześnie surowy – niełatwo znaleźć w nim te “redeeming qualities”, ale zdecydowanie warto poczekać, aż zaczną się pokazywać. Uwielbiam kreację Głodu, tak samo jak uwielbiałam Wojnę i Zarazę! Bohater ma w sobie magię, za którą tak nieustannie podążam – po prostu przyciąga.
Zdecydowanie na plus zaliczam fakt, iż Ana nie była podobna do Sary i Miriam w tym zakresie, iż nie broniła ludzkości „bo tak” – tylko faktycznie zastanawiała się nad sensem świata, naturą ludzi i szkodami, które ludzie wyrządzili. W poprzednich książkach troszkę dotykamy tych aspektów, ale nie tak mocno, jak w trzeciej części. Na pewno bohaterki w poprzednich tomach nie były tak krytyczne – myślę, że nastawienie Any ma dużo wspólnego z tym, co doświadczyła przez swoją pracę. Nie idealizowała ludzkości, nie widziała tylko tych dobrych stron i rozumiała do pewnego stopnia Głód.
Ana to postać, którą łatwo polubić i jeszcze łatwiej wejść w jej buty. Pomimo tego, że mamy w tej książce do czynienia z mocno dystopijnym światem po przyjściu trzeciego z czterech Jeźdźców Apokalipsy, to autorka opisuje miejsca/wydarzenia i przedstawia bohaterów w taki sposób, iż nie ma problemu z utożsamieniem się i zobrazowaniem całości. Nie można nie czuć żalu do Any ze względu na trudną sytuację, w której się znalazła – bohaterka wzbudza wiele pozytywnych uczuć i łapie za serce, ponieważ po ludzku jest czytelnikowi jej szkoda. Z jednej strony waleczna, a z drugiej urocza i delikatna – działania Any w dużej mierze są przemyślanie, a jeśli robi coś głupiego, to czujemy każdym nerwem burzę emocji, która doprowadziła do podjęcia danej akcji.
Dziewczyna nie denerwuje i nie irytuje – nie powiem, że to moja ulubiona bohaterka, ale na pewno jest w pierwszej 20.
Przez kilkadziesiąt stron mamy coś w stylu długiego wprowadzenia do właściwej akcji – znajdzie się kilka dość obszernych retrospekcji wydarzeń, które budują nastrój do tego, co dzieje się później. Ogółem nie jestem fanką takich zabiegów, wiec przemknęłam jak najszybciej przez tą cześć, aby dotrzeć do właściwych wydarzeń. Myślę, że autorka mogła zostawić w spokoju branie się za retrospekcje, gdyż fabuła by się bez nich obeszła – nie za dużo dodało to do relacji między Aną i Głodem (te informacje mogły zostać rozsypane przez rozdziały).
W książce dzieje się całkiem sporo – jest dużo akcji, choć wszystko świetnie wyważone. Nie nudzimy się, ale też nie gubimy w gąszczu wydarzeń.
To zakończenie… Ana ma w sobie ogień!❤️🔥❤️🔥❤️🔥 Chciałabym sięgnąć po ostatni tom tej epickiej serii już!!! Najlepiej dziś! Nie mogę się doczekać historii Śmierci i ponownego spotkania z Aną.
Cóż mogę powiedzieć? KOCHAM książki L.T – autorka jest po prostu świetna! “Famine” nie zawodzi. Od bohaterów, którzy przyciągają, przez ciekawą kreację świata i GORĄCY romans, aż po zwinne zwory akcji – “Famine” jest wartą przeczytania lekturą, którą chętnie polecę każdemu, kto lubi połączenie delikatnie zarysowanej fantastyki i romansu.
Hej🖤
Bardzo chciałabym wiedzieć, jak Laura Thalassa to robi? Że chce się czytać i czytać jej książki i nigdy nie kończyć? Że bohaterowie, choć tak podobni do poprzednich części serii, pochłaniają bez pamięci? Że mimo powtarzających się wątków, chce się dostać w ręce kolejną taką powieść? Że nawet małe nielogiczności nie przeszkadzają? “Famine” to kolejna świetna książka...
2022-03-14
Nawet nie wiem gdzie zacząć, by wyrazić jak ogromna jest moja miłość do tej książki. Bohaterowie? Świetni. Fabuła? Ciekawa. Chemia między Olive i Adamem? Intensywna. Tej książki się nie czyta, ją się po prostu pożera.
Historia opisana przez Ali Hazelwood jest intryguąca - wciąga, choć jest dość prosta. Sposób, w jaki autorka ubiera w słowa przeróżne sytuacje, jak komiczne i autentyczne wydaje się to, co ma miejsce… „The love hypothesis” to po prostu genialnie napisana książka. Jest to powieść, w której wyraźnie widać, że „show and not tell” to cała magia – czytelnik podąża za bohaterami i wraz z nimi przeżywa każdą sytuację. Nie przechodzimy od razu do konkluzji, tylko odkrywamy i uczymy się wraz z nimi.
