rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To już moje czwarte spotkanie z wdową po aptekarzu, żądną sukcesów kryminalnych oraz towarzyszącą jej zakonnicą, siostrą Tomaszą i Truflą - pozostałą w spadku po aptekarzu dożycą de Bordeaux. Oraz nie mniej żądnym sukcesów oraz przysmaków przygotowywanych przez panią Karolinę podkomisarzem Cegłą.
A zaczęło się od tego, że wdowa po aptekarzu usłyszała prawdę w oczy! Trzeba być odważnym człowiekiem, w tym przypadku lekarką, że powiedzieć na głos, że jeżeli dalej tak pójdzie, to pacjentkę czeka śmierć, bynajmniej nie z głodu, a z przejedzenia.

Więcej ruchu, mniej serniczka - to motto powinno przyświecać wdowie po nieodżałowanym Stanisławie przez resztę życia. A przecież chciała żyć długo i przyjemnie. Czy to za dużo? Oczywiście rozwiązując zagadki kryminalne z pomocą siostry Tomaszy.

Tym razem po przetrawieniu niemiłej prawdy, Karolina Morawiecka za radą siostry Tomaszy i w jej towarzystwie postanowiła zażyć więcej ruchu i postawiła na kijki, czyli popularny nordic walking. Nie przypuszczała, że to postanowienie stanie się początkiem nowej przygody kryminalnej.

A ta jakby czekała na wdowę po aptekarzu.

Tym razem musiała zmierzyć się z nią sama, ponieważ siostra Tomasza została wezwana przez siostrę przełożoną do Krakowa.

I to był strzał w dziesiątkę.
Wdowa po aptekarzu należy do bardzo oryginalnych postaci i można dyskutować czy w realnym życiu mielibyśmy szansę na spotkanie tak niespójnej osoby - kulinarnie genialnej w swym kunszcie, literacko słabo rozwiniętej, przekonanej o własnej nieomylności, wywyższającej się gdzie popadnie. Ale pamiętajmy, że postać literacka rządzi się własnymi prawami i autor ma prawo nakreślić ją według sobie znanych kryteriów. Wdowa bywa męcząca, bywa irytująca i czasem śmieszy, ale nie można odmówić jej sprytu i umiejętności autoreklamy. W "Zagadce drugiej śmierci" Karolina Morawiecka schodzi na drugi plan, oddając pole (oczywiście niedobrowolnie) zakonnicy.

I tu się robi ciekawie.

Siostra Tomasza, zakonnica mająca własne poglądy, ma niewiele czasu, by pomóc siostrze Ryszardzie wykaraskać się z kłopotów związanych z pewnym listem z Ameryki. Podarowany przez dziewiętnastowieczną profesorową medal gdzieś czeka na odnalezienie. Zanim jednak nastąpi kulminacyjny moment, sprawy zajdą za daleko i pojawi się kolejny trup. Bardzo ciekawy i taki aż do bólu krakowski.

Czy siostra Tomasza rozwiąże zagadkę drugiej śmierci?

Jaki wkład w śledztwo będzie miał pan Jacuś?

Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź po przeczytaniu "Zagadki drugiej śmierci".

Jeżeli pojawi się kontynuacja przygód wdowy po aptekarzu i siostry Tomaszy, to nadal chętnie przeczytam, ciekawa co tym razem Karolina Morawiecka (autorka) wymyśliła.

Co do tomu czwartego, dla mnie to najciekawiej poprowadzona intryga, nieoczywista, dająca pole do popisu dla siostry Tomaszy, która byłaby idealną protagonistką.
Ale jak na taki zwrot akcji zareagowałaby wdowa po aptekarzu, strach pomyśleć.
https://inkella.blogspot.com/2021/06/zagadka-drugiej-smierci-czyli-klasyczna.html

