-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Ryan T. Anderson jest filozofem, dziennikarzem i prezesem Centrum Etyki i Polityki Publicznej, prywatnego stowarzyszenia zajmującego się propagowaniem tradycyjnej moralności. Jest też pisarzem. Jego książka „Kiedy Harry stał się Sally” była, jak gdzieś czytałem, sprzedawana przez Amazon do czasu wycofania się korporacji z jej dystrybucji. Właśnie ta wiadomość zwróciła moją uwagę na książkę, wszak do tej pory w USA wolność wypowiedzi była bardzo ceniona i chroniona.
Książkę kupiłem nie tyle dla poznania ideologii gender i transpłciowości, bo wystarczy mi tych strzępów informacji, które docierają do mnie mimo chęci i wbrew zasadzie dozowania niektórych informacji, co dla poznania mechanizmów jej funkcjonowania i sposobów osiągnięcia tak wielkich wpływów. Wiadomo, że w miliardowym mrowisku każda idea znajdzie zwolenników, ale też wiadomo, że aby uzyskała znaczną siłę polityczną, muszą być spełnione pewne warunki. Jakie one były w przypadku gender i transpłciowości? Od razu napiszę, że dowiadując się dużo, akurat takich informacji wiele nie znalazłem. Potrzebna byłaby porządna praca socjologa.
Autor zajmuje się ruchem transpłciowości w Stanach Zjednoczonych, opisując poglądy ideologów i ich przeciwników, do których sam się zalicza. Wyjaśnia, posiłkując się cytatami, status quo i jego skutki, wskazując na feminizm jako praprzyczynę ideologii gender i transpłciowości.
Wypada w takim razie napisać o dalekiej drodze, jaką przeszedł feminizm od walki o pełną równość kobiet, do obecnego kształtu ruchu transpłciowości. Książka daje wyobrażenie o tym, jak wiele na tej drodze zagubiono.
Warto jeszcze napisać o wzmiankowanej przez autora eskalacji stanowisk ideologów. Wymownym przykładem jest zmiana w nazywaniu osób transpłciowych: wcześniej pisano o mężczyznach uznających się za kobiety, ale później stwierdzono, że tacy ludzie po prostu są kobietami. Wśród ideologów wypracowany został związek między radykalnością twierdzeń i żądań, a uznawaniem ideologii za bardziej postępową i moralniejszą, co przypomina licytowanie na aukcji: im więcej kategoryczności, tym więcej nowoczesności.
Niewątpliwie swój udział mają media i wyjątkowo wyraźna obecnie u ludzi skłonność do przyjmowania poglądów wyłącznie z powodu ich popularności, zwłaszcza jeśli mają przypięte wielkie etykiety, takie jak postęp, swoboda, brak ograniczeń, wolność czy samostanowienie. Teraz poglądy przyjmuje się nie po dogłębnym zapoznaniu się z nimi, nie na podstawie wiedzy i przemyśleń, a z powodu mody, konformizmu i pragnienia bycia trendy.
Co jednak wypchnęło tę ideologię na szczyty wpływów tak wielkich, że sięgających rządów stanowych i administracji federalnej w USA? Dlaczego rozlała się na pół świata? Dlaczego wielkie korporacje, jak Google czy Facebook, tak mocno są zaangażowane w jej popieranie? Przecież nie z powodu konformizmu, skoro same mogą kształtować opinie ludzi, co często robią. Czy jest im to na rękę? Służy zwiększeniu ich wpływów?
Przyznam się tutaj do nieco wstydliwej (w moim rozumieniu) myśli, która odpychana wraca niczym bumerang: korporacjom ta ideologia jest potrzebna, ponieważ odciąga uwagę ludzi od spraw naprawdę ważnych. Nie wiem, jakich. Czasami odnoszę wrażenie stania świata przed wielkimi i głębokimi przemianami.
Daje się zauważyć pewną prawidłowość w wielkich procesach społecznych. Cóż stało się ze szlachetnymi ideałami Jezusa z Nazaretu, co ze słusznymi przecież lewicowymi żądaniami równości społecznej ponad sto lat temu? Czy ideologie gender i transpłciowości nie wykazują pewnych podobieństw w swoich przemianach do tamtych idei?
