-
Artykuły„Dobry kryminał musi koncentrować się albo na przestępstwie, albo na ludziach”: mówi Anna SokalskaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyDzień Dziecka już wkrótce – podaruj małemu czytelnikowi książkę! Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
ArtykułyTysiące audiobooków w jednym miejscu. Skorzystaj z oferty StorytelLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-09
2024-05-07
2024-05-05
2024-04-28
2024-04-14
2024-04-11
2024-03-17
2024-04-08
2024-04-06
2024-03-31
Zakochałam się w drugim tomie i byłam turbo ciekawa trzeciego – nie zwiódł!
„Królestwo w ruinach” skupia się głównie na aspekcie fabularnym, ale pojawia się też trochę tego perwersyjnego seksu, który wypełniał pierwszy tom. I jak w „W ruinach róż” mnie on męczył i wręcz odrzucał tak tu został genialnie wykorzystany. Hadriel – ten wulgarny kamerdyner – też. Dobrze, że moje życzenie żeby go odstrzelić po drugim tomie się nie spełniło 😅
Po prostu uwielbiam Finlay – twarda, inteligentna i zdecydowana. Trzeba coś zrobić? Zrobi to bez rozwlekania za i przeciw przez pół książki a potem jeszcze w trakcie.
Plot twist na sam koniec sprawił, że chciałam zgrzytać zębami i mam nadzieję, że nie potoczy się dokładnie tak jak moja pierwsza myśl gdy to przeczytałam. No ale cóż, zobaczymy.
Przede mną finał tej historii. Oby był zajebisty, każde inne wrażenie będzie rozczarowujące.
Moja ocena 8/10
Zakochałam się w drugim tomie i byłam turbo ciekawa trzeciego – nie zwiódł!
„Królestwo w ruinach” skupia się głównie na aspekcie fabularnym, ale pojawia się też trochę tego perwersyjnego seksu, który wypełniał pierwszy tom. I jak w „W ruinach róż” mnie on męczył i wręcz odrzucał tak tu został genialnie wykorzystany. Hadriel – ten wulgarny kamerdyner – też. Dobrze, że moje...
2024-03-30
Liczyłam na finał zmiatajacy z fotela, zwalający z nóg i po którym szczękę będę zbierać z podłogi. Tymczasem, choć nie jestem rozczarowana, to też nie czułam tej zajebistości, którą chciałam.
„Kryształowa korona” miejscami była mocno rozciągnięta, a wydarzenia niewiele wnoszące do akcji rozwleczone. Jednocześnie narracja w tych istotnych walkach leciała sprintem, a nawet szybciej, z prędkością światła. Nie jestem z tego powodu zadowolona.
W pierwszej połowie książki zaczęły się pojawiać wzmianki o mdłościach Vhalli. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się co miało później się okazać. Ja na tym etapie zaczynałam się już irytować. Happy end miał nastąpić zdecydowanie za szybko, ale zostałam mile zaskoczona plot twistem, a moje rozdrażnienie ugłaskane.
Sama końcówka, tak dosłownie, ostatni rozdział, był najbardziej rozczarowujący. Chciałabym dostać relację z wypełnienia przez cesarza umowy z Północą, nawet w epilogu, zamiast urwania tego wątku.
Ogólnie podsumowując nie była to zła lektura, ale mnie też nie wciagnęła tak jak na to liczyłam.
Całość „Przebudzenia powietrza”, jako seria, okazała się być strasznie niejednolita jakościowo. Wzrastające zainteresowanie byłoby mile widziane, niestety tu dostałam straszne wahania i przechodziłam od zachwytu do nudy. I choć wszelkie emocje wzbudzane przez książki są mile widziane, to chce ich od bohaterów i akcji, a nuda i męczenie lektury się do nich nie zaliczają.
Moja ocena 7/10
Liczyłam na finał zmiatajacy z fotela, zwalający z nóg i po którym szczękę będę zbierać z podłogi. Tymczasem, choć nie jestem rozczarowana, to też nie czułam tej zajebistości, którą chciałam.
„Kryształowa korona” miejscami była mocno rozciągnięta, a wydarzenia niewiele wnoszące do akcji rozwleczone. Jednocześnie narracja w tych istotnych walkach leciała sprintem, a nawet...