Żałuję, że tyle czasu czekałam z zamówieniem tej książki. Widziałam ją w rekomendacjach na stronie internetowej już dość długo, ale przerażała mnie naklejka z napisem „The TikTok sensation” – jakoś nie wzbudziła mojego zaufania. Często to, co popularne okazuje się… co najwyżej średnie. Za każdym razem, gdy już praktycznie klikałam na „zapłać”, w mojej głowie pojawiał się cichy i bardzo piskliwy głosik, który upierał się przy tym, że to tylko kolejny romcom – w ogóle nie śmieszny, cringe’owy, żenujący i zasadnicza strata czasu. Myślałam sobie… hej, przecież przerobiłam podobne historie już milion razy. Nuda, a do tego to na pewno coś w stylu Wattpada (bez urazy dla osób, które publikują na tej platformie. Po prostu spora część z pojawiających się tam historii ma pewne powtarzające się problemy – z dobrą konstrukcją akcji, opisami, doborem słów) – niby jest na to hype, ale ile razy już nacięłam się na podobne tytuły? Cóż za błędne przekonania!
Nawet nie wiecie jak się cieszę, że przy okazji zamawiania innych książek zdecydowałam się też na tę powieść. Zaczynając czytanie od razu zostajemy zaproszeni do serca akcji. Całowanie kogoś zupełnie nieznajomego jest dziwne, ale gdy okazuje się, że to najbardziej upiorny i surowy profesor na wydziale, sytuacja nabiera zupełnie innych kolorów.
Zachowanie Olive przez znaczną część książki jest specyficzne, trochę figlarne, urocze, słodkie i niewinne. Bardzo łatwo się dogadać z dziewczyną – ani razu nie poczułam irytacji z powodu jej zachowania czy słów. W zasadzie nieźle można się przy niej bawić – Olive to wolnych duch o szczerych intencjach, który chce dla swoich bliskich dobrze. Nieraz motywy kierujące dziewczyną łapią za serce. Do tego można łatwo utożsamić się z Olive – nie jest naiwna, niemądra, sztuczna albo bezsensownie uparta, ale też zdecydowanie nie można powiedzieć, że jest nijaka. Jej interakcja z Adamem? Serduszko rośnie, a buzia się śmieje.
I właśnie… Adam Carlsen. Mężczyzna, którego wszyscy uważają za ch**a, dupka, okropnego człowieka, ponieważ jest szczery do bólu i nie ma oporów przed wytknięciem swoim doktorantom wszelkich bolesnych uwag dotyczących ich pracy. Oprócz tego jest potężny, piękny (w zestawie z sześciopakiem), mądry i z ostrym umysłem. Z zewnątrz twardy i niedostępny, ale wewnątrz… cóż, Adam ma piękne wnętrze. Można się w nim zakochać na długo przed ostatnią 1/3 książki – gdy już przeczyta się całość, to po prostu serce drze się na kawałki, że nie ma się takiego mężczyzny przy sobie. Co tak mocno może zauroczyć w Adamie? Jeszcze mocniej niż jego charakter i zachowanie w stosunku do Olive? Absolutnie rozbrajające jest to, jak mocno dbał o komfort dziewczyny i miał na uwadze pytanie o zgodę na zbliżenie. Technicznie jest to przecież oczywistość – niemniej tak rzadko widuje się w książkach opisanie tego momentu. Podkreślenie tego aspektu uważam za wielki plus powieści. I oczywiście dodaje to Adamowi milion punktów w kategorii „szacunek i świadomość”.
Dodam też, że Adam Carlsen to oficjalnie mój największy crush – przebił Rhysa z Dworów od S.J.Maas, a to już naprawdę ogromne osiągniecie. Myślałam, że skrzydlaty mężczyzna na zawsze zostanie niedoścignionym numerem jeden, ale…
Ale właśnie pojawił się Adam.
Adam Carlsen bije Rhysa na głowę. I nie ważne, że nie ma skrzydeł i nadprzyrodzonych mocy. Adama można polubić za wiele rzeczy – wyrozumiałość, delikatność, mądrość i opiekuńczość. Fascynujący jest kontrast między jego osobowością przed i po nawiązaniu znajomości z Olive. Niemniej nie dajcie się zwieść – Adam wcale nie traci swojej surowości oraz ostrości. On po prostu staje się lepszy przy Olive – z zapartym tchem obserwuje się zmiany zachodzące w jego charakterze.