To już moje czwarte spotkanie z wdową po aptekarzu, żądną sukcesów kryminalnych oraz towarzyszącą jej zakonnicą, siostrą Tomaszą i Truflą - pozostałą w spadku po aptekarzu dożycą de Bordeaux. Oraz nie mniej żądnym sukcesów oraz przysmaków przygotowywanych przez panią Karolinę podkomisarzem Cegłą.
A zaczęło się od tego, że wdowa po aptekarzu usłyszała prawdę w oczy!...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Papuga Pinda dała się poznać mieszkańcom wsi Głuszyn od każdej, albo prawie każdej strony i wyrobiła sobie określoną reputację. Nie dziwi, że nikt w Głuszynie nie chciał mieć z nią nic wspólnego, oprócz Balickiej, która zaliczała się do kategorii właściciel i odpowiadała przed ludźmi oraz prawem za dzikie pomysły ptaszyska. Ale Balicka papugę kochała, więc wiadomo, przymykała oko i za wymysł uważała doniesienia o jej zbyt swobodnym prowadzeniu się. Na przykład poboczem drogi, jak taki jeden ocalony w literaturze paw. Trudno było też uwierzyć w szczekanie papugi, która zaniechała swojskiego rzucania zakrętami i przerzuciła się na profesjonalne naśladowanie szczekania psów ras rozmaitych. Oraz zaczęła przymierzać się do zawodu kieszonkowca.

Co do Pindy, to czasem jest tak, że autor myśli, wymyśla, tworzy różnych bohaterów, mota im życiowe ścieżki, ale to wszystko zbyt mało żeby na dłużej, najlepiej na całe lata budzić zainteresowanie czytelników i wydawców. Ale czasem zdarza się strzał w dziesiątkę, bohater skupiający na sobie uwagę czytelników, charyzmatyczny, zapadający w pamięć, budzący ciekawość. I tym razem padło na papugę. Na niebieskopiórą Pindę.

Wiadomo, że gdzie Pinda, tam nie ma nudy. Dodatkową atrakcją dla mieszkańców Głuszyna i okolic jest budowa. W miejscu gdzie kiedyś stał pałacyk, powstaje Instytut Kosmitologiczny, a plotka głosi, że na miejscu są już kosmici czekający na badania. Czy naprawdę?

Skutki pomyłki między "Kosmitologiczny" a "Kosmetologiczny", odbiją się na zdrowiu i urodzie jednej z mieszkanek tej przemiłej okolicy.

Zawsze to jakaś sensacja.

No i trup, czyli denat, nie zapominajmy, że to wokół jego postaci, charakteru, zainteresowań tak zawodowych jak i prywatnych toczy się śledztwo. Niemrawo się toczy, policjanci poganiani przez starszą aspirant Czubajko starają się w miarę sił i możliwości, ale mają zbyt mało danych. A do tego jeszcze w zasadzie wszyscy pracownicy Instytutu zaliczają się do grona podejrzanych, z prostej przyczyny: denat wyszedł z Instytutu jedząc pączka, a pączki stanowiły stały posiłek pracowników i były dostępne także dla odwiedzających. A kto oprze się pączkowi w czekoladzie z wiśniowym nadzieniem? Listonosz się nie oparł, tak twierdził świadek i wyniki sekcji zwłok.

Oj działo się, działo, a numer z kwiatami jest tak kapitalny, że właśnie wtedy pomyślałam o ekranizacji "Morderstwa na śniadanie". Pomyślałam i zobaczyłam oczami wyobraźni sekwencję scen iście barejowskich. Bo właśnie z filmami Stanisława Barei kojarzy mi się opisywana przez Iwonę głuszyńska rzeczywistość. Przerysowana, znaczona pechem i głupotą, naiwną wiarą w cuda i dobre chęci pewnych osób. Wszystko jak w życiu i w Internecie.
https://inkella.blogspot.com/2021/06/iwona-banach-morderstwo-na-sniadanie.html

Papuga Pinda dała się poznać mieszkańcom wsi Głuszyn od każdej, albo prawie każdej strony i wyrobiła sobie określoną reputację. Nie dziwi, że nikt w Głuszynie nie chciał mieć z nią nic wspólnego, oprócz Balickiej, która zaliczała się do kategorii właściciel i odpowiadała przed ludźmi oraz prawem za dzikie pomysły ptaszyska. Ale Balicka papugę kochała, więc wiadomo,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ogłoś konkurs literacki, wybierz dziewięciu początkujących literatów liczących na szybką i opływającą złotem, dolarami, a w ostateczności złotówkami karierę. Zbierz ich w jednym miejscu, najlepiej hej za lasem, za dolinami… i poza zasięgiem Internetu. Poczęstuj herbatą o siedemnastej, dołóż ciasteczko. Niech poczują, że awansowali do klasy wyższej – pisarskiej.
Wprowadź dysonans w postaci przeklinającej papugi.
Nazwij papugę Pindą!
Dorzuć jednego starego kawalera, pracownika odpowiednich służb. Niech będzie sympatyczny i oczytany.
Dodaj mu rodzicielkę budzącą mordercze myśli w każdej synowej in spe.
Dołóż kandydatkę na synową z odzysku.
Plus pałacyk z dykty i regipsu, wieżyczka zawsze mile widziana.
Zmiksuj na pełnych obrotach.
Przelej do formy, zapiecz. Podawaj w glazurze z energetycznej, momentalnie poprawiającej humor okładki.
Satysfakcja biesiadników gwarantowana.
Tak mniej więcej mógłby brzmieć przepis kulinarny na zakręconą komedię kryminalną, której tytuł brzmi: „Stara zbrodnia nie rdzewieje”.