Wracając do książki przyznam, że lektura pozwoliła mi znacznie pogłębić wiedzę o ruchach transpłciowości oraz uświadomić sobie skalę zagrożeń i wielkość niepokojących przemian kulturowych.
>>Ostatnie doniesienia medialne doskonale ilustrują kulturowy regres w ocenie realiów dotyczących różnic płci.<<
To jeden z wniosków, do których i ja doszedłem niezależnie od autora, co wcale nie świadczy o mojej wnikliwości. Trudno o inny pogląd po zapoznaniu się tą ideologią. Na poparcie tych słów wkleję tutaj swoją perełkę, wyjątkowy cytat doskonale potwierdzający wniosek.
>>(…) prokurator generalna Loretta Lynch zasugerowała, że uzależnienie dostępu do danej łazienki/toalety lub szatni od przynależności do konkretnej płci biologicznej jest tak samo odrażające, jak uzależnianie takiego dostępu od kolory skóry.<<
W związku z regresem kulturowym wspomnę jeszcze o prawach obowiązujących w niektórych stanach USA, w myśl których leczenie psychiatryczne dysforii płciowej uznane jest za nielegalne, w przeciwieństwie do chemii i skalpela używanych wobec młodych ludzi, nierzadko nieletnich. Warto zastanowić się chwilę nad wymową tych praw i ich skutków. Także o przemianie idei Hipokratesa.
Skoro zamieściłem pierwsze cytaty, powinienem wyjaśnić, że wszystkie są wyróżnione znakami >><<. Słowa poza nimi są moje.
* * *
Parę uwag o przekładzie na język polski.
>>(…) a niektóre badania dowodzą o niekorzystnych następstwach tych operacji.<<
>>My, integrujemy te praktyki z przepracowaniem traumy, która spowodowała oderwanie się od naszych ciał.<<
Tłumacz się nie popisał. Może miał zbyt mało czasu, a może tekst, rezultat jego pracy, jest zobrazowaniem przemian w naszym języku.
Dziwnie stawiane są przecinki, czasami i cudzysłowy, a konstrukcji z użyciem słów „że” i „które, który, których” jest tak dużo, że szybko zaczynają nużyć, a pod koniec książki nawet irytują. Wiele przykładów znaleźć można w cytatach, tutaj dodam dwa.
>>Mimo tego, że pojawiają się wstępne dowody na to, że nasilenie dysforii płciowej (...)<<
Czyż nie lepiej brzmi taka wersja?: „Mimo pojawiania się wstępnych dowodów na nasilenie dysforii płciowej (...).”
>>Byłem niezwykle szczęśliwy, że miałem okazję poprowadzić forum dyskusyjne (...)<<
„Byłem niezwykle szczęśliwy mając okazję poprowadzić forum dyskusyjne (…).”
„Że” staje się słownym wytrychem, uniwersalnym sposobem na ominięcie kłopotów z budową zdania, ale o tym może innym razem.
Ryan T. Anderson jest filozofem, dziennikarzem i prezesem Centrum Etyki i Polityki Publicznej, prywatnego stowarzyszenia zajmującego się propagowaniem tradycyjnej moralności. Jest też pisarzem. Jego książka „Kiedy Harry stał się Sally” była, jak gdzieś czytałem, sprzedawana przez Amazon do czasu wycofania się korporacji z jej dystrybucji. Właśnie ta wiadomość zwróciła moją...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przyznam się do oporów przed napisaniem tego tekstu. Odkąd ukazały się moje książki, nie lubię pisać krytycznych uwag o książkach innych autorów, bo wytykać wady jest nieporównywalnie łatwiej niż napisać tekst bez wad. Dlatego najczęściej wybieram milczenie, ale tutaj uznałem, że nieco krytyczny głos takiego Ktosia jak ja autorowi na pewno nie zaszkodzi, jak mrówka nie zaszkodzi słoniowi.