2024-03-28
„Każde serce to wrota. Patyki i kości” kusiły mnie okładką niemal przy każdych zakupach, no i w końcu skusiły. Zamówiłam je przy okazji promocji jednocześnie robiąc sobie wielkie nadzieje. Nie wiem tylko dlaczego, skoro nawet nie wiedziałam o czym jest ta książka 😅
Jakbym nie próbowała ugryźć tej recenzji tak nie mogę napisać nic sensownego, więc po prostu wyrzucę z głowy myśli nawet jeśli będą chaotyczne.
„Każde serce to wrota” mnie masakrycznie wynudziło. Miałam problem ze zrozumieniem klasyfikacji światów, a do tego ciągle mieszały mi się bliźniaczki, przez co nie mogłam się wciągnąć w wątek kryminalny. No i czytając myślałam tylko o tym, że chcę poznać poszczególne historie tych dzieciaków i światy do których trafiły, a nie ich życie po powrocie do rzeczytwistości. Skończyłam to opowiadanie i zrobiłam sobie przerwę.
„Patyki i kości ” okazały się być właśnie tym czego chciałam. Dostałam historię bliźniaczek! Zrobiło się ciekawiej i czytałam niemal z przyjemnością. Niemal, bo dziewczyny mi się dalej mieszały, a sama narracja miała dziwne powtórzenia.
Z pozytywów, pierwszy tom „Zbłąkanych dzieci” zaskoczył mnie mroczniejszym klimatem niż się spodziewałam po przeczytaniu pierwszych paru stron. Do tego jest to ciekawy pomysł na fabułę i wymaga masę kreatywności – autor stworzył więcej niż jeden świat.
Mam drugi tom już w domu i dopiero po jego przeczytaniu będę decydować czy kupię kolejne. Po lekturze „Każde serce to wrota. Patyki i kości” nie jestem do serii przekonana.
Moja ocena 5/10
„Każde serce to wrota. Patyki i kości” kusiły mnie okładką niemal przy każdych zakupach, no i w końcu skusiły. Zamówiłam je przy okazji promocji jednocześnie robiąc sobie wielkie nadzieje. Nie wiem tylko dlaczego, skoro nawet nie wiedziałam o czym jest ta książka 😅
Jakbym nie próbowała ugryźć tej recenzji tak nie mogę napisać nic sensownego, więc po prostu wyrzucę z głowy...
2024-03-26
Z jednej strony ciekawość, z drugiej obawa po odbiorze pierwszej. Mam wrażenie, że już dawno nie zakochałam się w książce, i to pomimo jej wad!
Nie mam pojęcia, czy moja reakcja na „Tron w ruinach” jest efektem czytania jej w odpowiednim momencie – nastroju, cyklu, ustawienia planet, czy co tam można jeszcze wymienić, czy zwyczajnie zakochałam się w bohaterach i ich świecie. Ja obstawiam to drugie.
Finlay wie czego chce, ma jaja i nie boi się walczyć za to w co wierzy. Po ostatnich lekturach z niezdecydowanymi bohaterkami była po prostu porywająca. A Nyfain, cóż już ustaliliśmy, że to mój typ księcia – mroczny, niebezpieczny i wewnętrznie rozdarty. No i biblioteka! Romantasy o romantasy. To tak jakby Finlay przeżyła wszystkie marzenia książkar. Aż jej zazdroszczę…
„Tron w ruinach” skupia się na rozwijającej się relacji tej dwójki, a jednocześnie przygotowuje nas na kolejny etap historii czyli poznanie króla demonów. Romans gra pierwsze skrzypce i jest to „smutaśny” romans. Zdecydowanie nie brakuje tam gorących scen seksu, ale w przeciwieństwie do pierwszego tomu, nie są one tak koszmarnie wulgarne i nie miałam ochoty wydrapać sobie oczu. Jedyne na co nie miałam ochoty to na odłożenie książki.
Choć byłam zachwycona to nie mogę się nie przyczepić do pewnych elementów.
Ten wulgarny lokaj – błagam niech koleś w końcu zginie, jest turbo męczący i odpychający.