Styl autorki jest lekki, zaprasza do utonięcia w uczelnianym klimacie. Nie mam zastrzeżeń co do tempa akcji, a raczej jestem z niego całkiem zadowolona. Relacja między bohaterami rozwija się swobodnie, bez gwałtownych ruchów, a kolejne wydarzenia składają się na punkt kulminacyjny.
Ta powieść jest komiczna – nie raz i nie dwa można wybuchnąć śmiechem. Autorka świetnie radzi sobie z tworzeniem zabawnych sytuacji, które wcale nie wydają się wymuszone czy sztuczne. Między tymi bardziej śmiesznymi chwilami usta wyginają się co chwila w uśmiechu z kilku względów. Przede wszystkim dlatego, że historia jest urocza (choć wcale nie cukierkowa), trochę słodka (jak pomarańcza, a nie syrop) i na pewno ekscytująca.
Pierwszy raz podczas czytania tej kategorii książek (ie romcom) nie chowałam się pod stołem z powodu zażenowania. Pierwszy raz też twarz bolała mnie od zbytniego uśmiechania się.
Bohaterowie drugoplanowi nie odgrywają znaczących ról – poznajmy Anh, dzięki której nieprawdziwy-a-może-jednak-trochę-prawdziwy związek między Olive i Adamem rozkwita. Jest też Tom, Malcolm oraz Holden, ale żadna z tych postaci nie zapisała się specjalnie w mojej pamięci.
Książkę serdecznie polecam osobom czytającym romanse – w moim przekonaniu powinna sprawdzić się świetnie. Jest to dobra odskocznia od trudnych tematów i ciężkich tytułów – relaks, uśmiech i dobra zabawa gwarantowane.
Moja ocena: 10/10
Nawet nie wiem gdzie zacząć, by wyrazić jak ogromna jest moja miłość do tej książki. Bohaterowie? Świetni. Fabuła? Ciekawa. Chemia między Olive i Adamem? Intensywna. Tej książki się nie czyta, ją się po prostu pożera.
Historia opisana przez Ali Hazelwood jest intryguąca - wciąga, choć jest dość prosta. Sposób, w jaki autorka ubiera w słowa przeróżne sytuacje, jak komiczne...
Hej🌙
Pierwszy raz trafiłam na książkę, która by mnie tak zaskoczyła. Szykowałam się na ostry erotyk, przy którym mogłabym się nieco rozerwać. Coś niewymagającego zbyt wiele myślenia i nieprzywiązującego do siebie. I wiecie co? Z przyjemnością stwierdzam, że dostałam coś absolutnie genialnego, choć zupełnie innego, niż oczekiwałam – emocjonujący romans, oczywiście z wieloma mocniejszymi akcentami (Hunter to mający obsesję na punkcie Roe, twardy, piękny i ostry mężczyzna), jednak na swój sposób tak uroczy i pasjonujący, że wbiło mnie w fotel. Totalne zaskoczenie. Szok. Przeżyłam niemały wstrząs z powodu tego, jak dobra jest ta powieść. Szorstkość i czułość walczą ze sobą na kartach książki – dodajmy do tego napięcie seksualne i jednego, powalająco przystojnego stalkera i w ten sposób dostajemy przepis na emocjonujący i rozgrzewający wieczór. „A Lovely Obsession” to świetna lektura, więc bez zbędnego przedłużania, od razu na wstępie zaznaczę, że jest to 10/10.🔥
„A Lovely Obsession” to nie jest przewidywalna książka – myślisz, że wiesz czego oczekiwać, a tu zamiast ostrego seksu i pozbawionego uczuć bohatera pojawia się pasjonujący i zawiły wątek romantyczny, w którym miłość i nienawiść przeplatają się ze sobą, tworząc coś niepowtarzalnego. Hunter ma fioła na punkcie Roe, jednak to nie jest żaden typowy stalker. Motywy Huntera są znacznie bardziej tajemnicze – chorobliwa fascynacja dziewczyną każe mu obserwować ją niemal 24h na dobę. Jednak Roe to przede wszystkim jego dług, który musi spłacać. Ten właśnie dług z czasem przerodził się w obsesję…
Hunter to chodzący orgazm w drapieżnej i niebezpiecznej formie – przez te ponad 250 stron autorka zaznaczyła to jasno, choć samego seksu w książce wcale nie jest tak wiele. I to absolutnie nie jest minus! Nic nie wydaje się przeciągane – ani dyskusje między bohaterami, ani sceny mające za zadanie budować napięcie. Całość została misternie wyważona, przez co książkę czyta się z zapartym tchem – nie jest zbyt nudna i powolna, czy też za bardzo przepełniona bezsensowną akcją.