Czytając pochwały wynoszące powieść w okolice zajmowane przez arcydzieła, inaczej ją sobie wyobrażałem. Spodziewałem się… nie wiem, czego. Zadziwienia, olśnienia? Właśnie tego. Jeszcze oryginalnej i zapadającej w pamięć fabuły. Zadziwiony byłem głównie grubością książki, olśnień nie przeżyłem, a fabuła? Dobra, tylko dobra.
Tak też oceniam całą powieść, może dodam jeszcze plus, ale do arcydzieła sporo jej brakuje. Przeczytałem wiedziony ciekawością zakończenia i nadzieją na odkrycie przyczyn jej popularności. Teraz wiem, że mieszczą się one poza treścią książki, jak to często bywa, zwłaszcza w obecnych czasach.
Już w trakcie czytania uznałem, że powieść znacznie by zyskała, gdyby straciła ze dwieście stron. Za dużo jest wątków. Mogąc niewiele czasu poświęcić lekturze w ciągu jednego dnia, czytałem powieść przez blisko miesiąc, czasami parę dni nie zaglądałem do niej, a gdy wracałem do lektury bywało, że musiałem sprawdzać na przeczytanych stronach kim jest osoba, o której czytam; w powieści jest około dziesięć postaci głównych.
Ich losy, początkowo samodzielne, później się wiążą, chociaż niekoniecznie bezpośrednio. Znalazłem tutaj podobieństwo do pomysłu na fabułę „Babel”, dobrego filmu, a mało jest tak ocenianych przeze mnie obrazów filmowych. Książka jednak przegrywa w tym zestawieniu. Równie dobrze można by napisać nie dziewięć, a pięć albo piętnaście wątków, wobec nie zawsze przekonywających ich związków.
Styl jest… hmm, nierówny. Nieco razi mnie nowoczesnością czy amerykańskością. Z jednej strony dobre miejsca, umiejętności operowania słowami i tworzenia odpowiedniej atmosfery skąpą ich ilością, z drugiej słowa ordynarne, ale te skłonny jestem zaakceptować, właśnie dla atmosfery, natomiast porównania i przenośnie bywają udziwnione i sztuczne, a nawet niezrozumiałe. Wśród porównań ostatniego gatunku zwłaszcza te naszpikowane nazwiskami i faktami nieznanych powszechnie zdarzeń historycznych są liczne. Autor przywołuje też postaci z reklam, filmów albo gier.
Jako przykład podam „okulary w stylu Clarka Kenta.” Sporo jest takich porównań, także odniesień do nieznanych lub mało znanych faktów. Nie wiem, czy są najwłaściwsze. Mam trudności z ich zaakceptowaniem.
”Pocieszający jak powrót Buda.”
W wyjaśnieniu na dole strony czytam:
„Aluzja do reklamy piwa Bud’s Light, będącej z kolei aluzją do Gry o tron, w której występuje The Bud Knight.”
No i teraz już wszystko jasne!
Przepiszę kilka porównań z grupy określonej jako udziwnione i sztuczne.
„Wyglądają (rzeźby z drewna – wyjaśnienie moje) jak dzieła autystycznego panteisty z epoki neolitu.”
„Znowu coś wskazuje tym długim renesansowym palcem.”
Albo te słowa, o sekwoi:
„To nie ogrom go powala, a w każdym razie nie tylko on, lecz ta żłobkowana dorycka doskonałość czerwonobrunatnych kolumn, które spomiędzy paproci sięgających ludzkiego ramienia, zmszystego dna lasu strzelają prosto w górę, nie zwężając się ku końcowi, niby rdzawa skórzasta apoteoza.”
Skórzasta apoteoza neolitycznego panteisty z renesansowym palcem. Może w USA takie słowa są akceptowane, może nawet zrozumiałe, mające jakiś sens, w moim odczuciu to dziwadła. Jeśli autor silił się na oryginalność, to niepotrzebnie, skoro niewątpliwie potrafi pisać; jeśli natomiast pisał tak, żeby podobało się czytelnikom, to dziwię się ich gustom. Nota bene, dziwny jest ten przymiotnik „zmszystego”. Prawdopodobnie pominięto tutaj spację.
