cytaty z książek autora "Izabela Kudasik"
Siedzę zamknięta w drewnianej skrzynce. Nie zginęły lęki, które przyniosłam, ale mówię sobie, że tu będę bezpieczna. Bacówka jest jak ręcznie rzeźbiona szkatułka z drewna, a ja, mała laleczka, niespiesznie się w niej przemieszczam. Jestem mocna, wyposażona we wszystko, co teraz potrzebne, by być po prostu szczęśliwą.
Gdybym mieszkała tu zupełnie sama, pewnie poczucie osamotnienia byłoby momentami nie do zniesienia. Najtrudniejsze chwile wypełnia mi Aniela – zwierzam się Szymkowi. – Świadomość, że nie jest zmyślona, że towarzyszy mi we wszystkich czynnościach i podsłuchuje myśli, jest jak cuma, która daje poczucie bezpieczeństwa. Nie odpływam na wzburzone wody szaleństwa, bo ona utrzymuje mnie w stanie uspokojenia. Z Anielą jest ciepło i zawsze pozytywnie, dlatego jeśli czegoś mi brak, to fizycznego wymiaru. Brakowało mi najbardziej, żeby mnie ktoś przytulił i pogłaskał.
– Jeszcze Miłość – dodaje Paulina. – Bez niej żaden rytuał nie ma mocy. Musisz ją poczuć w sercu, niech cię przeniknie. Wzbudź wdzięczność za to, co możesz czuć. A teraz sięgnij poza ciało, przestrzeń serca otacza cię dookoła, bądź w niej.
Nie trwa to długo, a już łzy ciurkiem spływają mi po twarzy. Ale to łzy głębokiej Miłości, wzruszenie ogromem tego, co nas wypełnia, wibruje we mnie i dookoła mnie. Aniela głaska moje plecy, Paulina ściska ręce. Otwieram oczy. Niebo wiruje nade mną, a wielki Księżyc w pełni świeci tak jasno, jakby ktoś go dodatkowo podświetlił.
Siadam na schodach. Zaglądając na poszczególne kartki, jedynie utwierdzam się w swoim przeczuciu. To brakująca w zielarskim elementarzu część. Część o drzewach. Zachłannie kartkuję jej wnętrze i przypominam sobie, co mówiła mi o drzewach babcia, moja jasnowidzka.
Nic nie trzymało Mani w miejscu, które nazywała swoim.Wykluta na granicy przedwiośnia myśl zakiełkowała na tyle mocno, że doczekała się szczegółowego planu, który przednówkiem, dzięki pomocy wtajemniczonych, Mania zrealizowała. Słowo „jakoś” postanowiła zamienić na „jakość” i paradoksalnie potrzebne było do tego ograniczenie i rezygnowanie.
Jako pustelnica będę mogła układać życie w dawno zapomnianym przez ludzi stylu. Postanowiłam mieszkać w chacie przypominającej pasterski szałas i wcale nie czuję się dziwadłem. Może jestem z tych, którzy uciekają na pustynię, żeby mocniej poczuć życie.
Nie pada, ale z minuty na minutę zasłona chmur zaciemnia niebo i powoduje, że w bacówce staje się mroczno. Zapalam więc lampę naftową i świeczki. Ciemność niesie ze sobą lęki przed światem niedostępnym oczom, daje wyobraźni zbyt duże pole do popisu i gdy raz zabrnę w czarny zaułek, trudno jest mi się z niego wyrwać.
W dolinach lęk przed nocą zagłusza się głosami innych. Złudzenie, że radio lub telewizor to dom pełen ludzi, uspokaja i zajmuje myśli. Bez znaczenia jest wówczas, jakiego gatunku papka zapewnia nas o tym, że nie jesteśmy sami. Tu, w dziczy, bez możliwości zaproszenia do domu ludzi pozorujących pełną chatę, z lękami trzeba mierzyć się podwójnie.
Wyobraźnia podpowiada wizje wyjęte z horrorów, a zmysły wyostrzają się niczym wilkołakowi. Nagle bezpieczny, ciepły dom staje się zawieszoną w próżni pułapką, do której w każdej chwili mogą wtargnąć z zewnątrz niezbadane siły. Boję się tych sił, jak większość ludzi, najbardziej nocą. Rośnie obawa, że coś, czego istnienie zaszczepiono mi do głowy wbrew mojej woli, ukaże się zmysłom i będzie mi chciało zrobić krzywdę, tę najdotkliwszą – psychiczną. Krzywdę znęcania się nad nieodpornym umysłem. Pozostaje wtedy zapalanie dużo świateł i śpiewanie – o, jak ja głośno potrafię śpiewać.