Do tego kwestia zmiennokształtności, a dokładniej tych wewnętrznych zwierząt. Nie dość, że nie do końca to ograniam (ale sama Finlay też nie), to wprowadza przemoc do relacji Finlay i Nyfaina, a to mi się bardzo nie podoba.
„Tron w ruinach” to guilty pleasure w najczystszej postaci. Podoba Ci się, choć tego nie chcesz, ale wciąga tak, że czytasz z zapartym tchem. Przede mną dwa kolejne tomy. Jestem ich kosmicznie ciekawa, a więc lecę czytać!
Moja ocena 9/10
Z jednej strony ciekawość, z drugiej obawa po odbiorze pierwszej. Mam wrażenie, że już dawno nie zakochałam się w książce, i to pomimo jej wad!
Nie mam pojęcia, czy moja reakcja na „Tron w ruinach” jest efektem czytania jej w odpowiednim momencie – nastroju, cyklu, ustawienia planet, czy co tam można jeszcze wymienić, czy zwyczajnie zakochałam się w bohaterach i ich...
2024-03-14
Seria „Przebudzenie powietrza” to jakościowy roller coaster. Pierwszą czytało mi świetnie, druga okazała się być nudnym zapychaczem, a od trzeciej znów nie mogłam się oderwać. Z gorki na pazurki, czwarty tom leci z jakością. Całe szczęście ma monety, które go ratują przed klapą jaką był „Upadek ognia”.
Zacznijmy od Vhalli. Jej naiwność nie zna granic i jest motorem napędzającym historię. Gdyby nie jej decyzje nic by się w tej książce nie działo. Czytając myślałam tylko „Ile ty masz babo lat? 13?!”. Ale zostawmy Vhallę. Na wzmiankę zasługują bracia.
Dostajemy trochę więcej relacji Aldrika i Baldaira. Myślałam, że mi serce pęknie. Główna scena Baldaira (nie chce zdradzać więcej szczegółów bo byłbyto ogromny spoiler, kto czytał ten wie o co chodzi) ma mega potencjał na wyciskacza łez, ale czegoś mi w niej brakło i obeszło się bez chusteczek.
Pomimo niedociągnięć „Wściekłość wody” czytało mi się dobrze, choć bez szału. Byłam ciekawa co będzie dalej i był książę, więc leciałam do przodu. Ogólnie jest to jednak kolejny zapychacz. Mam nadzieję, że finał tej historii zwali mnie z nóg, a raczej z fotela, ale nie czepiajmy się szczegółów.
Moja ocena 6/10
Seria „Przebudzenie powietrza” to jakościowy roller coaster. Pierwszą czytało mi świetnie, druga okazała się być nudnym zapychaczem, a od trzeciej znów nie mogłam się oderwać. Z gorki na pazurki, czwarty tom leci z jakością. Całe szczęście ma monety, które go ratują przed klapą jaką był „Upadek ognia”.
Zacznijmy od Vhalli. Jej naiwność nie zna granic i jest motorem...
2024-03-11
No nareszcie! To jest niemal ten Goodkind, którego kochałam w „Mieczu Prawdy”, niemal. Tylko dlaczego musiałam czekać aż do trzeciego tomu?!
„Wojenna nawałnica” wciaga o wiele szybciej niż poprzednie tomy, ale też jesteśmy już w centrum akcji, bo zaczynamy w momencie zakończenia „Całunu nieśmiertelności”. Co więcej, w końcu doczekałam się tego fenomenalnego stylu Goodkinda, który uwielbiałam w „Mieczu Prawdy”. Wyglada na to że najlepiej mu idzie pisanie gdy przedstawia zagrożenie wojenne i walki.
Dostajemy narrację z wielu perspektyw dzięki czemu mamy pełną i wielowątkową historię. Gorzej, że na koniec zostajemy z zapowiedzią epickiej wojny, a ostatni tom jest krótszy niż „Wojenna nawałnica”. Obawiam się chamsko urwanych wątków i finału po łebkach.
Na wzmiankę zasługują tu jeszcze dwie kwestie, które poruszałam w recenzjach poprzednich części.