Dla równowagi i sprawiedliwości zaznaczę, że nie brakuje w powieści myśli ciekawych, trafnych i ładnie wyrażonych.
„Ale ludzie nie mają pojęcia, czym jest czas. Myślą, że to linia wysnuta z punktu położonego o trzy sekundy za ich plecami, która równie szybko znika w trzech sekundach mgły tuż przed nimi. Nie wiedzą, że czas to koncentryczne kręgi, rozrastające się ku obrzeżu, a cieniutka skórka Teraźniejszości zawdzięcza swoje istnienie ogromnej masie wszystkiego, co już obumarło.”
Porównania mające ułatwić nam wyobrażenie sobie milionów lat ewolucji przez przeliczenie jej czasu na okres jednej doby, a takie jest na stronie 589, są mi znane, ponieważ mam za sobą wiele książek o ewolucji. Nie filmików na You Tube z ulizanym gościem „Kto-ty-jesteś”, ale książek napisanych przez naukowców, więc wiedza zawarta w tej książce w większości znana mi jest skądinąd, i z tego powodu specjalnego wrażenia nie wywarła. Przyznaję jednak, że nawet proste fakty naukowe autor potrafi podać w ciekawej formie, i nie tylko wspomniane wyżej zgrabne porównanie czasów mam na myśli.
„(…) rośliny stwarzają sens, tworzą znaczenie równo łatwo, jak robią cukier i drewno z niczego, z powietrza, słońca i deszczu.”
Rośliny „(…) tworzą powietrze i jedzą słońce.”
Albo ładnie napisane zdanie o drzewie, które wyjadło z powietrza dwa kilo węgla i dodało do swojej masy; nie cytuję, bo nie zanotowałem strony.
Na ostatnich stronach powieści opisane jest układanie przez jednego z głównych bohaterów wielkiego napisu z pni drzew i gałęzi gdzieś na północnym odludziu. Ma być widoczny z kosmosu i czynić wrażenie. Podobnego zdania są Indianie, którzy mu pomagają. Jakiż to napis? Jedno słowo: „wciąż”. Zakładam, że jest w nim ukryty jakiś wielki sens zdolny ukoronować koniec tej obszernej powieści, ale ja go nie znajduję. Może przesłanie jest czytelne w oryginale amerykańskim? Jeśli tak, to lepiej byłoby zostawić je nieprzetłumaczone.
Tłumacz nie miał łatwego zadania, to widać po tekście zawierającym, jak się domyślam, fragmenty nie nadające się do dobrego przełożenia na nasz język, ale też i zdarzało się mu popełniać błędy.
„… pożar, który poczynił szkody na sumę siedmiu miliardów dolarów…”
Ludziom miliony, miliardy i biliony mylą się często, niewykluczona jest jednak przesada autora.
„Jakim cudem wyrąb miałby ustać? Nie udaje się go nawet spowolnić. Umiemy tylko iść naprzód. Coraz dalej i szybciej. Dalej i szybciej niż w zeszłym roku. Aż do krawędzi urwiska i jeszcze poza nią. Nie ma innej możliwości.”
Wymowa tej powieści wydaje się jednoznaczna: ludzie są rakiem toczącym Ziemię, i prędzej czy później ją zniszczą, bo inaczej nie potrafią. Wszystko ma być ich i chcą mieć więcej niż mają, a z roku na rok są liczniejsi.
Nie wiem, czy takie są poglądu autora, może tylko tak napisał, ja w ostatnich latach obserwuję u siebie stopniowe zbliżanie się do takiego poglądu, zgadzam się więc z wymową powieści.
Jesteśmy szkodnikami Ziemi. Niszczymy ją i w końcu zniszczymy, o ile nie zmienimy się w porę. Jest jednak we mnie nadzieja, chociaż w gorsze swoje dni myślę, że w ten sposób po prostu się bronię przed takimi katastroficznymi wizjami:
„Życie się zagotuje; morza wzbiorą. Całej planecie wyrwie płuca. A prawo do tego dopuści, bo akurat to zagrożenie nigdy nie wydawało się wystarczająco bezpośrednie. Kiedy jego bliskość mierzy się ludzką miarą, przegapia się chwilę, gdy jeszcze można było je zażegnać. Prawo musi mierzyć bezpośredniość zagrożenia według czasu drzew.”
