„Na targu niewolników III Rzeszy”. Wywiad z autorką i jej ojcem, który przeżył wojenną gehennę

BarbaraDorosz BarbaraDorosz
22.01.2024

„Niemiecki plan okradł Polskę z Polaków”. Tak o przymusowym zesłaniu tysięcy Polaków mówią zgodnie Anna Augustyniak, autorka książki, i jej ojciec, Jan Śliwiński, który był naocznym świadkiem tej ludzkiej tragedii. To mocne słowa, jednak idealnie oddają sytuację kraju oraz ludzi przymusowo zesłanych w głąb Trzeciej Rzeszy.

„Na targu niewolników III Rzeszy”. Wywiad z autorką i jej ojcem, który przeżył wojenną gehennę

Żeby zrozumieć skalę tego zjawiska, wystarczy poznać dane z rejestrów niemieckich Urzędów Pracy. Według nich w sierpniu 1944 roku w Trzeciej Rzeszy przebywało ponad 7 milionów zatrudnionych robotników i robotnic z dwudziestu europejskich krajów, co dawało ponad jedną czwartą ogółu zatrudnionych w niemieckiej gospodarce. Chyba już nic nie trzeba dodawać, wszak te liczby mówią same za siebie… Zebrane i spisane wspomnienia Jana Śliwińskiego rysują przed nami przerażający obraz piekła, do jakiego trafili przymusowi robotnicy, a wśród nich mały Janek z rodziną.

Barbara Dorosz: Książka jest literackim zapisem, a może nawet rekonstrukcją tragicznych losów członków państwa najbliższej rodziny. Pani Anno, kiedy poczuła pani w sobie potrzebę, by spisać i opublikować tę dramatyczną historię w formie książki?

Anna Augustyniak: O wojnie i tragicznych losach mojej rodziny słyszałam, odkąd pamiętam, byłam wręcz zżyta z tymi opowieściami. Jedne historie wyciskały łzy za każdym razem, gdy je opowiadano, inne śmieszyły albo siały postrach. Zwykle jednak wszystko napawało mnie taką grozą i wydawało się czymś niemożliwym do przeżycia do tego stopnia, że starałam się dystansować od doświadczeń moich najbliższych i brnęłam w opowieści innych Ocalałych. Pisałam o nich reportaże, jeździłam na spotkania do byłych obozów koncentracyjnych, robiłam wywiady. Czułam potrzebę kontaktu z tymi, którzy przetrwali wojnę, i tłumaczyłam sobie, że dając im głos, sprzeciwiam się tej wielkiej, dziejowej niesprawiedliwości. Pokazywałam ofiary, które dotknęły piekła na ziemi i wygrały, bo wciąż po tej ziemi chodzą. W jakiś taki naturalny sposób nieustannie byłam blisko obcych historii i dopiero kilkanaście lat temu zaczęłam słuchać opowieści taty – jakbym wówczas dojrzała i zobaczyła w nim Ocalałego. Tata namówił mnie na spisanie jego dziecięcych przeżyć, a zarazem przeżyć całej rodziny, która pewnej zimowej nocy została zabrana z własnego domu i wywieziona przez hitlerowców w nieznane. 

Był rok 1944. Wojenna gehenna wciąż rozwijała swoje skrzydła. Pani dziadkowie i inni Polacy – nie bójmy się tego słowa – zostali sprzedani do niewolniczej pracy.

Krysia płakała, kiedy odrywano ją od matki. Władka zdążyła krzyknąć do syna, żeby pod żadnym pozorem nie puszczał rączki siostry. Od teraz los Krysi leżał w jego rękach. W ich rodzinie ręce dużo znaczyły.

Mój tata, Jan Śliwiński, który wraz z rodziną został wywieziony do Trzeciej Rzeszy, gdy miał niespełna 6 lat, tak to widzi: Niemcy podporządkowali sobie całą Europę i pragnęli stać się panami krajów ościennych. W swoim mniemaniu stali się władcami, a władcy potrzebują niewolników do bycia panami i oczywiście do pracy, bo gdy niemieccy mężczyźni zostali wysłani na front, zabrakło rąk do pracy. Do tego gorączkowo rozbudowywano fabryki, przestawiając dotychczasową produkcję na potrzeby armii. Władze hitlerowskie początkowo wykorzystywały jeńców wojennych jako siłę roboczą, ale szybko okazało się, że to za mało. Zaczęło się więc masowe wysiedlanie ludzi z krajów okupowanych i zwożenie ich do Niemiec. Proceder ten prowadzono na tak wielką skalę, że ludzie trafiali nie tylko do pracy w przemyśle czy rolnictwie – wkrótce każdy Niemiec mógł upomnieć się o przysłanie niewolnika bądź nawet kilku z któregoś z podbitych krajów, aby nie musiał zajmować się pracą fizyczną. Zwłaszcza że opłaty za kupowanego człowieka nie były zbyt wygórowane i potem można go było traktować jak więźnia, a nawet gorzej – w końcu rządowe wytyczne nawoływały do uprzedmiotowienia niewolników, do traktowania ich na równi z rzeczami czy produktami, które się po prostu kupuje na targu, a gdy się zepsują, to się je wyrzuca i kupuje nowe, gdyż o kolejnego niewolnika na miejsce chorego czy zamordowanego, co często miało miejsce, starano się natychmiast.

