Robert

Profil użytkownika: Robert

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Bibliotekarz
Aktywność 46 tygodni temu
204
Przeczytanych
książek
543
Książek
w biblioteczce
111
Opinii
871
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Czytelnik głównie tekstów naukowych z zakresu humanistyki, poradników oraz literatury faktu. Nierzadko sięgam po książki niszowe i staram się dzielić informacjami o nich w swoich krótkich recenzjach. Od niedawna prowadzę również blog regionalistyczny: https://acta-belchatoviensis.blogspot.com/p/acta.html

Opinie


Na półkach: ,

O autorze

Selerowicz Witold i Andrzej nie są anonimowi dla części bełchatowskich pasjonatów historii. Witold Selerowicz jest autorem licznych popularyzatorskich artykułów nt. historii Bełchatowa i okolic, zresztą nierzadko udanych, a nadto kilku książek, o których zapewne za jakiś czas pojawią się kolejne recenzje.

W kontekście tego wpisu bardziej będzie nas interesował Andrzej Selerowicz (brat Witolda?), w młodości zadeklarowany działacz na rzecz ruchu LGBT, pisał do czasopism skierowanych do kręgów homoseksualnych, od lat 90. ubiegłego wieku zaczął pisać, czym w pewnym zakresie trudni się chyba do dzisiaj. Zadebiutował tłumaczeniem książki „City and the Pillar” Gore’a Vidala (1990), następnie przełożył z angielskiego „Giovanni’s Room” Jamesa Baldwina (1991). Później wydał napisany przez siebie „Leksykon kochających inaczej” (1993), książkę niewielką i nie za specjalną jeśli chodzi o treść, gdzie dopuścił się zresztą nadinterpretacji w biogramach niektórych znanych postaci historycznych celem ukazania ich jako wprost homoseksualne lub posiadające takie epizody w swoim życiu. Andrzej Selerowicz jest także autorem kilku pozycji beletrystycznych, które nie są jednak interesujące z punktu widzenia mojego wpisu.

Co najważniejsze Andrzej Selerowicz w stosunkowo niedługim czasie napisał trzy prace o charakterze historycznym: „Żydzi z Bełchatowa i okolic” (2018, wraz z E. Pirucką-Paul), „Było sobie miasteczko” (2019), „Cud, że przeżyliśmy... Losy bełchatowskich Żydów ocalałych z Holokaustu” (2021). Ten wpis będzie dotyczył tej ostatniej, najnowszej pozycji, która swoją premierę miała w sierpniu br.

Potencjalni odbiorcy

Sporządzając recenzję książki w pierwszej kolejności należałoby zastanowić się nad tym, czym ona w zasadzie jest, do kogo jest adresowana, kto ją napisał? Myślę, że wystarczająca odpowiedź na ostatnie pytanie została zawarta powyżej. Czym jest ta książka? Sam tytuł wydaje się wszystko wyjaśniać i jest bardzo obiecujący, zwiastując wprawdzie tragiczne, lecz i niezwykle ciekawe historie, bo wiadomo – takie czasy, a opowieściom o ofiarach Holokaustu, którym udało się ujść z niego z życiem zawsze towarzyszy olbrzymi ładunek emocjonalny i współczucie dla pokrzywdzonych. Pozornie książka sprawia wrażenie, że to jednolita opowieść o losach bełchatowian wyznania starozakonnego, ale nic z tych rzeczy – publikacja ta to swoista mieszanka słownika biograficznego z swobodną opowieścią o losach Żydów z Bełchatowa, którym udało się przetrwać lub zginąć w czasie wojny. Praca ta, choć aspiruje do poszerzenia naszej wiedzy o starozakonnych w omawianym okresie, w gruncie rzeczy oferuje nam dość niewielkie spektrum faktów, wiele jest w niej domysłów i spraw budzących wątpliwości, stąd nie można tej publikacji nazwać inaczej niż popularnonaukową. Do kogo natomiast jest kierowana? Czy dla historyków, czy dla mieszkańców Bełchatowa? Wydaje się, że podejmowany w książce temat powinien być interesujący dla ogółu osób czytelników zainteresowanych historią Bełchatowa, niemniej przekaz publikacji nosi znamiona jednostronności, trudno oprzeć się wrażeniu, że to książka od żydów dla żydów. Społeczność żydowska w przeważającej mierze jest ukazana w książce jako odrębna, wyłączona od ogółu polskich obywateli, a przez to wyalienowana, zdana na własny los i pokrzywdzona przez wszystkich, zarówno przez nazistowskich oprawców, jak i dawnych współobywateli.

