Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zastanawialiście się kiedyś, kto stoi za klockami Lego?

"Lego...” to historia trzech pokoleń rodziny Christiansenów. Historia niczym od pucybuta do miliardera.

Ole Kirk był stolarzem z małym warsztatem w Billund. Z czasem, z miłości do zabawy, zaczął tworzyć zabawki, co spotkało się z niezrozumieniem otoczenia. Jak traktować poważnie kogoś, kto w życiu chce robić rzeczy niepoważne?
Pasję do drewna i zabawy ojciec przekazał synowi, Gotfredowi, z którym przez kilkadziesiąt lat dzielił się, nie zawsze zgodnie, władzą w Lego. Poróżnił ich chociażby stosunek do legendarnych klocków, bowiem Gotfred długo nie wierzył w powodzenie plastiku i próbował przeforsować pozostanie przy drewnie. Wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby nie upór ojca?
Dzisiaj to pokolenie dzieci Gotfreda zarządza Lego i jest to pierwsze pokolenie rodu z wykształceniem.

Spodziewałam się historii Lego, dostałam dużo więcej. Rozdziały opowiadają o kolejnych dziesięcioleciach, a autor poświęca dużo uwagi warunkom historycznym, socjoekonomicznym i kulturowym. Dzięki temu historia nie jest wyizolowaną opowieścią o marce, a ma swoje miejsce w szerszym kontekście zmieniającego się świata. Mamy tu wątki zabawy i edukacji, ale też zarządzania firmą.

Dla mnie “Lego” to studium przypadku, który otworzył mi oczy na to, w ilu kierunkach może pójść firma, ale też człowiek. Którędy prowadzi droga od prostego stolarza do potentata zabawek na rynku światowym? Przez straty finansowe, zakrawające o bankructwo, pożary trawiące fabryki, a także przez konflikty tak wewnętrzne, jak i rodzinne. A także przez przymus adaptacji do nowych wyzwań niesionych przez zmiany w stale gnającym na przód świecie: nowe materiały, rozwój rynku, zmiany w specyfice zabawy i wreszcie cyfryzacja.

To historia przedsiębiorstwa zaczynającego w czasach, kiedy zarządzanie i marketing były wiedzą dla nielicznych. Rodzina odniosła sukces metodą prób i błędów, wielokrotnie ryzykując cały majątek, podejmując nieoczywiste decyzje, kierując się wiarą i intuicją. Bez wiedzy o biznesie, jej siłą były otwartość na nowe idee, przedsiębiorczość i kreatywność. To lekcja, z której każdy może wyciągnąć coś dla siebie.

Moja ocena: 9/10

Zastanawialiście się kiedyś, kto stoi za klockami Lego?

"Lego...” to historia trzech pokoleń rodziny Christiansenów. Historia niczym od pucybuta do miliardera.

Ole Kirk był stolarzem z małym warsztatem w Billund. Z czasem, z miłości do zabawy, zaczął tworzyć zabawki, co spotkało się z niezrozumieniem otoczenia. Jak traktować poważnie kogoś, kto w życiu chce robić rzeczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Która z nas nie marzyła kiedyś, żeby pisać jak Pawlikowska-Jasnorzewska? “Gdy się miało szczęście, które się nie trafia…”

“Deficyt niebieskich migdałów”, choć oparta na faktach, a zwłaszcza na wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec, jest fikcją literacką przedstawiającą wyobrażenie o życiu sióstr Kossak.

Jakie było to życie? Pełne kolorów, przepychu, podróży i przewijających się przez krakowską willę wielkich artystów. Mury Kossakówki z pewnością wypełniała twórczość, ciepło ogniska domowego i miłość, co autorka pięknie zamknęła na kartach swojej powieści. Słowa, niczym wiersze Marii, są tutaj jak misternie utkane koronki. Jeśli już porywać się na pisanie o wielkiej poetce, to tylko tak. Jest pięknie.

Życie sióstr raczej nie obfitowało w przyziemne zmartwienia, a same Kossakówny były frywolne i beztroskie aż do przesady. W “Deficycie” mocno uderza, że są one nieprzyjemne w obyciu, przekonane o własnej wyjątkowości, rozpieszczone i, mimo niepodważalnego intelektu, płytkie.

Gwoli ścisłości, biografia poetki nie była mi obca, jako że czytałam m.in. wspomnienia Samozwaniec. A jednak po lekturze trudno nie zadumać się w refleksji, że być może pisarka wyrażała się o Marii z czułością i przychylnością właściwą dla siostry, lecz nie dla biografki.