Kto stał za tą niewolniczą machiną? 

Za akcję wysiedleńczą był odpowiedzialny Heinrich Himmler, plany sporządzono w Berlinie w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy, i były to nadzwyczaj wysokiej jakości plany oraz ścisłe reguły postępowania – jak to w nazistowskiej biurokracji, wszystko opracowane z wielką precyzją. Kolejne etapy – od zabierania ludzi z domów, zwożenia do central przesiedleńczych, poprzez selekcje, prowadzenie dokumentacji – przebiegały perfekcyjnie i jeśli dostęp do taboru kolejowego nie szwankował, to do Trzeciej Rzeszy jechał pociąg za pociągiem, wszystkie wypełnione ludźmi zdegradowanymi do niewolniczej siły roboczej.

W jednym z tych pociągów znalazła się również siostra Władysławy, głuchoniema Bronka. Bardzo dużo uwagi poświęca jej pani na łamach książki. Oddzielona od reszty rodziny musiała poradzić sobie w ojczyźnie wroga. Z pewnym podziwem czytałam o jej losach. Czy mogłaby pani nieco przybliżyć czytelnikom jej postać?

Bronkę, czyli siostrę mojej babci, znałam w dzieciństwie, i to nie jej niepełnosprawność mnie zastanawiała, a bardziej odmienność w zachowaniu i wyglądzie. Przede wszystkim wyjątkowa dbałość o siebie, bardzo kobiece oblicze, które cechowało noszenie biżuterii i chustki w sposób, w jaki polskie kobiety jej wówczas nie nosiły. Było to doświadczenie poniemieckie, choć wtedy wydawało mi się, że raczej kopiowanie mody z katalogów zagranicznych, które regularnie przesyłała do Polski ich najmłodsza siostra Antosia. Ona osiadła w Kanadzie i o swoich siostrach nie zapominała, stąd też Bronka miała najróżniejsze klipsy, bransoletki, naszyjniki, którymi lubiła się stroić. Kiedyś podarowała mi kolczyki w złotym kolorze – nigdy ich nie nosiłam, ale przechowuję je do dziś. Tylko to już oczywiście dużo później się działo. Zaś w czasie wojny Bronkę wysiedlono razem z siostrą Władką (czyli moją babcią) i jej mężem oraz dwójką dzieci. Najpierw był obóz przejściowy w Łodzi przy ul. Kopernika – właśnie ta Centrala Przesiedleńcza prowadzona była przez SS-Obersturmbannführera Hermanna Krumeya, który przed wojną był aptekarzem, ale w nowej roli odnalazł się znakomicie i koncepcję wysiedlania ludności polskiej realizował wybornie. Tam też prowadzono selekcje i osoby chore, słabsze czy kalekie oddzielano i kierowano za metalową bramę, gdzie szły od razu na śmierć.

Ani Janek, ani Krysia nie zapomnieli matki i ciotki, lecz mizerne twarze i dziwne ubrania, coś pomiędzy piżamą a szarym od brudu mundurkiem, wystraszyły kobiety i onieśmieliły. I te ich małe, łyse główki! Gdzie te dzieci mają włosy?!

Bronka była osobą młodą i zdrową, ale głuchoniemą. To poważna skaza według niemieckich kryteriów. Chyba nie posunę się za daleko, jeśli powiem, że Bronka cudem uniknęła śmierci.

To prawda. Jej życie uratował mój dziadek, który znał język niemiecki. Przekonał klasyfikatorów niemieckich o przydatności Bronki do wszystkich prac fizycznych. Udało się pewnie również dlatego, że Bronka była w rozkwicie swojej urody, miała wtedy 26 lat. Cała rodzina została wysłana pociągiem w głąb Rzeszy i rozdzielono ich dopiero na targu w Pforzheim. To tutaj odbywał się handel ludźmi. Okoliczni bauerzy zjeżdżali się, by dokonać zakupu i wrócić do domu z niewolnikiem, który odtąd miał służyć do roboty. Co prawda wszyscy członkowie mojej rodziny trafili do jednej gminy Niefern-Öschelbronn w regionie Nordschwarzwald, lecz mieli trzech różnych niemieckich właścicieli. Bronkę kupiły siostry Fischer.