Zachęceni?

To brać i czytać, bo śmiech, ten z serca i przepony, jest teraz na wagę złota, a mamy go jak na lekarstwo, śmiechu, bo co do złota to nie wiem.

Pisanie komedii kryminalnych nie jest sztuką łatwą. Nie dość, że czytelnik oczekuje, że zostanie rozśmieszony, to jeszcze trzeba pilnować tej nieszczęsnej intrygi kryminalnej, ułożyć wiarygodną fabułę, nie pomylić mordercy z ofiarą. Pomotać tropy żeby czytelnik musiał nieco pomyśleć zanim zakrzyknie: Eureka! To na pewno Kowalski! Albo zaraz, zaraz… a może zabił kamerdyner?
Papuga?
Papugi żaden sąd nie skarze, autorka nie takie rzeczy wypisywała, więc może to Pinda?
A może?
Czy rzeczywiście motyw wieńczy dzieło?
Przy okazji odświeżamy sobie w pamięci klasykę literatury kryminalnej bazując na prostych skojarzeniach i dostajemy prztyczka w nos.
Zabawa przednia, papuga Pinda idzie łeb w łeb, grzywka w grzywkę z moją dotychczas ulubioną papugą Zgagą.
Aż mnie dreszcz obleciał, gdy wyobraziłam je sobie w duecie.

Tym optymistycznym akcentem kończę przepis na wciągający kryminał rozśmieszający. Autorką receptury jest niezrównana Iwona Banach, pisarka o stylu niepodrabialnym, bardzo dla niej charakterystycznym, wymagającym poczucia humoru zaprawionego odpowiednią ilością sarkazmu i ironii. Dawkowanego z wyczuciem.

Z przecieków wiem, że Pinda wróci i znowu namiesza.