Po pierwsze, sami bohaterowie. Główna trójka przestała mnie w tej serii męczyć. Bannon zrozumiał działanie świata i stracił trochę tej irytującej naiwności, Nathan z magią przestał użalać się nad sobą, a Nicci nie roztrząsała na każdym kroku swojej miłości do Richarda. Nareszcie dało się czytać o ich przygodach. Ale…
Druga kwestia, czyli to „ale”, to narracja. Goodkind ma irytujący zwyczaj powtarzania, w kółko i w kółko, motywacji bohaterów. Serio, ile można? Czytelnicy to nie idioci, a książka nie program w telewizji. Do niejasnych/zapomnianych fragmentów można w każdej chwili wrócić więc, powtarzanie co kilka stron tego samego, srogo mija się z celem. Obawiam się, że jakby wyciął te fragmenty to powieść by się znacząco odchudziła.
Jak już wcześniej napisałam zbliża się wojna i jestem mega ciekawa zakończenia. Nie tylko samego jej rozstrzygnięcia, ale też tego jak zostaną pozamykane poszczególne wątki. A po jakości „Wojennej nawałnicy” po ostatni tom sięgnę z przyjemnością.
Moja ocena 7/10
No nareszcie! To jest niemal ten Goodkind, którego kochałam w „Mieczu Prawdy”, niemal. Tylko dlaczego musiałam czekać aż do trzeciego tomu?!
„Wojenna nawałnica” wciaga o wiele szybciej niż poprzednie tomy, ale też jesteśmy już w centrum akcji, bo zaczynamy w momencie zakończenia „Całunu nieśmiertelności”. Co więcej, w końcu doczekałam się tego fenomenalnego stylu...
2024-03-03
„Królowa Tearlingu” w przepięknym wydaniu z 2015 roku siedziała mi na półce już od kilku lat. W końcu postanowiłam dać jej szansę.
Zaciekawił mnie stworzony przez autorkę świat, choć nie do końca kumam jego historię. Ale po kolei. Rzeczywistość otaczająca bohaterów to coś jak nasze średniowiecze – transport konny, broń biała, zamki, warstwowe społeczeństwo, ale z przebłyskami naszej teraźniejszości. Doszło do czegoś co nazywają Przeprawą, w wyniku czego część zdobyczy cywilizacyjnych została odrzucona, a część utracona przez jakieś wypadek. Nie ma za dużo informacji o tym, a tego co było nie kumałam. Oświećcie mnie jeśli wiecie. Tak czy inaczej, w połączeniu z odrobiną magii, która pojawiła się troszkę później w historii jest to całkiem ciekawe tło wydarzeń.
Główną bohaterką jest dziewiętnastoletnia księżniczka. Nie pochodzi z gminu, ale była wychowywana poza dworem i z dala od matki, wiedząc kim jest i jaka przyszłość ją czeka. Kelsea jest niedoskonała i odniosłam wrażenie, że wystraszona, a na szacunek swoich strażników musiała sobie zapracować. I w sumie spoko, gdyby nie to magicznie wspomagane postrzeganie, które odkryła, a które jej pomogło podejmować dobre decyzje – mocno naciągane.
Początek „Królowej Tearlingu” mnie nie wciągnął. Niestety dowiadując się kolejnych rzeczy wymienionych powyżej nie czułam się bardziej zainteresowana. Fabuła przykuła moja uwagę dopiero gdy pojawiło się trochę mrocznej magii i związana z nią kobieta, a także elementy jasnowidztwa. Muszę przyznać, że ten wątek mnie przyjemnie zaskoczył, bo dodał do historii kompletnie nowy poziom mieszając we względnie prostolinijnej fabule.
Jestem ciekawa co będzie dalej, ale nie jest to dla mnie must read. Ta historia nie zainteresowała mnie na tyle żeby ciągiem pochłonąć całą trylogię, ale też mnie nie zmęczyła. Myślę, że do Tearlingu wrócę jeszcze w tym roku, po prostu niekoniecznie natychmiast.
Moja ocena: 6/10
„Królowa Tearlingu” w przepięknym wydaniu z 2015 roku siedziała mi na półce już od kilku lat. W końcu postanowiłam dać jej szansę.