Wyobrażenie, z którym pozostawił mnie “Deficyt” było odległe od sympatii dla Marii. Irytowała mnie jej głupota, samozachwyt i brak refleksji nad popełniamy błędami. Wyczekiwałam, aż wreszcie rozdział się skończy, a wtedy… Bez chwili na zaczerpnięcie oddechu, wskakiwałam w kolejny. Taka to książka.

Tutaj historię napisało życie, a cała sztuka polegała na jej (ponownym) zamknięciu w formę. Co więcej, dla mnie to życie nie było życiem przez wielkie Ż, bogatym we wszystkie kolory tęczy, mimo że twórczość Marii bezdyskusyjnie pozostaje twórczością przez wielkie T. Poetka nawet miłość, oprócz tej ostatniej, często myliła z niemiłością.

Czy się udało? Zważywszy na to, że na chwilę zapomniałam się i znielubiłam książkę za antypatyczną bohaterkę, myślę, że tak. Zachęcam, żebyście przekonały się same. 🩵

Moja ocena: 8/10

Która z nas nie marzyła kiedyś, żeby pisać jak Pawlikowska-Jasnorzewska? “Gdy się miało szczęście, które się nie trafia…”

“Deficyt niebieskich migdałów”, choć oparta na faktach, a zwłaszcza na wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec, jest fikcją literacką przedstawiającą wyobrażenie o życiu sióstr Kossak.

Jakie było to życie? Pełne kolorów, przepychu, podróży i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

“Jutro, jutro i znów jutro” była jedną z piękniejszych powieści, jaka wpadła w moje ręce w minionym roku.

Choć przeczytałam ją na początku 2023, to rezonuje we mnie do dziś. Gdybym miała zamknąć ją w kilku słowach, “Jutro, jutro i znów jutro” opowiada o miłości, dojrzewaniu i pasji. I jeszcze o grach. Ale ten opis nazbyt zbanalizowałby misternie uknutą historię przenikania się dwóch światów - rzeczywistości i świata gier.

Miłość: Na pierwszy plan jednak wysuwa się nie ta będąca tematem tysięcy dzieł powstałych od zarania dziejów (i jak widać, wciąż nie nużąca), a ta mniej ograna - przyjacielska, pomiędzy dwójką pasjonatów gier komputerowych z różnych środowisk. Sadie i Sam poznają się przypadkiem jako dwójka dzieciaków w sali szpitalnej, a potem dzieje się wszystko. My przewracamy strony, a oni idą przez życie, czasem w bliższej, czasem dalszej odległości, lecz koniec końców obok siebie.

Dojrzewanie: Ale znów, nie to nastoletnie, buntownicze, przyprawiające rodziców o gęsią skórkę, a takie całościowe, życiowe, jakiemu stawiamy czoła każdego dnia. To historie dwojga ludzi, którzy kształtują się odkąd się spotykają aż do dnia, kiedy zostawiamy ich na ostatniej stronie. I, mam nadzieję, jeszcze długo po tym.

Pasja: Sadie i Sama połączyła pasja grania, a z czasem stali się ich twórcami odnoszącymi sukcesy. Choć dla mnie jest to świat całkowicie obcy, to książka pociągała mnie również ze względu na smaczki ze świata gier i nawiązania do lat 80 i 90 oraz szczegółowo przedstawiony proces twórczy. Sięgnęłam po książkę mimo rozbudowanego wątku gier, ale moja ciekawość została obudzona i kończyłam, szukając kolejnych pozycji z grami w tle.

A co jeszcze? Polubiłam postaci za ich omylność, i za to, że czasami naprawdę trudno je było lubić - zupełnie jak w życiu. I na długo zostałam z refleksją na temat przyjaźni i jej trudów, tego jak zmienia się razem z czasem i nami, wybaczania i oraz przemijania.

Moja ocena: 10/10

“Jutro, jutro i znów jutro” była jedną z piękniejszych powieści, jaka wpadła w moje ręce w minionym roku.

Choć przeczytałam ją na początku 2023, to rezonuje we mnie do dziś. Gdybym miała zamknąć ją w kilku słowach, “Jutro, jutro i znów jutro” opowiada o miłości, dojrzewaniu i pasji. I jeszcze o grach. Ale ten opis nazbyt zbanalizowałby misternie uknutą historię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książek po okładce oceniać nie należy. Tej akurat można pozwolić się oczarować, ale nie omamić. Bowiem pod jej zwodniczą urodą kryje się historia toksycznego związku, krzywdzącej miłości i zagubienia w życiu.

Na “Poza mną” natknęłam się na pewnym profilu, którego autorka pisała: “kupię ważnym kobietom w moim życiu. Niech wiedzą, czego się wystrzegać”. I już zawsze patrzę na tę pozycję właśnie jej oczami.