Ogłoś konkurs literacki, wybierz dziewięciu początkujących literatów liczących na szybką i opływającą złotem, dolarami, a w ostateczności złotówkami karierę. Zbierz ich w jednym miejscu, najlepiej hej za lasem, za dolinami… i poza zasięgiem Internetu. Poczęstuj herbatą o siedemnastej, dołóż ciasteczko. Niech poczują, że awansowali do klasy wyższej – pisarskiej.
Wprowadź...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię serie, a serie kryminalne tym bardziej, dlatego ucieszyłam się z wiadomości, że Iwona Banach planuje kontynuację przygód Emilii Gałązki, Magdy, Pawła, Mikołaja i całej szeroko rozumianej ekipy tropiącej.
O "Niedaleko pada trup od denata" pisałam jakiś czas temu ale myślę, że spokojnie można zacząć przygodę z całym towarzystwem od drugiego tomu i wrócić do pierwszego.
Po szaleństwach przygód z demonem mordującym literatów i zaprezentowaniu całej (czyżby?) palety możliwości Emilii Gałązki, która z upodobaniem pielęgnuje tradycje preppersów, zaczynamy poznawać uroki miasteczka, w którym mieszka Emilia.
Małe bo małe, ale słynne z wczasów odchudzających dla zamożnych przyjezdnych. Najlepiej tych zagranicznych, chcących przy okazji odwiedzić ojczyzny łono. Odchudzić się, a jednocześnie najeść. Dzięki wczasowiczom mają co do garnka włożyć mieszkańcy miasteczka: taki odchudzony, medytujący wszystkożerca jest doskonałym klientem w okolicznych sklepach i barach, a pan Czesiu taksówkarz, też zarobi.
I wydawałoby się, że życie wróciło już do normy, kto miał zejść, ten zszedł, gdyby nie kolejny trup, a właściwie nieboszczka. Ściśle amerykańska, ale polskiego pochodzenia.
Co kryje się za tym niespodziewanym zgonem?
Czy miejscowa policja w osobie Mikołaja, prawie chłopaka Magdy, zdoła namierzyć sprawcę?
I dlaczego pewna sympatyczna dziewczynka z naukowym zacięciem woli mieszkać u Emilii, a nie u swojej babci? Wiem, ale nie powiem ;)
Magda zeźlona niechęcią najbliższych (nie wszystkich, rzecz jasna) do planu założenia agencji detektywistycznej, postanawia ustalić kto miał motyw i sposobność i udowodnić, że będzie doskonałym prywatnym detektywem/detektywką.
Paweł doskonale radzący sobie w dziennikarskim fachu były chłopak Magdy też chciałby co nieco wykryć. I zarobić, oraz odzyskać Magdę a wraz z nią darmowy wikt i opierunek.Co z tego wyniknie?
Zwłaszcza gdy swoje trzy grosze wtrącą Idalia, Nika i babcia Niki oraz ktoś, komu zależy na ukryciu prawdy.
Namieszane? To jeszcze nic. Do pomocy Magdzie wkroczy pewna Alicja i dopiero będzie się działo.
Jest zwariowanie, jest śmiesznie bo Iwona Banach w charakterystyczny dla siebie sposób stosuje humor sytuacyjny i słowny.
Jest smacznie!
Musicie mi uwierzyć na słowo, ale przy czytaniu przełykałam ślinę przypominając sobie pierogi ruskie produkowane w seriach limitowanych przez moją babcię lata temu - wyobrażam sobie, że te pochłaniane przez Idalię też były tak smaczne.
A! i krupnik! jedna z moich ulubionych zup, u mnie w domu podawany z fasolą duży jaś, przepyszny, wprowadzający podniebienie w stan ekstazy, ale niestety bezprocentowy...
Ale tak naprawdę wszystko przebił tłuczek. Jedyny, niepowtarzalny, prawie eksponat muzealny!
Co do rosołu... cóż, o rosole i jego przedziwnych właściwościach musicie już przeczytać sami.
Serdecznie polecam i dobrze radzę: nie czytajcie przy jedzeniu, nagłe napady śmiechu grożą zadławieniem, a Iwona Banach wprawdzie zabija nudę śmiechem, ale woli żywych czytelników.
recenzja opublikowana na blogu: www.inkella.blogspot.com

Lubię serie, a serie kryminalne tym bardziej, dlatego ucieszyłam się z wiadomości, że Iwona Banach planuje kontynuację przygód Emilii Gałązki, Magdy, Pawła, Mikołaja i całej szeroko rozumianej ekipy tropiącej.
O "Niedaleko pada trup od denata" pisałam jakiś czas temu ale myślę, że spokojnie można zacząć przygodę z całym towarzystwem od drugiego tomu i wrócić do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Łowca" kończy cykl kryminałów z komisarzem Uszkierem w roli głównej i nie jest to dobra wiadomość dla miłośników gatunku. Barnaba Uszkier nieco odstaje od tych wiecznie narzekających, nadużywających i pojękujących przedstawicieli prawa. Nie rozwodzi się, nie myśli o separacji z raczej sympatyczną małżonką, dzieci już nie dzieci tylko poważne nastolatki, a przyjaźnie jak trwały tak trwają. Ale to nie oznacza, że komisarz Uszkier jest nudny, ja go zakwalifikowałam do grona komisarzy godnych zaufania, metodycznych i nieodpuszczających, badających każdy trop. Bo tak to rzeczywiście jest, że w pracy kryminalnych mniej jest spektakularnych osiągnięć i śledztw kończonych dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności w piątek przed weekendem, niż długiej, żmudnej i mało widowiskowej roboty. Co wcale nie oznacza, że nie będzie się działało. Jakiś pościg, strzelanina, przyspieszone bicie serca... wszystko w komplecie.
Tym razem komisarz Uszkier i jego współpracownicy mają do czynienia z niezbyt przyjemnym mordercą. Wszystko wskazuje na to, że seryjnym. Zaczyna się od morderstwa młodej, lubianej kobiety, właścicielki dwóch owczarków. Badanie kontaktów ofiary, jej przyzwyczajeń, otoczenia, nie przynosi zbyt wielu rezultatów. Gdy ginie kolejna osoba, śledztwo nabiera tempa, a zwierzchnik Uszkiera zwany przez podwładnych Dyktatorem zaczyna odczuwać presję z góry. Tak zwane czynniki chciałyby jak najszybciej otrzymać informację o aresztowaniu sprawcy.
Ale nie tak szybko. Sprawca to inteligentny przeciwnik. Nie zostawia śladów, umie poruszać się bez zwracania na siebie uwagi, zna miasto.
Zna też miejsca, w których odbywają się spotkania kulturalne. Cóż, każdy powinien mieć jakieś hobby.
Leński, współpracownik komisarza, ze skrawków informacji buduje profil mordercy. Czy to jego wnioski doprowadzą do schwytania mordercy?
Czy morderca zostanie ujęty?
Dlaczego żegnamy komisarza Uszkiera?
Na te pytania nie odpowiem, ale wszystkiego, albo prawie wszystkiego dowiecie się czytając "Łowcę".
A na koniec dodam, że jest to również bardzo dobry kryminał miejski, z solidnie opisaną topografią Gdańska i okolic. Sama wybrałabym się chętnie w te miejsca, które zdradziły co nieco prowadzącym śledztwo.
Opinia z bloga: www.inkella.blogspot.com

