cytaty z książki "Gra szklanych paciorków"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Pożegnania zawsze budzą wspomnienia.
Gdybyż istniała jakaś nauka, w którą można by uwierzyć! Wszystko wzajem sobie przeczy, wszystko się mija, nigdzie nie ma pewności. Wszystko można tłumaczyć tak, lecz można również tłumaczyć i odwrotnie. Całą historię świata równie dobrze interpretować można jako rozwój i postęp, jak i nie dostrzegać w niej nic prócz głupoty i rozkładu. Czyż nie ma prawdy? Prawdziwej, obowiązującej nauki?
Poeta, który cuda i potworności życia taneczną miarą swych wierszy opiewa, muzyk, co pozwala im rozbrzmiewać w postaci czystej współczesności, jest szafarzem światła, pomnaża radość i jasność na ziemi, nawet jeśli nas najpierw wiedzie przez łzy i ból. Może ów poeta, którego wiersze tak nas zachwycają, jest smutnym samotnikiem, może i muzyk ów był posępnym marzycielem, lecz także i wówczas dzieło jego uczestniczy w radości gwiazd i bogów. To, co nam daje, nie jest już jego mrokiem, cierpieniem czy trwogą, to kropla czystego światła, wiekuistej radości.
Lecz cóż potem? Potem była pauza omdlenia, drzemki albo śmierci. A zaraz potem budził się człowiek znowu, musiał ponownie w oczy swoje przyjmować mnóstwo obrazów, strasznych, pięknych, przerażających, prąd życia znów przeniknął jego serce i tak bez końca, bez ratunku, aż do następnego omdlenia, do następnej śmierci. Bowiem śmierć taka oznaczała może przerwę, krótki, niewielki odpoczynek, nabranie oddechu, lecz potem trzeba było iść dalej, stając się znowu jedną z tysiąca postaci w dzikim, szaleńczym i rozpaczliwym tańcu życia. Ach, nie istniało unicestwienie, nie było kresu.
Czy to ja owo przeżycie tworzę, czy też wywodzi się ono z obiektywnej rzeczywistości? Czy mistrz czuje to samo, co ja, czy też uśmiecha się patrząc na mnie? Czy myśli moje podczas tego przeżycia są nowe, jedyne, własne, czy także i mistrz i niejeden przed nim jeszcze całkiem to samo przeżywali i myśleli?
Każdy z nas jest tylko człowiekiem, jedynie próbą, jedynie drogą".
Intelekt jest bowiem dobroczynny i szlachetny jedynie wtedy, gdy posłuszeństwo wobec prawdy zachowuje; z chwilą, kiedy je zdradzi, gdy odrzuci szacunek, gdy stanie się przekupny i do dowolnych granic elastyczny, w potencjalne diabelstwo się przekształca, znacznie gorsze od zwierzęcego, instynktownego bestialstwa, które zawsze jeszcze ślad naturalnej niewinności zachowuje.
Jednego z nich znałem, był to dawny nasz mistrz muzyki (…); człowiek ten w ciągu ostatnich lat swego życia posiadł cnotę pogody w tak znacznym stopniu, że promieniowała zeń jak światło ze słońca, że w postaci życzliwości, radości życia, dobrego humoru, ufności i zaufania przechodziła ona na wszystkich dookoła, we wszystkich też dalej promieniejąc, we wszystkich tych, którzy prawdziwie blask jej wchłonęli i pozwolili się nim przeniknąć . (..)
Osiągnięcie takiej pogody jest dla mnie, a wraz ze mną dla wielu, celem najwyższym i najszlachetniejszym. (…). A pogoda ta nie jest ani igraszką, ani upodobaniem samym w sobie, jest najwyższą świadomością i miłością, jest afirmacją wszelkiej rzeczywistości, czuwaniem na skraju wszelkich głębin i przepaści, jest cnotą rycerzy i świętych, cnotą niezniszczalną, która wraz z wiekiem i przybliżaniem się śmierci jeno wzrasta. Jest ona tajemnicą piękna i właściwą substancją wszelkiej sztuki.
On inną poszedł drogą, a raczej go nią poprowadzono, teraz chodziło jedynie o to, aby tą wskazaną mu drogą iść prosto i wiernie, nie porównując jej z drogami innych.
Przy "przebudzeniu" nie chodziło bowiem o prawdę i świadomość, lecz o rzeczywistość, o jej przeżycie i wytrwanie wśród niej. W przebudzeniu nie docierało się bowiem bliżej sedna rzeczy, bliżej prawdy, pojmowało się jedynie, dokonywało lub z bólem przeżywało nastawienie własnego "ja" względem aktualnego stanu rzeczy. Nie natrafiało się przy tym na prawa, lecz na decyzje, nie docierało się też do centrum świata, jedynie do centrum własnej osoby.