Po więcej szczegółów dotyczących jej losów na zesłaniu w głąb Niemiec odsyłamy do książki. Tymczasem chciałabym zauważyć, że „Na targu niewolników III Rzeszy” ma bardzo bogatą dokumentację. Z jakich innych źródeł, poza wspomnieniami ojca, korzystała pani, przygotowując powieść?

A.A.: Tata sporządził dużo przeróżnych notatek, by wprowadzić mnie w ówczesne realia ich życia rodzinnego, zanim jeszcze zostali wysiedleni. Potem z koszmaru, jaki przeżył wraz z 2,5-letnią siostrą Krysią w obozie dla dzieci i młodzieży w Łodzi, w tym słynnym Polen-Jugendverwahrlager, z którego cudem udało się ich wydostać. No i oczywiście skupił się na tym, co działo się potem w Niemczech. Zrobił rysunki, żeby mi pokazać, jak niektóre rzeczy wyglądały z perspektywy małego chłopca, przypomniał sobie wierszyki układane już w Rzeszy, opracował mapy ich przesiedlenia, dotarł do materiałów z niemieckich archiwów oraz do współczesnych zdjęć miejscowości, w której mieszkali. Dom ich bauera stoi tam nadal i okno pokoju, z którego Janek podczas bombardowania wypadł, wciąż ma widok na góry. A ja, jak zwykle przy mojej pracy historycznej, obłożyłam się książkami tematycznymi i każdy detal, każde nazwisko oraz miejsce przebiegu walk sprawdzałam po wielokroć, by powieść, oprócz wartości literackich i przesłania, co jedni ludzie potrafią uczynić innym, niosła wiedzę faktograficzną, która umożliwi czytelnikowi osadzenie opowieści w określonych realiach.

Przerażające jest, jak niewolniczy proceder został sprawnie zorganizowany. Przegląd ludzi na targu, kupowanie ich, zakładanie kartotek i ewidencja ludności. Do tego całkowity brak jakiegoś ludzkiego współczucia, kiedy pozwalano na rozdzielanie rodzin, szczególnie gdy chodziło o dzieci. A gdy przyszła klęska Niemiec, bauerzy bez mrugnięcia okiem wysyłali swoich pracowników na śmierć. Czy ktokolwiek jest w stanie wyjaśnić tę niemiecką mentalność?

Jan Śliwiński: Tak, organizacji niemieckiego życia można pozazdrościć, wszystko było wówczas przez Niemców przemyślane z premedytacją i służyło najpierw likwidacji narodu żydowskiego, a w następnej kolejności narodu polskiego. Polakom wysiedlanym z kraju zakładano szczegółowe kartoteki, aby mogli być całkowicie kontrolowani przez Gestapo, a w przypadku ewentualnej klęski Niemiec, by móc szybko ich zgładzić i wykreślić z ewidencji dowody zbrodni, sprawić wrażenie, że nigdy nie istnieli. Deportacja ludzi z podbitych krajów była triumfem silnych, wielkich Niemców. I „Niemcy, Niemcy ponad wszystko” wykrzykiwali zewsząd ludzie, co w moich uszach brzmiało „Doicze, Doicze Iber Ales”, i ojciec mi to tłumaczył, że czują się panami i tego uczą się już dzieci w szkole, mają też przykazane, by w każdej chwili były gotowe oddać życie za Hitlera. I rzeczywiście wszyscy tamtejsi chłopcy cały czas mówili, że chcą umrzeć za Hitlera. Nie rozumiałem dlaczego, to było nie do wyjaśnienia, jak też fakt, że bawiliśmy się razem i nagle przezywali mnie „Szwajne Póle” – zawsze wtedy było mi przykro. Raz już nie wytrzymałem i rzuciłem ostrym kamieniem w Hansa, z którym mieszkaliśmy w jednym domu. Polała się krew, za co zostałem do nieprzytomności pobity przez jego dziadka, najgorliwszego nazistę w okolicy, i gdyby nie mój ojciec, który wkroczył z widłami, to ten człowiek skopałby mnie wtedy na śmierć. Zresztą na śmierć to właśnie on nas wysłał, gdy alianci już wyzwalali okoliczne miejscowości, a Niemcy w popłochu, lecz metodycznie, zwozili robotników przymusowych w miejsce, gdzie palili ich żywcem.

Jak Niemcy zareagowali na klęskę Hitlera? Wszak propaganda kazała im uwierzyć, że są potęgą narodów.