Układ treści i kompozycja książki

Książka składa się z 9 części: „Przedmowa” (s. 7-8), „Miejsca tragedii” (s. 9-17), „Biogramy” (s. 19-161), „Podsumowanie” (s. 163-165), „Bibliografia” (s. 167), „Plany miasta Bełchatowa sprzed 1939 r.” (s. 169), „Nazwy bełchatowskich ulic” (s. 171-172), „Lista ocalałych Żydów z Bełchatowa” (s. 173-182), „Indeks nazwisk żydowskich” (s. 183-186).
„Przedmowa” nie wnosi zbyt wielu informacji. Jest w zasadzie apelem o to, by przywrócić i zadbać o pamięć bełchatowskich Żydów. Z kolei krótkim rozdzialiku wprowadzającym pt. „Miejsca śmierci” o bełchatowianach spotykamy jedynie wzmianki, a omawiane są wydarzenia ogólne, które miały miejsce w kraju i wiązały się ze zjawiskiem Holokaustu.

Nie będę komentował samej treści biogramów. Są one sporządzone raczej na podobnym poziomie. Większość zawartych w nich informacji nie ma co poddawać dyskusji, choć zdarzają się ich fragmenty, które mogą budzić zastrzeżenia, o czym szerzej napisałem poniżej.

Jak widać nie jest to książka nazbyt gruba, jej układ sugerowałby nawet, że została dobrze przemyślana, ale niestety posiada techniczne mankamenty, których należało się pozbyć na etapie redakcji. Po pierwsze do części z biogramami dołączono dwa niewielkie teksty godzące w ich koncepcję: „Ocalali bełchatowianie na Dolnym Śląsku” i „Bełchatowianie w Argentynie” (s. 158-161). Powinny one zostać wydzielone jako odrębny rozdział. Po drugie, i dużo poważniejsze, autor nie skonstruował solidnego i logicznego wstępu, który wyjaśniłby wszystkie techniczne aspekty przygotowanej przez niego książki, przez co m.in. w niektórych biogramach, w formie dygresji otrzymujemy ważne informacje techniczne, z którymi zapoznać się powinniśmy na samym początku książki, by zdawać sobie z pewnych faktów sprawę. Jest to tym bardziej poważne, że książeczka ta jest czymś na kształt słownika biograficznego, a takich rzeczy nie czyta się „od dechy do dechy”, poprzestając raczej na poszukiwaniu konkretnych, precyzyjnych informacji na temat danych osób. Andrzej Selerowicz nie przestrzega jednak takich reguł jak techniczny wstęp, co jest minusem tej książki.
Uwagę historyka musi zwrócić również bibliografia, a ta, wprawdzie zawierająca nowe pozycje książkowe, jest mimo wszystko bardzo skromna. Wykonana też niechlujnie, bez zachowania konsekwencji zapisu. Tym bardziej rzuca się to w oczy, gdy weźmiemy pod uwagę, że autor pozwolił sobie na niekonsekwencję wykonując zapis bibliograficzny własnej książki.

Bardzo ciekawą częścią publikacji jest „Lista ocalałych Żydów z Bełchatowa”, którą autor opracował w formie tabeli. Należy jednak zastrzec, że tak jak w wielu miejscach na przestrzeni całej książki, próżno poszukiwać tutaj precyzyjnych informacji o źródłach, z których zaczerpnął wiedzę p. Selerowicz. Tak więc, albo musimy mu wierzyć „na słowo”, albo musimy zachować dozę ostrożności co do prezentowanych informacji i próbować dotrzeć do materiału źródłowego (część rzeczy można sprawdzić via internet).

W przypadku części „Plan miasta Bełchatowa sprzed 1939 r.” próżno szukać źródeł pochodzenia map (s. 169, 172). Podobnie sprawa wygląda w spisie nazw bełchatowskich ulic (s. 171), gdzie autor nie zaznaczył, skąd pochodzi przywoływany materiał, ale w książce go wykorzystał.