"Łowca" kończy cykl kryminałów z komisarzem Uszkierem w roli głównej i nie jest to dobra wiadomość dla miłośników gatunku. Barnaba Uszkier nieco odstaje od tych wiecznie narzekających, nadużywających i pojękujących przedstawicieli prawa. Nie rozwodzi się, nie myśli o separacji z raczej sympatyczną małżonką, dzieci już nie dzieci tylko poważne nastolatki, a przyjaźnie jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cięty humor, prawdziwe do bólu sytuacje i reakcje - mężczyzn pokroju Pawełka zbyt wielu jeszcze chodzi po świecie. Do tego certyfikowane łowczynie demonów broniące swoich wyobrażeń o przyszłości najbliższych, tajemnice z przeszłości i Emilia Gałązka, którą od razu polubiłam. Trup, a nawet denat też niejeden się znajdzie w tym towarzystwie. Ubawiłam się jak rzadko.
To wszystko oznacza tylko jedno "Niedaleko pada trup od denata" powinien znaleźć się w zestawie obowiązkowym książek na jesień, zimę, wiosnę i lato.
Terapia śmiechem gwarantowana.

Cięty humor, prawdziwe do bólu sytuacje i reakcje - mężczyzn pokroju Pawełka zbyt wielu jeszcze chodzi po świecie. Do tego certyfikowane łowczynie demonów broniące swoich wyobrażeń o przyszłości najbliższych, tajemnice z przeszłości i Emilia Gałązka, którą od razu polubiłam. Trup, a nawet denat też niejeden się znajdzie w tym towarzystwie. Ubawiłam się jak rzadko.
To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy ma swoje miejsce na ziemi.

Od czasu do czasu zarządzam leniwą sobotę i oddaję się przyjemnościom. Zero muszę, robię tylko to na co mam ochotę.
Tym razem odpoczynek umilała mi lektura debiutanckiej powieści Sylwii Kubik "Pod naszym niebem" wydana w serii Opowieści z Wiary Wydawnictwa eSPe. Zamierzałam przeczytać tylko początek, tak żeby zorientować się w treści książki, a skończyło się na tym, że z mieszkańcami Brzozówki spędziłam cały dzień.
I był to bardzo dobrze wykorzystany czas.
Ale od początku.
W piątek zawitał do mnie kurier z przesyłką. Spodziewałam się koperty z książką, a otrzymałam sporych rozmiarów paczkę, a w niej oczywiście egzemplarz do recenzji, aromatyczną mieszankę ziół zebranych i dobranych przez autorkę specjalnie na tę wyjątkową okazję, oraz uroczy bilecik. Wydawnictwo dołożyło sympatyczny list i dodało do zestawu inny tytuł z serii.
Jako czytelniczka i recenzentka poczułam się wyjątkowo zadbana. Zioła wypełniały swym aromatem pokój, a ja szybko integrowałam się z mieszkańcami niewielkiej wsi na Powiślu.
Od razu polubiłam energiczną i zaradną Karolinę.
Jej życie to prawie idylla. Piękny dom i drewniany domek w ogrodzie wspaniały na czas relaksu, miły i okazujący jej miłość i szacunek mąż Wojtek oraz dwie córki: dwunastoletnia Anielka i pięcioletnia Gabrysia.