Zaciekawił mnie stworzony przez autorkę świat, choć nie do końca kumam jego historię. Ale po kolei. Rzeczywistość otaczająca bohaterów to coś jak nasze średniowiecze – transport konny, broń biała, zamki, warstwowe społeczeństwo, ale z...
2024-02-25
Sanderson… miałam duże oczekiwania, bardzo duże! A dostałam… to.
Początek przeczytałam z rozpędu, nowa książka, nowy świat, nowi bohaterowie. Chciałam zatonąć w nowej powieści, ale jedyne co tonęło to moje zainteresowanie. Im dalej w przygody Warkocz, tym mniej chciało mi się czytać. Zdecydowanie nie pokochałam się z „Wakocz ze szmaragdowego morza”. Historia dziewczyny wydaje mi się taka nijaka. Nie wyróżniła się niczym szczególnym – ani pozytywnie, ani negatywnie. Gdy bohaterce wszystko się udaje, jest dobra i uprzejma, a za błędy niemal nie ponosi konsekwencji to jakoś nie mogę się z nią zżyć i zacząć jej kibicować, bo i po co?
Historia Warkocz to jedno, ale świat w którym jest osadzona to zupełnie inna bajka. Morza, które nie są morzami i zarodniki o niezwykłych właściwościach? To jest pomysł! Szkoda tylko, że tak mało pociągnięty. Chciałabym się o nich dowiedzieć zdecydowanie więcej, a i może fabułę by trochę rozkołysały.
No i narracja. Na początku byłam nią zachwycona, i to właśnie dla narracji wracałam do książki. Trochę humoru w tej nijakiej historii. Z czasem jednak zaczęła mnie męczyć. Zbędnie rozwlekała powieść, a ciągle dygresje stały się drażniące.
Po pierwszym zetknięciu z „Warkocz ze szmaragdowego morza”, tym z rozpędu, książkę mordowałam po około 50 stron na raz. Nie mogłam się zmusić by przetrawić więcej. A koniec końców jestem pod wrażeniem, że przeczytałam całą, miałam chwile wątpliwości i zastanawiałam się nad porzuceniem lektury. Niestety teraz już wiem, że nic bym nie straciła. Jednocześnie moja ciekawość pozostałych 3 tom9wze specjalnego projektu Sandersona przygasła. A może po prostu zaczęłam od zlej części?
Moja ocena 5/10
Sanderson… miałam duże oczekiwania, bardzo duże! A dostałam… to.
Początek przeczytałam z rozpędu, nowa książka, nowy świat, nowi bohaterowie. Chciałam zatonąć w nowej powieści, ale jedyne co tonęło to moje zainteresowanie. Im dalej w przygody Warkocz, tym mniej chciało mi się czytać. Zdecydowanie nie pokochałam się z „Wakocz ze szmaragdowego morza”. Historia dziewczyny...
2024-02-27
Po „Upadku ognia” potrzebowałam chwili przerwy od Vhalli, ale wiedziałam, że do niej wrócę. Zakończenie tej historii za bardzo mnie interesuje.
No dobra, kogo ja próbuję oszukać. Czytam, bo Aldrik 😅 „Przebudzenie powietrza” sprawiło, że zdałam sobie sprawę ze słabości do książek z mrocznymi i pełnymi konfliktów książętami 😆
Wprost nie mogłam się oderwać od lektury. Vhalla w końcu postanawia zawalczyć o swoje i dostajemy więcej magii. Ale żeby nie było tak kolorowo drama z Danielem dalej się toczy, a mi się od tego flaki przewracają, no ale co poradzić…
W pewnym momencie zakończenie 3 tomu staje się boleśnie przewidywalne, ale nie zepsuło mi to zabawy.
Po męczącym „Upadku ognia”, „Zniszczenie ziemii” jest czystą, wciągającą rozrywką. Mam nadzieję, że ostatnie 2 części utrzymają poziom i nie będzie załamania, jak przy poprzedniej.
Moja ocena 8/10
Po „Upadku ognia” potrzebowałam chwili przerwy od Vhalli, ale wiedziałam, że do niej wrócę. Zakończenie tej historii za bardzo mnie interesuje.