Niedoróbki i błędy

Błędów w tej niewielkiej książce jest sporo. Odnotowałem co najmniej kilkanaście samych uchybień interpunkcyjnych m.in. na stronach: 26, 29, 30, 33, 49, 64, 82, 88, 152, 160. Nie są to zapewne wszystkie, ponieważ nie jest też moją rolą poprawiać tej książki. Na kartach „Cud, że przeżyliśmy...” spotkamy jednak więcej błędów różnego kalibru.

Pierwszej poważnej wpadki w książce nie musimy szukać daleko, bo już w „Przedmowie” (s. 7). Zamiast o Bełchatowie autor napisał o Bełchowie (wieś w pow. łowickim). Pal licho z błędem, ale to przeinaczenie zupełnie zmienia sens całego akapitu.

Na stronie 10 autor nie wyjaśnił, że nazwy ulic, które wymienił, by zarysować obszar getta, to nazwy dawne, choć pokusił się wskazać, że Stary Rynek to dzisiejszy Plac Narutowicza. Z kolei nie wskazał, że ulica Ewangelicka to dzisiejsza Marii i Lecha Kaczyńskich, a Piotrkowska, to ulica Piłsudskiego, a Fabryczna, to ulica Bawełniana.

Na stronie 14 dowiadujemy się, że „Z dokumentów archiwalnych wynika, że w getcie Litzmannstadt znalazły się łącznie 1063 osoby pochodzące z Bełchatowa”. Ale żeby wspomnieć coś o tym, co to za dokumenty, skąd pochodzą? Tego się nie dowiemy.
W książce znajduje się szereg niedoróbek i niezbyt trafnych określeń: „część zastrzelono nad leśnymi mogiłami” (s. 24), „W archiwum Arolsen, głównych informacji o okupacyjnych (...)” (s. 27), „Napięcie przed wybuchem wojny stale odsuwało w czasie jego demobilizację” (s. 28), „(...) tylko wtedy, gdy kogoś dobrze się znali (...)” (s. 32), „był z zawodu był szlifierzem” (s. 40), „zaskakująco niski rok jej urodzenia” (s. 40), „w Izraelue” (s. 94), „dotarła do celu podroży” (s. 96), „Obozów pracy przymusowej było w Wielkopolsce wiele, o różnym poziomie trudności (i brutalności)” (s. 112), „przeniosła się do pobliskiego Belchatowa” (s. 119), „takie nazwisko Mendel przyjął do osiedleniu się w Izraelu” (s. 137), „Bełchatowian” (s. 155, 160 – wcale nie na początku zdania).

W publikacji obecne są mniejsze lub większe niekonsekwencje. Irytujące wręcz są zdania z powtórzeniami z użyciem „niestety” w funkcji członu inicjalnego. Autor używa kursywę lub cudzysłów po skrócie tzw. w sposób dowolny. „Marsz śmierci” pisze z dowolnością raz dużą, raz małą literą. Podobnie w przypadku słowa „ocalały”. Autor w kontekście 1945 roku wymiennie korzysta ze zwrotu „żołnierzy radzieckich” (s. 111) i „oddziałami Armii Czerwonej” (s. 114) – skądinąd do końca II wojny światowej możemy mówić o żołnierzach Armii Czerwonej, a nie radzieckich. Z innej beczki natomiast należy poczynić uwagę, że w przypadku niektórych odsyłaczy do porównania ze sobą biogramów dopuszczono w warstwie edytorskiej do zaniedbań i czcionka jest większa niż powinna (s. 79 i in.).