A przecież nie zawsze tak było. Karolina i jej najbliżsi mają za sobą trudne chwile, związane z narodzinami Gabrysi. Autorka sięga do własnych doświadczeń i wspomnienia jakie nawiedzają Karolinę są boleśnie autentyczne.
Radość i żywiołowość Gabrysi wprowadza dużo dobrej energii do fabuły, nawet wtedy gdy przeplata się z tęsknotą za ukochanym dziadkiem.
Gabrysia pozostanie ze mną na długo.

W Brzozówce mieszka też Hania przyjaciółka Karoliny, prowadząca wraz z mężem duże gospodarstwo. Mama Tomka i Dominiki, synowa swojej teściowej Weroniki. Kobieta wielkiej cierpliwości!
Poznajemy nieco apodyktyczną sołtyskę i księdza Karola, kapłana z powołania, który potrafi rozmawiać z ludźmi.
Bo w tej opowieści ludzie ze sobą rozmawiają, a nie tylko mówią żeby cokolwiek powiedzieć. Żyją w niewielkiej społeczności i wiedzą, że lepiej ze sobą współpracować z chęci, a nie z musu. A jeżeli dochodzi do konfliktu, to zamiast go podsycać trzeba szukać dobrych dla wszystkich stron sporu rozwiązań.
Dążyć do zgody.
Zapraszać do swojego kręgu a nie wykluczać z niego.
Myślę tu o doktorze Macieju, który zapewne w kolejnych częściach serii będzie miał swoją rolę do odegrania, ale też o małym Kubie, któremu od razu kibicowałam i chciałam powiedzieć: dasz radę dzieciaku!

Sylwia Kubik we współczesną opowieść, bardzo aktualną w swojej wymowie, wplotła też wątek wojenny. Tajemnicę Brzozówki poznajemy powoli dzięki pani Helenie, do tej pory trzymającej się na uboczu, a dzięki Gabrysi i Karolinie częściej wychodzącej do ludzi.
I czekającej na Józka...
Też chciałabym wiedzieć czy zdąży.

Autorka w bardzo dojrzały sposób pisze o relacjach międzyludzkich, przypomina jak bardzo ważny jest wzajemny szacunek, empatia, tolerancja i poczucie humoru.
W Brzozówce toczy się zwyczajne życie ze wszystkimi jego troskami, cieniami i radościami. W kuchni pachnie ziołami i smakołykami, wiatr kołysze gałęziami, w sadach obrodziło i Hanka przygotowuje dżem z miętą.
Brzmi swojsko, prawda?
Klimat tej powieści sprawia, że obcując z bohaterami zaczynamy ich traktować jak bliskich nam ludzi, przejmujemy się ich problemami i kibicujemy im. A synowe podobnych do Weroniki teściowych mogą się zainspirować sprytnym rozwiązaniem problemu, który tylko dzięki cierpliwości Hanki nie przerodził się w wojnę.

Wydawnictwo eSPe zadbało o staranne wydanie książki, na okładce wita nas Karolina z Gabrysią, obie radosne, emanujące dobrą energią.
Zieleń nadziei wycisza i wprawia w dobry nastrój, nawet wtedy gdy słuchamy burczenia Stefana. Bo także on kryje swoją tajemnicę.
Kiedyś ją poznamy.
Polecam serdecznie Waszej uwadze tę pełną ciepła i życiowej mądrości książkę. Zatrzymajcie się na chwilę i wdychając aromat ziołowej herbatki zajrzyjcie do Brzozówki.
Zapewniam, że warto.
Opinia zamieszczona na blogu: https://www.inkella.blogspot.com

Każdy ma swoje miejsce na ziemi.

Od czasu do czasu zarządzam leniwą sobotę i oddaję się przyjemnościom. Zero muszę, robię tylko to na co mam ochotę.
Tym razem odpoczynek umilała mi lektura debiutanckiej powieści Sylwii Kubik "Pod naszym niebem" wydana w serii Opowieści z Wiary Wydawnictwa eSPe. Zamierzałam przeczytać tylko początek, tak żeby zorientować się w treści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Śledztwo od kuchni czyli klasyczna powieść kryminalna o wdowie, zakonnicy i psie" Karolina Morawiecka

Gdyby Karolina Morawiecka wdowa po aptekarzu była moją sąsiadką, to w ramach ochrony zewnętrznej najpierw zainwestowałabym w wojskową siatkę maskującą i upięłabym ją wzdłuż płotu, potem obsadziłabym ogród wokół krzewami szybko rosnącymi, a wychodząc z domu ćwiczyłabym czołganie, tak żeby upiornej sąsiadce nie wpaść w oko. Bo kogo jak kogo, ale nadmiernie wścibskich ludzi nie znoszę.