Zwraca uwagę celne i lapidarne wyjaśnienie przyczyny nie dość zdecydowanego zapobiegania katastrofy.
To jedne z najtrafniejszych słów w tej powieści, tylko czy trzeba było zapisać ponad sześćset stron, by je ułożyć?
PS
Dobrze się stało, że ukazała się ta książka i zdobyła popularność, ponieważ pomoże zrozumieć ludziom potrzebę ochrony drzew, a i niemałą garść wiedzy przekaże. Wydaje mi się, że właśnie te czynniki, nie literackie, wzięły górę w ustalaniu decyzji gremium przyznającego Nagrodę Pulitzera.
Cytaty zaznaczyłem cudzysłowami.
Tekst opublikowałem też w Biblionetce.
Przyznam się do oporów przed napisaniem tego tekstu. Odkąd ukazały się moje książki, nie lubię pisać krytycznych uwag o książkach innych autorów, bo wytykać wady jest nieporównywalnie łatwiej niż napisać tekst bez wad. Dlatego najczęściej wybieram milczenie, ale tutaj uznałem, że nieco krytyczny głos takiego Ktosia jak ja autorowi na pewno nie zaszkodzi, jak mrówka nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytałem książkę zaskakującą swoją egzotyką i elitarnością, ale i zawierającą dowody na siłę poezji.
Egzotyczną, ponieważ jest antologią poetów z okolic Siennicy Różanej, wioski pod Krasnymstawem w województwie lubelskim. Któż słyszał o Siennicy? Okazuje się, że prężnie działa tam Centrum Kultury, inicjator powstania i jednocześnie wydawca antologii.
Składają się na nią wiersze siennickich poetów amatorów, więc ludzi żyjących – jak by się wydawało – daleko od poezji. Okazuje się jednak, że zwykłe życie nie wyklucza poetyckości, jeśli jej zalążki tkwią w człowieku, a wrażliwość niewiele ma wspólnego z wykształceniem czy wykonywaną pracą.
Te wiersze napisali ludzie tacy jak ja czy Ty. Po powrocie z pracy, po zajęciach domowych, czasami siadali i układali słowa, ponieważ odczuwali taką potrzebę – i to właśnie jest piękne!
Ta pozycja jest świetnym przykładem na potwierdzenie znanej prawdy: kulturę narodu tworzy się nie tylko, a może nawet nie tyle, na salonach i znanych wystawach, a wszędzie tam, gdzie żyją ludzie dostrzegający coś ważnego, coś, co jakże często ukryte jest pod prozaicznością naszych dni:
Piękno.
* * *
Fragmenty przedmowy:
»„A niech narodowie wżdy postronni znają…”, że Siennica Różana inspiruje artystów od stuleci, począwszy od „ojca literatury polskiej”. To właśnie tutaj Mikołaj Rej, poślubiwszy wybrankę swojego serca Zofię Kościeniówną (…) przemierzał znajome ścieżki. Czerpał natchnienie płynące z krynicy królowej sztuki – poezji oraz najurodzajniejszych po dzień dzisiejszy gruntów, które przypadły mu z posagiem żony. (...)
Otrzymują Państwo zbiór wierszy inspirowanych lokalnym życiem, dziejami i krajobrazem, a także plonem przemyśleń, emocji i refleksji, które narodziły się z ziemi siennickiej lub… czułych wspomnień o niej. Autorzy piszą odmiennym stylem i na rozmaite tematy, ale oprócz Siennicy Różanej łączy ich przekonanie, że każdy może być twórcą w wybranej dziedzinie sztuki. Zapraszam do spojrzenia na świat oczyma autorów i pokochania go sercem poety.«
Strony 5 i 8.
* * *
Zdecydowałem się zamieścić tutaj kilka fragmentów wierszy z antologii, zaznaczając, że nie są jedynymi, które chciałbym przepisać dla ich walorów.