Wśród przykładów „naginania” rzeczywistości możemy wymienić dwa przypadki. Pierwszy to ten, w którym autor stara się przypisać rodzinom żydowskim z Bełchatowa rodowód sięgający połowy XVIII wieku. Jest to ze strony autora nadinterpretacja, ponieważ w 1808 r. na 155 mieszkańców jedynie 17 było Żydami, a dane z wcześniejszego okresu wskazują, że ludności w Bełchatowie było jeszcze mniej, więc i samych Żydów zapewne było mniej. Ponadto przed objęciem władzy nad miasteczkiem przez Kaczkowskich Żydzi nie mieli zapewnionych choćby podstawowych warunków, by móc osiedlać się w Bełchatowie i nie było powodu, by konkretnie tutaj się osiedlali. Jest to więc nadinterpretacja. Innym przykładem jest koloryzowanie biografii niektórych osób jak tutaj: „Ojciec prowadził sklep mięsny, z zawodu był rzeźnikiem, ale jednocześnie wykształconym człowiekiem, nie tylko pod względem religijnym. Moszek chodził z tatą regularnie do synagogi, gdzie śpiewali razem z kantorem Lejbusiem Młotem” (s. 115). I tyle, to są przesłanki świadczące o tym, że delikwent był „wykształconym człowiekiem, nie tylko pod względem religijnym”? Coś tutaj nie gra. Podobnych, ale mniej rzucających się w oczy przypadków jest jeszcze kilka, ale uznajmy, że nie budzą większych kontrowersji, autor chciał po prostu dobrze i z szacunkiem pisać o Żydach.

W jednym miejscu autor dopuścił się klasycznego błędu przypisywania pewnym wyrażeniom i związkom frazeologicznym statusu „przysłowiowego”. Tak jest w tym przypadku: „O szansie na przetrwanie decydował więc wiek, ale i przysłowiowy łut szczęścia” (s. 163).

Błędem innego kalibru jest pomyłka w jedynym przypisie w książce, w którym autor odsyła czytelnika do książki swojego brata. Jest w publikacji: „Selerowicz W., Ocalał z Zagłady. Okupacyjne przeżycia Mońka Kaufmana, Zelów 2020”. Powinno być: „Selerowicz W., Ocalał z Zagłady: wojenne przeżycia Mońka Kaufmana z Bełchatowa, Zelów 2020” (s. 91). Żeby mieć w książce jeden przypis i jeszcze popełnić w nim błąd, to trzeba naprawdę się postarać!

Kontrowersyjne fragmenty

Mimo stosunkowej neutralności większości wpisów w treści niektórych z nich jest wyczuwalny sposób narracji historycznej charakterystyczny dla ukazywania Holokaustu w głównym nurcie piśmiennictwa żydowskiego. Mało tego, nie brakuje wpisów tendencyjnych lub stawiających Polaków w złym świetle. O czym mowa? Już niemal na samym wstępie możemy spotkać się z takim fragmentem: „Zazwyczaj myślimy, że Zagłada zabrała wszystkich, co na szczęście nie jest prawdą. Statystycznie zakłada się, że zamordowano 90% polskich Żydów, a to oznacza, że 10% przeżyło. W przypadku Bełchowa [sic!] było ich jeszcze o połowę mniej. By to sobie lepiej wyobrazić, pomyślmy tylko, jak wyglądałoby to miasto, gdyby przeżyło w nim jedynie 280 katolików, a ponad 4000 by zgładzono! Tymczasem w polskiej grupie etnicznej straty wyniosły 30-40 osób, a mimo to powszechnie uznaje się wojnę i okupację za wielką tragedię narodu polskiego, mając na myśli wyłącznie katolików” (s. 7). Stwierdzeń w podobnym tonie jest więcej: „Dopiero z czasem zainteresowali się syjonizmem i przemyśliwali o emigracji do Palestyny. Z pewnością narastający antysemityzm nacjonalistycznych katolików z Bełchatowa też nie pozostawał bez znaczenia” (s. 24), „Przy tej okazji należy stwierdzić, że w powszechnie panującej opinii, iż Żydzi nigdy nie byli żołnierzami, nie ma krzty prawdy” (s. 31), „Zysla odpowiada po namyśle, że w szkole rzucano za nią czasami kamieniami, ale bardziej nieprzyjemne były w jej odczuciu hałaśliwe, patriotyczno-religijne przemarsze Polaków pod oknami żydowskich domów w centrum miasteczka. Żeby tego nie obserwować, po prostu zasuwano zasłony” (s. 84), „Nie powinno się także bagatelizować wyczuwalnego antysemityzmu chłopów, nierzadko głęboko religijnych, aż do granic dewocji” (s. 131), „«Duży obrót, mały zysk, a będziesz miał zawsze pełny pysk». Tak pogardliwie mówili o nich polscy klienci, szydząc z żydowskiej pracowitości i sknerstwa” (s. 155). Taki między innymi obraz Polaków w międzywojniu kreśli autor książki, co ciekawe nie podejmując w ogóle tematu stosunków żydowsko-ewangelickich, które zwłaszcza w latach 30. XX wieku mogły przybierać niezwykle napięty charakter, nie wspominając już o tym, co działo się w czasie wojny, gdy to ludność ewangelicka zaczęła rządzić w mieście.