Czy historia powrotu dawnej miłości musi być banalna? Absolutnie nie. A to za sprawą doskonałego dla mnie warsztatu autorki, która słowami maluje obrazy, urzeka, ale i przygniata. Dużo jest tu też dobrej gry retrospekcją, powrotów do przeszłości, która już i tak weszła głównej bohaterce z buciorami w teraźniejszość, rozsiadła się na kanapie i rozlała mleko na dywan. A my opłakujemy te plamy, trochę ze współczuciem, a trochę poszukując sensu w szarpaninie z uczuciami.

Tu pojawia się mały smaczek psychologiczny. O ile kobiecie, moglibyśmy wybaczyć tę naiwność i zagubienie, o tyle już psychoterapeutce, którą jest nasza bohaterka, pewnych rzeczy nie wypada. Jest to świetnie zobrazowany przykład na to, że szewc bez butów chodzi. Terapeuci latami kształcą się, aby opanować szeroki zakres wiedzy i dzięki wachlarzowi narzędzi wspierać pacjentów. Tymczasem, profesjonalni i, chcemy wierzyć, nieomylni w gabinecie, poza jego drzwiami po ludzku błądzą.

Co jeszcze? Doceniam język i styl. Coś mi robi. Wciąga, miażdży, porusza, pieści - to lubię. A małą wisienką na torcie okazała się dla mnie proza w prozie: stara twórczość bohaterki, która wypływa pod koniec powieści. Palce lizać. Jest jak cała ta jej miłość. Ciemna, bolesna, pełna pasji.

Moja ocena: 7/10

Książek po okładce oceniać nie należy. Tej akurat można pozwolić się oczarować, ale nie omamić. Bowiem pod jej zwodniczą urodą kryje się historia toksycznego związku, krzywdzącej miłości i zagubienia w życiu.

Na “Poza mną” natknęłam się na pewnym profilu, którego autorka pisała: “kupię ważnym kobietom w moim życiu. Niech wiedzą, czego się wystrzegać”. I już zawsze patrzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli miałabym wskazać jedną jedyną pozycję, którą chciałabym, żeby przeczytał każdy, bez wahania wybrałabym: “Dzień dobry, potworku”.

Jako że psychologia to mój konik, mam na półce kilka podobnych lektur. Ale to właśnie “Potworek” jest dla mnie numerem jeden gatunku. Nie ma sobie równych i dlatego z pełną odpowiedzialnością i niejako z grubej rury to właśnie nim otwieram profil.

“Potworka” napisała psychoterapeutka z wieloletnim doświadczeniem i to ona w roli narratora opowiada nam o przypadkach, z którymi spotkała się w gabinecie. Na tę książkę trzeba spojrzeć dwutorowo.

Po pierwsze, są to prawdziwe przypadki wieloletniej traumy spowodowanej przez trudności życiowe, często przemoc lub zaniedbania w dzieciństwie, które później uniemożliwiają codzienne funkcjonowanie w dorosłości. Naprawdę mocne historie, opowiedziane bez filtrów, wprost, aż do bólu.
Co prawda, nazywam tę pozycję pieszczotliwie, ale momentami to naprawdę “potworek”. Podczas czytania, często myślałam, że dalej już nic nie ma. Robiłam przerwy, żeby się pozbierać i zastanawiałam się, jak bohaterowie znajdowali siłę, żeby iść dalej.
Mamy tu do czynienia z historiami walki o (prze)życie. Pozostawiają z głęboką refleksją, że mózg ludzki jest niesamowity, zaprogramowany tak, abyśmy mogli znieść naprawdę dużo. Myślę, że każdy znajdzie tu inspirację i nadzieję dla siebie. Ale bardzo wrażliwym odradzam czytanie. 

Po drugie, to książka o terapii. Pokazuje jak może wyglądać proces, dlaczego każdy jest inny i dlaczego warto szukać terapeuty dopasowanego do naszych potrzeb. Pokazuje także narzędzia, z jakich korzystają terapeuci i z jakimi wyzwaniami mierzą się obie strony procesu. Dużo jest tu o psychoanalizie i świetnie wyjaśnione są zjawiska takie jak przeniesienie i przeciwprzeniesienie. Warto przeczytać, choćby po to, żeby zrozumieć o co chodzi z tą całą terapią.

Moja ocena: 10/10 💣

Jeśli miałabym wskazać jedną jedyną pozycję, którą chciałabym, żeby przeczytał każdy, bez wahania wybrałabym: “Dzień dobry, potworku”.

Jako że psychologia to mój konik, mam na półce kilka podobnych lektur. Ale to właśnie “Potworek” jest dla mnie numerem jeden gatunku. Nie ma sobie równych i dlatego z pełną odpowiedzialnością i niejako z grubej rury to właśnie nim otwieram...

więcej Pokaż mimo to