Mateńka mi powiada,
Że ja wcale nie rosnę.
Niech no tylko popada
Ciepły deszczyk na wiosnę!
Niech no ja wyskoczę,
A dobrze się przemoczę,
To nim skończy się burza,
Będę taka duża!
Feliksa Patyra
* * *
Człowiek potrafi się wznieść,
Pływać po morzu i oceanach.
Jest to oczywiste, to wiemy,
Ale nie potrafi chodzić po ziemi.
Widzi świat zły i zakłamany,
Biegnie myślą ku gwiazdom, słońcu,
Żądzą pieniądza i obłudy targany,
Zostaje sam w ogromie złożoności.
Zmierza życie polną drogą,
I niekiedy się potyka.
Franciszek Marek
* * *
Widzę nas wśród trawy zielonej,
Kwiatów harmonią umajonej
I w tęczowych kropelkach rosy,
Gdy kąpiesz rozpuszczone włosy.
Lecz ty jesteś tylko snem.
Jan Miszczak
* * *
Gdy nie chcesz pamiętać – coraz więcej myśli,
jak kamienny naszyjnik.
W końcu życie gubi się w splotach wątków,
a świat rozmywa ci się w oczach.
Monika Nagowska
* * *
Jaskółeczko, jaskółeczko,
Polskich strzech tyś panieneczką.
Lecisz sobie w ciepłe kraje,
Wrócisz, kiedy przyjdą maje.
Jest coś, co nigdy nie gaśnie.
To miłość właśnie.
Teresa Nowak
* * *
To wiersze, o których Michalina Szczupak, jedna z autorek, pisała, że...
Leciutko jak motyle
Na papier sfruwają,
Muśnięciem zapełniają kartkę
I szybciutko uciekają.
Czytałem książkę zaskakującą swoją egzotyką i elitarnością, ale i zawierającą dowody na siłę poezji.
Egzotyczną, ponieważ jest antologią poetów z okolic Siennicy Różanej, wioski pod Krasnymstawem w województwie lubelskim. Któż słyszał o Siennicy? Okazuje się, że prężnie działa tam Centrum Kultury, inicjator powstania i jednocześnie wydawca antologii.
Składają się na nią...
Telewizor pojawił się w domu w połowie lat sześćdziesiątych jako jeden z pierwszych na naszej ulicy. Był wtedy urządzeniem tak nowym i pociągającym, że sąsiedzi przychodzili ze stołeczkami na wiadomości lub film. Do dzisiaj pamiętam ojca kręcącego anteną, żeby chociaż trochę zmniejszyć śnieżenie obrazu. Pamiętam też reagowanie starszych ludzi: bywało, że ostrzegali bohaterów oglądanego filmu przed niebezpieczeństwem lub udzielali porad. Zachowywali się tak, jakby patrzyli na żywych ludzi i ich prawdziwe życie.
Może coś z tych zachowań zostało we mnie, ponieważ nie lubię filmów i książek, w których piętrzy się przeszkody przed bohaterami, tworzy się niebezpieczne i bez wyjścia sytuacje, zwłaszcza głupie, nieprzemyślane, takie, których można było uniknąć; kiedy ma się wrażenie sztuczności w zamyśle scenarzysty czy autora, epatowania strasznościami i cierpieniem. Nie lubię, ponieważ przejmuję się losami tych fikcyjnych ludzi tak, jak tamte babcie sprzed dziesięcioleci. W książkach chciałbym znajdować mądrość i piękno, nie straszności i beznadzieję.
Czytając powieść „Psie pazury” miałem wrażenie osuwania się w jakąś czarną i duszącą norę. Nie mogąc znieść opisów pogrążania się Rose i zachowań tego strasznego Phila, zajrzałem na ostatnie strony, i dopiero po poznaniu finału akcji wróciłem, nieco uspokojony, do lektury w poprzednim miejscu. Po przeczytaniu, z ulgą odłożyłem książkę.
Można więc powiedzieć, że autor realistycznie i sugestywnie opisał losy swoich bohaterów, a więc zrobił dobrą robotę, i na pewno będzie w tym pewna racja, jednak dalece nie cała.