Podsumowanie

Lektura tej książki jest raczej nużąca. Słowniki biograficzne itp. opracowania z reguły są skierowane nie tyle do potencjalnego czytelnika „dla rozrywki”, co do osób chcących poszukać informacji o danej postaci. Objętość biogramów jest zróżnicowana, głównie w zależności od ilości informacji. Ich cechą jest wiele podobieństw w sylwetkach każdej postaci. Większość, jeśli nie całość, wywodziła się z kręgów bełchatowskiej biedoty. Przejścia każdej postaci łączyły się z innymi, co podczas lektury sprawia wrażenie licznych powtórzeń i wałkowania tego samego tematu. Możliwe, że lepszym rozwiązaniem byłoby napisanie czegoś w rodzaju portretu zbiorowego Żydów z Bełchatowa, którzy przeżyli II wojnę światową niż rozwijanie tych samych wątków w przypadku kilku, a nawet kilkunastu biogramów. W takim przypadku część biograficzną można było potraktować jako wykaz „suchych” faktów, informacji zawartych w dokumentach źródłowych, bez zbędnych domysłów i z podaniem źródła pochodzenia informacji. Do koncepcji biogramów niepotrzebnie wpleciono liczne dygresje, domysły, opinie prywatne autora, a także fragmenty wspomnień (tak, są miejscami wplecione w treść biogramów), wprawdzie interesujących, ale zaburzających koncepcję książki, zwłaszcza jeśli chodzi o objętość niektórych biogramów i samą ilość cytatów, które miejscami dominowały nad całym biogramem.

W książce brakuje też trochę wątków dotyczących najważniejszych przedstawicieli społeczności żydowskiej w przedwojennym Bełchatowie: właścicieli fabryk, przedstawicieli gminy, działaczy społecznych, którzy bez cienia wątpliwości wywierali przemożny wpływ na sytuację współziomków w miasteczku. Bo któż inny, jak nie oni, zapewniał miejsca pracy dla rzeszy starozakonnych? Któż inny stał na czele kilkutysięcznej społeczności, dając przykład postępowania? Biogramy zawarte w publikacji to przede wszystkim biogramy zwykłych, przeciętnych ludzi, których wyróżnia to, że przetrwali Holokaust lub byli jego śmiertelnymi ofiarami.

Biogramy są utrzymane w konwencji opowiastki z dodatkiem faktów. Miejscami autor sięga chyba nadmiernie do języka potocznego. Co już wcześniej zaznaczałem, wielkim minusem tego opracowania jest brak precyzyjnych informacji o źródłach, co nie ułatwi pracy historykom, którzy mieliby zająć się tematem, a i też bardziej dociekliwemu czytelnikowi może nie dać spokoju fakt, że nie znajdziemy tutaj bezpośrednich odsyłaczy do źródeł. Na szczęście autor na końcu książki, w podsumowaniu, wypunktował miejsca, z których w dużej mierze czerpał wiedzę, co daje szanse na zrobienie kwerendy.

Na zakończenie należałoby też wspomnieć o tym, że w książce znajdziemy sporo ilustracji, część z nich podpisano, część nie. Dużo stratą są ich rozmiary i nierzadko rozdzielczość, zwłaszcza jeśli chodzi o dokumenty, które gdyby były większe dałoby się przeczytać.