W tle dzieje się kilka rzeczy – nad Roe wisi niebezpieczeństwo, a Hunter załatwia brudne interesy, jednak te aspekty nie odgrywają w powieści głównej roli – najwięcej czasu spędzamy przy interakcji między Roe i Hunterem. To, jak dziewczyna poznaje osobę, która za scenami kontroluje jej życie i ma obsesję na jej punkcie. Na sposobie, w który młoda kobieta powoli przeradza złość w namiętność, a mężczyzna nienawiść i obsesję w… coś innego.
Uwielbiam Huntera za to, jak traktuje Roe – słodko, ostro, źle, bardzo dobrze – zależy, z której strony patrzy się na sytuację. Z jednej Roe to największy skarb, a z drugiej uciążliwy obowiązek. Dwie skrajności, na których opierają się emocje mężczyzny, doprowadzają i jego i czytelnika do szaleństwa.
Autorka jest mistrzynią budowania napięcia – jeśli szukacie czegoś więcej, niż standardowego romansu, to warto sięgnąć po „A Lovely Obssesion”. Kocham sposób, w jaki akcje bohaterów nabierają znaczenia poprzez przeszłość i zawiłości teraźniejszości. Jak obowiązek miesza się z podnieceniem. Uwielbiam chemię między Hunterem oraz Roe – trzeba mieć talent, żeby napisać coś tak angażującego i autentycznego. „A lovely obsession” to najlepszy romans, jaki do tej pory czytałam (w kategorii romansów obyczajowych).
Hunter to szorstki facet – kontrolujący niemal każdy aspekt życia Roe. Pierwszy raz cieszyłam się, że w książce znajduje się kilka rozdziałów napisanych z punktu widzenia mężczyzny. Serio! Pierwszy raz! I ten pierwszy raz przeżyłam w niesamowitym stylu – uwielbiam Huntera i szczerze wierzę, że ten typ spodoba się wielu innym czytelniczkom. Mężczyzna jest opiekuńczy do samej kości, ostry, oschły, nieco agresywny, jednak w głębi pełen namiętności i oddania. Cudownie spędza się z nim czas – jest to świetnie wykreowana postać – żal ściska serce, iż nie ma takiego egzemplarza w rzeczywistości.
Roe również przypadła mi do gustu – doceniam jej waleczność i chęć uniezależnienia się. Podziwiam ją za wolę walki i szczerość. Łatwo przychodzi wejść w jej buty i poczuć wszystko to, co ona – na pewno ma w tym swój udział lekkie pióro autorki, angażujące opisy oraz dialogi. Zdecydowanie na plus zaliczam to, że wiele informacji jest podawane czytelnikowi z czasem – nikt nie zwala na nas tony informacji, które jakoś trzeba by było przyswoić. Niektóre sekrety pozostają nierozwiązane. Nie wszystko zostaje wyjaśnione względem przeszłości Huntera i Roe – autorka pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi, na które (mam nadzieję!) odpowie drugi tom.
Bardzo podobało mi się w książce to, że autorka nie spieszyła się z niczym – emocje i napięcie rosną powoli. Z każdym kolejnym spotkaniem z Hunterem pożądanie wybucha z podwójną siłą – jest coś w tym mężczyźnie, co sprawia, że kolana same miękną. Może to przez to, iż uczucie między bohaterami jest czymś niemoralnym, zakazanym. Może to dlatego, iż Hunter prezentuje się niczym bóg, albo to, że niełatwo przewidzieć jego dalsze poczynania. Czy będzie szorstki i ostry? Pełen agresji? Czy może pozwoli sobie na chwilę zapomnienia w pocałunku? Nie sposób tego wiedzieć, co czyni interakcje z nim o tyle bardziej interesujące.
W tej książce znajduje się kilka scen seksu (lub czegoś koło tego), ale na pewno nikt nie będzie nimi rzucał czytelnikowi prosto w twarz już na dzień dobry – powiem tak: gdy już dojdzie do zbliżenia między Roe i Hunterem, to będziecie musieli zbierać szczęki z podłogi – ja zbierałam swoją!😂 I na pewno nie stanie to się w pierwszej połowie książki – jak już wspomniałam, autorka misternie buduje napięcie. Dodatkowo Roe nie jest łatwa w kontaktach z Hunterem – za to on nie ma najmniejszej ochoty się z nią pieprzyć. Ok, może chce tego. Może nawet bardzo – jednak zanim sam się do tego przed sobą przyzna…
Nie potrafię wskazać nawet jednej rzeczy, którą bym zmieniła w tej książce – same pochwały cisną mi się na usta. „A Lovely Obsession” to coś, co zupełnie mnie zaskoczyło – to historia pełna surowych uczuć, pożądania, napięcia, nienawiści i miłości. Polecam każdemu fanowi romansów!