Czy aby na pewno?

Gdy zaczęłam czytać "Śledztwo od kuchni..." moja reakcja wyglądała dokładnie tak jak opisana powyżej. Koszmarna kobieta, zawsze wiedząca lepiej, ten Stanisław, mąż nieboszczyk, to naprawdę zasługuje na współczucie. Jak on z nią wytrzymał?!
I jaka zadowolona, że mu tak życie uprzykrzała, zołza jedna!
Ale zalety swoje ma. To może te zalety wynagradzały nieboszczykowi paskudny charakter małżonki?
Tego niestety nie dowiem się, Stanisław zszedł śmiercią naturalną i pozostawił po sobie domek w Wielmoży, w którym spędzili ostatnie lata, oszczędności pozostałe po sprzedaży apteki w Skale i dożycę de Bordeaux o wdzięcznym imieniu Trufla.
W sumie wdowa po aptekarzu mogła teraz prowadzić spokojne życie.
Mogła, ale wydarzyło się morderstwo, Karolina Morawiecka, wdowa, rzecz jasna, nie wytrzymała i musiała się wtrącić.
W końcu kto jak kto, ale ona była wprawiona w prowadzeniu śledztwa (biedny Stanisław mąż).

Gnana ciekawością wsiadła w białe tico i pojechała na oględziny miejsca zbrodni. Nieboszczką okazała się Ania Bednorz, kelnerka z pobliskiej restauracji, dziewczyna ładna, podobno lubiana, a nawet narzeczona chłopaka stanowiącego tak zwaną dobrą partię. A mimo to wycieczka szkolna znalazła ją martwą wśród szałwii.
Kto chciałby zabić taką miłą dziewczynę?
Na to i na inne pytania zamierza odpowiedzieć wdowa po aptekarzu, bo jak tu nie pomóc policji i podkomisarzowi Cegle, biedak na pewno nie poradzi sobie z tym zadaniem.

A że zawsze w powieści, a czasem też w życiu trafia swój na swego, to ramię w ramię z wdową stanie siostra Tomasza. Zakonnica wypełniająca sumiennie swoje obowiązki, lubiąca dobrze zjeść, a przy pani Karolinie jeszcze nikt z głodu nie umarł, dociekliwa i spostrzegawcza.
Karolina Morawiecka wdowa po aptekarzu i siostra Tomasza stanowią tandem niemal doskonały i już jestem ciekawa jakim literackim tropem pójdą w drugim tomie serii. Mam nadzieję na serię, nie tworzy się takich postaci (w tym drugoplanowe też niczego sobie), by skończyć na jednym tomie.

Wśród bardzo wielu tytułów, nowości, komedii kryminalnych i mniej komedii i jeszcze mniej kryminalnych, "Śledztwo od kuchni czyli klasyczna powieść o wdowie, zakonnicy i psie" (z kulinarnym podtekstem) jest miłym zaskoczeniem i jako czytelnik, wielbicielka powieści kryminalnych (a przeczytałam ich już dużo, a nawet jeszcze więcej) czuję się usatysfakcjonowana i dopieszczona literacko, a nawiązanie do jednej z moich ulubionych powieści to oczywista przyjemność.

Reasumując, świetna lektura na jeszcze zimowe dni, jak wiosna przyjdzie, to też, tylko wtedy mniej czasu, ogródki czekają. Humor sytuacyjny i słowny w tej powieści nie gości tylko w zapowiedziach na okładce, a nawiązania do klasyki literatury to dodatkowa przyjemność. Nawet wdowa po aptekarzu skieruje swoje kroki ku bibliotece i tym samym sprawi przyjemność dwóm osobom. Jednej będzie przykro, ale takie są konsekwencje popełnienia zbrodni.
Z przyjemności polecam.

"Śledztwo od kuchni czyli klasyczna powieść kryminalna o wdowie, zakonnicy i psie" Karolina Morawiecka

Gdyby Karolina Morawiecka wdowa po aptekarzu była moją sąsiadką, to w ramach ochrony zewnętrznej najpierw zainwestowałabym w wojskową siatkę maskującą i upięłabym ją wzdłuż płotu, potem obsadziłabym ogród wokół krzewami szybko rosnącymi, a wychodząc z domu ćwiczyłabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pewnej zimy nad morzem wszystko zdarzyć się może. Taka oto rymowanka kołatała mi się w głowie przez ostatnie dni po przeczytaniu najnowszej książki Iwony Banach.