Mimo tych krytycznych uwag myślę, że pojawienie się tej książki jest pozytywnym zjawiskiem, gdyż przynajmniej skrótowo przybliża ona życiorysy bełchatowian należących do narodu żydowskiego, a gdyby nie zainteresowanie samych Żydów tym problemem, pewnie nikt by się tym nie zajął. Tak to już jest, że jeśli dany problem nie dotyczy nas osobiście, to z trudem znajdzie się ktoś, kto zadba o pielęgnację danej historii. Niemniej wykazałem w stosunku do owej publikacji sporo zastrzeżeń. Wydaje mi się, że dużej części błędów udałoby się uniknąć, gdyby książka przeszła przez ręce sumiennego redaktora, ale współcześnie jest z tym coraz gorzej. Na samej ocenie też powinien zaważyć fakt, iż autor nie jest historykiem, a pisarzem, a chyba w jeszcze wyższym stopniu po prostu gawędziarzem. Jego twórczość (przynajmniej po tej lekturze) należy chyba usytuować właśnie gdzieś pomiędzy popularyzacją historii a snuciem opowieści o dawnych czasach. Ktoś zachęcił go do napisania tej książki i zrobił to tak, jak potrafił. Trzeba też stwierdzić, że jak na poziom publikacji dotyczących problematyki regionalnej może nie jest to książka zła, lecz ze względu na specyfikę przekazu (żeby wspominać o dozie tendencyjności), brak dokumentacji i liczne niedociągnięcia, nie można jej jednak uznać za publikację, która mogłaby stać się fundamentem naszej wiedzy o Żydach bełchatowskich w czasie II wojny światowej i tuż po niej. Chyba należałoby oczekiwać czegoś więcej, by zamknąć ten temat.

Robert Stasiak

O autorze

Selerowicz Witold i Andrzej nie są anonimowi dla części bełchatowskich pasjonatów historii. Witold Selerowicz jest autorem licznych popularyzatorskich artykułów nt. historii Bełchatowa i okolic, zresztą nierzadko udanych, a nadto kilku książek, o których zapewne za jakiś czas pojawią się kolejne recenzje.

W kontekście tego wpisu bardziej będzie nas interesował...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To praca zbiorowa pod redakcją Zdzisława Włodarczyka, bardzo wartościowa pozycja z punktu widzenia regionu, ale nie tylko, bo przecież każdy kto pochodzi z okolic Wielunia może być zainteresowany tym, co działo się w jego okolicach przed wiekami.

Publikacja składa się z 17 autorskich rozdziałów:

I: Środowisko geograficzno-przyrodnicze Gminy Czarnożyły
II: Kościelne dzieje Gminy Czarnożyły
III: Pradziejowe osadnictwo na terenie Gminy Czarnożyły
IV: Dzieje Czarnożył i okolicznych wsi do połowy XVI wieku
V: Czarnożyły i okoliczne wsie od II połowy XVI do końca XVIII wieku
VI: W dobie Prus Południowych i Księstwa Warszawskiego (1793-1815)
VII: Czarnożyły i okoliczne miejscowości w latach 1815-1914
VIII: Pierwsza wojna światowa (1914-1918)
IX: W Polsce Odrodzonej (1918-1939)
X: Gmina Wydrzyn w Czarnożyłach w latach okupacji hitlerowskiej (1939-1945)
XI: Gmina Czarnożyły w latach 1945-1989
XII: Samorząd gminy w latach 1990-1998
XIII: Samorząd Gminy Czarnożyły w latach 1998-2009
XIV: Słownik historyczno-geograficzny Gminy Czarnożyły
XV: Kultura ludowa Gminy Czarnożyły
XVI: Gwary Gminy Czarnożyły
XVII: Zabytki na terenie gminy

Jak widać praca podejmuje problem przeszłości dzisiejszej gminy na wielu płaszczyznach. Każdy rozdział został opatrzony aparatem naukowym, odsyłającym czytelnika do wielu cennych i mało znanych źródeł archiwalnych. Na końcu znajduje się pożyteczny indeks osobowy. Jeśli ktoś poszukuje informacji o którejś z miejscowości w okolicach Czarnożył, książkę tę zdecydowanie polecam.

Robert Stasiak

To praca zbiorowa pod redakcją Zdzisława Włodarczyka, bardzo wartościowa pozycja z punktu widzenia regionu, ale nie tylko, bo przecież każdy kto pochodzi z okolic Wielunia może być zainteresowany tym, co działo się w jego okolicach przed wiekami.