W posłowiu przeczytałem pochwały powieści.
„(…) studium psychologiczne naładowane dramatyzmem i napięciem, niezwykłe, jeśli chodzi o podejmowanie tematu rzadko dyskutowanego w tamtym czasie – stłumionego homoseksualizmu, który w zmaskulinizowanym świecie na ranczu manifestuje się jako homofobia. To wspaniała i mocna książka (…)”.
Mocna niewątpliwie, dla mnie bynajmniej nie wspaniała.
Nie znajduję w niej śladów studium stłumionego homoseksualizmu ani żadnego studium, a jedynie dziwne połączenie genialności i wyjątkowego chamstwa. Rysy tej postaci mam za przejaskrawione i nienaturalne. Savage stworzył złośliwca, a nie homoseksualistę tłumiącego swoje popędy czy mężczyznę niewiedzącego kim jakoby jest. Jakoby, ponieważ trudno wywnioskować z treści książki, że Phil jest homoseksualistą.
Nie wiem, jak go nazwać. Mizantropem tłamszącym psychicznie nawet brata, pospolitym nieokrzesańcem mimo cytowania Owidiusza w oryginale? Można tak i tak, ale śladów jego homoseksualizmu nie znajduję. Zaryzykowałbym słowa o doszukiwaniu się tej jego cechy teraz, gdy nie tylko wolno swobodnie rozmawiać i pisać o ludzkim seksualizmie, a nawet jest to modne.
Za przejaskrawiony mam nakreślony w powieści obraz stosunków między ludźmi. Wszyscy oni mają poważne problemy nawet w zwykłych kontaktach ze sobą, nie mówiąc o nawiązywaniu silniejszych i głębszych związków emocjonalnych. Trudno to wytłumaczyć ówczesnymi rygorystycznymi konwenansami, dla nas tak bardzo niewłaściwymi i niesprawiedliwymi. Tylko George, ten łagodny, milczący i nie wiedzieć czemu przedstawiany jako ciężko myślący brat Phila, jest człowiekiem, którego chciałbym poznać osobiście. Rose? Ona mi umyka, opisana niejasno; widzę ją za mgłą. Prawdziwą wydała mi się wtedy, gdy biegła za Indianami.
Nota bene: kraj i ludzie, którzy jeszcze tak niedawno w okrutny sposób segregowali innych ludzi i krzywdzili ich na wiele sposobów, teraz mają czelność pouczać świat w kwestiach tolerancji i moralności! Jedynie mając w pamięci historię niemal współczesną, można zrozumieć ich obecny prozelityzm i wynaturzenia głoszonych idei.
Doczytawszy powieść do końca, pomyślałem o zbudowaniu całej fabuły właściwie w jednym celu: żeby wykorzystać oryginalny, przyznaję, pomysł na jej zakończenie.
Książka Savage odrobinę zyskuje w moich oczach, jeśli oceniam ją jako sensacyjną (z domieszką kryminału) czy jako thriller psychologiczny z akcją osadzoną w realiach amerykańskiego Zachodu przed wiekiem. Jest to jednak gatunek, po który nigdy świadomie nie sięgam, ponieważ w książkach nie szukam negatywnych emocji, a piękna myśli, słów, czynów, przyrody i takiego ich opisania.
Może więc zakończę cytując zwracające uwagę słowa, jedne z nader nielicznych w tej powieści. Niech będą przeciwwagą dla moich wcześniejszych krytycznych słów.
„Innymi słowy, wiedział o miłości tyle, ile trzeba – że jest to radość przebywania w obecności ukochanej osoby.”
Telewizor pojawił się w domu w połowie lat sześćdziesiątych jako jeden z pierwszych na naszej ulicy. Był wtedy urządzeniem tak nowym i pociągającym, że sąsiedzi przychodzili ze stołeczkami na wiadomości lub film. Do dzisiaj pamiętam ojca kręcącego anteną, żeby chociaż trochę zmniejszyć śnieżenie obrazu. Pamiętam też reagowanie starszych ludzi: bywało, że ostrzegali...
więcej Pokaż mimo to