cytaty z książki "Spektrum. Geminidy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Otwieram oczy. Biegnie ku mnie wysoki, chudy chłopak w moim wieku, ciemnobrązowe loki tańczą mu na twarzy.
– O, Bogu dzięki! – Zatrzymuje się przede mną jak w poślizgu. Twarz ma mokrą od potu i łez, długie do ramion włosy kleją się do linii żuchwy.
Nim udaje mi się cokolwiek powiedzieć czy zrobić, bierze w obie ręce moją twarz.
I mnie całuje.
Jego usta wydają się głodne, pocałunki palą moją zimną skórę. Opieram dłonie na jego klatce piersiowej. Pod islandzkim swetrem gwałtownie wali serce.
– Hej! Co ty wyprawiasz?! – Odpycham go.
Czuję od niego dym papierosowy, pewnie był pod wiatą dla palaczy. Wygląda na dziesięcioklasistę, jak Alban.
– Ja... – Tajemniczy chłopak z trudem chwyta powietrze. Jego piwne oczy robią się nagle bardzo duże. – O, nie! – Przykrywa dłonią usta. – O, nie! Ty mnie nie znasz!
– Pewnie, że nie! – mówię ze złością. – Co to, jakiś chory żart? Bo jestem nowa? Kretyński zakład z kolegami?
– Nie, Pi, ja... nie! – Ręce mu drżą, w kółko przeczesuje palcami włosy. – Myślałem... o, nie! – Zanurza twarz w dłoniach i jęczy: – To wszystko nie tak!
Dopadają mnie wspomnienia z lasu, wszystkie naraz, morze szczegółów. Smród przypieczonego mięsa wnika mi do ust jak najgorsze wrażenie smakowe. Krew i sadza na języku, rękach i całym ciele.
Padam na kolana, zginam się wpół z głową zwisającą do dołu i wpijam palce w dywan.
– O, matko jedyna! – Mama ledwo zdążyła odsunąć stopy i zwymiotowałam.
Treść z żołądka jest zielonkawa, szczypie, wydobywając się przez gardło.
– Przyniosę wiadro! – Mama biegnie do łazienki, ale dywan już wchłania moją zieloną zgniliznę.
Smród pieczonej świni i moje własne wymiociny wywołują jeszcze jeden skurcz, choć żołądek jest już pusty.
Mama hałasuje w łazience z wiadrem, ale ja już z trudem wstaję i słaniając się, idę do drzwi mojego pokoju.
– Pi! – woła za mną mama. – Co się dzieje?
Zamykam się w pokoju, przekręcam klucz. Pędzę do szafy, chwytam pierwsze lepsze ubrania. Muszę wyjść z domu.
Sens to nie jest coś, co ci się przytrafia, tylko twój sposób poradzenia sobie z tym. Jeśli twoje życie nie ma sensu, to jest to twoja wina.
Nie zgadzam się na bycie statystką we własnym życiu.Na podporządkowywanie się i odczytywanie na głos dialogów,które los wcisnął mi do ręki.[...]Ja s a m a decyduję!
Całe to pieprzone gadanie o uczuciach, że nie trzeba od nich uciekać, że trzeba je w sobie mieścić, to fucking joke - mówię z goryczą. - Jedyne, co w sobie mieszczę, to góra g ó w n a, nad którą nie mam kontroli.
Deszcz sieka lustro wody wokół nas na kawałki. Patrzę na Willa, na jego usta. Powinnam zasuwać na brzeg, wyjść z wody i wracać do domu, do mojego własnego czasu. Ale mogę myśleć tylko o tym, że pragnę go pocałować.
„Chcę, chcę, chcę”, myśli mój mózg.
„Will, Will, Will”, śpiewa moje serce.
Ach, pospiesz się, dziewczyno!
Próbuję się zmusić do oderwania od niego oczu, do zrobienia kroku w tył, do odpowiedzenia mu.
No już, Pi! Zrób coś, idiotko! Cokolwiek!
Moje ciało jest posłuszne. Coś robi.
Tyle że nie to, co powinno.
W strugach zimnego deszczu, w otoczeniu ciemności robi krok do przodu. Moje ręce obejmują Willa za kark i przyciągają jego twarz do mojej.
A moje usta go całują.
Will wydaje z siebie na pół zduszone westchnienie, nieruchomieje i chwieje się do tyłu, ale odzyskuje równowagę, by po chwili pociągnąć mnie za sobą do wody. Moje usta wciąż przywierają do jego ust, ręce wędrują po szyi i dalej do mokrych, ciemnych włosów. W zetknięciu z moim ciałem pokrytym gęsią skórką jego jest śliskie od wody i ciepłe.
Nie dotyka mnie rękami. Przez moment jego usta nie poruszają się, a mięśnie całego ciała są napięte. A potem przesuwa czubeczkiem języka po mojej dolnej wardze. Powoli, powoli. I nie oddycha.