Dokładam cegiełkę do zachwytu nad tą książką. Przede wszystkim - z literackiego punktu widzenia. Lektura jest tak sugestywna, a język tak precyzyjny i oszałamiająco piękny, że pomimo bardzo ciężkiej tematyki, ma się ochotę wracać do tej książki nieskończoną ilość razy ze względu na jej piękno. Przez ten fakt, przychodzi mi na myśl porównanie do "Lolity" Nabokova. Ten sam zabieg - arcydzieło literackie, które poraża swoim pięknem językowym, a jednocześnie porusza przytłaczająco ciężką tematykę, ponurą i odpychającą.
Atwood demonstruje swoją dojrzałość twórczą dzięki zakończeniu. Dodając ostatni zaskakujący rozdział, który narzuca nam typową męską makronarrację historyczną. Mikrohistoria, którą doświadczamy na przestrzeni całej powieści znów zostaje zepchnięta na margines, znów najważniejszy okazuje się system, polityka, ważne jednostki rządzące, tzw. bigger picture. Historia trzecioplanowej jednostki zostaje usunięta w cień, jest puzzlem, trochę miałkim, podającym zbyt mało faktów, dat, nazwisk, ku niezadowoleniu historyków, ale nadal - może coś da się z niego wycisnąć. I nagle okazuje się, że historycy i wszelakie reżimy mają ze sobą niepokojąco dużo wspólnego: i jedni i drudzy są skupieni tylko na tym objęciu całości faktograficznej, uchwyceniu większego obrazka. Historycy, tak jak Komendant, nie biorą pod uwagę do swojego równania takich czynników jak uczucia, codzienność, miłość. Dlatego zapewne w nieskończoność będą powstawać kolejne reżimy i przez te wyżej wymienione marginalizowane czynniki, będą w nieskończoność upadać.
Dokładam cegiełkę do zachwytu nad tą książką. Przede wszystkim - z literackiego punktu widzenia. Lektura jest tak sugestywna, a język tak precyzyjny i oszałamiająco piękny, że pomimo bardzo ciężkiej tematyki, ma się ochotę wracać do tej książki nieskończoną ilość razy ze względu na jej piękno. Przez ten fakt, przychodzi mi na myśl porównanie do "Lolity" Nabokova. Ten...
Dokładam cegiełkę do zachwytu nad tą książką. Przede wszystkim - z literackiego punktu widzenia. Lektura jest tak sugestywna, a język tak precyzyjny i oszałamiająco piękny, że pomimo bardzo ciężkiej tematyki, ma się ochotę wracać do tej książki nieskończoną ilość razy ze względu na jej piękno. Przez ten fakt, przychodzi mi na myśl porównanie do "Lolity" Nabokova. Ten sam zabieg - arcydzieło literackie, które poraża swoim pięknem językowym, a jednocześnie porusza przytłaczająco ciężką tematykę, ponurą i odpychającą.
Atwood demonstruje swoją dojrzałość twórczą dzięki zakończeniu. Dodając ostatni zaskakujący rozdział, który narzuca nam typową męską makronarrację historyczną. Mikrohistoria, którą doświadczamy na przestrzeni całej powieści znów zostaje zepchnięta na margines, znów najważniejszy okazuje się system, polityka, ważne jednostki rządzące, tzw. bigger picture. Historia trzecioplanowej jednostki zostaje usunięta w cień, jest puzzlem, trochę miałkim, podającym zbyt mało faktów, dat, nazwisk, ku niezadowoleniu historyków, ale nadal - może coś da się z niego wycisnąć. I nagle okazuje się, że historycy i wszelakie reżimy mają ze sobą niepokojąco dużo wspólnego: i jedni i drudzy są skupieni tylko na tym objęciu całości faktograficznej, uchwyceniu większego obrazka. Historycy, tak jak Komendant, nie biorą pod uwagę do swojego równania takich czynników jak uczucia, codzienność, miłość. Dlatego zapewne w nieskończoność będą powstawać kolejne reżimy i przez te wyżej wymienione marginalizowane czynniki, będą w nieskończoność upadać.
Dokładam cegiełkę do zachwytu nad tą książką. Przede wszystkim - z literackiego punktu widzenia. Lektura jest tak sugestywna, a język tak precyzyjny i oszałamiająco piękny, że pomimo bardzo ciężkiej tematyki, ma się ochotę wracać do tej książki nieskończoną ilość razy ze względu na jej piękno. Przez ten fakt, przychodzi mi na myśl porównanie do "Lolity" Nabokova. Ten...
więcej Pokaż mimo to