Publikacja składa się z 17 autorskich rozdziałów:

I: Środowisko geograficzno-przyrodnicze Gminy Czarnożyły
II: Kościelne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierre Tucco-Chala (1924-2015) był francuskim historykiem, znawcą dziejów średniowiecznej Francji, ale również regionalistą, popularyzatorem wiedzy o południu kraju nad Loarą. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1979 roku, a jej drugie wydanie dwie dekady później. To wydanie jest wznowieniem książki z 1999 roku i ukazało się w ramach serii Éditions des Régionalismes. W stosunku do pierwszych edycji niewiele tutaj uległo zmianie, zmieniono zapewnie tylko layout i okładkę. Książka broszurowa.

Uzdrowiskowe zalety Pau były znane jeszcze przed narodzinami turystyki na szerszą skalę. Pierwsze wzmianki historyczne o anglosaskich kuracjuszach w tym mieście sięgają drugiej dekady XIX w., ale prawdziwą popularność Pau zyskało w okresie wiktoriańskim. Wtedy właśnie stało się tytułowym „ville anglaise” – „angielskim miastem”, głównie za sprawą niezwykle aktywnych promotorów uzdrowiskowych zalet kurortu tj. dr Alexander Taylor (lekarz), madame Sarah Ellis (rysowniczka, autorka książek). Sukces ośrodka nie byłby zapewne możliwy gdyby nie rozwój XIX-wiecznego upowszechnienia się druku, a zwłaszcza litografii, którą Taylor skrzętnie wykorzystywał, by promować ośrodek w Pirenejach.

W przeciągu kilku dekad Pau stało się synonimem bon tonu, wyznacznikiem prestiżu i wysokiego statusu. Powstałe w tamtym czasie kosmopolityczne miasto było sławne na skalę europejską i ściągało bogaczy z różnych zakątków kontynentu, którzy nierzadko przybywali tam nie w celach leczniczych, ale po to, by się pokazać i dobrze zabawić. Wraz z pojawieniem się zamożnej klienteli jak grzyby po deszczu w kurorcie pojawiali się ludzie najróżniejszych profesji, którzy oferowali jej swoje usługi, m.in. dotyczące gospodarstwa domowego, gastronomii, odzieży, edukacji czy rozrywek. Pracy wówczas nie brakowało, gdyż potrzeby kuracjuszy były niemałe – wiktoriańskie społeczeństwo nie wyobrażało sobie bowiem życia bez wszelkich udogodnień, jakie posiadali w swoich domach.

Pierwszą znaczącą personą, która przybyła do Pau w celu leczenia gruźlicy był brytyjski arystokrata i kolonizator Kanady, Thomas Douglas, 5. hrabia Selkirk. O jego historii związanej z uzdrowiskiem traktuje pierwszy rozdział książki (s. 25-44). Autor prezentuje kulisy pojawienia i śmierci Douglasa w Pau, słusznie zauważając, że był to kamień węgielny pod brytyjskie zainteresowanie Pau jako stacją klimatyczną. Wskazuje również na ogromną rolę towarzyszącego Selkirkowi George’a W. Lefèvre, szkockiego lekarza, który zainicjował zainteresowanie kręgów naukowych klimatem Pau.

Drugi rozdział, dzielący się na 3 chronologiczne podrozdziały (1838-1848, 1848-1870, 1870-1879) został poświęcony osobie następcy Lefèvre’a, doktorowi Alexandrowi Taylorowi (s. 45-99). Na początku Tucoo-Chala opowiada o uzdrowisku w czasach monarchii lipcowej i wiele uwagi skupia na problemie jego popularyzacji. Omówione są okoliczności pojawienia się w Pau Taylora oraz metoda statystyczna, którą wykorzystywał, by udowodnić, że śmiertelność w mieście jest mniejsza niż innych miejscach uchodzących za uzdrowiskowe. Pokazuje również jak wykorzystywano dane historyczne dotyczące chorób tj. epidemia dżumy w średniowieczu, ale i XIX-wiecznych pandemii grypy czy cholery, które tę miejscowość rzeczywiście omijały.