Jan Śliwiński: W Badenii, tam, gdzie jeszcze przez rok mieszkaliśmy po zakończeniu wojny, Niemcy nadal chodzili z podniesionymi głowami, ale podporządkowywali się wszelkim zakazom i nakazom amerykańskiego generała Dwighta Eisenhowera i jego żołnierzom, gdyż cały południowo-wschodni obszar Niemiec znalazł się w amerykańskiej strefie okupacyjnej. My, robotnicy przymusowi, już nie musieliśmy pracować, żywiła nas UNRRA, a oni, Niemcy, nie dość, że stracili swoich niewolników do roboty, to też często głodowali, i bywało, że błagali Polaków o jedzenie albo prosili o pomoc przy różnych pracach. Właśnie tych Polaków, którzy ocaleli i przeżyli tę okropną gehennę wojenną, którą niemiecki naród zgotował.

Jan pochyla się nad wijącym się z bólu synem, bierze go na ręce i głośno mówi po polsku:

– Pamiętaj, skąd jesteśmy, mieszkamy w domu pod numerem siedemnastym we wsi Niemojew, w gminie Klonowa, w powiecie łódzkim. Naszą ojczyzną jest Polska.

W książce przypomina pani termin „dipisi”. Jak wyglądał powrót Polaków do ojczyzny? Czy było do czego wracać?

A.A: Dipisi, czyli ludzie, którzy „w wyniku wojny znaleźli się poza swoim państwem i chcieli albo wrócić do kraju, albo znaleźć nową ojczyznę, lecz bez pomocy uczynić tego nie mogli”, zostali otoczeni opieką aliantów. Lecz nie było to takie jednoznaczne. Wojna co prawda się skończyła i ludzie byli wolni, ale pozostając na niemieckiej ziemi, niejednokrotnie trzeba było walczyć o przetrwanie i nie upadać na duchu, znaleźć siły na przeczekanie, bo powrót nie zawsze był możliwy. Czasami szukano innych rozwiązań. Najgorsza była niewiadoma i jednak to poczucie zamknięcia.

J.Ś: Ówczesna władza sowiecka, tzw. Polska Ludowa, nie chciała przyjąć do kraju Polaków deportowanych na roboty przymusowe do Niemiec. A ci bardzo chcieli wracać do swojej ojczyzny, do pozostawionych domów, choć wcale nie wiedzieli, czy mają jeszcze do czego wracać. Amerykanie podjęli decyzję, by robotników przymusowych oddzielić od Niemców i utworzyć dla nich obozy przejściowe. My też do takiego trafiliśmy w Ettlingen Baden, zamieszkaliśmy w byłych niemieckich koszarach wojskowych. Pośród wielu Polaków byli również ludzie innych narodowości, choć w znacznej mniejszości. Spędziliśmy tam prawie rok, wahając się, czy jest sens czekać na powrót do kraju, czy lepiej wyjechać do Kanady, Argentyny albo do Brazylii.

Aż nadszedł dzień, w którym szczęśliwie udało się wrócić do kraju. 

Dziękuję państwu za rozmowę i za tę jakże potrzebną książkę.

---

Przeczytaj fragment książki

Chcesz kupić tę książę w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw dla niej alert LC.

Książka jest już w sprzedaży online

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [5]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Wisienka  - awatar
Wisienka 26.01.2024 08:50
Czytelniczka

Tytuł tej książki jest raczej nietrafiony. Targ niewolników kojarzy mi się zgoła i z inną sytuacją i miejscem w historii. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dziadoszan  - awatar
Dziadoszan 24.01.2024 09:16
Czytelniczka

Targ niewolników w hitlerowskich Niemczech? Oj... grubo. Ktoś się tu pośpieszył. trzeba było, jak z Oświęcimiem, zaczekać aż poumierają wszyscy zdolni zdemaskować przesadę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Meszuge  - awatar
Meszuge 23.01.2024 16:09
Czytelnik

zostali sprzedani do niewolniczej pracy. 
Przez kogo zostali sprzedani i komu?

Dziadek, babcia, matka, wujek, dwie ciotki, spędziły na przymusowych robotach w Niemczech 3,5 roku. Niemcy aresztowali ich za produkcję mydła i w ramach kary przewieźli do siebie. Przekazali ich niemieckiemu gospodarzowi (bauerowi), który zgłaszał zapotrzebowanie na taką pomoc. Brakowało mu rąk...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Agafitness  - awatar
Agafitness 22.01.2024 14:14
Czytelniczka

Bardzo interesująca propozycja czytelnicza. Zapisuję sobie ten tytuł i będę się rozglądać za tą książką w księgarniach.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BarbaraDorosz  - awatar
BarbaraDorosz 22.01.2024 14:00
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post