Moja ocena 10/10
Hej🌙
Pierwszy raz trafiłam na książkę, która by mnie tak zaskoczyła. Szykowałam się na ostry erotyk, przy którym mogłabym się nieco rozerwać. Coś niewymagającego zbyt wiele myślenia i nieprzywiązującego do siebie. I wiecie co? Z przyjemnością stwierdzam, że dostałam coś absolutnie genialnego, choć zupełnie innego, niż oczekiwałam – emocjonujący romans, oczywiście z wieloma...
Hej🌘
House of Hollow to zaskakująca pozycja – pełna mroku, zgnilizny, strachu, cierpienia, tajemnic i zmurszałych liści. Autorka zaserwowała nam istną ucztę dla wyobraźni – idealną na jesienny wieczór. Tą książkę po prostu trzeba czytać o tej porze roku! Wszystko w niej krzyczy: jesień, ciemność, deszcz, mokra ziemia, brązowe liście, szelest wiatru, zgniłe korzenie i chłód.🍂
House of Hollow to horror – nie znajdziemy tu silnie zarysowanego wątku romantycznego, ale za to jest opis napaści seksualnej. Osoby wrażliwe mogą mieć trudność z czytaniem tej książki, gdyż znajduje się w niej dość sporo przemocy. Leje się krew, a bohaterowie nie są jednoznacznie dobrzy lub źli. Mnie akurat ta ostrość baaardzo przypadła do gustu.🍇
"I'd held it close to my nose and inhaled, expecting a sweet scent like gardenia, but the stench of raw meat and garbage had made me dry heave."
Ta książka wprowadza w stan niepokoju – ciągłego oglądania się za plecy i dostrzegania kątem oka ruchu, którego tak naprawdę nie ma. Czujesz się tak, jakby pod skórą zalęgły Ci się skarabeusze i nagle zaczęły wędrówkę wzdłuż rąk, brzucha i ud. Z jednej strony House of Hollow napawa grozą, a z drugiej pokazuje piękną podróż młodej dziewczyny, która odkrywa prawdy o sobie i swoich siostrach, jednocześnie przejmując stery nad swoim życiem.
Autorka bardzo dobrze przemyślała konstrukcję książki – z każdym rozdziałem dowiadujemy się czegoś nowego o Grey oraz o relacji między siostrami. Podobało mi się częste wracanie wgłąb wspomnień Iris. To, jak krok po kroku odkrywane są nowe sekrety i zawiłości sytuacji. Autorka niespiesznie naprowadza nas na kolejne okruszki, dzięki którym powoli zbliżamy się do okrycia tajemnic.🦇
W książce cały czas coś się dzieje, choć ilość akcji nie przytłacza. Iris dużo czasu spędza na rozmyślaniu o przeszłości, przez co w niemal każdym rozdziale następują lekkie spowolnienia – retardacje – które tylko zwiększają apetyt na otrzymanie odpowiedzi na nurtujące pytania.
Najbardziej intrygujące były zmiany zachodzące w Iris pod wpływem nowych doświadczeń. To, ile przeszła ze względu na porwanie. Ile wycierpiała z uwagi na swoją naturę. I jak musiała odnaleźć w sobie siłę, by stawić czoła wrogowi – ale zupełnie nie temu wrogowi, którego się spodziewała.🌑
Kocham sposób, w jaki autorka charakteryzuje siostry – tak inne, a jednak pod tyloma względami jednakowe. Pragnienie Iris to bycia Grey nie raz zostaje podkreślone, choć z czasem nastawienie dziewczyny zmienia się znacznie. Ścieżka do poznania samej siebie i zdobycia odwagi była intrygująca. Nie mniej, niż poruszenie tematu wewnętrznej siły – dla każdego może mieć inne znaczenie, co w tej powieści jest nad wyraz widoczne. 🥀
Przede wszystkim – klimat tej książki jest wspaniały. Przepełniony zapachem zmurszałych liści, mleka i zgnilizny. Ta książka pachnie jesienią i strachem. Otwierasz strony i natychmiast znikasz w świecie upiornych mężczyzn z bawolimi czaszkami na głowie, białych kwiatów rosnących na zwłokach, których istnienie przeczy zdrowemu rozsądkowi oraz rozsypujących się ruder, które witają cię krwią i stęchlizną. Opisy świata wsiąkają do wyobraźni i zostają długo po odłożeniu powieści.🍄
Vivi, siostra Iris, to moja ulubiona drugoplanowa bohaterka – ma cięty język i ostre nastawienie do świata. Wszystko, co kocham w kobietach.
Na plus zaliczę również fakt, że w powieści znajdziemy bohaterów LGBTQ+. Iris jest biseksualna, Vivi homoseksualna, Grey heteroseksualna, a Tyler… nie wiadomo. Dodaje to książce i bohaterom – przedstawienie ich jako osób o rożnej seksualności otwiera kilka drzwi.🌿
House of Hollow to świetna, mroczna, głęboka, straszna i angażująca historia, która silnie oddziaływuje na wyobraźnię.