(...) w istocie był nieuleczalnie chory. ponieważ wcale nie pragnął wyleczenia, nie dbał bynajmniej o podporządkowanie się i harmonię, nie kochał nic prócz własnej wolności, swego wiecznego studenckiego życia, wolał też na całą resztę swych dni pozostać cierpiącym, nieobliczalnym i upartym samotnikiem, genialnym błaznem i nihilistą, niż pójść drogą włączenia do hierarchii i dotrzeć do spokoju. Za nic sobie miał spokój, za nic też hierarchię, a z nagan i osamotnienia też niewiele sobie robił. Niewygodną był więc i niestrawną cząstką wspólnoty, której ideałem jest ład i harmonia! Ale dzięki tym właśnie trudnościom, dzięki temu, iż był tak niestrawny, stanowił w owym uporządkowanym małym światku nieustanny żywy niepokój, wyrzut, napomnienie i ostrzeżenie, pobudzał do nowych, śmiałych, zakazanych i zuchwałych myśli (...).
Ale teraz do snu muzyka ci w uszach dźwięczeć powinna. Spojrzenie w niebo pełne gwiazd i słuchanie muzyki przed udaniem się na spoczynek to znacznie lepsze niż te twoje środki nasenne.
Łagodnie i surowo, oszczędnie i słodko spotykały się i krzyżowały głosy wdzięcznej muzyki, odważnie a pogodnie kroczyły pięknym swym korowodem przez nicość czasu i przez przemijanie, rozszerzając na krótką chwilę swego trwania ów pokój i nocną godzinę, czyniąc je wielkimi jak świat (...).
Tchórzem ten, kto uchyla się od prac, ofiar i niebezpieczeństw, na jakie cały jego naród jest narażony. Ale tchórzem, a w nie mniejszym stopniu także zdrajcą ten, kto zasady życia duchowego zdradza dla materialnych interesów, kto na przykład gotów sprawującym władzę pozostawić decydowanie o tym, ile jest dwa razy dwa! Składanie w ofierze innym interesom, również ojczyźnie, zmysłu prawdy, intelektualnej czystości, wierności prawom i metodom ducha jest zdradą. Jeśli zaś w walce owych interesów i haseł prawda narażona zostaje na niebezpieczeństwo takiej samej dewaluacji, wynaturzenia i pogwałcenia, co poszczególny człowiek, co język, co wszelkie dziedziny sztuki, wszystko, co organiczne, a także kunsztowne lege artis wyhodowane, wówczas jedyny nasz obowiązek polega na sprzeciwie i ratowaniu prawdy, a raczej na dążeniu ku prawdzie, stanowiącemu najwyższy artykuł naszej wiary.
Uczony, który jako mówca, jako autor, jako nauczyciel świadomie mówi nieprawdę, świadomie popiera kłamstwa i fałszerstwa, wykracza nie tylko przeciw zasadom organicznym, gdyż ponadto jeszcze, wbrew wszelkim aktualnym pozorom, nie przysparza wcale korzyści swemu narodowi, jeno ciężką wyrządza mu krzywdę: psuje powietrze i ziemię, żywność i napoje, zatruwa myśl i prawo, wspomaga zaś wszystko, co złe i wrogie, co grozi narodowi zagładą.
Historia świata to bieg na wyścigi w czasie, pęd do zysków, władzy, skarbów (...), akt intelektu, kultury, sztuki jest natomiast rzeczą przeciwną (...) wyłamaniem się z niewoli czasu, prześlizgnięciem się człowieka z bagna popędów i ociężałości na inną płaszczyznę, w ponadczasowość, uwolnienie się od czasu, rzeczywistość absolutnie ahistoryczna".
Dość miał, aż nazbyt dość tych mrzonek, tych demonicznych splotów przeróżnych przeżyć, radości i cierpień, co serce uciskały, sprawiając, że krew zastyga w żyłach, a potem nagle okazywały się Mają, pozostawiając człeka wystrychniętego na dudka, dość miał wszystkiego, nie pragnął już żony ani dziecka, ani tronu, ani zwycięstwa, ani zemsty, ani szczęścia, ani mądrości, ani władzy, ani cnoty. Niczego więcej nie pragnął prócz spokoju i końca, niczego nie chciał, jak tylko zatrzymać i zagasić to wiecznie obracające się koło, ten bezkresny kalejdoskop obrazów.
Te podstawowe tendencje czy też bieguny jego życia, jego jin i jang, była to z jednej strony tendencja do zachowywania, do wierności, do altruistycznej służby hierarchii, z drugiej zaś strony dążenie do "przebudzenia", do postępowania naprzód, chwytania i pojmowania rzeczywistości.
(...) wzmożoną rzeczywistością były dla mnie te moje "przebudzenia", stąd ich nazwa; w chwilach takich bowiem istotnie wydawało mi się, jakbym długi czas spędził był we śnie lub półśnie, lecz oto ocknąłem się, chłonny i otwarty jak nigdy dotąd. Chwila wielkich cierpień i wstrząsów, również w historii świata, mają pewną przekonywającą konieczność, budzą płomienne uczucie napięcia i przytłaczającej obecności. Później zaś, jako skutek wstrząsu, nastąpić może coś jasnego i pięknego albo szaleńczego i mrocznego, zawsze jednak to, co się stanie, będzie mieć cechy wielkości, konieczności, doniosłości, jako że jest różne i odmienne od wydarzeń powszednich.