Bo i rzeczywiście, fabuła pełna jest dziwnych, a nawet niewiarygodnych zdarzeń, które, jak to u Iwony Banach, mają swoje źródła nie tyle w siłach nadprzyrodzonych, ale w umiejętności korzystania ze zdobyczy nauki.
Bo przecież zazwyczaj nasz strach, zdumienie, niepewność, budzą zjawiska, których nie potrafimy sobie wytłumaczyć. Zyskują one miano nadprzyrodzonych, chociaż wcale takimi nie są.
Wiedza, wiedza to podstawa.
Niestety, Dziubowej nie przetłumaczy! Ona z tych co wolą wierzyć obcym, najlepiej z innej cywilizacji, albo umiejącym robić wodę z mózgu sprzedawcom wszystkiego niepotrzebnego.
Ale do rzeczy.
Miasteczko nad morzem, naszym swojskim Bałtykiem. W sezonie zapchane do granic możliwości przez spragnionych morskich wrażeń turystów. Pustoszejące po sezonie. Kiedyś zamieszkane przez samych swoich, z czasem przyjmujące napływowych, zachwyconych urokliwym spokojem i jajami od wolnobiegających kur. Trudno żyć razem, ale jakoś trzeba.
Urazy, uprzedzenia, narosłe animozje.
Nie ma łatwo.
Grudzień, świąteczną atmosferę zakłóca przyjazd do pensjonatu "Magiczna Latarnia"grupy kobiet interesujących się okultyzmem. Jedna z nich właśnie wydała książkę o fascynującym tytule "Demoniczny kochanek" i zamierza ją z przytupem promować. Ma jej w tym pomóc grono znajomych z grupy na Facebooku. Znajomych, które znają się w wirtualnej rzeczywistości, a w życiu to już niekoniecznie.
W takich okolicznościach bez nieboszczyka, a może nieboszczki się nie obejdzie.

A jak jest trup to i jest śledztwo, nie ma zmiłuj.

No i jeszcze umarnik w kamienicy u Genowefy Dziubowej.
Bo wszystko zaczęło się od legendy o umarniku.
A potem sprawy nabrały rozpędu i niektórzy tak się zaangażowali, że zaczęli świeczki palić na schodach u Dziubowej. Czerwone świeczki w towarzystwie wędzonej szynki i dwóch brytfanek pasztetu...

Majka z Markiem mają się ku sobie, ale co na to mama Majki.

Koty podbijają serca, jak to koty, a lokatorki od Dziubowej robią eksperymenty z trunkami wyskokowymi.
Tyle o fabule, świat się kręci, jedni żyją, inni trochę mniej i nie ma sekundy na nudę.
Zwłaszcza że autorka kreśląc bardzo wyraziste postaci, nawet nieco przerysowane, nie oszczędza nikogo. I jak już się uśmiejemy do łez, to przyjdzie czas na refleksję. Niekoniecznie wesołą.

Iwona Banach ma talent do tworzenia charakterystycznych, bardzo wyrazistych, zapadających w pamięć postaci. Humor sytuacyjny i humor słowny(zwariowane dialogi) to jej znak firmowy i gwarantuję, że czytelnicy sięgający po "Pewnej zimy nad morzem" nie będą mogli oderwać się od pełnej zwrotów akcji, a chusteczki higieniczne - koniecznie pod ręką, będą mokre od śmiechowych łez.
A i jeszcze, ciutkę żałuję, że tytuł roboczy "Umarnik" został zastąpiony przez "Pewnej zimy nad morzem", ale z kolei "Umarnik" nie współgrałby z okładką zaprojektowaną przez Piotra Skrzypczaka. A okładka wpada w oko.
Tak to jest, że nie da się mieć w życiu wszystkiego, zwłaszcza, że umarnik to...

Oczywiście nie zdradzę.
Opinia ukazała się na blogu https://www.inkella.blogspot.com

Pewnej zimy nad morzem wszystko zdarzyć się może. Taka oto rymowanka kołatała mi się w głowie przez ostatnie dni po przeczytaniu najnowszej książki Iwony Banach.

Bo i rzeczywiście, fabuła pełna jest dziwnych, a nawet niewiarygodnych zdarzeń, które, jak to u Iwony Banach, mają swoje źródła nie tyle w siłach nadprzyrodzonych, ale w umiejętności korzystania ze zdobyczy...

więcej Pokaż mimo to