Na minus zaliczę fakt, iż w książce znajduje się sporo (i mam tu na myśli mega SPORO) opisów – jasne, są przeplecione dialogami, ale jakoś momentami czułam się… znudzona? przygnieciona? Nie jestem pewna, jak nazwać to uczucie, więc po prostu stwierdzę, że trzymam kciuki za to, aby w kolejnej książce od tej autorki znalazło się więcej angażujących dialogów. Nie twierdzę, że opisy były złe – wręcz przeciwnie – były bardzo plastyczne i ciekawe. Niemniej „co za dużo, to nie zdrowo”. Połowę z tego, co autorka umieściła w opisach, spokojnie można by przekształcić w dialog.🍁
Zakończenie zostawia wiele możliwości – bardzo chciałabym, aby pojawiła się kontynuacja, choć to chyba tylko piękne życzenie. Podobno książka to jednotomówka – bardzo nad tym ubolewam!🍂 Nie ukrywam, że z wielką przyjemnością wróciłabym do świata wykreowanego przez autorkę i ponownie zniknęła z nosem w książce, obserwując dalsze przygody Iris, Vivi, Grey i Tylera.
Moja ocena: 8/10
Hej🌘
House of Hollow to zaskakująca pozycja – pełna mroku, zgnilizny, strachu, cierpienia, tajemnic i zmurszałych liści. Autorka zaserwowała nam istną ucztę dla wyobraźni – idealną na jesienny wieczór. Tą książkę po prostu trzeba czytać o tej porze roku! Wszystko w niej krzyczy: jesień, ciemność, deszcz, mokra ziemia, brązowe liście, szelest wiatru, zgniłe korzenie i...
Hej🧜🏻♀️
Książka „Dom soli i łez” czekała na mojej półce bardzo długo - o wiele zbyt długo, biorąc pod uwagę piękno tej powieści. Żałuję, że nie zabrałam się za nią wcześniej! Jest to pozycja dla każdego, kto szuka niepowtarzalnego klimatu i dobrze wykreowanego świata. Autorka pisze świetnie - wcale nie znajdziemy na kartach jakoś przesadnie długich opisów, a jednak wszystko jest tak łatwe do wyobrażenia, autentyczne i angażujące. Niesamowite. Magiczne. Mroczne.
Zakochałam się w stylu Erin A. Craig - jest naprawdę niesamowity. Czytając „Dom soli i łez”, można roztopić się w niepowtarzalnym klimacie - można poczuć się tak, jakby ktoś wysłał nas na odległą wyspę, do wilgotnej jaskini przepełnionej zapachem morza i wodorostów. Można poczuć smak soli na ustach i świeżą bryzę, która delikatnie łaskocze twarz. Po prostu genialne przedstawienie świata - wszystko jest logiczne, wydaje się autentyczne i zwyczajnie pochłania bez pamięci.
Annaleigh nie jest irytującą bohaterką - pierwszy sukces. Annaleigh jest dociekliwa i uparta - drugi sukces. Z Annaleigh łatwo się dogadać (na linii czytelnik-bohater) - trzeci sukces. Annaleigh ma ostry umysł - czwarty sukces! Ogółem nie mam zbyt wiele do zarzucenia tej bohaterce. Czasami brakowało mi w niej nieco więcej… pazura. Jej dobroć dla Morelli nieco mi przeszkadzała - halo?! Bycie miłym i opiekuńczym w stosunku do macochy? Tej samej, której nikt nie znosi? Uh, od początku mi to nie pasowało, a później...🤐
Viscardi to mój nowy ulubiony bohater - i mówię to z pełną świadomością tego, kim jest. Nie wiem czemu, ale ciągnie mnie do takich przerażających, okrutnych, złych i ciemnych postaci. Uwielbiam to, jaki jest przebiegły i podstępny, ale w tym wszystkim… ma takie cechy charakteru, które ciągną do niego, jak ćmę do żarówki. Najbardziej podobało mi się w przecherze to, że on nigdy nie kłamie. Aaaa! Warto przeczytać tę powieść choćby dla poznania tego ciemnego charakteru.
Na duży plus zaliczam to, iż książka jest napisana w pierwszej osobie - mamy jednego narratora, z którego punktu widzenia poznajemy tę historię.
Wątek miłosny jest… ale nie jest tak rozbudowany, jak na to liczyłam. Czy to źle? Hm, o dziwo mało mi to przeszkadzało. W 65% książka stroni od miłosnych uniesień (później nie są one wcale jakoś mocno zaznaczone), ale nie ma na co narzekać. W książce dzieje się tyle, że nie brakuje mi częstszej obecności obiektu zainteresowania Annaleigh.