Doświadczył ponadto, że przekazane tradycje lub swobodnie improwizowane zaklęcia magiczne i czarodziejskie formułki przyjmowane są przez chorych lub nieszczęśliwych znacznie chętniej niż rozsądne rady, że człowiek woli raczej znosić przykrości i zewnętrzną pokutę, niż zmienić się od wewnątrz czy choćby tylko samego siebie przebadać, że woli wierzyć w czary niż w rozum, w formułki niż w doświadczenie, a wszystkie te sprawy w ciągu kilku tysięcy lat, jakie od owej epoki upłynęły, nie zmieniły się z pewnością aż tak bardzo, jak twierdzić pragną niektóre podręczniki historii.
Medytacja i mądrość były wielce dobre i szlachetne, lecz wydawało się, iż rozwijają się jedynie na uboczu, na skraju życia, a dla każdego, kto w rzece życia płynie, walcząc z jej falami, czyny jego i cierpienia nic z mądrością nie mają wspólnego, wynikają samorzutnie, losem są, trzeba ich dokonywać i znosić je.
Może nie jest aż tak źle z tą niemożliwością zrozumienia. Oczywiście: dwa narody czy dwa języki nigdy nie zdołają się tak dokładnie i głęboko porozumieć, jak dwóch poszczególnych ludzi, należących do tego samego narodu i języka. Pomiędzy ludźmi jednego narodu i języka też zresztą wznoszą się bariery, utrudniające pełną informację i pełne wzajemne zrozumienie: bariery wykształcenia, wychowania, uzdolnień, indywidualności. Można twierdzić, iż w zasadzie każdy człowiek na ziemi może porozumieć się z drugim człowiekiem, ale można też twierdzić, iż w ogóle nie ma na całym świecie dwóch ludzi, pomiędzy którymi możliwe jest prawdziwe, pełne, intymne, porozumienie i przekaz - a przy tym pierwsze twierdzenie jest równie prawdziwe, jak drugie.
Boskość jest w tobie, nie w pojęciach ani książkach. Prawdą się żyje, nie wykłada się jej.
Można było błądzić, znużyć się, popełniać błędy i wykraczać przeciwko przepisom, a jednak znowu z tym wszystkim się uporać, odnaleźć drogę i zostać jeszcze w końcu mistrzem. Przezwyciężył kryzys.
Każdy z nas jest tylko człowiekiem, jedynie próbą, jedynie drogą. Sam powinien jednak dążyć tam, gdzie doskonałość, do centrum, nie ku peryferiom. I pamiętaj: można być ścisłym logikiem czy gramatykiem, a jednocześnie być pełnym muzyki i fantazji. Można być muzykantem lub graczem szklanych paciorków, a jednocześnie być całkowicie oddanym prawu i ładowi. Człowiek, o którym myślimy i którego pragniemy, i którym stać się jest naszym celem, mógłby codziennie wymieniać wiedzę swoją lub sztukę za każdą inną, zdołałby doprowadzić do rozbłysku najbardziej kryształową logikę w grze szklanych paciorków, a w gramatyce najbardziej twórczą fantazję. Tacy powinniśmy być, aby w każdej chwili można było postawić nas na innym stanowisku i byśmy się przed tym ani bronili, ani też czuli się tym zmieszanym.
Lecz cóż: ludzie ze świata nie mniej byli dumni ze swoich złych manier, lichego wykształcenia, prostackiego i hałaśliwego humoru, głupawego a sprytnego ograniczania się do praktycznych, egoistycznych celów; wydawali się sobie równie wartościowi, mili Bogu i przez niego wybrani w tej swojej małostkowej naturalności, co najbardziej nawet afektowany, wzorowy uczeń z Waldzell. Śmiali się ze mnie albo poklepywali mnie po ramieniu, niektórzy natomiast odpowiadali na to, co we mnie kastalskie i obce, nieskrywaną, jawną nienawiścią, jaką czuje pospólstwo do wszystkiego co wyższe, tak, iż postanowiłem uznać ową nienawiść za wyróżnienie.
Więc przemierzajmy pogodne przestrzenie, Lecz żadna niech się ojczyzną nie stanie. Duch świata nie zna ciasnego spętania: Na każdym stopniu większe rozszerzenie.
Tak bywa, gdy człowiek odda całe uczucie jednemu tylko przedmiotowi: wraz z jego utratą zapada się W nim wszystko, on zaś stoi, zubożały, wśród ruin.
Maja to było życie Dąsy, jego młodość, słodkie szczęście i gorzkie nieszczęście, Maja to była piękna Pravati, Maja to miłość i rozkosz miłosna, życie całe, życie Dąsy i życie wszystkich ludzi, wszystko w oczach tego starego jogi było Mają, było jakby dzieciństwem, igraszką, teatrem, mrzonką, nicością obleczoną w barwną skórę, bańką mydlaną, nad którą z niejakim zachwytem śmiać się można, gardząc nią jednocześnie, w żadnym jednak wypadku poważnie jej nie traktując.