Argumentacja Taylora nie była przyjmowana bezkrytycznie przez świat naukowy. Niektórzy podważali w ogóle sens leczniczych właściwości zmiany klimatu na cieplejszy, ale generalnie nie podważano jego tezy o pozytywnym wpływie kuracji w Pau na zdrowie. Czasy II Cesarstwa stanowiły dla Pau okres największego prosperity. Był to niewątpliwie okres wzrostu popularności uzdrowiska, przybyli goście zostawiali w kurorcie nawet do kilku milionów franków rocznie, a liczba mieszkańców Pau w ciągu dwóch dekad uległa podwojeniu. Wraz ze wzrostem rozgłosu ośrodka środowisko lekarskie zastanawiało się, czy klimat Pau na pewno sprzyja zdrowiu, ponieważ niektórzy z gości na własnej skórze przekonali się, że górski klimat niekoniecznie wywiera korzystny wpływ na kondycję osób chorych na gruźlicę. Wówczas na łamach prasy specjalistycznej zaczęły pojawiać się echa krytyki w stosunku do tez głoszonych przez Taylora, lecz nie umniejszyły one popularności kurortu.

Wojna francusko-pruska (1870-1871) doprowadziła do wstrzymania ruchu turystycznego we Francji. Niepokój wojenny sprawił, że kurort zamarł w tamtym okresie, a część klienteli ewakuowała się z kraju, w którym toczył się konflikt zbrojny. Spadek gości okazał się jednak chwilowy, ponieważ po ustaniu walk Taylor wespół z lokalnymi władzami wznowił intensywną promocję ośrodka.

Pozostałe rozdziały mają nieco inny charakter od dwóch początkowych – trzeci poświęcony został kulisom powstania Parku Beaumont w latach 1876-1879 (s. 100-117), czwarty opowiada o Grand Hôtel Gassion w latach 1867-1880 (s. 117-150), w piątym autor analizuje bilans sezonu turystycznego 1878-1879 (s. 151-205). Praca kończy się próbą ogólnego podsumowania dorobku XIX-wiecznego Pau (s. 206-226). Na końcu zamieszczono posłowie dotyczące przeistoczenia się miasta z „angielskiego” w „amerykańskie” (s. 227-235).

„Pau: ville anglaise” to publikacja popularnonaukowa, opatrzona skromnym aparatem naukowym. Autor w wielu miejscach powołuje się na relacje postaci z epoki i artykuły prasowe, nierzadko bardzo długie. Szkoda, że podawał dokładniejszych odsyłaczy do źródeł, z których korzystał. Praca napisana jest przystępnym językiem. Zawiera kilkanaście ilustracji.

Nie jest to może kompendium wiedzy na temat Pau w XIX-wieku, a raczej zbiór esejów z historii miasta. Temat tego kurortu w naszym piśmiennictwie pozostaje nietknięty, dlatego dla osób chcących dowiedzieć się czegoś więcej o Pau jest to chyba pozycja wyjściowa.

Robert Stasiak

Pierre Tucco-Chala (1924-2015) był francuskim historykiem, znawcą dziejów średniowiecznej Francji, ale również regionalistą, popularyzatorem wiedzy o południu kraju nad Loarą. Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1979 roku, a jej drugie wydanie dwie dekady później. To wydanie jest wznowieniem książki z 1999 roku i ukazało się w ramach serii Éditions des Régionalismes....

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Robert Stasiak

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [5]

Andrzej Sapkowski
Ocena książek:
7,6 / 10
60 książek
7 cykli
Pisze książki z:
9848 fanów
Adam Jerzy Czartoryski
Ocena książek:
7,0 / 10
4 książki
1 cykl
2 fanów
Miłosz Brzeziński
Ocena książek:
6,9 / 10
13 książek
0 cykli
106 fanów
Ludwig Wittgenstein Tractatus logico-philosophicus Zobacz więcej
Łukasz Kielban Mężczyzna z klasą. Przewodnik współczesnego gentlemana Zobacz więcej
Adam Jerzy Czartoryski Rozważania o dyplomacji Zobacz więcej
Łukasz Kielban Mężczyzna z klasą. Przewodnik współczesnego gentlemana Zobacz więcej
Adam Jerzy Czartoryski Rozważania o dyplomacji Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
204
książki
Średnio w roku
przeczytane
15
książek
Opinie były
pomocne
871
razy
W sumie
wystawione
135
ocen ze średnią 6,3

Spędzone
na czytaniu
1 047
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
13
minut
W sumie
dodane
2
W sumie
dodane
133
książek [+ Dodaj]