Ponieważ nie mam rodzeństwa, nigdy nie chciałam mieć, a na dokładkę nie znoszę dzieci, ciężko było mi się wgryźć w historię. Z początku nie potrafiłam wejść w buty bohaterki i rozumieć/czuć to, co ona. Niemniej autorka robi kawał dobrej roboty, opisując wszystko w taki sposób, że już po kilku rozdziałach emocje budzą się w czytelniku. Jasne - czasami denerwowały mnie siostry (nie znoszę Camille) i ogółem ich obecność w książce w połowie była dla mnie zbędna, niemniej nie jest to ten rodzaj irytacji, który każe rzucać książką przez pokój. Jedyna siostra, która faktycznie mnie zainteresowała, to Verity - ze względu na swoje umiejętności.
Kocham sposób, w jaki autorka poprowadziła tę historię - jest po prostu świetna. Jej mroczny wydźwięk… C-U-D-O-W-N-Y! Na czytelnika czekają naprawdę zaskakujące zwroty akcji - a zakończenie wbija w fotel. Uwielbiam ten epilog. Mam na jego punkcie obsesję!😂 Ostatnia wymiana zdań między bohaterami zapada głęboko w pamięć. Powiem tak: książka zaczyna się bardzo klimatycznie i mrocznie - tak jest od pierwszej strony aż do ostatniej. Magicznie, tajemniczo i ekscytująco.
Moja ocena: 9/10
Hej🧜🏻♀️
Książka „Dom soli i łez” czekała na mojej półce bardzo długo - o wiele zbyt długo, biorąc pod uwagę piękno tej powieści. Żałuję, że nie zabrałam się za nią wcześniej! Jest to pozycja dla każdego, kto szuka niepowtarzalnego klimatu i dobrze wykreowanego świata. Autorka pisze świetnie - wcale nie znajdziemy na kartach jakoś przesadnie długich opisów, a jednak...
Hej☔️
Kiedy ostatnio przeczytaliście lekko mafijny romans, w którym nie było niepotrzebnej dramy, a bohaterowie faktycznie pracowali nad budową relacji między sobą i pragnęli związku nieopierającego się jedynie na fizycznym przyciąganiu? Na palcach jednej ręki mogę policzyć książki, które odpowiadają tym kryteriom - „Lev” jest zdecydowanie jedną z nich. „Lev” to wciągająca, przyspieszająca o szybsze bicie serca, podnosząca na duchu i dobrze napisana powieść od Belle Aurory, którą mogę polecić z czystym sumieniem. Książka przewyższa wszelkie oczekiwania, które można mieć w stosunku do tego typu tytułu. Lekka, ale angażująca i dobrze rozegrana fabuła, a do tego pociągający i nieirytujący bohaterowie, to wszystko, czego potrzeba do miłego spędzenia wieczoru. 🫧
Lev jest powalającym mężczyzną. Od pierwszej strony do ostatniej nie można oderwać od niego myśli. Coś w nim sprawia, że oddech więźnie w gardle. Na pewno wiele wspólnego z tak silną i natychmiastową reakcją ma to, iż Lev ma wiele pozytywnych cech charakteru, a do tego jest piekielnie tajemniczy. Pomaga dziewczynie w potrzebie i pozwala spać jej w swoim łóżku, choć żadna inna kobieta nigdy wcześniej nie dostała na to pozwolenia. Czasami mężczyzna zachowuje się gruboskórnie, lub mówi rzeczy, których nie powinien, choć zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest jak cielę w ciemnościach - niewinne i słodkie, kompletnie nie ma pojęcia o swoich błędach. Lev dba o swoją rodzinę i pragnie widzieć w ludziach to, co najlepsze, choć nie zawsze wychodzi mu to na dobre. Jego charakter jest wielopoziomowy - mężczyzna potrafi być łagodny, miły i uprzejmy, ale jednocześnie ma problemy z kontrolowaniem agresji i bywa bardzo oschły. Jego zachowaniem kieruje kilka rzeczy na raz, przez co trudno przewidzieć, jak odpowie na pewne bodźce. Dla mnie Lev to jeden z najlepszych lekko mafijnych głównych bohaterów - naprawdę ma rozum i potrafi zrobić krok w tył, by przeanalizować sytuację. Choć skrywa w sobie wiele złości i bardzo łatwo może się wściec, to słucha głosu rozsądku (a konkretnie Miny). Poza tym ukrywa swoją przeszłość i z trudem przychodzi mu dzielenie się wspomnieniami. Skrywa sekrety i chowa emocje.🎀