No dobra, kogo ja próbuję oszukać. Czytam, bo Aldrik 😅 „Przebudzenie powietrza” sprawiło, że zdałam sobie sprawę ze słabości do książek z mrocznymi i pełnymi konfliktów książętami 😆
Wprost nie mogłam się oderwać od lektury. Vhalla...
2024-02-07
Niezmiennie mnie zaskakuje, że można przejść od czystej przyjemnosci czytania pierwszego tomu do męczenia drugiego. Bo, że kolejne są lepsze to rozumiem, ale żeby były gorsze? No jak tak można?!
Dlaczego uważam „Upadek ognia” za gorszy od „Przebudzenia powietrza”? Otóż ile można czytać o ciągłych dywagacjach Vhalli o uczuciach do księcia i samego Aldrika. No serio, ile można? Dajcie jej stokrotkę, niech sobie powyrywa płatki i miejmy temat z głowy, ale nie, będzie się ciągnąć strona po stronie… Do tego kompleks mniejszości. Ona, dziewczyna z ludu, a on książę, i taka nic nie warta, i jest własnością korony i bla bla bla. Serio męcząca część. Dotrwanie do tych fragmentów gdzie w końcu coś się dzieje wymaga nie lada wytrwałości.
No i mamy też kolejne piąte koło u wozu. Był Sareem, teraz jest Daniel, ehh… dlaczego tyle książek ma dramy z trójkątami miłosnymi, tak tego nie cierpię. Powinien być na to trigger warning….
Sama końcówka jest Wow! Szczękę trzeba zbierać z podłogi, ale po męczarni jaką funduje reszta książki ja potrzebowałam od serii przerwy.
„Upadek ognia” klimatycznie jest trochę mroczniejszy i smutniejszy niż pierwszy tom, który w porównaniu nazwałabym radosnym i słonecznym, a przynajmniej takie wrażenie odnosiłam w trakcie czytania.
Na dzień pisania tej recenzji, zdążyłam już przeczytać trzeci tom i mogę zdradzić że znów jest lepiej, ale najpierw trzeba przemęczyć ten. Taki w sumie zapychacz, bo nic istotnego się w nie dzieje.
Moja ocena 5/10.
Niezmiennie mnie zaskakuje, że można przejść od czystej przyjemnosci czytania pierwszego tomu do męczenia drugiego. Bo, że kolejne są lepsze to rozumiem, ale żeby były gorsze? No jak tak można?!
Dlaczego uważam „Upadek ognia” za gorszy od „Przebudzenia powietrza”? Otóż ile można czytać o ciągłych dywagacjach Vhalli o uczuciach do księcia i samego Aldrika. No serio, ile...
2024-03-10
Zabrałam się za „Smakowicie mroczne baśnie” zachęcona świadomością, że jest to retelling „Pięknej i Bestii”, a do jest 18+. Chyba nic nie było w stanie mnie przygotować na to co znajdę w środku.
Autorka stworzyła ciekawy świat. W przeciwieństwie do oryginału, gdzie zaklęty w bestię był tylko książkę, zaklęte zostało całe królestwo zmiennokształtnych i to w wyniku układu króla z demonami. Naturalna zdolność mieszkańców do przybierania zwierzęcej formy została zablokowana, tym samym skazując ich na powolną zagładę. Finlay znalazła sposób na złagodzenie szalejącej choroby, ale główny składnik leku znajduje się na terytorium Bestii.
To jest retelling, więc chyba nikogo nie zdziwię pisząc, że Finlay została uwięziona przez bestię. I od tego momentu całość leci na łeb. Początkowa ciekawość świata i historii została u mnie zabita przez, sprawiającą wrażenie totalnie wymuszonej i nie na miejscu goliznę i rozmowy kręcące się wokół seksu. Ja nie mam nic przeciwko erotyce w powieściach, po to zabrałam się za „W ruinach róz”, ale to tutaj to nie jest erotyka, tylko chamskie ruch*** czego i kogo się da. Czytając niektóre fragmenty chciałam sobie wydrapać oczy. Tego nie są się odzobaczyć…
Na poważnie to się tego czytać nie da. Jak się przymknie jedno oko. I drugie w sumie też, to można dobrnąć do końca. Jakby cały ten seks przeredagował i ograniczył, to wyszłoby z tego niezłe czytadło, bo uważam, że pomysł na historię to tam jest.