Jeśli chodzi o Minę, to przekonała mnie do siebie już od pierwszego zdania. Autorka niesamowicie barwnie przedstawiła sytuację dziewczyny i poszła za zasadą „show, don’t tell”, dzięki czemu od razu jesteśmy w stanie postawić się na miejscu dziewczyny. Należy docenić silny kręgosłup moralny Miny, co również dostrzegł Lev, oraz hart ducha. Z fascynacją przyglądałam się temu, jak krok po kroku zmieniała się i rozkwitała w nowym otoczeniu. Kobieta czasami robiła głupiutkie rzeczy, przez które chciałoby się walić głową o ścianę, ale właśnie takie zachowania czynią ją wyjątkową. Poza tym Mina pokazała się od zupełnie innej, kreatywnej i artystycznej strony w późniejszych częściach książki. Dziewczyna ma wiele asów w rękawie. Dodatkowo jej przeszłość jest dość mglista, a jej pochodzenie i rodzina na pewno zaskoczy wielu czytelników. Jest co odkrywać przy Minie, przez co trudno się przy niej nudzić.🪸
Cieszę się, że w tej książce nie ma mowy o zawiłych regułach i zasadach związanych z życiem w mafijnej rodzinie. Koncentrujemy się na budowie relacji między bohaterami, którzy stopniowo orientują się w swoich uczuciach. Jak wspomniałam na samym początku, nie ma niepotrzebnej dramy, nieprzewidzianych ataków ze strony innych członków mafii, nagłych zmian w zachowaniu głównych bohaterów, czy idiotycznych pomysłów w stylu „lepiej będzie mi bez ciebie”.🫀
Miałam problem z twierdzeniem, że Mina traciła zainteresowanie Lva, ponieważ pojawiła się jego córka. By nie stracić czasu z Lev’em, bohaterka postanowiła zabrać dziewczynkę na piknik. Jakoś niespecjalnie takie zachowanie mężczyzny przypadło mi do gustu. Nie napawało mnie to optymizmem odnośnie związku Miny i Lva, a na dodatek był to natychmiastowy wyłącznik intensywniejszych emocji. Jak gdyby dziewczyna musiała błagać o atencję Lva, a pojawienie się jego dziecka kompletnie psuło atmosferę. Źle jest stawiać jego miłość do swojego potomka w takim świetle - zwłaszcza, że dziewczyna w innych momentach wcale nie jawiła się jako uciążliwa.
Doceniam to, iż autorka nie trzymała się twardo równego podziału rozdziałów między Lva i Minę. Zdecydowanie większa część historii opowiedziana jest z punktu widzenia dziewczyny, choć, zwłaszcza na początku, mężczyzna dostał swój czas z czytelnikiem.🫧
Pierwszy raz od dawna mocno polubiłam postać drugoplanową - siostrę Lev’a, Nas. Jest to twarda, silna i mocno stąpająca po ziemi kobieta, której nie da się wystraszyć. Nie można nie docenić jej podejścia do świata i walecznego nastawienia, z którym kroczy przez życie. Przeciwnościom losu należy stawiać czoła i kopać im tyłek, a nie użalać się nad sobą. By dojść do celu trzeba mocno pracować, a nie oczekiwać, że wszystko zostanie podane na srebrnej tacy. Nas jest tym małym głosikiem z tylu głowy Miny, który motywuje ją do działania i nie pozwala się poddać. Autorka świetnie wplotła tę postać w historię, nie tylko tworząc przyjaciela głównej bohaterki, ale też jej kotwicę i osobę będącą drogowskazem dla niepewnej i wygłoszonej dziewczyny. Historia Nas ma wszystkie składniki potrzebne do bycia osobną książką, toteż mam nadzieję, że będę kiedyś mogła o niej przeczytać. Znajdzie się trochę dramy, nie do końca spełniona miłość, walka ze swoimi demonami i bardzo uparta bohaterka. W powieści „Lev” Nas lśni na własny sposób - zupełnie nie przeszkadza i nie utrudnia, a wręcz pomaga historii Miny i Lev’a.☀️
Książka została napisana przyjemnie i lekko - nie ma się do czego przyczepić. Łatwo wejść w buty głównych bohaterów, gdyż autorka bardzo plastycznie nakreśla ich sytuację i kreuje świat. Powieść nie jest ani zbyt długa, ani zbyt krótka - relacja między Miną i Lev’em rozwija się w odpowiednio dopasowanym tempie, a zwroty akcji faktycznie zaskakują. Polecam miłośnikom lżejszych romansów mafijnych! Moja ocena: 9/10.🫀
Hej☔️
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKiedy ostatnio przeczytaliście lekko mafijny romans, w którym nie było niepotrzebnej dramy, a bohaterowie faktycznie pracowali nad budową relacji między sobą i pragnęli związku nieopierającego się jedynie na fizycznym przyciąganiu? Na palcach jednej ręki mogę policzyć książki, które odpowiadają tym kryteriom - „Lev” jest zdecydowanie jedną z nich. „Lev” to...