A teraz najlepsze. Zamierzam kontynuować serię, tyle że z lampką wina pod ręką. Łatwiej będzie wchodzić jeśli kontynuacja trzyma „poziom”. Jestem szczerze ciekawa co tam dalej się będzie działo i jak potoczą się losy Finlay.
Moja ocena 5/10
Zabrałam się za „Smakowicie mroczne baśnie” zachęcona świadomością, że jest to retelling „Pięknej i Bestii”, a do jest 18+. Chyba nic nie było w stanie mnie przygotować na to co znajdę w środku.
Autorka stworzyła ciekawy świat. W przeciwieństwie do oryginału, gdzie zaklęty w bestię był tylko książkę, zaklęte zostało całe królestwo zmiennokształtnych i to w wyniku układu...
Dziś o kolejnej książce z poleconych mi w ramach akcji 12 znajomych – 12 książek.
Dla mnie była to męcząca lektura i zamierzam się czepiać. Jeśli nie macie na to ochoty, tu skończcie czytać. Uprzedzam, też że pojawiają się spoilery.
Zacznijmy od treści. „Światła ślepego miasta” prezentują mój „ulubiony” typ nastolatek – jedna tylko by imprezowała, a druga nie ma własnego mózgu i dzieli go z tą pierwszą. Serio, co jest lepszego niż wpakowanie się w kłopoty przez kogoś innego, bo nie umiało się powiedzieć nie? Na tym etapie, czyli już na samym początku, miałam dość. Tylko moje czytelnicze skrzywienia pozwoliły mi ją przeczytać w całości.
Nastolatki odhaczone, to teraz wampiry. Pomysł na społeczność nawet spoko, ale stanowi tło i raczej nie błyszczy. Wampiry, których dostajemy najwięcej, niestety ciężko strawić. Jeden porywczy, drugi mrukliwy i nieszczęśliwy i ona – jakby już gorzej być nie mogło, wampiryzm tylko wyciągnął z imprezowiczki najgorsze cechy. I te tragiczne wątki miłosne. Ten ją, a raczej inną co go zostawiła ale są podobne, ona tego drugiego, a drugi jeszcze kogoś innego. Nie cierpię takiej telenoweli.
Jeśli chodzi o postacie, to najjaśniejszym punktem jest tam Gabi i jej wątek. Chyba jedyna część jaka mnie faktycznie interesowała i jedyna bohaterką z całej bandy, której można kibicować.
Odniosę się jeszcze do dwóch innych wątków. Walki na arenie – nastolatki bez umiejętności bicia się rzucone na arenę ku uciesze wampirów – no ubaw po pachy… A najgorsze jest to, że to byłby niezły motyw gdyby był bardziej przemyślany i gdyby było ich więcej, do tego jakoś urozmaicone. Ostatnia rzecz podsumuję emotką – atak wieśniaków – 🤣🤣🤣
Czytając miałam wrażenie, że jest to jakaś polska wersja Pamiętników Wampirów i to w dodatku wersja bieda.
Ostatnie o czym chciałam napisać to jakość książki. Nie wiem czy to tylko mój egzemplarz, czy wszystkie, ale przeciągnięcie palcem po nieparzystych stronach rozmazuje tusz jak kredę na tablicy. Wydawnictwo Nie Powiem stanęło na wysokości zadania i jako rekompensatę zapronowało mi dowolną książkę ze swojej oferty lub Wydawnictwa HM.
Moja ocena 3/10
Dziś o kolejnej książce z poleconych mi w ramach akcji 12 znajomych – 12 książek.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDla mnie była to męcząca lektura i zamierzam się czepiać. Jeśli nie macie na to ochoty, tu skończcie czytać. Uprzedzam, też że pojawiają się spoilery.
Zacznijmy od treści. „Światła ślepego miasta” prezentują mój „ulubiony” typ nastolatek – jedna tylko by imprezowała, a druga nie ma własnego...